Bohdan Wrocławski
Z notatnika szarego obywatela
Powiedzenie, że ktoś jest uparty jak osioł, ma swoje silne umocowanie w rzeczywistości, w tej codziennej i w tej od wielkiego dzwonu. Dotyczy ono każdego obywatela: robotnika na budowie, dziennikarza, pisarza i profesora na wyższej uczelni. Nie dotyczy aktorów i piosenkarzy, a to z tego powodu, iż ich zadowolenie z samych siebie wypełnia wszystko to, co udało im się w swoim życiu poznać. I o ile robotnikowi, ze względu na ogromną tolerancję i miłość do tego szanowanego zawodu, mogę wybaczyć o każdej porze roku, o tyle gorzej jest już z profesorem i z samym sobą. Boć muszę się szczerze przyznać, że owo przysłowie pasuje do mnie jak ulał. Kiedy sobie wbiję coś do głowy – nie odpuszczam, będę truł, chodził koło tego, wypchnięty przez drzwi, pcham się oknem, alb kominem przebrany za Świętego Mikołaja. Kiedyś jeden decydent, powiedział do mnie, że jestem właśnie uparty jak osioł. I tak mi pozostało. Skoro tak mówią i myślą o mnie, to mogę dorzucić jeszcze jedno powiedzonko, że jestem natrętny jak mucha. Mi się to podoba, ale nie bardzo wiem, co o tym sądzi gabinet naszego ukochanego ministra Pana Profesora Piotra Glińskiego, oby żył wiecznie i sprawował rząd dusz dla dobra naszej kultury i naszego dziedzictwa. To oświadczywszy, czyli wypełniając zakres delikatnego podlizywania obywatelskiego, wszak bez tego ani rusz w naszym ukochanym kraju, muszę, Pan mi wybaczy Panie Ministrze, zacząć wrzucać trochę dziegciu do tej kanki miodu.
W zeszłym tygodniu miałem przyjemność przesłać kilka uwag zawartych w poprzednim felietonie do gabinetu Wielce Szanownego profesora Piotra Glińskiego z prośba o przedstawienie ministrowi zawartych w nim moich przemyśleń dotyczących skomplikowania arkuszy, podań o stypendia i granty. Odpowiedzi nie dostałem. Zdaję sobie doskonale sprawę, że minister nie jest na moje usługi ( chociaż uważam, że w jakimś stopniu powinien być, kiedy poruszam ważne społecznie sprawy środowisk artystycznych) ale sądzę, że gabinet ministra mógłby napisać kilka słów i przesłać mailem do mnie. Dajmy na to tak: Pańskie bazgroły nie zostaną przekazane ministrowi, bo on nie ma czasu na głupoty, albo inaczej: Szanowny Panie, gabinet ministra przygotuje odpowiedź. Otrzyma ją Pan pierwszego kwietnia, a może tak zwyczajnie po ludzku: Chłopie jesteś uparty jak osioł, odczep się od nas, bo pożałujesz.
Tak powinna wyglądać rola gabinetu ministra. Ostro. Niech obywatel wie, że zbytnie spoufalanie się z wybrańcem narodu, niekoniecznie może mieć szczęśliwe zakończenie. Niepomny tego, za poprzedniej ekipy Bogdana Zdrojewskiego, Małgorzaty Omilanowskiej starałem się trzymać dystans, rozumiejąc, że nadmiar jasności i aureole wokół tych osób mogą mnie szarego obywatela zupełnie oślepić. Przyznać się jednak muszę, ze na przełomie panowania pana ministra Bogdana i pani minister Małgorzaty złożyłem papiery o skromne dofinansowanie mojej redakcji, która oparta jest na starym oprogramowaniu i trzeba dokonać zmian na najnowocześniejsze, ponieważ na skutek licznych włamań idiotów, szlag może trafić kilkanaście tysięcy artykułów, recenzji i innych materiałów w naszym archiwum. Wysoka i kompletnie anonimowa komisja ( jeszcze o tym fakcie, nie o odrzuceniu ale o anonimowości komisji porozmawiamy w następnych felietonach)) pod wodzą szanownego Pana Gaudena odrzuciła mój wniosek – złożyłem odwołanie. Niestety i to nie znalazło uznania już u wówczas panującej pani minister. Dziś wiem z naszej prywatnej korespondencji, że p. minister Małgorzata go nie otrzymała. Znów ten sekretariat gabinetu ministra, czy co…?
Po tym despekcie na dłuższy czas określenie, że jestem uparty jak osioł przestało do mnie pasować – załamałem się, przestałem korespondować z politykami, a jeśli któregoś spotkałem na ulicy, odwracałem się plecami do jego limuzyny. A nich skurczybyk wie, jaki mam stosunek do niego. Zaczęło mi to sprawiać niewysłowioną radość i kiedy jeden z prezesów związku twórczego chciał się umówić z nowo mianowanym dyrektorem wydziału kultury, a ten migał się od tego, powiedziałem mu, znaczy się mojemu koledze prezesowi, aby nadał do dyrektora sms-a, że może mu pokazać swoje plecy i to co niżej.
Tymczasem przewaliła się burza dziejowa, wybrano nowe władze, ci z gabinetów musieli wyjść na ulicę i zacząć kontestować rzeczywistość wyborczą pod hasełkiem my wiemy lepiej niż wy, którzy zajęliście nasze wygodne fotele. A ci z ulicy wczołgali się do gabinetów. Wszystko demokratycznie, bezkrwawo. Ja zaś pomyślałem sobie – dobra nasza, wracamy do załatwiania spraw publicznych, ważnych nie dla kieszeni panujących, ale dla nas, szarych obywateli. I pełen tego zapału, który jest kompletnie niestosowny dla mojego wieku, wszak już jestem po siedemdziesiątce, przystąpiłem z młodzieńczą werwą do prób odwracanie rzeczywistości. A co mi tam, taki już jestem, niezrażony niepowodzeniami dalej będę szturmował gabinet Wielce Szanownego Pana Wicepremiera Ministra Profesora Piotra Glińskiego.
Otóż Panie Ministrze, w naszym cudownym kraju posiadamy liczne teatry, z których aż kilka nazywa się NARODOWYMI, znaczy się takimi o specjalnym statusie, posiadamy filharmonię, która nazywa się NARODOWA, posiadamy galerię, która nazywa się NARODOWA, posiadamy operę, która jest NARODOWA. Jeśli coś pominąłem, proszę wybaczyć i zwalić to na karb mojej dość słabej wiedzy, wszak Panie Ministrze wie Pan, że taki uparty jak osioł facet, może przejmować w jakimś tam stopniu cechy tego zwierzęcia. Myślę, że spotka się to także z należytym zrozumieniem wśród pracowników gabinetu ministra, którzy tym razem w swej ogromnej urzędniczej uprzejmości dla petenta, walącego pieniędzmi o stół, które lądują na końcu w ogólnospołecznych zlewkach podatkowych, zechcą przedstawić mój problem Panu Ministrowi, który zawiera się w podstawowym pytaniu – gdzie mamy wydawnictwo, które będzie nazywać się NARODOWYM?
Doskonale zdaję sobie sprawę, że brak tego wydawnictwa na progu Pańskiej kadencji ministerialnej, nie Pana obarcza, tylko Pańskich poprzedników, ale kiedy ta kadencja będzie dobiegać końca ( a przecież będzie, obaj mamy tego świadomość) chciałbym powiedzieć, że to był minister, który wiele zrobił dla wielkości polskiej literatury. A jak to zrobić, aby za głęboko nie sięgać do skromnego budżetu Pańskiego, mojego, naszego resortu i dodatkowo żeby nie było to jeszcze jedno deficytowe wydawnictwo ? Ja o tym wiem. Myślę, że przy odrobinie dobrej Pańskiej woli i chęci założenia tego wydawnictwa, lub przekształcenie innego ( PIW) może się to udać. Podzielę się wiedzą z Panem, za opłatą jednego grosza, który Pan wyjmie z własnej a nie budżetowej kieszeni. Wie Pan dobrze – wiedza kosztuje.
To co, Panie Ministrze, mam otwierać moją sakiewkę na Pański grosz?