To nie jest zwyczajna książka. To nie są też żadne zwyczajne teksty, które składają się na jakieś rozdziały, na pewną domkniętą całość z piękną okładką, a każdy z tych rozdziałów jest tylko zapisem własnym z czyjejś dramatycznej relacji. To nie jest również żadne: opowiadanie, żadna opowieść czy też żadna powieść, nie jest to też absolutnie rzemieślnictwo dziennikarskie i z pewnością nie jest to znów … kolejna książka o Holokauście.
To po prostu literacki majstersztyk, dziennikarski Mount Everest i tekst niezwykły pisany stonowaną emocją, z głębokim jednakowoż uczuciem, z jakże wytrwaną poetyką i z przeogromnym szacunkiem, dla: słowa, człowieka i jego duszy. Nie ma tam: Żyda, Polaka i Niemca, a są zwykli ludzie wpisani w swoje czasy i w ich własne, prywatne piekła. Piekła ocalonych. Elżbieta Isakiewicz powinna za tę książkę otrzymać z miejsca i to błyskawicznie, specjalną odmianę Nagrody Nobla przyznawaną za wskrzeszanie wartości dzieł literackich wymykających się wszelkim dotychczas zaistniałym kategoriom. Powiedzieć, że język, którym zapisano karty tej książki jest wyjątkowy, to jakby nic nie powiedzieć. To trzeba przeczytać i przeżyć, aby pojąć i zrozumieć to, co uczyniła Pani Elżbieta. Ja będę miał odwagę to powiedzieć, a rzadko już ostatnio daję się ponosić takim emocjom.
Elżbieta Isakiewicz napisała arcyważną książkę i najprawdziwszy z zaistniałych dokument – skarb, nie będący jednocześnie żadnym (tam) dokumentem, który ujawnia i przedstawia czym tak naprawdę i bezstronnie była zagłada narodu żydowskiego. Nie ma w nim żadnych zbędnych słów, żadnej propagandy, polityki, odcieni szarości i niejasności. Nie ma relatywizacji faktów. Jest w zamian głębokie świadectwo, ogromna różnorodność wybranych historii, wszystkie one wydarzyły się bardziej niż naprawdę i wszystkie utkane są jakby w zachwycającą szatę pełni naszego człowieczeństwa. Są dobrzy i źli, wyrachowani i podli, odważni i bojaźliwi, zaangażowani i obojętni, są bogaci i biedni, słowem są wszyscy, którzy tam byli, którzy się temu światu przydarzyli, i którym ten świat się, na ich nieszczęście właśnie wtedy przydarzył w swojej najgorszej z możliwych odsłonie czy wariancie. Ludzie, którym świat dosłownie spadł na głowy i rozpadł się nagle jak domki z kart na wietrze historii i niespotykanej wcześnie nienawiści. Świat, w którym obudzono demony, w którym napisano dwie role: dla katów i dla ofiar, ale jeszcze zatrudniono przy okazji tysiące statystów, których rola przestała być nagle obojętna…
Elżbieta Isakiewicz napisała książkę do bólu prawdziwą, przejmującą, odważną, brawurową wręcz. Co podkreślają niemal wszyscy, napisała książkę bezstronną, na wskroś uczciwą, w swoim wydźwięku niesłychanie wyważoną, z perfekcyjnie oddanymi detalami przeżytych i przepłakanych czasem relacji. W każdym zdaniu czuje się jednocześnie piekło i raj. Czuje się traumę i ocalenie, radość z przeżycia, smutek i melancholię rozstań, przerażenie i strach wciąż powracające już po kres dni i coś co znakomicie wyraziła Janina (Baran) Ekier:
„miałam luksusowe Shoah – zaznałam tyle kochania w tym piekle”
Nie wszyscy jednak zaznali. Są historie straszne, zatrważające, powalające nadzieję i ducha, a jednak nawet w tych historiach można odnaleźć siłę i potęgę człowieka w jego przejmującym pędzie ku ocaleniu. Siła świadectwa wytwarza atmosferę wiary, nadziei i miłości, a przede wszystkim jedną z podstawowych prawd tego świata, że na ogrom zła, zawsze i wciąż odnajdziemy jeszcze potężniejszą i bardziej przekonującą siłę dobra, pomocy, niesłychanej odwagi i hartu ducha, który nakazywał ludziom na dnie zachowywać się: dostojnie, godnie i z klasą. (to a propos … statystów)
W tej książce nie było potrzeby pisać i przekonywać świata, że za każdą próbę nawet pomocy Żydom podczas niemieckiej okupacji groziła nam, Polakom nie tylko śmierć osobie pomagającej, ale i całej jego rodzinie wraz z najbliższymi. W tej książce jest to po prostu oczywiste i zrozumiałe. Wyobraźnia tej książki jest jakby ponad tym. (ponad tego typu ważnymi dylematami). Jest uderzająca w niej z kolei lekkość poprowadzonej narracji, umiejętność zajmującego opowiedzenia historii przeróżnych ocalonych, przy jednoczesnym uwzniośleniu tych relacji prawdami najprostszymi, odwiecznymi i najważniejszymi prawdami, dzięki którym ludzie stają się ludźmi, a ich solidarność bólu i cierpienia prowadzi ich w przedziwne i piękne rejony budowania nowych przyjaźni i mostów pomiędzy narodami. A wszystko to jest jakby uornamentowane cudownym bogactwem: języka i możliwości jego literackiego wykorzystania, w którym do prozy niepostrzeżenie wkracza najprawdziwsza poezja i jakby bezwolna siła jej wyrazu, czy to w lapidarnych metaforach o życiu i śmierci, czy to w subtelnych opisach stanu ducha i umysłu ofiar, czy to w delikatności ujęcia wszelkich relacji międzyludzkich. Nie ma w tej książce żadnej jaskrawości, żadnej kategoryzacji, żadnego zbędnego elementu, żadnej przesady czy jakiejś, zabłąkanej nawet, nad-emocjonalności. Nikogo i niczego się nie ocenia, a jednak wtedy, przy takim nastawieniu i podejściu siła tej podświadomej oceny bywa druzgocąca.
Cała prawda i potęga tych świadectw, 22 opowieści, z których każda wychodzi naprzeciw samej siebie i spogląda w zwierciadło czasu, konstatując, że przecież żaden czas nie ma i nie miał tu nic do powiedzenia, a mówić może jedynie miłość i wiara w ocalenie, wiara w drugiego człowieka, w jego chęć wyciągnięcia pomocnej dłoni i otwartego serca na tej dłoni. Takie książki, nie dość, że pochłania się jednym tchem, to jeszcze zapadają najgłębiej z możliwych w pamięć, jaźń i świadomość kreując przy okazji własny i autonomiczny pogląd na historyczną całość zaistniałej tragedii. Jednej z największych w dziejach ludzkich. Nie tej hollywoodzko wyolbrzymionej, wynaturzonej i negatywnie nasączonej emanacją nienawiści i złego instynktu (ależ tak, to się świetnie sprzedaje), tylko tej pokazującej, że nie ma takiego zła, którego nie może ocalić choćby jeden sprawiedliwy, wśród narodów świata… a mieliśmy kochani tych sprawiedliwych bardzo wielu, oj bardzo wielu. To, czego dokonali oni przyćmiewa w moim odczuciu, całe to zło, którego byliśmy i jesteśmy do dziś świadkami. Zło nie może zwyciężyć, jest tylko brakiem dobra. Zadziwiające, jak wielu na swej drodze życia poznałem ludzi narodu żydowskiego, którzy pomimo traum i przejść podzielają jednak ten mój (i nie tylko mój) pogląd, ten pogląd, który usiłuje wskrzesić i przekazać również ta arcyważna książka Elżbiety Isakiewicz „Piekło ocalonych” niedawno wydana przez Państwowy Instytut Wydawniczy.
Książka ta pokonuje i druzgocze wręcz swoim poziomem literackim, jakością języka i stylem prowadzenia narracji pozycje w agresywnym stylu pana Tomasza Grossa i jemu podobnych oświeconych, których jednym z podstawowych celów przyświecających aktywności twórczej jest wyolbrzymienie zła, szpetoty i najniższych ludzkich instynktów. Ja tu nawet nie chciałbym wchodzić w poziom dyskusji wywołanych książkami pana Grossa. W retorykę spowodowaną opublikowaniem takiej literatury i jej przesłania. Będę jednak głosił z całą stanowczością, jak bardzo inna, odmienna i budująco jednocząca jest atmosfera „Piekła ocalonych”. Ona wcale nie przekonuje, że inne prawdy są złe i nie na miejscu. Po prostu w ogóle nie wchodzi w ich toksyczny wymiar.
Nie sztuką jest babrać się w ranach, uwypuklać zło, emanować przemocą. Sztuką jest odnajdywanie dobra. Opisywanie dobra. Umacnianie w człowieku tego, co w nim najlepsze, a nie tego, że upadł. Zawsze bowiem może się podnieść, zawsze możliwa jest moc i potęga wybaczenia i zawsze można się pojednać. Takich przesłań i stanów szukajmy, takim też zaufajmy.
Jarosław Czechowicz, jeden z najlepszych bloggerów literackich w Polsce, absolwent filologii polskiej UJ oraz Podyplomowego Studium Dziennikarstwa i Komunikacji Medialnej UJ, niezależny recenzent; juror konkursu literackiego Wydawnictwa Znak „To się musi POWIEŚĆ” tak scharakteryzował książkę Elżbiety Isakiewicz:
„Historie zebrane przez Elżbietę Isakiewicz uległy subtelnym modyfikacjom. Autorka wykorzystała swoją wrażliwość literacką i postanowiła ich fragmenty uczynić bardziej poetyckimi. Ta formuła czyni relacje czymś więcej, niż są. Pozwala ujrzeć ich emocjonalną głębię dużo dosadniej. Bardziej empatycznie.
Na początku z dystansem odnosiłem się do tego zabiegu i nie byłem przekonany, czy zwroty typu „magma gorejącego cierpienia” są adekwatne do tego rodzaju zbioru. A jednak dałem się temu wszystkiemu uwieść. Przekonał mnie oryginalny sposób opowiadania o czymś, czego nie da się unieść w świadomości oraz sumieniu. „Piekło ocalonych” to książka, w której literackie elementy w brawurowy i bardzo mocny sposób podkreślają dosadność pewnych przeżyć oraz doświadczeń. Taki sposób obrazowania broni się, kiedy wydobywa z tytułowego piekła odcienie melancholii, smutku, grozy, a także kondensuje tę niebywałą empatię, która pozwoliła Elżbiecie Isakiewicz na zgromadzenie potworności bolesnych doświadczeń. Ze swoją poetycką delikatnością stają się uniwersalnymi opowieściami o roli przypadku i szczęścia w życiu, ale także o przyzwoitości i hańbie. Nic nie zrównoważy tych motywów bardziej niż literacki język. Tym bardziej że Isakiewicz zna proporcje i mimo wszystko pozostajemy z bezkompromisowością każdej opowieści. Z jej bólem, ale także nadzieją.”
Przytaczam ten fragment recenzji, li tylko jako potwierdzenie moich słów, mojego zachwytu nad tą propozycją czytelniczą, jako potwierdzenie i argument, że można dać się uwieść lekturze „Piekła ocalonych”, że można dać się przekonać do tego rodzaju narracji i tego typu warsztatu literackiego. To warsztat najwyższych lotów, przy czym jest on: otwarty, bezpretensjonalny i szczery. Kreuje coś więcej niż ważną prawdę. Obdarowuje nas (niejako w bonusie) wytworzeniem kondensacji empatii, co wydaje się przy tak ogranym czy zgranym temacie wręcz niemożliwe, a jednak okazuje się to prawdziwe. Tę książkę nie tylko się czyta, ją się w swej całości po prostu przeżywa i wchłania. Dla takich doznań i stanów czytelniczych warto żyć i „marnować czas” na poszerzanie wyobraźni kolejną i znowu kolejną książką. Co jakiś czas odnajduje się perełkę tego typu. I wszystko staje się jasne.
Warto przytoczyć jak wydawca zachęca do tej książki:
„Piekło ocalonych” to wyjątkowy – bo potwierdzony świadectwem intymnych wyznań – obraz relacji polsko-żydowskich w okresie II wojny światowej. Na najnowszą książkę Elżbiety Isakiewicz (m.in. Czerwony ołówek, Niewyśnione historie, Kocio) składają się na nią 22 teksty, będące osobistymi relacjami obywateli polskich żydowskiego pochodzenia, o tym w jaki sposób i w jakich okolicznościach zostali oni uratowani od śmierci z rąk hitlerowskiego okupanta przez swoich polskich sąsiadów, przyjaciół i przypadkowo spotkanych życzliwych ludzi. Relacje ocalonych, ocalających lub świadków ocalenia kilkanaście lat temu złożyła w nagrodzony Przez Ministra Kultury tom Ustna harmonijka – tym razem traumatyczne wspomnienia Elżbieta Isakiewicz poddała artystycznej obróbce i przeniosła ze sfery dokumentu w sferę literatury. Miejscami wypowiedzi bohaterów nabierają walorów dobrze skrojonego dramatu, wręcz scenariusza sensacyjnego filmu, ale takie kompozycyjne czy stylistyczne intruzje narratora w surową opowieść świadków, nie dominują nad całością; przeciwnie, autorka wyraźnie stara się zachować swoistą ascetyczność realnego mówienia, nie komentuje i nie ocenia, co najwyżej do suchych faktów dodaje metaforyczne obrazy, łagodząc, ale też zarazem pogłębiając ich wymowę. Fascynujący tom, który powinien znaleźć się w kanonie lektur szkolnych. W Polsce i w Izraelu.
Książka „Piekło ocalonych” – oprawa twarda – Wydawnictwo PIW.
Książka posiada 426 stron i została wydana w 2019 r.
A skoro książka winna być naszym przewodnikiem po świecie, początkiem zdobywania naszej o nim wiedzy i informacji, to zgadzam się z Wydawcą w pełnej rozciągłości. Ta książka powinna znaleźć się w kanonie lektur. Czytałem bowiem różne książki na ten temat i bodaj żadna nie wywarła na mnie takiego wrażenia. To niejako dowód na zaprzeczenie tezie, że … w sztuce „wszystko już było”. Może i było, ale nie znaczy to, iż czegoś nie można zrobić czy pokazać lepiej, nowatorsko, nietuzinkowo, wciąż oryginalnie i odkrywczo. Autorka „Piekła ocalonych” tego właśnie dokonała. Wyważyła otwarte drzwi. Weszła na Olimp spektakularnie i szybko. Kim jest zatem ta autorka?
Elżbieta Isakiewicz jest dziennikarką, reporterką, pisarką i publicystką. Szlify dziennikarskie zdobywała w tygodniku „Itd”. Pod koniec lat 80. pracowała krótko w „Tygodniku Solidarność”. W 1991 podjęła pracę w konserwatywnym dzienniku „Nowy Świat”. W 1993 wraz z Piotrem Wierzbickim założyła „Gazetę Polską”, gdzie pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego i felietonistki. W 2005 ustąpiła ze stanowiska i wraz z Piotrem Wierzbickim opuściła redakcję. Do początku 2006 była niezależną publicystką, współpracującą m.in. z „Tygodnikiem Powszechnym”. Przez pewien czas pracowała w koncernie Agora SA, wydawcy „Gazety Wyborczej”. Potem została publicystką i reporterką tygodnika „Newsweek Polska”. Od 2 listopada 2007 pracuje w „Tygodniku Powszechnym” (co spowodowało oburzenie części środowiska, współpracującego od lat z redakcją, m.in. odejście Władysława Bartoszewskiego z zespołu pisma). Za swoje książki i reportaże zdobyła liczne nagrody. W 2000 roku otrzymała nagrodę Ministra Kultury za książkę „Ustna harmonijka: Relacje Żydów, których uratowali od Zagłady Polacy”. W 2003 została nominowana do Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza za książkę „Czerwony ołówek. O Polaku, który uratował tysiące Żydów”. W 2006 otrzymała nominację do nagrody Grand Press 2006 w kategorii „reportaż prasowy” za opublikowany w „TP” reportaż „Taniec brzucha w białej sali”, opowiadający o wolontariuszach, którzy w dzieciństwie chorowali na nowotwór, a jako dorośli wrócili na oddział onkologii, by pomagać chorym dzieciom.
Ta krótka biografia ukazuje dobitnie i dosadnie ogromną niekonwencjonalność działań twórczych Pani Elżbiety. Jest jakby potwierdzeniem poszukiwań literackich autorki z dala od ideologii, z dala od zgiełku politycznych konfliktów i sporów, wreszcie z dala od wszelakiego zaangażowania propagandowego. Tej autorce najzwyczajniej w świecie o coś chodzi. Nie o pogląd, ideę, o stanie po czyjejś stronie. Chodzi jej o człowieka i jego życie. O sprawy dlań najważniejsze. O dobro, prawdę i piękno, słowem o wszystko to, o czym już dziś zapomniało gros dziennikarzy w naszym kraju (i nie tylko) zaprzedając swoje ciała i dusze: mamonie, siłom rynkowym i zawsze zależnym lobbujący siłom i środowiskom. Dziennikarstwo, które stało się dziś albo prostytucją, albo zbrojnym (wciąż jeszcze w pióra) ramieniem tak zwanych elit jest Pani Elżbiecie Isakiewicz całkowicie obce. Jej przyświeca inny cel. Staromodne poszukiwanie sensów i znaczeń. Wolność, niezależność, esencja dziennikarstwa, esencja pisania, literatury, sztuki i życia. Obrała taką drogę, taki cel i konsekwentnie go realizuje. „Piekło ocalonych” nie dziwi więc, a jest jedynie owocem wytyczonych ścieżek, których Pani Elżbieta, jak sądzę, będzie się już zawsze trzymać i nimi podążać. Można tylko pogratulować i życzyć wytrwałości i przychylności.
Na koniec jeszcze kilka słów o książce. Może jednak nie. Wycofuję się. O książce bowiem powiedziałem już niemal wszystko, za wyjątkiem kilku drobiazgów, które jednak pozostawię dla siebie, w głębi własnych refleksji, do których każdy z nas ma prawo. Zakończę ten być może nadmiernie „zachwycony” tekst cytatem z ostatnich stron…:
„Uczmy nasze dzieci i wszystkich na tej ziemi, że istnieją dobrzy ludzie, tacy jak Henryk Sławik, że jest piękniejszy świat i czeka nas lepsza przyszłość”.
Cudowne zakończenie. Słowa chyba dyskretnie odleciały.
Może z piekła do nieba…?
Andrzej Walter