Piotr Wojciechowski – MIĘDZYEPOKA czyli – RY, RU, RI, RE

0
314

 Piotr Wojciechowski

biesiadny styczeń 2017

 

MIĘDZYEPOKA czyli – RY, RU, RI, RE

 

Piotr Wojciechowski     Najpierw dygresja: Pojechałem do Wrocławia odwiedzić przyjaciół – dawnych grotołazów. Niespodziewanie jednak okoliczności towarzyskie, którym ulegam z ufnością, wrzuciły mnie w towarzystwo Bractwa Kurkowego obchodzącego uroczystości i rocznicę Powstania Styczniowego. Poczty sztandarowe szkół, Bactwa, Piłsudczyków, obnażone szable, kwiaty, salwy honorowe, orkiestra wojskowa. Z obiadu w knajpie „U Fredry” w kompleksie gmachów ratuszowych wyszliśmy z Królem Kurkowym prosto w jakieś niewielkie zbiegowisko na Rynku. Anim się obejrzał, stałem z mikrofonem pośrodku tłumu i czytałem wiersz Bolesława Leśmiana. Nieznany mi dotąd piękny wiersz. Obok mnie Król Kurkowy w błękitnej pelerynie i czerwonym kapeluchu z bażancim piórem.

   Wrocław jest rzeczywiście nadzwyczajny.

Zaczynał się niedzielny wieczór, z nieba leciał drobny sypki śnieg. Pomyślałem sobie o polskich studentach z Wrocławia, którzy poszli do powstania w lutą zimę, poginęli w lasach Podlasia, została tablica na Rektoracie. To tam salwy i kwiaty.

   Co w przeszłości było chwałą, a co hańbą? Gdzie w minionych latach był błąd, kto go popełnił, a kto jego grozę obnażył? Tyle okazji – powstania, wojny, zmiany ustroju. A teraz dokąd? Co czeka starzejące się społeczności Polski za dwadzieścia lat? A czyj będzie wtedy Krym – rosyjski, turecki, tatarski czy ukraiński?

  Naszemu myśleniu stale towarzyszą decyzje – o czym chcemy myśleć. A więc, o czym chcemy rozmawiać, o czym chcemy pisać. O przyszłości, czy o dawnym czasie, jak się to mówiło kiedyś „o starych Polakach”? Pisanie wszelkie od dawna, od prapoczątku zakorzenione jest w trojakich dokumentach – w liście, testamencie i w kontrakcie handlowym. Papier, papirus i tabliczka zastępują, a nie istnieją samoistnie. Zastępują świadectwo, człowieka, partnera, proroka.  Czytanie jest substytutem rozmowy. Sztuka teatralna to jakby zmartwychwstanie słowa – wychodzi z papieru i na scenie znowu staje się rozmową, obecnością osób.

  Jak dzielić uwagę, cierpliwość, siłę myśli – ile dać przeszłości, a ile przyszłości? Czy nie jest tak – że zagłębiając się w przeszłość, albo wybiegając w przyszłość zdradzamy teraźniejszość, odbieramy siłę chwili? Czy nie ma jakiegoś lenistwa i eskapizmu w kreowaniu jeszcze jednej międzyepoki, czasu, w którym sens ma raczej wspominanie czasu minionego, oczekiwanie rozwiązań i objawień przyszłości? Międzyepoka sama siebie unieważnia, a jednak nie widzę w tym nawet cienia pokory.

    Myśl i twórczość angażujące się w oczekiwaniu i wspominaniu tracą z oczu to, co w teraźniejszości jest najciekawsze –    aktualność zmian. Uczestnictwo w zmianach.

    Budzę się i od pierwszego spojrzenia w stronę kuchni i kawy już wiem – nie jestem w międzyepoce. Epoka określiła się brutalnie. Żyję w epoce. W pełni czasów. Jest era Krymu, Trumpa, Syrii, Brexitu. Ledwie obudzony czuję, jak maszeruje głoska „er” – ry, ru, ri, re!

   Ryzykowna era, drapieżna epoka zmian. Ale co ja w niej robię? Jak uczestniczę w zmianach?


     Przemiana jest terminem alchemicznym, tak jak Przemienienie  i metanoia są terminami teologicznymi. W całej domenie kultury, we wszystkich dziełach sztuki rozsiane są elementy rzeczywistości Przemienienia, wszędzie też odnajdujemy elementy przemiany, stawania się czymś innym. Jeśli ktoś pisze słowo, wiersz, powieść, esej, świat staje się inny. Nie było tego eseju, czy wiersza – jest. Co więcej – jest i przemienia. Bo nawet, gdy ktoś piszę tylko i wyłącznie dla pieniędzy, przemiana twórcy biednego w bogatego też jest istotna.

   A mało kiedy pisze się tylko dla pieniędzy. Przeważnie pisze się ze złości – że świat jest zły, a powinien być lepszy. Jak to było u Leśmiana? Takiż to świat, niedobry świat, czemuż lepszego nie ma świata?

 Pisze się, aby przestawić zwrotnice, którymi toczy się dzień, rok, historia. Aby  świat był mniej zły!

    Porządkując pliki w komputerze, trafiłem na teksty z roku 1999, pisywałem wtedy dla pisemka wydawanego przez paryskich Pallotynów, miałem tam felietonowy kąt z sympatycznym tytułem pasującym do dzisiejszych rozważań. „La belle epoque”. I co pisałem wtedy o Europie?

  Cytuję:

    Widziałem ostatnio w Angers, we Francji uroczystość wręczenia nagród na festiwalu filmowym “Premiers plans”.  “Premiers plans” to sympatyczny festiwal – konkurują ze sobą filmy szkolne, debiuty krótkometrażowe, pierwsze filmy fabularne absolwentów europejskich szkół filmowych. W tym roku 1999 przewodniczył jury nadal tryskający energią i humorem Claude Chabrol. Na podium, na którym wręczano nagrody, w tym bardzo europejskim festiwalu pojawiali się laureaci, wśród których przynajmniej połowa swoim pochodzeniem, typem antropologicznym wskazywała, że Europa musi definiować się ciągle od nowa. Murzyn z Anglii, czy Arab z Francji, jest Europejczykiem, ma to w paszporcie. Student paryskiej szkoły filmowej, Hindus, czy Kirgiz, który kończył moskiewski WGiK, wchodzili po nagrody na estradę w Angers obok młodych Kurdów, autorów zabawnej komedii o uchodźcach kurdyjskich w Paryżu. Oni wszyscy zostali uznani za swoich, za współtwórcow młodego kina europejskiego. Witano ich jako nowych zawodników wielkiego meczu który jest współzawodnictwem na ekranach kin Europy, pojedynkiem między kinem amerykańskim, kinem z Hollywood a kinem europejskim.

    Samoświadomość Europy to samowiedza Europejczyków wzbogacona o emocje przybyszów, ich przygodę odkrywania Europy.

   Wierność Europie to nie tylko wierność starej katedrze w Angers, rogalikom w kawiarni, nagrobkom opatów z Ronceray i rycerzy z hrabstwa Anjou w kościele Świętej Trójcy. Być dziś wiernym Europie to dochować wierności paryskim Kurdom, Turkom z Monachium, Algierczykom z Marsylii, studentom z wszystkich stron świata studiującym na europejskich uczelniach.

   Gdy zamyślałem się o tym podczas spacerów po smaganych styczniowym wiatrem bulwarach Angers, przypomniała mi się “teoria wielości rzeczywistości” przedstawiona jeszcze przed wojną przez polskiego naukowca i malarza Leona Chwistka.

   Chwistek, zakopiańczyk z urodzenia, wszechstronnie uzdolniony i wykształcony był zadziwiającą osobowością. Lew salonowy, amator przyjemności życia, pojedynkowicz – a zarazem lewicujący intelektualista, wrażliwy na dolę biedujących i poniżonych. Wybitny malarz, a zarazem logik współpracujący z lordem Russelem w pracach nad teorią typów logicznych, zaprzyjaźniony z neopozytywistami z Kręgu Wiedeńskiego.

  Był w “Strzelcu”, osobiście znał Józefa Piłsudzkiego, z legionowych okopów wyszedł z nerwicą serca i prawie gotową pracą “Rzeczywistość i sens”. Z tej pracy wyprowadził potem tezy dotyczące “Wielości rzeczywistości”. Teorię wielości rzeczywistości zastosował zrazu do estetyki, bo taka była potrzeba chwili. Zaangażowany w ruch plastycznej awangardy Chwistek potrzebował filozoficznej doktryny aby uzasadnić sztukę “formizmu” – jak nazwał polską wersję futuryzmu. Teoria o wielości rzeczywistości ma przede wszystkim sens poznawczy. Wydaje się, że przez swoisty relatywizm w obszarze rozumienia świata, w obszarze budowania wizerunku  świata,  chroni nas zarówno przed relatywizmem moralnym, jak i przed “strefą nieciągłości” pomiędzy filozofią a życiem.

    Wierność Europie. Jak ją pojmował młody Leon Chwistek, student Sorbony w 1913 roku, przyjaźniący się w Paryżu przed pierwszą wojną z Hiszpanem Picasso i Żydem z Litwy Soutinem, mówiącym po polsku i po rosyjsku,  a także studiującymi malarstwo Japończykami, Urugwajczykami. Jak ją pojmował sześćdziesięcioletni profesor Leon Chwistek czasie II wojny światowej, najpierw głodujący nauczyciel w wioskach Północnego Kaukazu, potem profesor na katedrze matematyki prowincjonalnego sowieckiego uniwersytetu w Tbilisi?

   Koniec autocytatu felietonu sprzed osiemnastu lat. Czy ja jeszcze potrafię tak myśleć o Europie i przybyszach tak pozytywnie, i entuzjastycznie? Czy nie widzę siebie jako naiwnego, lekkomyślnego?

 Epoka Krymu, Syrii, Trumpa i Brexitu zadaje nam dziś pytania o naszą wierność Europie. Europa, ozdobny balkon Eurazji, a na dodatek „Półwysep myśli”, matecznik filozoficznych teorii, artystycznych szkół. Nic się jej stać nie może, nawet wtedy, gdy w polityce będzie iść od błędu do błędu, w ekonomii będzie przegrywać, w demografii zapadać się będzie w mozaikę mniejszości. Nic się jej stać nie może – powtarzam, nie tylko dlatego, że chcę zostać wierny sobie – lekkomyślnemu optymiście.

   Przeciw mnie jest dziedzictwo oświeceniowe, jego kolejne alchemiczne przemiany w marksizm, egzystencjalizm, neopozytywizm, postmodernizm, tyle ważkich argumentów. Tak racjonalnie przemawiają. Ważkie argumenty, ale ich ciężar nie jest szlachetnym kruszcem. To ciężar zakalca. Jak łatwo z tej perspektywy wydawać wyroki na to, co minęło, jak wygodnie wysnuwać katastroficzne, pesymistyczne prognozy dla Europy. Mówią – zaprzepaściliście szansy – gotów jestem im uwierzyć. Mówią – nie czeka was nic dobrego, kiwam głową ze zrozumieniem. Czas marny, czas Krymu, Trumpa, Syrii, Brexitu. Przez wszystkie kanały telewizji maszeruje głoska „er” – ry, ru, ri, re!

    Nie to jest jednak prawdą. Chwila ma swoją moc. Wrocławski rynek, na jego światła z góry sypie  się drobny, suchy śnieg. Z dołu, od grupki ludzi wzbija się wzwyż poezja Bolesława Leśmiana. Ta chwila jest w zgodzie z tym, co pisywałem o Europie osiemnaście lat temu.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko