1.
Długo ramiona i piersi próbowały ucieczki z ciemnej izby.
Żółty sufit osuwając się ominął mnie i mój krzyk.
Czarne plamy okien, plamy świateł –
zapach końskiego potu wiruje przy włosach,
na pyłkach muzyki drży.
Spazm bolesnej rozkoszy już cichy, coraz cichszy.
Przepłynął czas jak ciemność.
Ciała tańczących dziewczyn dla mojej rozpaczy
urastały w drzwi.
2.
Zmęczenie, zmęczenie przytłaczające jak czarna dal.
Jakże długo musiałem tu iść!
W śnieżycy leżą domy i drzewa,
płynie płot, niziutki płot.
Można jak w dłoń zaczerpnąć do warg chłodu,
tylko spazm rozpaczy podpływa wyżej,
dławi w gardle jak