Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
100

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



Chciuk i jego Atlantyda.

 

atlantyda-opowiesc-o-wielkim-ksiestwie-balaku

Znanych Chciuków było dwóch. Ten starszy, Tadeusz – „Celt” – to legendarny kurier ZWZ-tu, cichociemny, także pisarz („Biali kurierzy”). Ten młodszy, urodzony w 1920 roku, Andrzej to dziennikarz, ale przede wszystkim pisarz. Przed laty, w PRL-u, czytałem jego „rzeczy” wydane w paryskiej „Kulturze” – „Smutny uśmiech”, „Rejs do Smithon”, „Wizytę w Izraelu”. Nie czytałem „Atlantydy” – chyba najsłynniejszej książki Chciuka – może dlatego, że z tymi książkami wydawanymi w Londynie było trudniej.

„Atlantyda” ma podtytuł „Opowieść o Wielkim Księstwie Bałaku”. Wikipedia twierdzi, że „bałak” to „gwara regionalna języka polskiego używana przez mieszkańców Lwowa”. Ale Księstwo Bałaku rozciągało się na obszarze nieporównanie większym: „W sercu każdego mieszkańca kraju rozciągającego się na zachód daleko poza Przemyśl, aż po ostatnie pod Łańcutem odezwanie się w rodzaju «Ta chiba, wewogóle i na co mi pan szkli». Na północy granicę wyznaczały mu Brody, Krauzowie i inni, oraz dalej czyściutki, jakby nie w Polsce, mały kolejarski Zabłudów, pełen kolejarzy, emerytów i kwiatów, choć leżący poza granicami Galicji. Bo i tu bałak dotarł: na wschodzie rzeczka Zbrucz ucinała jak nożem akcent, wolność, humor i spokój ludów bałakańskich, że i wielki Ren pomiędzy Francją i Niemcami nie czynił tego dokładniej. Na południu kraj Bałaku sięgał po Czarnohorę, Gorgany i Bieszczady, po słoneczne Pokucie…” Kawał przedwojennej Polski. Jej historii, obyczaju, patriotyzmu. Miejsce przemieszania kultur, narodów, języków. Bo przecież żyli tam przez setki lat obok siebie Polacy, Żydzi, Ukraińcy, Niemcy, Rosjanie. Katolicy, grekokatolicy, prawosławni, ludzie wyznania mojżeszowego, protestanci.

Tego świata już nie ma. Zniknął, nie wróci. Inaczej – powraca do nas jak przez mgłę, jak dobre wspomnienie, poprzez takie książki jak „Atlantyda”. Piękne, ciepłe, dowcipne.

Chciuk opowiada przede wszystkim o swoim rodzinnym Drohobyczu. Mieście niezbyt wielkim (w 1939 roku – 39 tysięcy mieszkańców), ale też jak na ówczesne uwarunkowania, także nie małym. Co więcej, ważnym ze względu na rafinerie ropy naftowej..

Przeżył Chciuk w Drohobyczu ledwie dwadzieścia lat. Co z tego zapamiętał? Przede wszystkim dom rodzinny, szkołę, boisko piłkarskie. Także swoje górskie wędrówki i sowiecką okupację. Tę pierwszą – chroniąc się przed branką do sowieckiej armii – opuścił „Wielkie Księstwo” na zawsze. Zapamiętał też najważniejszego, to się oczywiście okazało po latach, obywatela Drohobycza, swego nauczyciela, Bruno Schulza.

Niezły był z Chciuka rozrabiaka. Potrafił z kolegami zamówić we Lwowie i rozwiesić w całym mieście klepsydry z nazwiskiem dyrektora szkoły, który „uwalił” sympatię jednego z nich. Potrafił na meczu piłkarskim „Junaka” wyciągnąć od nauczyciela pytania maturalne dla swoich kumpli. Ale przede wszystkim potrafił opowiadać autor „Atlantydy” o życiu miasta, jego rytmie, emocjach, ludziach – tych ważnych i tych, którzy zapisali się tylko w jego pamięci. O szulerach, kurwach, Żydach, o swoich belfrach, biedakach – II Rzeczpospolita to nie był kraj mlekiem i miodem płynący. O ojcu utracjuszu, matce – wcale nie takiej łagodnej – będącej opoką rodziny, rodzeństwie. O wujkach, bliższej i dalszej rodzinie. I młodzieńczych przyjaźniach. Wojna, obie okupacje, zabrały wielu z tych ludzi, niektórzy rozjechali się po całym świecie. Więc te przyjaźnie, czasami odnawiane po latach, miały szansę przetrwać wyłącznie na emigracji. O telegramach, dowcipach, knajpach. O Grylu, Schnepfie, księdzu Kotuli, o Apfu-Apfu, Gałuszce – setkach typów nie do podrobienia. Honornych, wygadanych, rozgarniętych i tych, którym Bozia rozumu poskąpiła.

Są w tej opowieści sceny wstrząsające. Tak jak ta o Chaimku. „Biedni Żydzi zawsze wyglądają staro…” Chaimek pchający dziecięcy wózek, którym woził zmarłe dziecko, a teraz wypełnia starzyzną. I ci młodzi chłopcy, którzy oferują mu pomoc, a w rzeczywistości chcą się tylko okrutnie zabawić, pośmiać, doprowadzić do łez.

Są fantastyczne opowieści o sportowych emocjach. Meczach piłkarskich ściągających na trybuny „Junaka” niemal wszystkich mieszkańców Drohobycza, a niekiedy także tych, mieszkających kilkadziesiąt kilometrów dalej. O spotkaniach z przemyską „Polonią, jarosławskim „Ogniskiem”, stanisławowską „Rewerą”, lwowskimi „Hasmoneą”, „Pogonią, „Ukrainą”.

Jest sporo o Schulzu. „Notabene u cioci Liberowej Schulz często kupował słodycze, obdarowywał potem nimi małych szatanów, jeśli jego karykatury, ukradkiem przez nich rysowane na tablicy, były udane. Mimo że nieprawdopodobnie nerwowy i neurastenik wprost niesamowity, profesor Schulz nie obrażał się nigdy na kawały uczniowskie i często z nich się śmiał – śmiech i uśmiech na jego twarzy na ogół były jakieś dyskretne i anemiczne, zagubione w myślach.” W przypadku autora „Sklepów cynamonowych” Chciuk zawierzył swojej pamięci. Wielu przez niego podanych faktów nie da się potwierdzić. Może napisał prawdę, może czasami ją „rozbudował”. Nie ze złej woli – cenił, więcej niż cenił – akurat tego ze swoich profesorów.

A góry? Tu też „dotykamy” innego świata. Jakiś Hucuł, który w 1937 roku nie wie, że nie ma już Austro-Wegier, dobrego cesarza Franciszka, że była wojna, że jest Polska.

Dziwny, tajemniczy, odległy ten kraj bałaku. Ale przecież bliski, piękny, niepodrabialny

 

Andrzej Chciuk – Atlantyda. LTW, Łomianki 2015, str. 261.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko