Katarzyna Wójcik – Coś z zupełnie innej beczki

0
224

Katarzyna Wójcik

 

Coś z zupełnie innej beczki

 

zakopanoptikonZaledwie pociąg zasunął się za stację towarową, […] sroga walka zakotłowała się na peronie. […] W tumulcie powszechnym, wśród rozpętania wszelkich namiętności zjawił się komisarz klimatyczny na czele wszystkich siedmiu policjantów i w imieniu prawa nakazał zlewać skłębioną masę ze stacyjnej sikawki. W jednej chwili obalono i podeptano komisarza wraz z całą siłą zbrojną. Błysnęły otwarte scyzoryki, zawarczały ciupagi. […] Niewiele kto wiedział, kogo bić, kogo bronić – bili więc wszyscy wszystkich. […] Na torze kolejowym pozostały zwały trupów i rannych. A wśród jęków i odgłosów walki, potykając się po relsach i goniąc już resztkami sił, walczył w pojedynkę pan Szurlej z pania Marchołtową, wywijając oburącz trzymanym za nogi trupem naczelnika stacji.

 

Nie, to nie jest scenariusz jednego ze skeczów Monty Pythona. Choć mógłby być. Andrzej Strug – poważny polski powieściopisarz i społecznik – wyprzedził surrealistyczny humor Pythonów o jakieś 50 lat.

Zakopanoptikon, czyli kronika czterdziestu dziewięciu dni deszczowych w Zakopanem ukazywał się jako powieść w odcinkach na łamach lwowskiego „Wieku Nowego” w latach 1913–1914. Pierwsze wydanie książkowe przypada dopiero na rok 1957 (nakładem Czytelnika). Choć sam autor nie włączył go do zbiorowego wydania swoich dzieł, niewątpliwie powieść ta zasługuje na uwagę, choćby dlatego że w znaczący sposób odcina się od ówcześnie wydawanych tekstów literackich (nie brak jej zresztą świeżości i dzisiaj, trudno bowiem znaleźć powieść groteskową tak świetnie skomponowaną w formie i treści, jak Zakopanoptikon).

 

Miejsce akcji nie jest przypadkowe. Zakopane w początkach XX wieku przeżywało istną powódź turystów, do czego przyczynił się w dużej mierze Stanisław Witkiewicz, publikując najpierw opowiadanie Tatry w śniegu, a potem „tatrzańską ewangelię” Na przełęczy i opisując wdzięki zakopiańskiego kurortu (później jednak przejrzał nieco na oczy i swoje niezbyt przychylne dla tego regionu spostrzeżenia opisał w Po latach). Swój udział miała w tym też literatura romantyczna w wydaniu Seweryna Goszczyńskiego, uwznioślająca Tatry i każąca doszukiwać się w nich siedliska nadprzyrodzonych sił, a w góralach upatrująca „zbawców ojczyzny”, oraz Stanisław Staszic, od którego zaczęła się moda na (początkowo naukowe) wędrówki po Tatrach.

Opis przyrody tatrzańskiej u Struga to powielenie i rozciągnięcie na całą powieść pierwszych wrażeń Witkiewicza po przyjeździe do Zakopanego, opisanych przez niego w Na przełęczy – niebo pokryte warstwami chmur z których nieustannie pada deszcz we wszelkiej postaci (od mżawki i siąpienia do ulewy). Gór nie widać. I tak przez 49 dni. Zakopane tonie w błocie, które również nie jest bez znaczenia. W młodopolskiej literaturze błota jest sporo (choćby u Reymonta w Ziemi obiecanej) i ma ono – oprócz określenia materialnego brudu – również znaczenie upadku moralnego. U Struga motyw ten przyjmuje rozmiary karykaturalne:

 

Potok błota sunął już całą szerokością ulicy. Moszcz mineralno-organiczny, od wieków nagromadzony, oderwał się od skalistej pratatrzańskiej macierzy i wędrował kędyś, odsłaniając tajniki zamierzchłego życia prastarej osady. Na głębokim podłożu, obnażonym przez emigrację błota, ujawniały się ślady rzeźby lodowcowej, resztki ichtiozaurów, kłaki mamutów, skamieniałe kalosze, strzępy strojów przedhistorycznych, trupy kotów, psów i zaginionych talentów.

 

W Zakopanoptikonie błoto i ulewa nie mają końca – na miejsce zdarzeń przybywa doktor Grążel, paludolog. Wśród tych atmosferycznych anomalii krążą turyści – przyjezdni z miast, wszyscy znani i sławni, elita polskiego społeczeństwa: botanik pan Szloch (który nosił się z projektem stałego unieszkodliwienia grzybów trujących), lekarz klimatyczny doktor Tyfus, redaktor Jan Miesięcznik, panna Halina Prześcieradlanka (poetka i obiekt westchnień męskiego grona przyjezdnych), znany przyrodnik pan Lubystko, pani Udziałłowa (przedstawicielka Grona Kobiet Wspinaczek), doktor Ropień, pan Ceperowicz (prezes Koła Upierwotnienia Tatr, któremu nawet współcześni górale byli światem wrogim, gdyż i oni odeszli na wiele mil od stanu czystej natury, myli się w niedzielę, gotowali w naczyniach emaliowanych i używali kominów), doktorzy Rodeau i Dendroń (znani botanicy), inżynier Drygawiecki (znany wynalazca machiny do krajania wężów), hrabia Czapor-Otyłło (znany zbieracz anegdot), poseł do sejmu ksiądz Maciora oraz dyplomata polski pan Aport, osobisty przyjaciel szofera księcia Orleanu. Znanych osobistości jest tak wiele że nie sposób wszystkie wymienić.

Nie brak i miejscowych – niezbyt rozgarniętych i chciwych górali, wszczynający bójki między sobą o wszystko oraz „przedsiębiorców”, wśród których: zrujnowany powroźnik miejscowy pan Pakuła, pani Marchołtowa spod „Polskiego Brzucha” (bez której nie mogłoby się odbyć żadne publiczne, a tym bardziej poufne zgromadzenie w Zakopanem), pani Leokadia Kunerol, właścicielka pensjonatu „Pod Ptasim Mlekiem” oraz Mistrz Wielki Skawulin i jego duchowe siostry Ardolina, Lamentyna i Mauryna. Nie zapomniał też Strug o taternikach, rozmawiających ze sobą hermetycznym, kompletnie niezrozumiałym językiem, jedynych, którym deszcz nie zepsuł planów wspinaczki.

 

Nieustające opady prowadzą do kompletnej degrengolady moralnej, wyzwolenia wszelkiego rodzaju rozwiązłości, upadku moralnego, potężnego wzrostu agresji i nienawiści, walk ulicznych i burd w knajpach i kawiarniach. Wielokrotne próby ujarzmienia tego ludzkiego żywiołu spełzają na niczym. Komisarz kilmatyczny ponosi śmierć, kolejny porwał się i wybiegł do kuchni, gdzie odkręciwszy wodociąg pił wodę w przeciągu dziesięciu minut. Potem zdjął pasek od spodni, a zahaczywszy go o sosręb jadalnego pokoju powiesił się bez żadnego namysłu. Potem się urwał. Potem w mgnieniu oka rozebrał się do naga i wydając wrzaski tryumfalne, z rozłożonymi ramionami, wyzwolony i wniebowzięty, skoczył przez otwarte okno, miażdżąc cylinder pana Kwapiszewskiego i wtłaczając w błoto nieszczęsnego gościa, który szedł właśnie do nowego komisarza z nową skargą i z nowymi błaganiami o ratunek. Zakopane, pozostawione same sobie, próbuje się organizować politycznie poprzez wybory, które stają się powodem nowych bójek. Finalnie turyści zaczynają zapadać na dziwną chorobę, nazwaną przez naukowców… wodnicą kaczą lub deszczobłonem, której pierwszym objawem jest wyrastająca między palcami błona (kolejne fazy to upodobanie w taplaniu się w kałużach oraz niezrozumiały język, podobny do kwakania).

 

strugMotywy podjęte przez Andrzeja Struga w Zakopanoptikonie zdają się nie wyczerpywać. W sposób jawny i bezczelny kpi on z wszelkich dziedzin życia społecznego: religii, polityki, różnego rodzaju kół i organizacji niepolitycznych, systemów filozoficznych, trendów literackich, mieszczaństwa, środowiska naukowego i taternickiego, artystów, hołubionych i idealizowanych przez pisarzy górali, żołnierzy, cesarstwa Austro-Węgier, pozytywistów i motoryzacji. Natrząsa się z mitów i legend, dokonuje prześmiewczej antropomorfizacji przyrody (skrytej za chmurami deszczowymi), a z błota czyni jedyne wybawienie przed… błotem.

 

Zakopanoptikon to nonsensowna, groteskowa, wręcz surrealistyczna powieść. To wygłup na miarę Monty Pythona – zdecydowanie udany i elitarny, pozbawiony chamstwa i wulgaryzmów, nie mający względu na żadną warstwę życia społecznego. To także dowód na to że literatura sprzed stu lat nadal jest świeża i całkowicie czytelna, zarówno w warstwie treści, jak i języka.

 

 

Andrzej Strug, Zakopanoptikon, czyli czterdzieści dziewięć dni deszczowych w Zakopanem, Czytelnik, 1957. (Wydana również w 1989 przez Wydawnictwo Literackie).

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko