Tomasz Jacek Przybyłko – wiersze

0
414

Dlaczego zima

Ten lód na jeziorze zbyt długo szczęka

I gwiazd już nie chce na nim oglądać

Słowa głębokie nie mogą trafić

Przez barierę we mnie

W smutku nagle moknie sweter bo  dociera piękno i dystans

I lód odtajał

Więc jak to jest

Nie mam żadnej władzy

Uśmiecham się z cytryną w ustach

Nie mam władzy i nie uchwycę prawdy

Przychodzi szeregiem mrówek

Obecnością co nie ogarniam

Jak

Suszone śliwki i grzyby – ot spotkanie i rozmowa

Wszystko inaczej w innej kolejności

Konwalia do poduszki

To dziwne,  coś dawno w nas  już

zgasło

Lecz obudziło tęsknotę konwaliowe miasto

Przez taty zdarte buty po mury i basztę

Odnajduje spokój i myśli jasne

Ala milczała w czas ciemny i zimny

Lecz blaskiem wód Reczynku budziła świat  dobry, serdeczny,

inny

Do Ośna wszystkie prowadzą nostalgie i wspomnienia

Wolne uliczki i bruk twardy

Brak pośpiechu chwile od płomieni do zatracenia

I jedno jedno niezmienne jak spacery pod rękę

Dawne bajanie – jazda wozem z księciem

Wczesnym rankiem położyłem konwalie na poduszkę

Za twoją obecność, nieprzecenioną

Zrobię kanapki i kawę wypijesz duszkiem

Schowam cię w pierś jak jaskółkę zranioną

I nie byłbym sobą gdybym nie zawołał donośnym tonem

Jak wiele  obojgu radości dał sielankowy domek

Jeszcze świeże zdjęcia jutro jak świece  pobledną, zgasną

Proszę  Cię gościu jeżeli czerstwiejesz odwiedź to miasto

Doprawdy wielkiej doznaliśmy fuzji

Pomni na ludzi, przestrzenie

I sielankowy domek Aluzjii

***

Dokąd idziesz  powiedz mamo?

 nogi twoje obolałe

Dłonie czułość dzierżą wciąż tę samą

Po co przyszedłem zapomniałem

Do wigilii  kur zapieje ze trzysta razy

Jak  się ostanie nasza rodzina

Komu zaufam, i kogo miłością obdarzyć

Zimno za oknem śnieg mocno zacina

Dokąd się spieszysz mamusiu tak droga

O co prosić i jak wołać do Boga

Już kolęda z pierwszą gwiazdą

Ty porzucasz na zawsze gniazdo

Mgła osnuła krętą drogę

Tam gdzie idziesz pójść jeszcze nie mogę

***

Zgubiłaś kawał ciebie jak księżyc o dwóch takich co ukradli

Jak sroka, ślepa kura przegrzebujesz kieszeń powodzeń

Z jakiegoś przypadku w tym wszystkim -ja

List nie płoną

z wszystkich uniesień lubię tę gdy dłoń twoja łagodzi burze

czajnik rechocze

Jaka to dobra chwila,

zegar trzecią godzinę nuci

I kawa już nie kawa a likier granatowego nieba

I pokój już nie pokój lecz dorożka czterokołowa

Wychodzimy tak jak zwykle czwarta trzydzieści

Na klatce słyszysz-dokąd to -Państwo -tak wczesną porą –pies sąsiada pyta

Najbardziej lubię tę ciszę co tyle w sobie mieści

Bez  mojej wojny

Głodu niezaspokojonego

Wtedy  mogę- nie muszę.

***

Wychodząc skulonym cieniem

Uważnie stawiałem kroki

Ze stopni zimnych w coś całkiem innego

A światło pachniało jak pierwsza dziewczyna

kradło pocałunki tak zajadle

Jak żyletka lekkim nacięciem w powiece zakwitło

Światło czyli  chęć

Nie mam pojęcia jak się spotkaliśmy

Na szczęście ?czy udrękę?

Tkwiąca jak zakrzep w zgięciu arterii

Rozpiera się przy mnie, gładzi,  dopowiada i roztrząsa

Najcierpliwszy z lekarzy

 psina,

Głodna mojej ręki

Poezja

Tak tu zimno

Zabroniłaś mi kilku słów

Będzie dobrze jak unikniemy rozczarowań

Zabroniłaś wzgórz śpiących  kłaniających się mgłom rannym

Zakryłaś rąbkiem powieki

W pejzażu nadmorskim barki trzymają się parami

Zakotwiczone klucze rybitw

Dłonie nigdy splecione gestykulują analizę mojego niewiadomego ja

Dal przybliża do miejsca

Tylko ja oddalony o szaleńczą niemoc

Przywykłem

A ty nie dowiesz się co mi grzmi z oczu

Wiatr wymiata pretensje

Zostają tylko drzewa

Reszta o którą tyle krzyku

W niwecz

I tylko gałęzie kręte, mnogie pomne na liście

Jak listy odkładanie przez ciebie na skraj biurka

Tylko gałęzie kreślą jutro spójne z całym mną

***

Zaglądając w lustro  poczyniłem kilka uwag, które odnotowałem w moim kajeciku

Na pierwszy rzut oka widać brzuch nienaturalnych rozmiarów

Co może wskazywać na złe odżywianie, obżarstwo a co za tym idzie możliwe ze osoba w lustrze

cierpi na schorzenia

Podkrążone oczy mogą jeszcze bardziej podkreślić 

problem zdrowia

A może po prostu zlej kultury życia, zbyt krótki sen, siedzenie do późnych godzin

Co za tym idzie człowiek w lustrze to pracoholik ba może nawet pisarz a w szczególnych  okolicznościach trafił się nam  poeta

Tak, przeczuwam napięcie….

Szereg kłębiących się chmur nad głową w lustrze

Dobre oko laika na pewno uchwyciło już mnóstwo napiętych nerwów mimicznych

Jeżeli się cale życie gra niedopasowane role posiada się zmarszczki i napięte mięśnie twarzy do nienormalnych granic wytrzymałości

***

Było przyjemnie cicho

Jabłoń obrodziła czerwonymi jabłkami

Siedzieli skierowani ku sobie

Bynajmniej pozycje świadczyły

O zażyłości

Jej było chyba lepiej odnaleźć się w takiej chwili była przecież kobietą i to bez zobowiązań

On patrzył pod stolik sporych rozmiarów na krótką trawę

Potem zamyśliła się na odległych drzewach

Martwych i zarazem żywych

Był jak nadchodząca burza

Odczuć można było wilgotniejące powietrze, ruch liści

Pokazywała mu wnętrze wielkiej papryki którą wykrajała wyciągając z niej rdzenia nasienie papryki zielonkawą papryczkę dziecko- ziarno. Gdyby tak jemu wyrwała wnętrzność czucie

Nie raz by tego chciał

. Był jak niewolnik nie mogący doczekać się wolności. Przyglądała mu się wtedy robiła miny takie obojętnie z lekkomyślnością mówiła lub milczała. Wstała nagle włożyła palce jednej ręki w usta i odpowiedziała głośniej

O kurde ząb

Zniknęła w sielankowym domku Aluzjii siedząc tam i płacząc nad złamanym z przodu zębem.


Tomasz Jacek Przybyłko

Urodzony 11.05.1977 w Tychach

Poeta, plastyk amator, witrażysta, powieściopisarz. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Bieruniu Starym – ukończonym w 1996 roku.

Laureat pierwszej nagrody konkursu poetyckiego Tropem pegaza -w Tychach w latach 2008.

Poeta również zaistniał w tomiku pokonkursowym w USA w mieście Wellington   pt.-Na ostrzu chwil

Organizowanym przez American Poetry Academy.

Pracuje w lesie zawodowo.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko