Dlaczego zima
Ten lód na jeziorze zbyt długo szczęka
I gwiazd już nie chce na nim oglądać
Słowa głębokie nie mogą trafić
Przez barierę we mnie
W smutku nagle moknie sweter bo dociera piękno i dystans
I lód odtajał
Więc jak to jest
Nie mam żadnej władzy
Uśmiecham się z cytryną w ustach
Nie mam władzy i nie uchwycę prawdy
Przychodzi szeregiem mrówek
Obecnością co nie ogarniam
Jak
Suszone śliwki i grzyby – ot spotkanie i rozmowa
Wszystko inaczej w innej kolejności
Konwalia do poduszki
To dziwne, coś dawno w nas już
zgasło
Lecz obudziło tęsknotę konwaliowe miasto
Przez taty zdarte buty po mury i basztę
Odnajduje spokój i myśli jasne
Ala milczała w czas ciemny i zimny
Lecz blaskiem wód Reczynku budziła świat dobry, serdeczny,
inny
Do Ośna wszystkie prowadzą nostalgie i wspomnienia
Wolne uliczki i bruk twardy
Brak pośpiechu chwile od płomieni do zatracenia
I jedno jedno niezmienne jak spacery pod rękę
Dawne bajanie – jazda wozem z księciem
Wczesnym rankiem położyłem konwalie na poduszkę
Za twoją obecność, nieprzecenioną
Zrobię kanapki i kawę wypijesz duszkiem
Schowam cię w pierś jak jaskółkę zranioną
I nie byłbym sobą gdybym nie zawołał donośnym tonem
Jak wiele obojgu radości dał sielankowy domek
Jeszcze świeże zdjęcia jutro jak świece pobledną, zgasną
Proszę Cię gościu jeżeli czerstwiejesz odwiedź to miasto
Doprawdy wielkiej doznaliśmy fuzji
Pomni na ludzi, przestrzenie
I sielankowy domek Aluzjii
***
Dokąd idziesz powiedz mamo?
nogi twoje obolałe
Dłonie czułość dzierżą wciąż tę samą
Po co przyszedłem zapomniałem
Do wigilii kur zapieje ze trzysta razy
Jak się ostanie nasza rodzina
Komu zaufam, i kogo miłością obdarzyć
Zimno za oknem śnieg mocno zacina
Dokąd się spieszysz mamusiu tak droga
O co prosić i jak wołać do Boga
Już kolęda z pierwszą gwiazdą
Ty porzucasz na zawsze gniazdo
Mgła osnuła krętą drogę
Tam gdzie idziesz pójść jeszcze nie mogę
***
Zgubiłaś kawał ciebie jak księżyc o dwóch takich co ukradli
Jak sroka, ślepa kura przegrzebujesz kieszeń powodzeń
Z jakiegoś przypadku w tym wszystkim -ja
List nie płoną
z wszystkich uniesień lubię tę gdy dłoń twoja łagodzi burze
czajnik rechocze
Jaka to dobra chwila,
zegar trzecią godzinę nuci
I kawa już nie kawa a likier granatowego nieba
I pokój już nie pokój lecz dorożka czterokołowa
Wychodzimy tak jak zwykle czwarta trzydzieści
Na klatce słyszysz-dokąd to -Państwo -tak wczesną porą –pies sąsiada pyta
Najbardziej lubię tę ciszę co tyle w sobie mieści
Bez mojej wojny
Głodu niezaspokojonego
Wtedy mogę- nie muszę.
***
Wychodząc skulonym cieniem
Uważnie stawiałem kroki
Ze stopni zimnych w coś całkiem innego
A światło pachniało jak pierwsza dziewczyna
kradło pocałunki tak zajadle
Jak żyletka lekkim nacięciem w powiece zakwitło
Światło czyli chęć
Nie mam pojęcia jak się spotkaliśmy
Na szczęście ?czy udrękę?
Tkwiąca jak zakrzep w zgięciu arterii
Rozpiera się przy mnie, gładzi, dopowiada i roztrząsa
Najcierpliwszy z lekarzy
psina,
Głodna mojej ręki
Poezja
Tak tu zimno
Zabroniłaś mi kilku słów
Będzie dobrze jak unikniemy rozczarowań
Zabroniłaś wzgórz śpiących kłaniających się mgłom rannym
Zakryłaś rąbkiem powieki
W pejzażu nadmorskim barki trzymają się parami
Zakotwiczone klucze rybitw
Dłonie nigdy splecione gestykulują analizę mojego niewiadomego ja
Dal przybliża do miejsca
Tylko ja oddalony o szaleńczą niemoc
Przywykłem
A ty nie dowiesz się co mi grzmi z oczu
Wiatr wymiata pretensje
Zostają tylko drzewa
Reszta o którą tyle krzyku
W niwecz
I tylko gałęzie kręte, mnogie pomne na liście
Jak listy odkładanie przez ciebie na skraj biurka
Tylko gałęzie kreślą jutro spójne z całym mną
***
Zaglądając w lustro poczyniłem kilka uwag, które odnotowałem w moim kajeciku
Na pierwszy rzut oka widać brzuch nienaturalnych rozmiarów
Co może wskazywać na złe odżywianie, obżarstwo a co za tym idzie możliwe ze osoba w lustrze
cierpi na schorzenia
Podkrążone oczy mogą jeszcze bardziej podkreślić
problem zdrowia
A może po prostu zlej kultury życia, zbyt krótki sen, siedzenie do późnych godzin
Co za tym idzie człowiek w lustrze to pracoholik ba może nawet pisarz a w szczególnych okolicznościach trafił się nam poeta
Tak, przeczuwam napięcie….
Szereg kłębiących się chmur nad głową w lustrze
Dobre oko laika na pewno uchwyciło już mnóstwo napiętych nerwów mimicznych
Jeżeli się cale życie gra niedopasowane role posiada się zmarszczki i napięte mięśnie twarzy do nienormalnych granic wytrzymałości
***
Było przyjemnie cicho
Jabłoń obrodziła czerwonymi jabłkami
Siedzieli skierowani ku sobie
Bynajmniej pozycje świadczyły
O zażyłości
Jej było chyba lepiej odnaleźć się w takiej chwili była przecież kobietą i to bez zobowiązań
On patrzył pod stolik sporych rozmiarów na krótką trawę
Potem zamyśliła się na odległych drzewach
Martwych i zarazem żywych
Był jak nadchodząca burza
Odczuć można było wilgotniejące powietrze, ruch liści
Pokazywała mu wnętrze wielkiej papryki którą wykrajała wyciągając z niej rdzenia nasienie papryki zielonkawą papryczkę dziecko- ziarno. Gdyby tak jemu wyrwała wnętrzność czucie
Nie raz by tego chciał
. Był jak niewolnik nie mogący doczekać się wolności. Przyglądała mu się wtedy robiła miny takie obojętnie z lekkomyślnością mówiła lub milczała. Wstała nagle włożyła palce jednej ręki w usta i odpowiedziała głośniej
O kurde ząb
Zniknęła w sielankowym domku Aluzjii siedząc tam i płacząc nad złamanym z przodu zębem.
Tomasz Jacek Przybyłko
Urodzony 11.05.1977 w Tychach
Poeta, plastyk amator, witrażysta, powieściopisarz. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Bieruniu Starym – ukończonym w 1996 roku.
Laureat pierwszej nagrody konkursu poetyckiego Tropem pegaza -w Tychach w latach 2008.
Poeta również zaistniał w tomiku pokonkursowym w USA w mieście Wellington pt.-Na ostrzu chwil
Organizowanym przez American Poetry Academy.
Pracuje w lesie zawodowo.