Jan Stanisław Smalewski – wiersze

0
174

 Jan Stanisław Smalewski – wiersze

 

JSmalewski

 

 

Jak paciorki różańca

 

Smukłość kobiecej dłoni

– dłoni twojej matki

Smukłość jej serdecznej miłości

serdecznej jak dotyk

jak przygarnięcie w niedoli

 

Nosiła ją w sercu

jak na serdecznym palcu obrączkę

jak katedrę modlitwy

w skrytości ducha

przed świętym obrazem

 

W zaciszu siebie samej

własnej jedynej modliła się

o zdrowie syna o jego zbawienie

i o to żeby nic

nie odebrało mu wiary

 

Subtelność modlitwy

gorącej jak paciorki różańca

wymykającej się smukłym palcom

smukłej dłoni matki

Twojej matki umykającej

 

w subtelność światła – pamięć

 

 

O ojczyźnie

 

Trzeba nam muru

Trzeba postawić go między nami

Trzeba codziennej ściany cierpienia

żeby żywe kłaść pod nią kwiaty

 

Kamiennej ściany potrzeba

byśmy ją mogli czasami

jak kromkę czerstwego chleba

spożyć na postne śniadanie

 

Trzeba nam ściany płaczu

byśmy się pod nią w niedziele

wypłakać mogli wyżalić

ciężary grzechu zdjąć z siebie

 

Trzeba do tego nam wiary

że ściana ta czyni cuda

oddziela żywych od martwych

i łączy żyjących wciąż w brudach

 

 

Pagórek

 

Postawili krzyż na nim

Ukrzyżowany wieś błogosławi

 

pod nim nasi zmarli

w połowie drogi do nieba

 

widać z niego lepiej wieś całą

i las widać i rzekę

 

za pagórkiem pole mojego ojca

sadziliśmy kartofle sialiśmy żyto

 

blisko mieliśmy do biedy

wszędzie było blisko

 

 

Prawo demokracji

 

Jestem tu – to nie usprawiedliwienie

to prawo demokracji

Jeśli mam wywołać chorobę duszy to i tak nic po nim

 

Żonglowanie słowem

na tym polega świętość demokracji

prawo do odrębnego szumu i drzewa i liści

 

Jak się masz korzeniu pniu koro dębowa

jak masz się przyjaciółko moja

szypułko okwiatu

 

Jestem tu szumię w waszym imieniu

 ogłaszam światu że niczym dębu liścia laur

wieńczę Okrywam nagość zieloną szatą

 

Jeśli mam wywołać chorobę duszy

nic nie poradzę na to Jestem dotykiem szronu

językiem ognia Jestem topór

 

 

Wiersz liryczny

 

Zapamiętałem zabiorę ze sobą

wszystko co najpiękniejszego dało mi życie

Każdy twój uśmiech każdy dzień z tobą

kiedy jak różę w pełnym rozkwicie

 

ofiarowałaś mi miłość Trwając w zachwycie

niczym na niebie pogodnym obłok

grzałem się w słońcu twej miłości skrycie

 

pielęgnowałem ją ceniłem szukałem sposobów

by nie ulegać pokusom złych uciech

 

Czy szczera miłość niesie złą pogodę

a serce gorące może przynieść smutek

Tylko gdy jej zdrowie stanie na przeszkodzie

tylko gdy zły los źle zarządzi jutrem

 

Wiernym kochankom zawsze godnym siebie

nigdy w źródle miłości nie zabraknie wody

Poeta wiersz pisząc wie o tym najlepiej

bo miłując słowo też miłuje wiernie

 

 

Zazdrość

 

Podaj mi pióro podsuń mi pomysł

wskaż księgę pękatą z której mógłbym czytać

tak mi słowa ułóż by było wiadomo

że nie kto inny mnie pieścił tylko ty Erato

 

Poprowadź mi pióro nie dla lichwy

chłodnego i ciężkiego grosza

siedź tu wciąż przy mnie z czystej miłości

i dyktuj mi dyktuj…

 

O niewierna znowu mnie zdradziłaś

znów byłaś u tego jak mu tam Miłosza

 

 

Fantazy

 

Naga kobieta niosła na głowie wannę

przyglądałem się jej z okna leśniczówki

stojącej w gąszczu niebieskich wieżowców

na stoszóstej o piątej nad ranem

 

Naga kobieta z wanną na głowie szła w kierunku

metra widziałem ją z okna na czternastym

widziałem połyskujące w porannym słońcu

srebrne wagoniki jej piersi i brązowe sutki

 

Niosąc wannę na głowie naga Wenus poezji

szła Alejami Niepodległości widziałem to

z tramwaju linii dwadzieścia cztery w sobotę

 

Nad ranem na skrzyżowaniu jakichś tam ulic

naga kobieta brała kąpiel w wannie nie zdążyłem

wysiąść obudziło mnie ciepło polucji

 

Warszawa 2017

 

 

Zasiadka myśliwska

 

1

Lęgowisko

ostoja

życiodajny raj

– a tam już oni

dwaj może trzej nawet

w zasiadce

Choć zwierz nie gruby

– płochy ptaszek tylko

ledwie strojny w wiosenne gody

ledwie opierzony

nie na mszę niedzielną

ale

dla ochrony

 

2

Pif paf

z rur kilku

Pif paf w niewiniątko

z zasiadki

z cienia bukowego

z gęstwy trzcinolistnej

do piórka do dziubka

do dwóch kaczych łapek

I hajda ze smyczy

– już psy

po śmierć biegną

 

3

A tam już tamci

Ci drudzy

– dwaj może trzej nawet

Aniołowie Stróże

– w zasadce niebieskiej

za grabem na chmurze

za chmurą na grabie

Dobrze opierzeni

bosko ustrojeni

w szaty nie ziemskie

I z rury

I z kilku pukawek

do człowieka – zwierza

Puk w czoło

puk w zadek

traf między oczy

Niech bies niebieski

ze smyczy wyskoczy

Ku smole piekielnej

niech ciągnie

za nogi

 

 

Nad Bałtykiem

 

Jestem gdzie tyle lat by być tu wciąż

marzyłem gdzie się kraj o morze opiera gdzie

dopiero widzę teraz jak szeroko pną się fale

gdzie się myśli me głęboko wtopić mogą

w gorzkie żale – W mokre żale tych wylewnych

cnót Polaków których nigdy nie miał

Kraków brakowało ich na Śląsku były tylko

z obowiązku we Wrocławiu i w Legnicy

no i w wiejskiej okolicyJestem gdzie się zawsze

w porze cienia i zwątpienia wartką strugą

usuwała spod nóg ziemia nawet gdy tam

zwyciężałeś u wrót stoczni dzielnie trwając

gdy o swoje Westerplatte zamachnąłeś się

granatemGdzie rodaku żyłeś byłeś i o wolność

się modliłeś no i zawsze kiedy trzeba

mewy krzykiem napełniałeś płuca swoje

serce moje pieśnią morską Europie zaświadczając

że na piachu morskich plaż Nic się więcej

już nie zdarzy oprócz szczęścia marynarzy

a ty cel jedyny masz by tu trwać by szerokim

gestem okiem jasnym widzieć szerzej i czuć

więcej by ojczystą kochać Ziemię

 

26 kwietnia 2018

 

 

Łąka z wyobraźni

 

Ta łąką rośnie i kwitnie tylko w moim wierszu

w rzeczywistości nie istnieje nie ma jej

ani u mojego ojca ani za oknem mojego domu

Ta łąka jest  na tyle realna na ile realnym

 

był mój ojciec jego też nie ma ani w zagrodzie

pomiędzy domowymi zwierzętami ani w polu

na zagonie owsa ani nawet pod starą stodołą

gdzie razem gwarzyliśmy o udanych zbiorach

 

Po tej łące mogę zawsze jeszcze biegać boso

tę łąkę mogę zawsze kosić gdy kwiaty stracą zapach

mogę w wyobraźni szkoda że tak szybko wietrzeją

zapachy i tak szybko mija dzieciństwo

 

Z ojcem jest zupełnie inaczej bez niego

wszystkie kąty w domu są puste na podwórzu

w sadzie i na polu jest sieroco

jak w moim wierszu

 

 

Kocie łby

 

Ten wiersz piszę dla siebie

Piszę ten wiersz bo nie mam nic lepszego do roboty

bo nie umiem układać kostki

ten wiersz piszę zamiast brukować ulicę

 

Pisząc ten wiersz układam

 

układam kostkę na trakcie do nieba

układam kamienie na drodze swojego życia

 

Takie zwykłe kocie łby swoich wierszy

 

Pisząc                                     Pisząc

układam kocie łby                   układam                                

do                                            kamienie na                                           

 

w metaforze to znaczy tyle co układanie

kocich łbów na drodze do własnego Boga

 

 

Coś z van Gogha

 

Przemówiło do mnie drzewo niebieskolistne

nie miałem innego koloru

właściwie miałem jeszcze jeden czerwony

ale nie chciałem ognia płonące drzewo

to nadmiar wyobraźni łatwo zwęgla i pustoszy

 

Mogłem jeszcze odezwać się w fiolecie

ale to źle się kojarzy osobiście wolę niebieski

niebieskie drzewo to jak zielony ptak

jak różowa trawa i śliskie fałdy stawu

w skorupie brzegów porośniętych złotymi trzcinami

 

Zaśpiewał dla mnie ptak siwopióry skowronek

w niebieskim drzewie był tak stary że pamiętał

pierwszą moją samodzielną skibę ziemi

pierwszą włókę i pierwsze bóle krzyża

 

Przemówiło do mnie drzewo niebieskimi liśćmi

w których niebieskie ptaki uwiły sobie niebieskie

gniazdo i złożyły w nim niebieskie jajeczka

a potem niebieskim pisklętom przynosiły

niebieskie okruchy rzeczywistości

 

 

Epilog

 

Jestem starym wilkiem

uciekam w samotność

ona mnie nie kąsa

 

Śpimy razem w legowisku wierszy

nasze sny wyją do księżyca

 

Noc mnie już nie chłodzi jest bliska

bliski jest snu piasek

 

 

2017

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko