Krystyna Habrat – Karnawał już się kończy

0
288

Krystyna Habrat

 

KARNAWAŁ JUŻ  SIĘ KOŃCZY

 

Tadeusz Makowski

  Dobiega końca czas na wielkie bale i małe radosne potańcówki. Nawet się mało o nich słyszy. Nie wiem, czy zdarzają się u nas jeszcze, czy już tylko w Wenecji i Rio de Janeiro? O dawnych zabawach podczas karnawałowej zimy już nie wspomnę.

  Zaglądam do książki pt “Tradycje karnawałowe”, gdzie, jak pamiętam,  są opisy hucznych zabaw, trwających do rana,  kuligów, wróżb, specjalnych wypieków. Jest tam i o szczodrakach, śledziku, ostatkach i podkoziołku. Są przepisy na pieczywo obrzędowe i migdały palone w cukrze, pączki, chruścik, lody, likiery, kremy, koktajl słoneczny, orzechowy, arbuzowy, zielony, kawowy i tekquila Maria, i wreszcie: poncz…

 

   Ale sam Sylwester jest inny niż obecnie:

    “Noworoczne święto było niegdyś świętem magii. Większość zwyczajów, zabaw dotyczyło jedzenia i dostatku. Stroniono w tym dniu od wszelkich trosk, kłopotów i zapraszano do domu dobre duchy.”

  I dalej:

  “Wielkie znaczenie przywiązywano do pierwszego dnia nowego roku. Pogoda, własne samopoczucie, zachowanie bliskich – wszystko to miało mieć wpływ na to, co mogłoby zdarzyć się w przyszłym roku. Starano się więc zachować 1 stycznia umiar i pogodę ducha.”

  I tu się zatrzymam. Nie będę już czytać, jak bawiono się na wsiach, w szlacheckich zaściankach, a jak w mieście, co tańczono na wielkich balach i jak były ubrane piękne panie. Znam to trochę ze wspomnień rodziców, którzy – co pamiętam – wracali po balu  z kolorowymi balonikami i  jakimiś kotylionami.

  Ale najbardziej wbiły mi się w pamięć dwa powieściowe opisy Lwa Tołstoja. Najpierw wielki bal, gdy Natasza Rostowa pierwszy raz wprowadzona w wielki świat, drżała ze strachu, że nikt jeszcze nie prosi jej do tańca, a potem Piotr Biezuchow przedstawił jej księcia Andrzeja Bołkońskiego, zatańczyli walca i ona się w nim zakochała. Jakie to było piękne!

  Ale drugi bal migocze większą amplitudą doznań. Młodziutka, zakochana dziewczyna, Kitty,  spodziewa się, że podczas tańca poprosi o jej rękę adorujący ją oficer Wroński. Tymczasem on  prosi starszą od niej mężatkę Annę Kareninę i cały czas tylko z nią tańczy. Zaskoczenie Anny i powolne rozbudzanie jej uczuć, dawno już utemperowanych, skontrastowane jest z rozczarowaniem dziewczyny i w końcu jej rozpaczą. Jakie to życiowe!

  Ale na tym poprzestanę. I tak karnawał się kończy, a ilu z nas bawi się jeszcze na wielkich balach?

  Zatrzymam się natomiast na początkowych cytatach ze wspomnianej wyżej książki (bez podanych autorów) dotyczących dbania o  pogodę ducha i unikania trosk w Sylwestra i pierwszy dzień nowego roku, co  wcześniej umykało mej uwadze, skupionej na wielkich balach.

   W Polsce zachowała się jeszcze tradycja, może tylko tu i ówdzie,  że jaka Wigilia, taki cały rok. Pamiętam z dzieciństwa, jak mama przestrzegała nas, a mnie szczególnie, bo brata zawsze pobłażliwiej, że w tym dniu należy być dobrym, stosować się do zasad i pomagać w pracach domowych bez skrzywienia, bo tacy będziemy już przez cały rok, po czym wyliczała, że mam wyfroterować parkiety, pościerać kurze, rozłożyć serwetki i pomóc przy lepieniu uszek i pierogów do wieczerzy. “Skosztuj farsz z grzybów, czy dobry? Ale najpierw przygotuj bakalie do maku! Zaraz zagniotę ciasto na łamańce.”  Co roku było podobnie i podobny cały rok, tylko ja któregoś razu już sama robiłam ciasto na kruche łamańce, a potem sama już robiłam to wszystko we własnym domu i przypominałam synom, że jaka Wigilia… Tylko kurzu raczej nie ścierali, a ja nie miałam już sił na robienie uszek.

 

  Ale wolę teraz o przestrzeganiu w te dni spokoju i pogody ducha. To teraz bardzo by się nam wszystkim przydało! I to przez cały rok.

 Tymczasem bez przerwy bombardują nas ze wszystkich stron – z gazet, telewizji, internetu, rozmów przy stole i w tramwaju – dramatyczne informacje o katastrofach, wojnach, biedzie, nieuleczalnych chorobach, albo takich na które nie starcza pieniędzy, o imigrantach, zamachach terrorystycznych i wszelakich innych tragediach. To wszystko wywołuje    negatywne emocje, począwszy od trwogi po nienawiść. Niedobrze! Takie emocje przyczyniają się do różnych chorób, nie tylko nerwowych i psychicznych, ale też somatycznych, bo  nadmierny stres jest szkodliwy.

  A tu jak na ironię sami sobie jeszcze szkodzimy. Nie tyle ktoś sam sobie, ile bliźniemu drugi bliźni. Jak?

  Ano przez wiele dni zimowych przestrzegano nas przed wychodzeniem z domu, bo w powietrzu zawisł szkodliwy dla zdrowia smog – mieszanina mgły, sadzy z kominów i różnych chemicznych związków, efektu palenia w piecach byle czym oraz samochodowych spalin.

  Ludzie mają świadomość szkodliwości różnych substancji, ale liczą, że im to może nie zaszkodzi. A sąsiadowi? E, to taki Kargul! Sama przed lat słyszałam, jak kulturalny i wykształcony pan o wysokiej pozycji społecznej, chełpiący się piękną willą, jaką sobie wybudował, wypytywał o piecowe ogrzewanie, żeby można tam było palić nawet starymi butami. Znowu inni wydają pozwolenia na sytuowanie parkingów bezpośrednio pod ścianami mieszkalnych wieżowców. Im  spaliny samochodowe nie zaszkodzą, bo tam nie mieszkają. Tak myślą, ale smog szkodzi wszystkim.

  Ale jest jeszcze drugi smog,  ten psychiczny.

  To zatruwające nas wszystkie złe, pełne nienawiści słowa, jakie docierają w naszą stronę z ekranu telewizora, z gazet czy internetu. Każde teraz poczynanie rządu, które odbiorcy może wydawać się pozytywne i cieszy, że się coś poprawi, bywa zaraz w następnym zdaniu unieważniane, obśmiewane przed opozycję, która nie dba, czy mówi prawdę, półprawdę czy kłamstwo, byle sprzeciwić się rządowi.  Ile teraz programów każdego dnia, gdzie zasiadają przedstawiciele wszystkich partii i wtedy jest jeden z PIS-u a zwykle co najmniej czterech z opozycji, którzy się mu sprzeciwiają, zagłuszają go, byle mu dokuczyć. I jeszcze, nie bacząc na słupki poparcia, wygłaszają, że  Polacy są po stronie opozycji i obalą rząd.

 Odbiorców bardzo to denerwuje. Te nieustanne kłótnie, sprzeciwy, protesty, marsze, byle było na złość.

  My pragniemy spokoju! Jakim prawem się nas takim smogiem zatruwa?!

 

  Nam i tak ciągle się trudno żyje. Minęło 70 lat od wojny, a dalej musimy liczyć się z każdym groszem, oszczędzać, zaciągać kredyty i całe życie je spłacać, gdy musimy kupić sobie mieszkanie. Jedyne osiągnięcie na całe życie – mieszkanie!  Wciąż odmawiamy sobie różnych przyjemności, które dla obywateli innych krajów są codziennością. Rezygnujemy z wyjścia do teatru, bo mamy wieczorem dodatkową pracę albo jesteśmy zmęczeni. Teraz dochodzi jeszcze obawa, by nie znaleźć się na spektaklu dla nas obrzydliwym, obrażającym nas. Rezygnujemy z koncertu i wieczoru z książką w ręku, bo jesteśmy zapracowani. Nie wychodzimy na uroczystą kolację do restauracji, bo dla nas  na to nie stać. Tyle lat od wojny, a wciąż nam wkoło tłumaczą, że brakuje pieniędzy na służbę zdrowia, na kulturę, książki, czasopisma… no na wszystko.

  Niejeden zdolny zrezygnował z kariery naukowej, bo nie miał gdzie mieszkać w wielkim  mieście i musiał najpierw zarobić na mieszkanie. Potem było już za późno. Ile talentów tak zmarnowanych! Ilu z tego powodu wyjechało na obczyznę.

  A w literaturze?  Czy różne portale internetowe, gdzie młodzi autorzy prezentują swe kolejne książki, wydane za własne pieniądze, to już upragniona rzeczywistość literatury polskiej?

  Brakuje powszechnej świadomości, kto co wydaje i  co warto wybrać dla siebie zgodnie z zamiłowaniami, a co dla znajomej na imieniny, która ma inny gust. Niektóre książki się promuje, o innych nikt nie wie. Co wybrać? Co czytać? Jak zdobyć? Eeee, to widać czytanie książek nie jest do życia niezbędne. Wygląda na to, że książka to tylko sprawa osobista autora, jego kasy i ambicji. Niektórzy nawet mówią tak głośno.

  A co oglądać w telewizji? Stare kabarety? Stare seriale? Dyskusje polityczne? Eeee…

  I tak pracujemy całe życie, poprzestajemy na małym, a w końcu spędzamy coraz więcej godzin i dni w poczekalniach lekarzy. I o to nam chodziło?

  Smętne takie refleksje na koniec karnawału. Trzeba coś zmienić! Ja mam akurat dobrą książkę do czytania. Wzięłam ją bez przekonania, bo nic o niej nie słyszałam, ale wciągnęła mnie. Nie będę robić jej reklamy. Z różnych powodów. Ale powiem, że takich książek krytyka nie zauważa, bo to nie Szekspir, nie arcydzieło, gdzie można popisać się w recenzji   erudycją i wnikliwością. To drugorzędna powieść o ludziach zwykłych, którzy mają podobne do naszych problemy, bo trzeba umyć po obiedzie naczynia, uprasować sukienkę, drażni  sąsiad, który wycina nasze ulubione drzewa, a kiedy leżakujemy w ogrodzie podlewa swój gnojówką. Zwykłe problemy. Dobrze wiedzieć, że inni żyją podobnie, choć my mamy więcej szczęścia, bo się nie rozwodzimy, a oni nawet po kilka razy! Biedacy!

  Tylko za dużo takich książek, czytanych jedna po drugiej, w końcu zaczyna nudzić i przychodzi apetyt na coś bardziej wytrawnego o bezczasowych walorach artystycznych i głębszych prawdach życiowych. Trzeba tylko jakoś te książki wynaleźć.

  Biorę inną – biografię wielkiego człowieka, którego zdawałoby się wszyscy lubią, tak jak ja,  a tam ujawnione znowu polskie piekiełko. Jedni wielkiemu zazdroszczą, inni wprost podstawiają nogi, knują intrygi, donoszą, sami wszelkimi sposobami starają się wielkiego przerosnąć. Ambicje. Pieniądze. Ludzkie skłonności. No tak. Nie chciałabym, żeby ta książka okazała się  ulukrowaną laurką ku czci wielkiego człowieka, ale nadmiar powszechnych grzechów tam ukazanych, doprowadzają do przygnębienia.  Znowu to samo wszędzie. Znowu więc nie podam tytułu książki ani jej bohatera. Zniechęciło mnie owo piekiełko.

  Podam za to tytuły dwóch książek, przeczytanych w tym już roku, które mnie zafascynowały. Piszę wszak ten felieton do tygodnika literackiego. A zatem o tych książkach.

  Pierwsza to: Antonio Munoz Molina – “Zima w Lizbonie”;

  Druga:  Pr. zbior. pod red. Doroty Krzemionki – “Bliżej ludzi. Rozmowy z mistrzami o tym, co nas łączy, co dzieli, o miłości, szczęściu, manipulacji, przeznaczeniu i zbrodni”.

 

  To, co zrobić w ostatnie dni karnawału? Szukać dobrych książek i czytać! I dzielić się informacjami, jeśli trafi się na godną polecenia. A do tego zjeść   kilka pączków w Tłusty Czwartek, potem śledzia w Popielec, a  wkrótce nadejdzie wiosna i już będzie radośnie. Odradzająca się zieleń zawsze niesie nadzieję.

 Krystyna Habrat

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko