Wacław Holewiński
Mebluję głowę książkami
Chciałbym abyście choć przez chwilę poczuli się jak wasi więźniowie…
„– Jak to dzisiejsze więzienie różni się od tego, które pan zapamiętał?
– Bardzo. Wtedy było mnóstwo szczurów w całym mieście, w więzieniu bez przerwy trzeba było się ogarniać.
– Pamięta pan celę, w której pan teraz siedzi?
– Celę nie, cały oddział tak. A w moim dawnym gabinecie urzęduje teraz wychowawca… Czekam na rozprawę – dodał. – Samo siedzenie tutaj nie jest złe. Mam dobre warunki, jedzenie, spanie, kąpiel. W celi mam telewizor i gazety.”
Ledwie osiem lat wcześniej, w roku 1984, prowadzano mnie korytarzami więzienia na Mokotowie. W maleńkiej celi było nas czterech, spaliśmy na piętrowych łóżkach, nie mieliśmy telewizora, jedyną gazetą, którą otrzymywaliśmy była partyjna „Trybuna Ludu”. Nie skarżyłem się, było OK., znacznie lepiej niż na przykład w roku 1982 w Białołęce. Czasami przychodziło mi do głowy, że w tym więzieniu siedzieli patrioci, że wykonywano tu wyroki śmierci, że katowano ludzi, że wielu po wyjściu z niego nigdy nie odzyskało już sprawności ani fizycznej, ani psychicznej. Ale też wiedziałem, że była tu i druga strona – oprawcy. Nie wiem, nie pamiętam czy znałem wówczas, czy obiło mi się o uszy nazwisko Humer. To prawdopodobne, historia, zwłaszcza ta najnowsza, od zawsze była moją pasją. Ale trzeba było czekać jeszcze dziesięć lat aby Humer i kilku jego kolegów, posadzonych na wspólnej ławie oskarżenia, usłyszało wyroki.
Piotr Lipiński pokazał proces. Ale starał się pokazać też człowieka. Człowieka okrutnego systemu. Człowieka, który ten okrutny system i ucieleśniał, i go tworzył.
Z okładki spogląda na nas młody człowiek. Inteligentna twarz. Okrągłe, druciane okulary, elegancko uczesany na bok, garnitur, biała koszula, krawat. Prawnik. Tak przynajmniej wynika z dokumentów. Kim był?
Mało kto wie, że urodził się w Stanach Zjednoczonych. Jeszcze przed powstaniem Polski, wrócił do niej z rodzicami w 1921 roku. Lewicowiec już w szkole…
Lipiński pytał – Humer odpowiadał. To chyba największa zaleta tej książki. Czasami ma się wrażenie, że jej autor zdobył odrobinę zaufania zbrodniarza i ten na chwilę się otwierał. A może nie, może to nieprawda, może przez cały czas grał tę samą grę. Trudno uwierzyć w jego zapewnienia.
„Pytany, czy jego podwładni przechodzili specjalne szkolenia w biciu więźniów, odparł:
– Tego nie trzeba było uczyć. Bito tylko tych, którzy byli mordercami albo potencjalnymi mordercami.”
Dokumenty, relacje świadków świadczą o czym innym. Bicie nie było ani odosobnionym przypadkiem, ani czymś szczególnym. Było metodą. Bili wszyscy, metodycznie, bezwzględnie. Bili aby bolało, aby złamać wolę oporu, aby przełamać upór. Zakatowali dziesiątki, setki, tysiące ludzi. Co z tego? Tak było trzeba – odpowiadają. – Tego wymagała zmiana systemu, przeoranie ludzkich umysłów, zbratanie z sąsiadem, wielkim sąsiadem, z nową ideologią. Prawie nikt nie poniósł odpowiedzialności. Umierali spokojnie, we własnych mieszkaniach, z przyzwoitymi emeryturami, bez wyrzutów sumienia.
Humer był najwyższym rangą, którego posadzono. Niczego nie żałował. I to jest chyba w tym człowieku najdziwniejsze. Nie czuł skruchy, nikogo nie przeprosił. Podczas procesu z oskarżonego zmieniał się w oskarżyciela. A świadkowie, sami o tym mówią, musieli przełamać strach. Trwający latami. Dwie kobiety przychodziły na każdą rozprawę. Tylko po to: aby przełamać strach. Stanisław Skalski, najsłynniejszy polski lotnik, nie potrafił zachować spokoju.
Spokojny był sędzia, Tomasz Grochowicz. Nie zjawiał się świadek. Trudno, kolejny termin za miesiąc. Proces trwał prawie trzy lata. Pięćdziesiąt siedem rozpraw! Można to było załatwić w trzy miesiące. Po co? Nie będę ukrywał, znam sędziego Grochowicza, byliśmy w jednej grupie na studiach. Trudno go było posądzić o błyskotliwość, chyba trzeci rok powtórzył. To zresztą jakaś prawidłowość. Inna z moich „grupowych” koleżanek, naprawdę najgłupsza, sądziła jednego z największych zbrodniarzy późnego PRL-u, generała. Tam też proces trwał i trwał. W nieskończoność…
„Po ogłoszeniu wyroku prokurator zażądał natychmiastowego aresztowania oskarżonych.
– Umieszczenie w areszcie prawie osiemdziesięcioletniego starca równałoby się jego uśmierceniu – protestował mecenas Rajakowski, mówiąc o Humerze. […] Sąd odrzucił wniosek o aresztowanie.”
Ilu zbrodniarzy stalinowskich doczekało III RP, wolnej Polski? Zdaje się, że nie tak mało. Ilu osądzono, skazano? Kilkunastu. Nie chce się w to wierzyć. W gruncie rzeczy nie odbył się żaden proces polskiego stalinizmu. Tych kilkunastu skazano za konkretne, dowiedzione winy. Jakieś pojedyncze uderzenia, psychiczne znęcanie się, upokarzanie, odmawianie snu. Jakieś drobiazgi. Nikt, nigdy, nawet symbolicznie nie osądził systemu, jego istoty, sedna. Nie było drugiej Norymbergi. Może to największy grzech? Pytanie czy mogła być? Czy komukolwiek na niej zależało?
Lipiński był jednym z niewielu dziennikarzy, który obserwował proces Humera i siedzących z nim na ławie oskarżonych oficerów od początku do końca. Widział początkowe zainteresowanie, pełną salę. Widział też jak z każdym kolejnym posiedzeniem pustoszała, jak przewlekany proces powodował, że przestawał on być sensacją, że z czasem ci, którzy tam się pojawiali – pojawiali się tylko z obowiązku. Polacy nie chcieli rozliczenia? A jakie może być rozliczenie? Zrelatywizowano – to mój wniosek, nie autora – nam PRL, wielu wmówiono, że to jednak była Polska, że innej nie było, że wybierano mniejsze zło, że oświata, kultura, że ze wsi do miast, że jesteśmy którąś tam potęgą świata. Wszystko runęło. Trzeba było budować tę nową Polskę, tu i teraz. Już nie socjalistyczną. Zapomnijmy historię.
Nie, nie zapomnijmy. Lipiński przypomniał zbrodniarzy. Nie tych największych, ze szczytów. Tych, którzy bili, trzeci, czwarty, może piąty szczebel w hierarchii. Powiedziałbym przypadkowy. Ale bez niego, bez aparatu represji, PRL nie miał racji bytu. Byli jego solą.
Dostali śmieszne wyroki, symboliczne. Tak, niewiele we mnie litości. Chciałbym aby choć przez chwilę poczuli się jak ich ofiary…
Piotr Lipiński – Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera i oficerów śledczych Urzędu Bezpieczeństwa, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016, str. 232.
—