Krzysztof Kwasiżur – Poeta faber – czyli Donkiszoteria Stosowana cz. 7

0
431

Krzysztof Kwasiżur

 

Poeta faber – czyli Donkiszoteria Stosowana cz. 7

 

Poeta faber – to z łaciny poeta-rzemieślnik; taki, który swe utwory dopracowuje w formie, dba o efekt końcowy pracy i traktuje swe powołanie do bycia poetą jak pracę.

 

don kichot kwasizur black white        Kolejny raz w swoich wywodach przychodzi mi się podpierać Leszkiem Żulińskim. Może dlatego, że pomimo różnicy wieku, poglądy na warsztat twórczy mamy chyba  podobne. Wyartykułował je Leszek Żuliński dawno w “Dekalogu dobrego wiersza” pisze o “wypuszczaniu z rąk”, publikowaniu wiersza, który już – przynajmniej w jego mniemaniu – nie wymaga poprawek i  jest wolny od błędów.

W innym miejscu tegoż “Dekalogu” mówi o wierszu, jako o wyniku rzemiosła artystycznego i cyzelowania  słów. Mnie z kolei, na samym początku przygody z poezją – kiedy jeszcze nic nie wskazywało, że moje nazwisko będzie coś warte – naciskał mój pierwszy guru Ryszard Biberstein bym publikował jedynie utwory, które “odleżały” jakiś czas. Autor może  się tymczasem do niego zdystansować, chłodniej nań spojrzeć i sam zauważyć wiele błędów. Jedni  potrzebują tego czasu więcej, inni mniej, ale generalnie nie chodzi tu o pokłady samokrytycyzmu, który wcale – wbrew pozorom – nie pomaga w dobrym pisaniu. Bardziej  o większy lub mniejszy poziom obiektywizmu.
              Dopieszczanie utworu staje się tym bardziej konieczne, że  primo: inni stale to robią i czujemy na plecach oddech konkurencji, secundo: świąt nie stoi w miejscu, poezja też i co raz to pojawiają się nowe nurty, środki wyrazu czy sposoby tworzenia wierszy. Warto je znać, niekoniecznie by używać, raczej aby MÓC użyć, jeśli zajdzie taka konieczność. Inaczej  sami się ograniczymy, mając jednocześnie nadzieję, że nasze utwory będą lepsze od tysięcy innych. Czyżbyś miał nadzieję – drogi, leniwy poeto – że inni autorzy zechcą tak samo się ograniczać? Że koledzy dadzą ci fory i nie będą się doszkalać?

Powie ktoś: “Przecież nie ma żadnej rywalizacji, wyścigu o prymat! ” A ja odpowiadam: Jak mają wygrzebać twój wiersz o tragicznej miłości spośród milionów innych wierszy, o tak samo tragicznej miłości? Jak, pytam, skoro przez twoje lenistwo nie będzie go wyróżniała tematyka (ponoć w poezji wszystko już było), ani  nowatorska forma? Masz – drogi twórco – nadzieję, że twoje  utwory będą docenione należycie, umieszczone w cyklopediach, cytowane, ale czy zrobiłeś wszystko, żeby tak się stało? Nie mam tu na myśli sypiania z krytykami literackimi, czy upychania swoich wierszy we wszystkich, możliwych czasopismach (co obserwuję z zażenowaniem). Mam raczej na myśli doskonalenie warsztatu tak, aby sprostać tej niepisanej umowie z odbiorcą, który (jak trafnie ujął Lech M. Jakób w szkicu “Poectwo”) “zawiera cichą umowę z dostarczycielem tejże. (poezji przyp. Kwasiżur). Umowę, opartą na wierze, iż otrzyma „produkt” dobrej jakości, najlepiej oryginalny. Dzieło, które wedrze się do jego wnętrza, rozsiewając poczucie obcowania z czymś wysokim, a przynajmniej twórczo rzetelnym.”[1]

Niestety, okazuje się, że – choć czytelnik ma tak zwaną intuicję – to czasem daje się oszukać i to, co bierze za wartościową poezję nie jest  takową, choć jej do grafomanii daleko. Wynika to z faktu, iż nie wszyscy twórcy, którzy posiedli warsztat mają również tak zwany talent; biegłość wychwytywania z otoczenia rzeczy ważnych, wartych uwiecznienia, a przy tym umiejętność pisania o nich w sposób frapujący, niecodzienny. Tej jednej umiejętności nie da się wyuczyć. Trzeba ją po prostu mieć!
Skoro  już wspomniałem o “Dekalogu dobrego wiersza” – widnieje w nim punkt (ostatni), brzmiący:  “Przykazanie dziesiąte. Ojcem i matką wiersza jest natchnienie.”[2]
To bezapelacyjne potwierdzenie moich słów, choć niekoniecznie zgadzam się z ostatnim miejscem w szyku powyższego warunku. Dla mnie jest on pierwszy i wyjściowy. Ale może dlatego, że każdemu życzę pracy zgodnej z jego własnym powołaniem, bez męki związanej ze świadomością,  że oto praca którą wykonujemy nie cieszy, a nuży. To oczywiście sytuacja optymalna, gdy robi się to co się kocha. Po co to przypominam, skoro to taka oczywistość? Bo – gdy rzecz idzie o literaturę (nie tylko poezję) – nie można jej robić dobrze, nie lubiąc jej jednocześnie. A już w poezji trzeba być zakochanym! Pomyśl przez chwilę, drogi czytelniku (a może i poeto?), czy miałbyś wolę, siłę i ochotę doskonalić warsztat pisarski, ślęczeć nad tekstami, dłubać dniami i nocami – gdybyś tego nie  kochał? Gdyby to nie dawało rekompensaty, w postaci spełnienia się w owej miłości? Porzućcie to zajęcie wszyscy, którzy nie czujecie do niego miłości! Robicie krzywdę sobie i literaturze. Bo wersy wymuszone, “siłowe” rozpozna nawet laik. Może nie będzie umiał sprecyzować co z nimi jest nie tak, ale nie zajrzy już powtórnie do waszych utworów. Ba! Nieprędko zajrzy do jakichkolwiek wierszy – gdy się na waszych sparzył! Przekonuje was to rozumowanie? Jeśli  tak, to pokuszę się o wniosek drastyczny, ale jedyny chyba słuszny: w dzisiejszych czasach, gdy każdy może pisać, wydawać i nazwać się  poetą – aby rzeczownik ów  nie ulegał dalszej defraudacji w dobie, gdy krytyków zalewa fala zbiorów, tomików i antologii poetyckich (nie dziwi, że nie są w stanie przerobić tych ton materiału, by oddzielić ziarno od plew) pozostaje  “starym, poetyckim wygom”, poetom zaakceptowanym w środowisku literackim i czytelniczym utwardzić trochę stanowisko wobec nowicjuszy i uzurpatorów. Dla własnego dobra tą kastę uczynić znów szczelniejszą.

Znów? Tak, bo jeszcze kilkadziesiąt lat temu – za czasów Andrzeja Bursy – to poeci decydowali kogo uznać za swego, a kogo nie. Na zasadzie terminującego ucznia (poniekąd to bardzo roztropne, skoro nie istnieje i nigdy nie zaistnieje szkoła poetów, to terminowanie ucznia, zanim zostanie mistrzem jest jak najbardziej na miejscu). Bursa zostawił na to nawet dowód w postaci wiersza „Ja chciałbym być poetą”, w którym zastanawia się: „ja chciałbym być poetą/może mnie przecież przyjmą”. Tego dowodu chyba nie trzeba rozwijać?

Zatem co takiego się stało w ciągu kilkudziesięciu zaledwie lat, tak bardzo zdeprecjonowany został obraz poety szanowanego, poważanego literata. Myślę, że sami zainteresowani najbardziej się przyczynili do tego, przyjmując w otwarte ramiona wszystkich, bez wyjątku i selekcji wstępnej.

Uprzedzam pytania, czy ataki, na tak kontrowersyjny (zdawało by się pomysł) – może i „dobry wiersz” jest pojęciem subiektywnym i trudno stwierdzić, kto pisze dobre wiersze, ale już o niebo łatwiej stwierdzić, kto pisze dobre WARSZTATOWO, technicznie wiersze. A przyznasz – szanowny czytelniku – że nietrudno będzie ten warsztat ocenić komuś, kto się od lat nim para z powodzeniem? 

        Zatem co proponuję? Ano rozglądać się na boki w szyku, szanowni koledzy-literaci, bo smutna konkluzja Andrzeja Waltera, iż literaci tylko piszą, a nie czytają wcale nie jest odosobniona – jest nas przynajmniej dwóch! A skoro nie czytają kolegów, trudno, by kontrolowali, który z nich pisze doskonale, a który bzdury.

Tym samym śmiem twierdzić, że trudno w tej sytuacji obrać jeden front, iść w tym samym kierunku ramię w ramię. Bardziej to przypomina bezładny tłum.

Albo stado…

 

 

[1] Krytyka Literacka, Nr. 7 – 8 (57 – 78) lipiec – sierpień 2014, ISSN 2084-1124, str. 24

[2] https://pisarze.pl/eseje/201-leszek-uliski-dekalog-dobrego-wiersza.html (stan na dzień 09.07.2017)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko