Jan Adam Borzęcki – Poezja geometrii?

0
1183

Uczciwie przyznam, że ostatnimi czasy lektura aktualnie wydawanej poezji nie nastraja optymizmem. Łatwość (taniość?) wydania tomiku wierszy oraz megalomania sporej części twórców sprawia, że pojęcie poeta nie zawsze brzmi dumnie.  Ułatwia im to słabość krytyki, która nie nadążając za podażą ustępuje miejsca klakierom.  Wszystko to sprawia, że ambitni, innowacyjni poeci są dziś gatunkiem niszowym, a spotkanie z ich twórczością jest prawdziwym świętem, które na szczęście mi się przydarzyło.

Jestem po lekturze książki poetyckiej „Szrama  (deuteronimy)” autorstwa rzeszowskiego poety Mariusza Kalandyka, która postawiła mnie na nogi i zadziwiająco długo utrzymuje w pionie. Chcąc utwierdzić się w ocenie zawartości tomu celowo odwlekałem  formułowanie wniosków  szukając przysłowiowej dziury, ale jej nie znalazłem. Zresztą trudno się temu dziwić skoro twórca znacznie wcześniej dał się poznać jako twórca wysokiej próby, nie stroniący od poetyckich eksperymentów i postrzegających poezję jako formę dynamiczną, podlegającą wręcz mechanizmom społecznym. O jego poetyckiej reputacji niech świadczy nagroda im. Kazimiery Iłłakowiczówny za najlepszy poetycki debiut roku  („Powrót Antantaryka” 1997), nominacja do „Paszportu Polityki” oraz wysokie notowania kolejnych  tomów: „Powrót do Timbuktu – fuga” (2001), „Karczma Rzym” (2006) oraz „Cmentarz gołębi” (2009). Kalandyk jest także autorem książki „Poetycki światopogląd Jarosława Marka Rymkiewicza. Próba antropologii literackiej” (2015). Lektura nowego tomu  skłania do przyjemnej konstatacji, że poeta bynajmniej nie popadł w rutynę, wciąż wiele od siebie wymaga i ma nam sporo do powiedzenia.

Już na wstępie powiedzmy, że wiersze z nowego tomu Kalandyka nie są poezja łatwą, lekką i przyjemną, co  dla wyrobionego czytelnika poezji powinno być zachętą.  To nie jest polowanie na zgrabne bon moty, przekorną metaforę,  lub podbijające pamięć, chętnie cytowane słowne świecidełka.  Nie jest to też lektura dla powierzchownych wrażliwców poddających się łatwym uwzniośleniom i ekspresowemu przyspieszeniu pulsu. Poezja Kolandyka jest bowiem erudycyjnym wyzwaniem wymagającym głębokiego skupienia, umiejętności logicznego i abstrakcyjnego myślenia oraz intelektualnego refleksu.

Mało optymistyczny charakter tej poezji zwiastuje już tytuł tomu. Wszak  szrama to źle zrośnięty ślad po cierpieniu, blizna wiążąca się z przykrymi wspomnieniami oraz miejsce permanentnego zrastania się człowieka z otaczającą go rzeczywistością. Procesu trudnego, bo słona realność utrudnia zrastanie się rany i stale odnawiając ją  przedłuża ból, sprowadzając obawę przed przyszłością. Szrama jest więc miejscem spotkania świata zewnętrznego i wewnętrznego; newralgicznym punktem pobudzającym do nieustannego wysiłku świadomego oddzielenia i obrony jednostkowej suwerenności od brutalnie ingerującego świata, który wykorzystując słabość miejsca usiłuje przeniknąć do środka infekując jego autonomiczność i wywołując wewnętrzne perturbacje. Szrama jest więc nieustannym wysiłkiem zrozumienia tego, co jest światem, a mną, jest miejscem obrony własnej suwerenności. Wyrazem tego jest przyjęta przez poetę forma przedstawiająca obiektywny i subiektywny punkt widzenia.

Temu właśnie służy deuteronomiczna forma. Deuteronimy to wiersze podwójne, które powinny być czytane w parach, bo dopiero po lekturze dwóch, czytanych po sobie wierszy odsłania się intencja poety, sens przesłania, zrozumiałe stają się znaczeniowe napięcia, wewnętrzne dialogi oraz nierzadkie sprzeczności. Aby więc w pełni odczytać różnicę w postrzeganiu świata zewnętrznego oraz własnego, dokonać bilansu zysków i strat, trzeba znaleźć odpowiedni kod porządkujący zewnętrzny chaos; trzeba zastawić to, co moje i zastanowić się nad pożytkiem tego co przybyło z zewnątrz. Choćby po to aby zastanowić się co pozostawić, a co z siebie usunąć.

Metoda trudna, jeśli w ogóle możliwa. Biorąc pod uwagę, że nasza świadomość w postrzeganiu świata, ze wszystkimi zaletami i wadami jest zlepkiem odbieranych przez nas bodźców, podział na wartości „nasze” i „świata” wydaje się utopią. Wartością samą w sobie jest natomiast próba oceny i eliminacji zapożyczeń negatywnych.

O pełni przemyślenia tomu świadczy także, iż poziomem estetycznego zamiaru objęta jest także jego materialna, graficzna strona. W zamyśle autora jego poetycka książeczka ma być nawiązaniem do poezji konkretnej i w miarę możliwości oddalić się od poezji wirtualnej. To ma być tom oglądany, dotykany, kartkowany, gdzie kropki, linie i krzywe są tak samo ważne jak słowa, budują przestrzeń wierszy stając się elementem semantyki, a nie jedynie ozdobnikiem.

Interesujące jest zestawienie wierszy w deuteronimach. Pierwsze zawierają bowiem zmodyfikowane atrybuty poezji tradycyjnej co pozwala na stosunkowo łatwe jej przyswojenie, a ich uzupełnieniem są  wiersze, które na własny użytek nazwałem poezją geometrii (albo geometrią poezji). Pierwsze to wysmakowane, sugestywne, łatwo uruchamiające wrażliwość liryki, a drugie – idąc niezbędnym skrótem – to rozważania na temat natury podstawowych pojęć geometrycznych (m.in. punktu, prostej, łamanej), a także – w domyśle –  ich związku z człowiekiem. Zabieg ten jest więc swego rodzaju połączeniem realności z abstrakcją. Dla uczytelnienia przekazu zacytujmy dwa wiersze potraktowane jako interpretacyjna całość:

Piękna jesień. Gęsi witają się w niebie.

Chłód dnia ma smak orzechówki.

Szron jeszcze jest miękki. Bada nocą szyby.

Dotyka szkła i wstydliwie chowa

Za plecami wałek w szkliste wzorki

Barwa trawy to zieleń zanurzona w eter.

A teraz ten z przeciwległej strony:

    punkt w stanie implozji

wchłonięty przez siebie

zanosi modły pod kapliczkę

sensu

kluczy myli światło

atomom daje

atomom odbiera

Aby w pełni odebrać przesłanie poety, trzeba poznać kolejne pary wierszy i poszukać w nich wspólnego mianownika.

W poezji Kalandyka pojęcie sensu staje się zagadnieniem kluczowym bo tylko sens skutecznie określa, coraz bardziej zaburzoną świadomość. Tym bardziej wobec ludzkiego zagubienia wśród mnożącej się liczby spraw, których istoty pojąć nie jesteśmy w stanie, a pozorny przyrost jednostkowej wiedzy i pewności siebie odebrał wiarygodność autorytetom. W dodatku przewodnikiem przestał być  humanizm, który poddawany presji interesów obrósł wątpliwymi wykładniami i przestał być jednoznaczny. Podobnie jak Dekalog i kościelne doktryny. W tej sytuacji logicznym wydaje się sięgnięcie do wartości trwalszych, które w nauce określane są jako constans. Kalandyk dość nowatorsko stosuje zabieg humanizacji elementów nauk ścisłych co jest o tyle zasadne, że właśnie nauka i doświadczenie wykazują, iż  zastanawiając się nad ich naturą dochodzi się do wniosku, że nie ma rzeczy i spraw obojętnych dla człowieka. Humanizuje się fizyka, matematyka, chemia i Kosmos. W efekcie anachronizmem staje się dotychczasowy podział na nauki humanistyczne i ścisłe. Obserwacja rzeczywistości nakazuje poszukiwanie nowego sposobu odbudowy ludzkiego optymizmu. Starając się na to odpowiedzieć poeta kieruje swe zainteresowanie w rejony abstrakcyjne, ale przecież nie dla wszystkich, bo  matematycznie obliczalne i pojmowalne.  Z tego też powodu poezję tę można nazwać postmetafizyczną, w  jakimś sensie odwołującą się do wartości oświeceniowych z późniejszą racjonalną filozoficzno-naukową nadbudową. Ten nowatorski zabieg humanizacji elementów nauk ścisłych fascynuje tym bardziej, że w sposób czytelny da się jednak przetransponować na sprawy ludzkie:

Znowu niezbędne wydaje się zacytowanie dialogu:

Piękna jesień. Wino podchodzi
Na palcach do granic. Jest słodkie.

Światła na liściach mocują się z dniem.
Tamte są pragnieniem. On początkiem znużeń.

Gdzieś na bezdrożu świat masuje stopy.

A tak wygląda to od strony „geometrii”:

Punkt jest na nice. Daleko od siebie.
By światło i przestrzeń (camera obscura)
Rodziły w ciemni zastoiny
Czasu.

Punkt nie wie siebie.
Nawet gdy go myślę.

Nadciąga wtedy strunę,
Ale nic ponadto

Jest implozją niczego
Ukrytym zamachem.

To znaczy trafia w splot
Początku. Końca.

Może sprawiła to poetycka sugestia, ale bez większych problemów potrafię postawić się na miejscu tego punktu… 

Nie powinno to dziwić, bo w sugestywnej, poetyckiej wersji Kalandyka abstrakcja przestaje nią być zyskując atrybut wiarygodności. Takie pojmowanie świata niesie jednak obawę, że nasz materializm stanie się nową mistyką i obrośnie nowymi, banalnymi rytuałami, że stanie się nowym fetyszem. Takim jak staje się Kosmos. Pocieszające jest, że nowa religia wymaga wiedzy, którą przyswaja się trudniej niż dogmaty.

Tom zawiera także wiersze, które w interpretacyjnym pośpiechu uznać byłoby można za swoistą zabawę słowem będącą dalekim echem zabiegów futurystycznych lub nawiązaniem do eksperymentów z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie jest to jednak zabawa słowem ale metodą odkrywania nowych znaczeń, odchodzeniem od banalności potocznego języka i ukazywanie jego niuansów. Stanowią swoisty poetycki eksperyment z wykorzystaniem elementów poezji mistycznej Anioła Ślązaka. To próba stworzenia stylu mistycznego przy użyciu języka realiów początku wieku XXI, uchylenia zasady społeczności języka i jego subiektywizacji. Chodzi o to, aby język stał się własnością jednego człowieka z uwzględnieniem jego indywidualnego statusu.  Bo chociaż w sumie wszyscy pływamy w tym samym basenie, inaczej odbieramy smak wody…

Aby przeskoczyć tak wysoko zawieszoną poprzeczkę, potrzeba mistrzowskich umiejętności operowania nie tylko słowem, ale także przestrzenią między słowami, a nawet tą na marginesie. Z przyjemnością stwierdzam, że Kalandyk to potrafi.  W jego wersji dyscyplina słowa posunięta jest tak dalece, że żaden z wersów nie da się uzupełnić innym słowem, bo to zmąciłoby ostrość  i zwerbalizowało przekaz całości:

tu głos się mówi

trzeba tego głosu (?)

bo głosy zbierać

jest to miłość ciszy

Podczas lektury tomiku odniosłem wrażenie, że moja rola sprowadza się do obserwacji poetyckiego alchemika mieszającego w tyglu idei i słów i szukającego recepty na lek przywracający zdolność chodzenia po ziemi oraz pojmowania prawd sfałszowanych przez naiwność i niewiedzę.  I chociaż poetę postrzegam jako dekadenta nowej generacji, za pocieszający uznaję fakt próby porządkowania własnej świadomości i skłonienia innych do pójścia jego śladem. Miejmy nadzieję, że ktoś da się przekonać. Tym bardziej – jestem tego przykładem – że wiersze Kalandyka mają w sobie ukrytą sprężynę rozprężającą, zmuszającą do reakcji, napinającą wrażliwość i zmuszającą do wyjścia poza utarte schematy. I chociaż zdaję sobie sprawę ze zbytniej subiektywności poety i czytelniczej trudności w odbiorze jego twórczości, z szacunkiem traktuję jego próby, nie tylko poetyckiego  ustawienia świata.

Wszak optymizmem napawa fakt, że:

wciąż świta…

świt szkicuje świat

Jan Adam Borzęcki

Mariusz Kalandyk Szrama (deuteronimy) Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu 2019

Ja nie postrzegam deutronimów jako akademickich.To całkiem świadome wychodzenie poza pewne zużyte granice i poszerzanie zakresu poetyckiej eksploracji. W końcu każda epoka ma swoich poetów i swój język

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko