Jacek Bocheński – Sielanka

0
269

Jacek Bocheński

 

Sielanka

 

bochenski2Na łąkę wybiegają radosnym galopem dwie wypuszczone ze stajni klacze. Są maści gniadej, mają czarne grzywy i czarne ogony, ale białe, zalotne pręgi na łbach, co dodaje łbom smukłości i urody. Takie pręgi nazywają się u koniarzy “latarnie”. 

 

Łąka pachnie ziołową mieszanką z nieskończenie wielu roślin. Łąkowy zapach wypełnia całe powietrze, jak oddechem sięgnąć. Bardziej panuje nad łąką tylko słońce, które mocno pali. Ale słoneczne gorąco i ziołowy aromat współpracują, aby łąka była tym, czym powinna. Łąki mają być wygrzane, pachnące i należeć do wolnych zwierząt. 

 

Łąka byłaby sielanką moją i radosnych klaczy, gdyby w powietrzu nie krążyły eskadry złośliwych najeźdźców, też bądź co bądź wolnych zwierząt: much, gzów, bąków… Skąd mogę wiedzieć, co tam jeszcze lata i jak się nazywa. 

 

Ze mną pół biedy, dam sobie jakoś radę, ale co robić, gdy się jest klaczą i nie ma rąk? Jak spędzić muchę z miejsc niedostępnych dla ogona, grzywy lub w ostateczności kopyta? 

 

Pierwszy pomysł, jaki przychodzi do łba, to położyć się do góry brzuchem i wytarzać trąc grzbietem o trawę. Jak często można to jednak powtarzać będąc koniem, którego przyrodzoną pozycją nie jest leżenie, lecz stanie? Ponadto na łące trzeba się przede wszystkim paść, a to absolutnie wymaga stania w miejscu ze spuszczonym łbem i wyklucza przewracanie się do góry brzuchem. Na stojąco starczy ogona co najwyżej do omiatania zadu, z grzywy pożytek jest prawie żaden, wyjątkowo w brzuch można się celnie trącić kopytem, jeśli jakiś owadzi wampir tam się akurat wpił.

 

Dwie klacze, stałe użytkowniczki łąkowego pastwiska, są przyjaciółkami. Wiedzą, co to przyjaźń, i znają jej wartość. To nie ulega wątpliwości. Dzięki temu wynalazły jeszcze jeden sposób obrony przed atakami czyhających w powietrzu krwiopijców. Ustawiają się obok siebie, ale w przeciwne strony łbami, tak że ogon każdej, nadal w pełni chroniąc jej własny tył, może jednocześnie omiatać przód sąsiadki, co raz po raz czynią obie klacze z widoczną świadomością celu. Niekiedy jedna przykłada łeb do zadu drugiej, jakby jej dziękowała. 

 

Pytałem koniarzy, czy taki sposób opędzania się od insektów znają wszystkie konie, a raczej, czy koniarze wiedzą, że również innym parom koni zdarza się zawiązywać takie spółki. Umiejętność przekazywana genetycznie? A może matka-klacz uczyła? 

 

Nie, mówią koniarze, o niczym takim nie słyszeli.

 

Wygląda na to, że przyjaciółki z łąki same dokonały wielkiego odkrycia, którego pozazdrościć może im człowiek. Poza technicznym sposobem odpędzania much odkryły naturalną wartość solidarności i przyjaznych uczuć. 

 

Jacek Bocheński blog II

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko