Wiesław Łuka pisze o reporterskich i historyczno – publicystycznych obrazach polskich sporów ideowo-politycznych
Wybitna autorka literatury faktu, Małgorzata Szejnert (MS) w reporterskiej książce Wyspa Węży* poszukuje grobu swego wuja, Ignacego Raczkowskiego (Raka), kapitana wojska polskiego, męża ukochanej ciotki Dziuni, z domu Szejnert. O Raku przestało się mówić w rodzinie; zagadkowo zniknął z naszego życia po wrześniu 1939 rok. A przecież zasłużył na pamięć nie jako niższy oficer carskiej armii w I wojnie światowej, ale wkrótce już jako kapitan, bohater wojny z Bolszewikami w 1920 roku, dowódca polskiej baterii, kiedy został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.
Przypadek sprawił, że trzy lata temu biegły na ścieżkach internetowych syn reporterki, Piotrek wypatrzył osiem grobów z pomnikami z białego betonu i z orłami w koronie na cmentarzu w… Szkocji, na wyspie Bute, w miejscowości Rothesay. Szkopuł – Piotrek odnalazł kilku kapitanów o imieniu i nazwisku Ignacy Raczkowski, poległych na różnych kontynentach podczas II wojny; więc jeszcze dodatkowe sprawdzenia i ostateczne potwierdzenie, że wujek spoczął właśnie na Bute.
Siedemdziesiąt lat po wojnie reporterka, Małgorzata Szejnert z synem zeszła z pokładu promu na tę wyspę. Cóż to za kawałek lądu oblanego wodą niedaleko stolicy Glasgow? Przez dziesiątki lat od zakończenia wojny była właściwie cisza wokół niego. Pamiętam tylko – jak przez mgłę -artykuł z tygodnika Przegląd, w którym autor pisał o utworzeniu obozu dla oficerów i żołnierzy polskich w rozsypce po wrześniu 1939 roku. Udało się im przedrzeć różnymi ścieżkami europejskimi do Francji i Anglii. Obóz zrazu powstał we francuskim Cerizay. Rychło potem z rozkazu generała Władysława Sikorskiego, naczelnego wodza wojska polskiego i premiera rządu na uchodźctwie, przetransportowano wojskowych na szkocką Bute. Nie wiadomo dokładnie, ile setek, a może ponad tysiąc żołnierzy, tam ulokowano – pod namiotami oraz w wynajętych domkach letniskowych, bo Rothesay przed wojną była miejscowością letniskową. Wysepki nie dosięgły naloty niemieckich bombowców podczas słynnej bitwy o Anglię. Za to jej nowych, przymusowych osiedleńców z orzełkami na czapkach i furażerkach dosięgła „bomba zemsty” generała – premiera. To prawda, że on i jego polityczni zwolennicy doznali w kraju przed wojną wiele społecznych i moralnych krzywd, nienawistnych upokorzeń ze strony sanacyjnego establishmentu. Upokarzani, skrzywdzeni – od szeregowców po generałów – bo popełnili parę lat wcześniej ciężki grzech; byli zwolennikami Marszałka.
Klęska wrześniowa, rozsypka armii, tułactwo po południowych krajach Europy i pierwsze miesiące okupacji niemieckiej w ojczyźnie nie były w stanie nakłonić nowej władzy na uchodźctwie do przebaczenia tego grzechu. W wrześniu 1939 roku generał zostaje naczelnym wodzem wojska polskiego. Podczas inauguracji przemawia w Paryżu do swoich oficerów: „… Proszę panów, byśmy zapomnieli o tym, co nas dzieliło, a zwrócili się ku temu, co nas łączy, a przynajmniej łączyć powinno… Nie będziemy tu robić żadnej polityki. Uprzedzam Panów, że na żadną partyjną, czy brygadową politykę nie ma i nie może być miejsca w wojsku polskim. Zasadą moją będzie kult kompetencji, a wierzę, że się spotkamy pod hasłem „Honor i Ojczyzna… „ (cytat za MS). W życzeniach na nowy rok już generał – premier konstatuje: „… Stwierdzam z radością, że najbliżsi moi współpracownicy zarówno w Rządzie jak i w wojsku rozumieją tę zasadę i stosują z zapałem w życiu, nie dopuszczając do odrodzenia się rządów kliki…”. Mądre słowa – dają nadzieję. Tymczasem najbliższy współpracownik generała – premiera, wiceminister spraw wojskowych, generał Izydor Modelski pisze prawie w tym samym czasie: … „Chora dusza polska i w następstwie zgnilizna oralna jest największą i zasadniczą przyczyną klęski militarnej… Nienawiść „elity” sanacyjno-legionowej do wszystkiego , co z ducha naprawdę polskie i katolickie, była notorycznie znana i zdumiewająca i niezrozumiała… dla prawdziwego Polaka… Józef Piłsudski, objąwszy przez rokosz majowy władzę absolutną w Państwie, wprowadził na najwyższe stanowiska w Państwie i wojsku miernoty moralne i intelektualne, które bezpośrednio doprowadziły do katastrofy wrześniowej…” (cyt. za MS). Generał Modelski „rządził” obozem w Rothesay. Ale formalnie dowództwo nad Obozami i Oddziałami Polskimi w Szkocji pełnił generał dywizji, Marian Kukiel. On wkrótce dowiaduje się z pisma jednego z generałów, że „… z obecnych w tutejszym obozie kilkuset oficerów można wybrać około 200 zdolnych i chętnych do pełnienia służby…” . To oczywista propozycja z oczywistą argumentacją: czynna praca wojskowa podniesie morale obozowiczów i ich wizerunek u szkockich mieszkańców wyspy. Bo tych właśnie „ razi bezczynność tak dużej liczby oficerów… A dla państwa polskiego i władz wojskowych nie jest obojętne „… czy oficerowie ci wkroczą kiedyś do Polski jako gromada niezdyscyplinowana, rozgoryczona, zaniedbana fachowo, czy też jako element pełen zapału, świadomy czemu służy i fachowo doskonale przygotowany…” Tymczasem tę „gromadę” traktuje się jak skazańców, którym między innymi wyznacza się cenzuralnie, jakie gazety mogą czytać, a jakich lektura jest zakazana; nie wolno dopuszczać do wojska „Robotnika” Polskiej Partii Socjalistycznej i nacjonalistycznego „Jestem Polakiem” . Jednak to pismo, związane ze Stronnictwem Narodowym, wykazuje pewną siłę, odważa się nawet krytykować politykę generała – premiera Sikorskiego za jego niesamodzielność polityczną, chwiejność w rządzeniu i nie dość zdecydowaną dbałość o narodową i katolicką tożsamość Polaków. Dlatego staje się niedostępna na wyspie.
Kierownictwo obozu przypomina osadzonym o zachowaniu nacechowanym godnością – kto komu pierwszy i w jaki sposób oddaje honory. Wydłuża się lista zakazów i nakazów. Oficerowie przypominają sobie, że naczelnik Państwa sanacyjnego, Józef Piłsudski sprzyjał w II RP masonom, więc wolnomularstwo na wyspie zaczyna działać, ale pół jawnie, bo mistrzem loży wybrano księdza z kościoła św. Pawła. Pozwala się także „obozowiczom” w mundurach urządzać obchody polskich świąt, grać w brydża, żenić się z miejscowymi wybrankami, tańczyć, chodzić na grzyby i pić wódkę. Mówią o tym reporterce ci, którzy wspominają wojenną przeszłość na wyspie, albo ci, którzy pozostawili zapisane lub opowiedziane wspomnienia swoim najbliższym, do których reporterka dociera. Godny dużego uznania jest fakt jej dotarcia spenetrowania wielu z tych źródeł. Niektóre z nich są niezwykle „smakowite” w swej treści. Oto w pierwszych miesiącach 1941 roku prezydent RP na uchodźctwie, Władysław Raczkiewicz inauguruje powstanie w pobliskim Edynburgu polskiego Wydziału Lekarskiego przy miejscowym uniwersytecie. Ta uroczystość z orkiestrową pompą (grano utwory Chopina i Paderewskiego) i widokiem polskich lekarzy z Katedry Chorób Wewnętrznych w polskich mundurach wojskowych była okazją dla reporterki, by przypomnieć zasłyszany fakt sprzed wieków. Oto jeden ze szkockich medyków – pracujący wówczas na dworze króla Jana Kazimierza z dynastii wazów – przekonywał teoretycznie i praktycznie swoich polskich kolegów po fachu, by przestali wierzyć w czary i odrzucili zabobon o tak zwanym polskim kołtunie; że ścinanie go, powstałego z brudu, grozi powykręcaniem kości i zaburzeniem zmysłów u nosiciela, przeważnie młodego pacjenta. Szkot ściął w epoce dynastii wazów tysiące polskich kołtunów i nikogo nie powykręcało. ( Moja dygresja: strach jednak nie wywietrzał z polskich głów do XX wieku. O groźnych efektach ruszenia kołtuna słyszałem opowieści jeszcze w połowie ubiegłego wieku na podlaskiej wsi. Nie wiem, czy pozostał do dziś?)
O innym, dużo poważniejszym źródle strachu, pisze Małgorzata Szejnert. Na uroczystość inauguracji polskiej Katedry Chorób Wewnętrznych nie zaproszono generała, Jacka Roupperta, legionisty, osobistego lekarza Marszałka Piłsudskiego i przez niego powołanego na naczelnego lekarza Wojska Polskiego (pełnił tę funkcję do września 1939) mieszkającego wówczas właśnie w Edynburgu. Nie zaproszono, bo był piłsudczykiem. Za to śpiewano o nim lekceważące strofy i nazywano: „Łapiduchem- psia krew” . W tej atmosferze na wyspie można usłyszeć ustne epitety i zaczynają się pojawiać pisemne donosy do komendantury o „ …polskich obozach koncentracyjnych w Wielkiej Brytanii…”. Pojawiło się gdzieś nawet zdjęcie z podpisem z podpisem: „Generał Sikorski, człowiek odpowiedzialny za obozy koncentracyjne w Szkocji”
O reporterskim oku, słuchu, smaku i pozostałych zmysłach Małgorzaty Szejnert nie ma co się zadziwiać podczas lektury Wyspy Węży . Mistrzyni gatunku od lat w licznych książkach zachwycająco daje zmysłom intelektualny i artystyczny wyraz. W tym tomie zadziwia również ogromem kreatywnej „dłubaniny” i jej poznawczych efektów w penetracji dokumentów historycznych dotyczących wydarzeń i ludzi – sprawców i ofiar. Jedni generałowie nie głodzili i nie zabijali w obozie innych generałów i oficerów niższych rangą, ale jednak to Polacy więzili Polaków. Niektórym udawało się wyjechać z wyspy, czy wyjść nielegalnie „na przepustkę”. A inni byli zatrzymywani przez rodaków – żandarmów pełniących całodobowe warty przy wyjściu z portu w Rothesay. Natomiast niektórzy uciekali do wieczności – popełniali samobójstwo. Nie wytrzymywali między innymi atmosfery uszczypliwych opinii Szkotów dotyczących marnowania bezczynnością potencjalnej siły ludzkiej i bojowej kilkuset ludzi w mundurach; a może i większej ich liczby, ponieważ nie zadbano na wyspie o dokładną ewidencję przetrzymywanych.
Po wojnie milczano długie lata o wszystkim, co działo się na Batu; a przede wszystkim o istnieniu obozu. W ostatnich latach powrócił spór o dwóch przedwojennych siłach politycznych II RP. O jej „świetlanej” przeszłości („ jesteśmy dumni Polacy …” słychać prawie każdego dnia) przekonują dziś niektórzy rodacy innych niektórych rodaków. Sięgnąłem więc po ponowną lekturę zbiorowej pracy historyczno – publicystycznej sprzed kilku lat. Jej przydługi tytuł brzmi: Temat Polemiki: Polska –najważniejsze polskie spory ideowo – polityczne.*. W jej wstępie czytam Marka Cichockiego: „ Nasze rozważania zbyt głęboko zanurzone w rodzimy kontekst…” Zanurzam się więc w ten kontekst. Kronikarz, Wincenty Kadłubek na przełomie XII i XIII wieku opisuje w języku łacińskim czasy dwunastowiecznego, wielkiego księcia Bolesława Krzywoustego, potężnego władcy, ale także zabójcy własnego brata i autora wyjątkowo krwawej wojny domowej. Czytam kronikarza: „ … W źrenicy oka widzę cztery strumienie tej łzy wypływające i nawzajem na siebie uderzające falami… Władza nie daje spełniania ani szczęścia, wręcz przeciwnie jest źródłem ciągłej niepewności, lęku, podejrzeń i osobistych dramatów” . Wiele lat temu Paweł Jasienica porównywał Piastowiczów do królewskich dramatów Szekspira. Bolesław jak Król Lear, zabezpieczając interesy dynastyczne, ukazywał „ mroczne siły ludzkiej natury” .
Stanisław Orzechowski, historyk, autor pism politycznych i religijnych donosi szlachcie pierwszej połowy XVI wieku (przywołany przez Dorotę Pietrzyk) : „…Prawo tak królowi, jako poddanemu rozkazuje… Każdy z nas jest dziedzicem królestwa, na które króla obieramy tak, aby nam rozkazywał wedle prawa… Król nie może stać ponad prawem… a sędziowie mają zawsze kierować się stałym prawem, nawet wbrew woli władcy. On może stanowić prawo jedynie za zgodą stanów królestwa… Orzechowski za Pawłem Włodkowicem głosił: „… Władca nie jest właścicielem, lecz administratorem królestwa…”
Spoglądam na Rzeczypospolitą okiem tych, którzy z zewnątrz na nią spoglądali, oceniali ją i szukali przyczyn jej kryzysu na przełomie XVII i XVIII wieku. Słuchajmy brytyjskiego Lorda Johna Actona (w refleksji Jana Maciejewskiego), polityka i autorytetu w zakresie teorii polityki wolności: „… Pozostawał jeszcze jeden kraj, który wyłamywał się z ogólnoeuropejskiego porządku, jedne władca, który nie należał do wzajemnie skoligaconego grona królów. Wyjątkiem tym była Polska… Charakter jej rodzimych instytucji przesądzał o wykluczeniu Polski z ogólnoeuropejskiej struktury międzypaństwowej. Wzbudzała tym samym niezaspokojoną chciwość sąsiadów… Republikańska odmienność była źródłem upadku Rzeczypospolitej… Odmienność od naszej ścieżki modernizacyjnej, od modelu powszechnie przyjętego na zachodzie Europy… Polska więc i po to, by przetrwać, i po to, by pozostać sobą, musi wrócić do korzeni swej republikańskości, tożsamości i radykalnej teologii politycznej…”
Przybliżmy „ czerwonych” i „białych” ( w opisie Tomasza Gąsowskiego i Andrzeja Waśko) w burzliwym powstaniami wieku XIX. Ci pierwsi po klęsce zrywu listopadowego budowali konspiracyjne sieci – zalążki Tajemnego Państwa Polskiego. Sami przyznawali, że nie mieli patentu na patriotyzm. Aktywny Adam Mickiewicz, rozdrażniony jakobinizmem z Paryża rodem, daje bogaty, ale jakże skomplikowany literacki wykład romantyzmu politycznego w Księgach Pielgrzymstwa . Stanowią one dowód wahań, wprost niewiedzy, co dla odrodzenia ojczyzny wieszcz uważał za lekarstwo. Ci drudzy, „biali” – książę Czartoryski, nieco później margrabia Wielowiejski, a także inni członkowie różnych towarzystw działających na emigracji i w nieistniejącym formalnie kraju, głosili hasła pracy u podstaw i ugody z Rosją. Nasiliły się spory zwłaszcza po nieudanych, rozproszonych walkach Powstania Styczniowego często mających raczej charakter potyczek. Ze strony wschodniego zaborcy wzmagała się ofensywa rusyfikacyjna, prowadzona przez kolejnych carów. Obydwa obozy, pisze autor w kolejnym rozdziale przywołanej książki o przydługim tytule, znalazły się w dziejowym potrzasku. Więc spór „czerwonych” i „białych” pozostawał nierozstrzygnięty. Niby przycichały spory, ale na krótko. Nagłymi momentami znów nabierały kłótliwej temperatury, gdy parę osobowości pretendowało do tytułu dyktatora przyszłego państwa i gdy w niespokojnej atmosferze nie można było ustalić składu Rządu Narodowego. A tymczasem znaczna część społeczeństwa, ci „…urodzeni w niewoli, okutani w powiciu…” (to Mickiewicz) już w znacznym stopniu żyli w poczuciu „upadku na duchu narodowym”. Uznawali stan porozbiorowej niewoli za coraz bardziej naturalny. Jednak równocześnie odzywały się głosy pisarzy, autorów tekstów o szarpiących czytelników i historyków literatury tytułach – na przykład: „Rozdziobią nas kruki, wrony” . Kończyło się kolejne stulecie niewoli.
Nadchodził czas rychłego ożywienia społeczno-politycznego, bo rewolucyjny ruch natężał się zwłaszcza u wschodniego zaborcy. Pojawiają się u nas dwie wybitne postaci ( analizowane przez Krzysztofa Kawalca, Piotra Korysia i Rafała Habielskiego) – Józef Piłsudski i Roman Dmowski Zaczynają przemawiać w zdecydowanie różnych tonacjach merytorycznych; pełno ich głosów i opinii jeszcze w „priwiślańskim kraju”, ale już powstającym z martwych. Orędują za nami gdzie się da, nawet w bardzo dalekiej Azji, kraju kwitnącej wiśni. Autorzy kliku rozdziałów przywołanej pracy zbiorowej zaciekawiają również młodego czytelnika pisząc o dwóch mitach założycielskich II Rzeczypospolitej. Obydwa podkreślały związki Polski z kulturą zachodnią, ale wizja Dmowskiego nie przekreślała także dobrych relacji ze wschodnim sąsiadem, targanym rewolucjami. W nim, potężnym też działały dla obozy – „czerwonych” i „białych”. Jednak obydwa o krwawo-rewolucyjnym charakterze z silnym pierwiastkiem nacjonalistyczno – imperialnym. Rosyjscy „czerwoni” potrzebowali kilku ładnych lat, by dokonać rewolucji barbarzyńskimi metodami eksterminacji kułactwa, ziemiaństwa oraz burżuazji. Natomiast w powstałej z martwych Polsce, II RP także narodziły się dwa obozy – sanacyjny i endecki. Także dość szybko odkryły w sobie potrzebę wzajemnego zwalczania się. Jednak, na szczęście, do barbarzyńskich metod wzajemnej eksterminacji było naszym daleko, choć Marszałkowi dyktatorskie metody nie były obce. Endecy nienawidzili piłsudczyków i na odwrót – do tragicznego września 1939 roku a po nim nienawiść nie wygasła.
To już wracamy do nowej książki reporterskiej Małgorzaty Szejnert. Niezwykłe szybko w następnych miesiącach, znów na obczyźnie, jedni Polacy zamknęli drugich Polaków „ w obozie koncentracyjnym” (choć bez drutów kolczastych). Wyspowy skrawek Szkocji, Bute ktoś przyrównał do wężowej wyspy, co zajmująco opisała reporterka. A jeden z wyżej wymienionych autorów, publicystów historycznych, równie zajmującej pracy zbiorowej o polskiej metodzie polemik od czasów najdawniejszych zakończył rozważania przywołaniem metafory rządów „dwóch trumien” skłóconych przywódców z pierwszej połowy XX wieku.
*Małgorzata Szejnert, Wyspa Węży , wyd. Znak. Kraków, 2018
*Praca zbiorowa, Temat Polemiki: Polska. Najważniejsze polskie spory ideowo – polityczne. wyd. Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2010