Z lotu Marka Jastrzębia – Prowokacje i recydywy

0
170

Z lotu Marka Jastrzębia


Prowokacje i recydywy


Romantyzm poturlał się w historyczne zaświaty,

mówią ludzie, którym wypadł sztuczny ząb mądrości. 


jastrzab-marekKażdą cząstką tajemnych myśli pragniemy znaleźć się w miejscu dawniej opuszczonym, w miejscu żyjącym tylko we wspomnieniach, we wspomnieniach o czasie naszej zanikającej młodości.


Chcemy, lecz cóż z tego, skoro dociera do nas, że jest to pragnienie niemożliwe, gdyż, stwierdzamy, że złudzeniem jest myśl o nieskażonych powrotach do tego, co przeszło, ponieważ nawet jeśli nastąpi cud i nagle stanie się tak, jak sobie wymarzyliśmy w najśmielszych snach, rzeczywistość będzie miała już dla nas inną formę i czego innego będziemy od niej oczekiwać.


Odkąd zaczniemy porozumiewać się, a nie tylko okładać kijami, urośnie nam słownictwo. Jego używalność rozwinie się, ponieważ zajdą w nas przemiany. Mentalne, obyczajowe np.


Do łask wrócą pojęcia znane, drogocenne, pielęgnowane przez pokolenia, stawiane na narodowych piedestałach, jak Bóg, Honor, Ojczyzna. Na razie ich nie ma, na razie są obśmiewane, niemodne, a ten co mówi o Miłości, Patriotyzmie, kto nawołuje do poznawania dziejowych procesów i stale obecnej w nas historii – uważany jest za oszołoma .


Mamy tego świadomość: stare autorytety, stare ideały pokryte zostały nostalgicznym kurzem zapomnienia. Zmieniły się gusty, przyzwyczajenia i znaczenia. Inną miarę przykładamy do zjawisk zachodzących onegdaj, innymi kryteriami ocen posługujemy się teraz. Wiemy, że całkowite powroty nie są możliwe, bo i my przez ten czas zmieniliśmy się tak bardzo, że gdy trafiamy do miejsc, w których byliśmy niegdyś, jesteśmy już zupełnie innymi ludźmi, a nasze reakcje, zmysły i doświadczenia, uległy metamorfozie; co innego nas smuci, co innego bawi, dostrzegamy więc, że i nasz charakter, nasze podeście do życia, do krewnych, bliskich, sąsiadów, to wszystko, co niegdyś stanowiło o naszym charakterze, ustąpiło huraganom przemian.


Siła ograniczeń


Założenie: artysta, to ostryga z perłą w środku.


Czytam o Prouście i zastanawiam się, czy mógłby wieść swoje życie bez przebrzydłych pieniędzy i czy jego twórczość  (o ile by nie opasłe  tomy pisał, ale – z braku miejsca w łóżku – mikroskopijne tomiki z aforyzmami) byłaby znana i ceniona do teraz. Mam w pamięci jego niekrochmalone chusteczki, ręczniki używane tylko raz, ciepłe stosy trykotów wymoszczających mu przestrzeń pomiędzy poduszką a kręgosłupem, sprawiające, że mógł tworzyć w pozycji półsiedzącej, okulary kupowane na tuziny, a obok niego widzę muzyczne kwartety zapraszane do domu i dające mu prywatne koncerty.


Widząc to wszystko zadaję sobie pytanie; czy gdyby tego był pozbawiony, żył w kartonie pod kołderką z gazet, nie byłby aby chorowitym włóczykijem opędzającym się od materialnych trosk, astmatykiem szukającym noclegu pod mostami Sekwany i czy miałby wtedy czas na kontemplację, na opisywanie świata rozwibrowaną wrażliwością, na poszukiwanie straconej magdalenki?


Finansowa niezależność choć trochę pozwoliła mu na zrekompensowanie zdrowotnych ograniczeń. Na istnienie w miarę normalne. Na spełnianie kaprysów i to kaprysów koniecznych w jego pisaniu. Ponieważ artysta jest nim tylko wówczas, gdy ma przywary. Honoriusz Balzak napisał: „najgorszą z wad jest nie mieć żadnej”. Ośmielę się dodać, że warunkiem tworzenia są  usterki artysty; to poprzez walkę z własnymi ułomnościami zdobywa się na dzieła. Z im większymi trudnościami musi się zmierzyć, im więcej przeszkód pokonać, tym łatwiej mu zaistnieć w historii malarstwa, muzyki,  literatury.


Przykładów mamy wiele: głuchota Beethovena, nędza Van Gogha, pijaństwo i awanturnictwo Villona, materialne posuchy Przybyszewskiej.  A przywołany tu Balzak i jego wielkopańskie maniery? A Kafka ze swoimi konfliktami z ojcem, Schultz i jego neurotyczne niepewności wobec ludzi?   Można je mnożyć, bo wszystkie są pouczające, warto jednak wyobrazić sobie, że jest z owymi twórcami akurat  odwrotnie; nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej maczugi, wszyscy przytoczeni artyści budzą się z chorego snu i nic im nie doskwiera. Beethoven nie ma powodu złościć się na brak słuchu, Van Gogh nurza się w dostatku, bo za miliony dolarów sprzedał ostatni obraz, a Balzakowi udał się interes i nie ma długów. Z początku są zachwyceni takim obrotem rzeczy, ale że już po krótkiej chwili poczyna ich gnębić ochota za pracą, chwytają za pędzel, pióro czy inny  instrument. I w tym oto podniosłym momencie stwierdzają, iż bez anturażu negatywnych zalet nic sensownego nie przychodzi im do głowy. Co prawda są oczyszczeni z poprzednich obsesji, ale w zamian przestali tworzyć.


Język


Umowny podział na prozę i poezję zatrze się wkrótce. Przełomu tego dokonają przyszłe literackie objawienia, literacko świetne pióra warte analizy, twórcze zjawiska, które nareszcie zakończą akademickie spory o to, co  ważne, a co drugorzędne.


Poza nielicznymi wyjątkami większość obecnych artystów odpowiedniego dawania  słów, stara się nie wychylać z oryginalnością. Od okresu Koźmiana, Sienkiewicza i Konopnickiej, z czcigodnym uporem proponuje mało odkrywcze porównanie ko­biety do róży, nieopatrznie sądząc, że wciąż są szczyty poetyc­kiego wyrafinowania. Piszą ostrożnie, dostosowując się do oczekiwań potencjalnych czytelników. Ciągle i beztrosko, zgodnie z nurtem, a rzadko pod prąd, unikając kontrowersji, poruszają się po bezpiecznym, sprawdzonym, poprawnościowym  terenie wypłowiałych doktryn, poślednich twierdzeń i od wielu lat oryginalnych skojarzeń.


Współczesny weryzm w literaturze, jest marną kopią nadciągającej rzeczywi­stości. Dławi się od przestarzałych recept,  jęczy z braku pisarskiej wyobraźni. Dzieje się tak, ponieważ czytelnik dysponuje nowocześniejszą przystawką.


Z naburmuszonym przekonaniem, że inaczej pisać nie można i nie ucho­dzi, wskakują raźno w swój uniform schematycznego języka.


Ps.


już byłem skłonny zamknąć puzderko ze swoimi gniotami i powiedzieć sobie, że taniej wyjdzie mi oszczędzać lasy, niż pisać grochem o ścianę, już w myślach szedłem pokutną drogą do Canossy, gdy, w samą porę, przypomnia­łem sobie Gombrowicza. A potem urodziła się istna la­wina derywacyjnych tuzów: Słowacki, Herbert,  Białoszewski, Stachura, Gombrowicz, Leśmian, Baudleaire, Levis Carrol, Witkacy, Tuwim, Cortazar; jeden w drugiego wirtuoz buntu.


Ps.2

Pragnę zauważyć, że minęło sporo czasu i byłoby rzeczą oczywistą nie tylko  oswoić się z ich językowymi dokonaniami, ale je kontynuować.


· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · R E K L A M A · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

{loadposition reklama_art}


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko