Andrzej Wołosewicz – Z archiwum „Poezji”/poezji (1)

0
641

Tadeusz Różewicz, „Sezon poetycki – jesień 1966”

Chwaliłem się kiedyś (a może nie chwaliłem), że dysponuję prawie całą „Poezją” (miesięcznikiem wydawanym od 1965 roku do 1988), mam więc ten komfort, że nie muszę siedzieć w czytelniach aby poczytać, poszperać, poprzeglądać to i owo z historii poezji ostatniego półwiecza. Dodać muszę (i chcę), że ze swoją kolekcją „Poezji” miałem po prostu szczęście, bo nie jest ona wynikiem własnej kolekcjonerskiej zapobiegliwości. Miałem szczęście poznać Janka Płonczyńskiego, poetę, pisarza, strażaka, który mi te kilka metrów bieżących – licząc w długość półek, które zajmują – „Poezji” jakiś czas temu podarował. Można powiedzieć, że zgodnie ze swą strażacką profesją Janek tą kolekcję ocalił a potem łaskawie mi podarował. Jeszcze raz – dziękuję Ci, Janku. Tyle miłych obowiązków.

Przypominam tą historyjkę, bo właśnie sięgnąłem w minione Święta po jeden z pierwszych numerów, po numer 2(15) z lutego 1967 roku. Numer otwierają wiersze Mieczysława Jastruna a po nich przywołany w tytule tekst Tadeusza Różewicza. Chciałbym, za Różewiczem, zapytać siebie, naszych czytelników i piszących dla www.pisarze.pl jaki będzie nasz najbliższy sezon poetycki? Jakie macie oczekiwania, prognozy, a może wiedzę na temat nadchodzących książek, które już się grzeją na drukarskich maszynach?

Zatem mój zamiar jest następujący. Chcę uruchomić cykl „Z archiwum „Poezji”/poezji” oddając go we władanie wszystkim chętnym. Chcę go uruchomić, aby odświeżać nasze archiwalne lektury w ich niesłabnącej żywotności. Różewicz potrąca te struny, które w refleksji nad poezją zajmują nas i dziś. Zobaczmy, w czym jesteśmy podobni, w czym się różnimy, jakich podpowiedzi nie posłuchaliśmy, co – nieświadomi – powtarzamy. Przede wszystkim jednak zobaczmy aktualność wielu tekstów, zobaczmy, że czas w poezji i czas poetyckiej refleksji nie starzeją się tak szybko jak my i poezja wokół. A w tekście Tadeusza Różewicza znajduję kilka ważnych i dziś przesłań. Daję wiec wreszcie przemówić samemu Różewiczowi:

Przed kilku laty kompozytor Artur Honegger powiedział: „.. Muzyka ginie, podobnie jak zginął poeta. Kto dziś ośmieliłby się wymienić tytuł poety jak tytuł swego zawodu?”

            Jak wiemy, umarł już Bóg – co stwierdził Nietzsche – później (po różnych metamorfozach) umarł diabeł, jeszcze później umarł człowiek. Wreszcie – jak powiada Honegger – „zginął poeta”. A my żyjemy! Jesteśmy więc świadkami pośmiertnego życia boga, diabła, człowieka…. wreszcie poety. Krótko, jasno, brutalnie stwierdził Honegger. Poeta zginął. Jeśli poeta zginął, to co ja tu robię – tu i teraz – między wami? Czy rozmawiacie z nieboszczykiem? Kto przed wami siedzi, co czyta, o czym mówi? Opowiedzieć mam, jak wygląda życie pozagrobowe poety, życie poety, który zginął. W takiej sytuacji pozagrobowej z tamtego świata mam mówić o mojej koncepcji poezji (liryki). Jestem daleki od tego, aby twierdzenie Honeggera traktować jako jeszcze jeden aforyzm albo żart. Wprost przeciwnie, wierzę, że poeta zginął. Wierzę również w śmierć boga, w śmierć diabła, w śmierć człowieka. Wydaje mi się, że nadszedł czas określenia nowej sytuacji poety i poezji. Jest to nie problem: „poeta i polis”, ale problem: poeta i nekropol”.

            W tym czasie, gdy piszę te słowa, w pięknej stolicy nad Dunajem przygotowuje się festiwal poezji pod hasłem: „Poezja nie jest martwa, poezja nie może umrzeć! Die Lyryk ist nicht tot, die Lyrik kann nicht sterben! La poesue n’est pas mrte, elle peut perir!”.

            Pod tym hasłem stu czy też dwustu poetów wielu krajów socjalistycznych i kapitalistycznych spotka się ze sobą. Będą oni toczyli żywe dyskusje, spory, będą czytali swoje nowe poematy, będą się spierali, będą sami dowodem żywotności poezji i jej zycia wiecznego. „Die lyrik ist nicht tot, die Lyrik kann nicht sterben.” Widzę grono poetów, którzy są namacalnym dowodem,  że nie tylko poezja jest nieśmiertelna, ale poeci są żywi i mimo wszystkich dolegliwości tworzą.

            Tymczasem to życie jest życiem pozagrobowym. Tak, moi panowie, tak, koledzy po piórze, przyjaciel, towarzysze niedoli. Poezja jest martwa, poezja jest śmiertelna, poezja może umrzeć, a poeci są tylko śmieszni. To nie są makabryczne żarty, to jest nieefektowna prawda, której zresztą nie zamierzam dowodzić. Bo jak to jest? Bóg umarł i nie umarł, diabeł, podobnie człowiek, umarł i żyje, co tam jeszcze umarło i żyje? Kultura, cywilizacja, humanizm, poezja?! Żeby więc nie wprowadzać zbyt „czarnych”, a przez to samo trochę nudnych, a nawet podejrzanych nastrojów i myśli – ja sam określam się nie jako umarły poeta, ale jako były poeta. Ż y w y,  a l e  b y ł y. W ten sposób ułatwiam wzajemny kontakt, wzbudzę zaufanie. No i uniknę śmiechu. Choć przyznam, że niełatwo rozstaję się z moją ideą „tamtego świata”. Miałem chęć opowiedzieć Wam o pozagrobowym życiu poety. To było „coś”! to był pomysł! Przyznam się, że przez dłuższy czas dręczył mnie brak koncepcji. Byłem wodzony na pokuszenie przez twórców „happeningu”; myślałem sobie: „z czym stanę przed odbiorcami, przed krytykami”, przed… z czym stanę w roku 1966 od Narodzenia Pańskiego?! Z wierszem? Z niezbyt długim, niezbyt krótkim, niezbyt ciekawym, niezbyt odkrywczym wierszem? Co robić? Czy wejść na salę na rękach, czy tez stać na głowie, czy zastrzelić mojego tłumacza, czy poćwiartować obiecująca poetkę i rozrzucić po Sali części jej ciała owinięte w moje sonety – (koniecznie sonety!)? Po prostu z zażenowaniem myślałem o tym, że mam tylko jedną głowę, a nie dwie głowy, jak jakieś cudowne cielę; to ten dawny ja, poeta „żywy”, tak się martwił wrażeniem, jakie wywiera jego poezja i jego  osobowość twórcza. Stworzyć poezję tak zaskakującą jak cielę z dwoma głowami i na oczach publiczności zarżnąć to cielę, obedrzeć ze skóry, poćwiartować i… sprzedać. Wyobrażałem sobie, że po tym spotkaniu ludzie będą mówili: „Kochany, Kochana,… wyobraź sobie, widziałem dzisiaj poetę z dwoma głowami… nazywa się Tadeusz Różewicz… jego poezja jest << jedyna w swoim rodzaju>>”. I byłem wodzony na pokuszenie przez demona pychy… radził mi, żebym napisał wiersz lewą nogą z zamkniętymi oczami, żebym rozbił słowo, żebym słowo – tworzył, słowo – cudzołożył, wreszcie radził mi, żebym się powiesił. U moich stóp leżało całe królestwo nowatorstwa i eksperymentu. Ale zostawmy te smutne sprawy. My, poeci współcześni – ci (pozornie) żywi i ci umarli, wszyscy chorujemy i umieramy z powodu zbyt wielkiej miłości własnej. Chcemy być oryginalni, podziwiani, jedyni. Nikt z nas nie zgodzi się być nudnym, nieciekawym, paseistycznym… i to jest ten wielki grzech i tajemnica naszych pobielanych grobów. Ale widzę, że i ja jestem już dowcipny i prawie „jedyny w swoim rodzaju”. Biada! Prócz życia pośmiertnego współczesnych poetów dręczyła mnie ta druga, groźniejsza sprawa. „Przedstawcie sobie państwo śmiech słuchaczy, którym jakiś pan wyznał: jestem poetą.” Co w tym śmiesznego? Czy jeśli ktoś wyzna: fałszerz…  kapłanem, ministrem, policjantem, rzeźnikiem, fryzjerem, fizykiem, drwalem… czy ten ktoś narazi się na śmiech zebranych? Nie! Natomiast gorzej jest z takimi zawodami jak: hycel, złodziej, fałszerz… tego wyznać się nie godzi, tego się nie wyznaje… nikt również nie przedstawia się zgromadzonym jako sadysta, sodomita, impotent, filozof… poeta? Czy , czy poecie nie wolno mówić: „jestem poetą”, czy rzeczywiście wybuchnie śmiech na sali? Widocznie zaszły jakieś zmiany, które nie pozwalają publicznie przyznać się… tak, przyznać się, powiadam, do tej winy. Do tego okaleczenia, do tej wstydliwej choroby… Co się stało? Czemu wielki współczesny kompozytor tak jasno i otwarcie postawił to zagadnienie przed nami? Dręczyłem się długo tą zagadką i nie rozwiązałem jej. Jesteśmy więc śmieszni. Nie wolno nam, pod grozą śmieszności, wyjawić naszego zawodu. Zresztą mnie te sprawy już nie interesują. Patrzę na nie z drugiej strony. Nie czuję się „poetą”. Napisałem kiedyś utwór „Powołanie”:

Napisałem kiedyś utwór „Powołanie”:

… czekam
to jest moje powołanie
czekam na wezwanie
zawsze gotowy
nie wzywany
czekam…

Na czyje wezwanie czekałem? Wszystko to było złudzenie i frazesy. Jaka ulga, jakie wyzwolenie! Nie mam już koncepcji. Oczywiście, w ciągu 25 lat posiadałem różne koncepcje, definiowałem i określałem w utworach poetyckich i rozważaniach teoretycznych moją poetykę, moją „poezję” i „antypoezję”. A teraz: Może być rym, może nie być rymu, może być metafora, może nie być metafory, może być obraz, może nie być obrazu, może być pomysł, może nie być pomysłu… jednego pilnuję: Słowa. Tego się nie wyrzekam. Ludzi, którzy bawią się słowem, uważam za głupie i nieszczęśliwe albo szczęśliwie niedorozwinięte istoty. Nie przez jąkanie, rozbijanie, torturowanie słów, sylab, dźwięków… ale przez słowa „zupełnie normalne” można zawiadomić zainteresowanych o zgonie tak zwanej „poezji”…. Próbowałem to określić w utworze pt. „Sezon 1966”:

już dawno skończył się
sezon w „Le Paradis du Langage”
mówiłem o tym przez dwadzieścia lat
naszym słowotwórcom
słowolejom słowiarzom
dopiero teraz zaczynają się
w tym sezonie
wiersz jaje
trzeba będzie
znosić
ale wprost
do przepaści do niczego
oto problem godny poety:
jak wierszy nie pisać
jak nie napisać
jeszcze jednego wierszyka

Myślę o poezji pozbawionej wszelkich interesujących właściwości. Poezji, która może być znów poezją anonimową, „ dążyłem przez wszystkie lata.

Tak długo kształtowałem
siebie
na kształt i podobieństwo
niczego
formowałem to oblicze
na kształt i podobieństwo
wszystkiego
wreszcie zacierają się rysy
moje słowa
nie dziwią się sobie

            To, co wszelkiej maści „nowatorom” wydaje się czyśćcem, a nawet piekłem, anonimowość, brak osobowości twórczej, brak owego znaczka rozpoznawczego – dla mnie jest oczyszczeniem. Wykrwawili poezję goniąc za oryginalnością i niepowtarzalnością, zrobili z niej zabawkę dla dzieci, zmajstrowali cielę z dwoma głowami. Trzeba to wszystko pochować i udeptać ziemię. Nie pomoże sztuczne oddychanie, nie pomogą zabiegi szamanów i recenzentów. Aby zmartwychwstać, poezja musiała umrzeć. Byłem i ja sprawcą i świadkiem jej śmierci.

Tadeusz Różewicz”

(Poezja, nr 2(15)/1967)

Chciałbym, abyśmy tekst Różewicza potraktowali (i przeczytali) poważnie, więc:

  1. Nie skupiali się na aforyzmach i dowcipie (przestrzega przed tym sam Różewicz),
  2. Nie dali się ponieść uogólniającym dywagacjom (o degrengoladzie Cywilizacji, o winie „Wszystkich Świętych” za zły stan poezji – zwracam uwagę, że to temat zupełnie obcy Różewiczowi nie tylko w tym eseju),
  3. Skupili się na tym, co piszemy i po co piszemy (przypomnę: „Ludzi, którzy się bawią słowem, uważam za głupie i nieszczęśliwe albo szczęśliwe i niedorozwinięte istoty.”)
  4. Zastanowili się nad słowami: „Wykrwawili poezję goniąc za oryginalnością i niepowtarzalnością, zrobili z niej zabawkę dla dzieci, zmajstrowali cielę z dwoma głowami. Trzeba to wszystko pochować i udeptać ziemię.

Życzę wszystkim dobrego poetyckiego Roku, tego, abyśmy poradzili sobie z zadaniem postawionym przez Różewicza, „jak nie napisać/ jeszcze jednego wierszyka”.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko