Andrzej Walter
EWA LIPSKA – LUBIĘ TO !
Po odejściu Wisławy Szymborskiej, czy tego chcemy, czy nie, berło Pierwszej Damy polskiej poezji przypadło Ewie Lipskiej. Poeta bowiem, to nie tylko słowo, ale również jego mikroświat wyrażony historią, biografią oraz wizerunkową kreacją i silną osobowością. Rozumiem przez to pewną rozpoznawalność publiczną poety jako zjawiska. Ewa Lipska bezsprzecznie na mapie poezji polskiej zjawiskiem była i jest. Oczywiście zapracowała na to miano wieloma świetnymi utworami. W dobie świata pragmatyczno-materialnego posiadanie takich walorów jest bezcenne. Stąd też, każdy nowy tom takiego artysty jakim jest Ewa Lipska budzi niekłamane emocje, jest dużym wydarzeniem i jest sytuacją wydawniczo oczekiwaną – i po prostu, mocno ekscytuje czytelników. Ta rozpoznawalność, o której wspomniałem, w przypadku Ewy Lipskiej jest duża, z całym dystansem i właściwymi proporcjami do rozpoznawalności poezji i poety jako takich. Jej dorobek jest unikalny, wartościowy i zasobny. Jej poezja … no właśnie, Jej poezja jest, aby bezkonfliktowo użyć tego słowa i nie popaść w przesadę – fascynująca. Wpisuje się ona w pewien nurt obserwacyjny współczesnego świata. Zajmuje ona postawę obronną. Jawnie ten świat oskarżając. Czegóż chcieć więcej?
Oto mamy przed sobą najnowszy tomik Ewy Lipskiej – opublikowany w czerwcu 2015, czyli jeszcze świeży, pachnący jak dopiero co wypieczona śniadaniowa bułeczka – pod znamiennym tytułem: „Czytnik linii papilarnych”. Jest oszczędny, wręcz drobny, niewielki, jakby wycofany. Zawiera trzydzieści jeden utworów. W tej oszczędności słowa brzmią jednak bardzo ostro. Układają się w pytania, wobec których, nie wolno przejść obojętnie. Są czytnikiem jedynego w swoim rodzaju, wyjątkowego śladu, jaki zostawia po sobie człowiek – tylko i wyłącznie Ten człowiek, człowiek właściwy i określony ponad wszelką wątpliwość, to człowiek czasów, miejsc i wydarzeń. Coraz mocniej samotny w coraz bardziej zagmatwanym obrazie świata.
Lipska z właściwą sobie delikatnością, subtelnością i silną metaforą wchodzi w zasadzie w ten sam bunt, który cechuje Świetlickiego, jednakże wyraża to w wersji wyrafinowanej, wysublimowanej, aby nie powiedzieć wytrawnej. Słowa są użyte kwintesencyjnie, jakby celowały w samo sedno, w te wszystkie bagatelizowane przez współczesny świat problemy, w jądro refleksji koniecznej, by nie powiedzieć jedynej, jaka nam pozostała. To jest poezja „o czymś”. Poezja wagi i powagi. Poezja, która jak gdyby, w takim świecie musi zaistnieć. Poezja nie przegadana, nie przerysowana, nie przefilozofowana. Kilka stwierdzeń wydaje się trącić banałem, ale to banał niezbędny, jakiś taki banał, który inni poeci pomijają, bądź komplikują go do postaci absurdu.
„w klinice tłumu / czujemy się bezpieczniej”
– to właśnie przykład, … czy banału (?) – to może słowo nie na miejscu, ale jak znam życie padnie z wielu ust – to przykład metafory, która jest kurtyną dla całych elaboratów, esejów, czy też wręcz opracowań książkowych, które nawet się już dokonały, ukazały i są w tym czy innym miejscu … Tłum bowiem, został już opisany gruntownie. Tłum został, że się tak wyrażę, prześwietlony, przenicowany summą emocji minionego wieku, opisany piramidą słów, masą krytyczną jego psychiki i całej konstrukcji psychologii. Tylko, że tu nie idzie o tłum, ale o nas. O nas konkretnych. O Ciebie i mnie. O nasz strach, lęk, o nasze wątpliwości, o naszą bezradność i wobec tego tłumu bezbronność, ale i o bezbronność wobec siebie samych. Po czym uciekamy w tę „klinikę tłumu” … ona działa dziś już nie tylko w „tłumie” realnym – ale i poczęła działać w tłumie wirtualnym …
Silnik cierpienia wył / zawsze o tej samej porze … i enigma morza / wypluwająca butelkę / z wołaniem o pomoc …
Świat / w którym żyliśmy / nazywał się Rebus / i gwizdał na nasze pytania
Bowiem staliśmy się dziećmi we mgle. Wirtualnymi plikami ciał. Przekroczyliśmy wszelkie granice i zrównaliśmy w przestrzeni postrzegania Coca-colę, Ronaldo i Papieża … a nasze istnienie wyznacza sygnał jaki dajemy współplemieńcom klikając „Lubię to”, a potem publikując kolejne posty na portalach terapii z samotności.
Nowe zdarzenia, nowe polubienia …
Wiersz Ewy Lipskiej – tytułowy wiersz „Czytnik linii papilarnych” jest majstersztykiem. Aż boli swoją prostotą i przesłaniem. Obnaża nas, naszą świadomość, nasz los, nasze życie. I w końcu … przeraża. I poraża.
Przytoczmy go tu w całości, przeczytajmy ponownie, i wyjdźmy stąd – trzaskając drzwiami.
Czytnik linii papilarnych
Kładziemy palec
na czytniku linii papilarnych
i zaczynamy się kochać.
Nasze wirtualne pliki ciał
w albumach
blogach
w notesach znajomych.
Nowe zdarzenia.
Nowe polubienia
Lubi nas Coca-cola
Ronaldo i Papież.
Jesteśmy już
w kontaktach
i w powiadomieniach.
Nasze łóżko
na osi czasu.
Dotknij mnie
i przytrzymaj.
Całujemy się
z miliardami ust.
Wychodzimy stąd … trzaskając drzwiami. Przecież Lipska jakby wyraziła naszą mentalną prostytucję, jakby obnażyła nasze modele spędzania wolnego czasu, nasze zakamarki terapii w świecie na niby, w świecie stworzonym tylko dlatego, abyśmy zajęli czymś myśli i dłonie. Czytnik linii papilarnych stał się matrycą naszej zniwelowanej duchowości, naszego zawężonego horyzontu, stał się pułapką – na osi czasu.
Słowa są użyte jak diagnoza. Są wnioskiem, ale i przestrogą. Są zabarwione, ale i poplamione. Przestały boleć. Stały się codziennością, jak zwykle, jak co rano i co wieczór, jak duchy, które krążą nad nami – zarówno wirtualnie jak i realnie. Pani Ewo. Nieładnie. Po co nam Pani to napisała?
Snuje Pani tę swoją refleksję nad światem (i nad nami) brutalnie. Choć wiem, że tak musi być. Właściwie wszyscy to wiemy … ale i jakoś nie wiemy. Dziś przecież – w dobie pomnikowej nauki, w dobie cybernetyczności i sztucznej inteligencji – coraz większej ilości Spraw – przecież nie wiemy …
Nawet nie wiem
czy to historia nas stworzyła
czy my stworzyliśmy historię.
Czy jesteśmy tylko echem
czyjegoś innego serca.
Dokąd zatem zmierzamy?
Do świata utraconych szans. Do kamuflażu ksenofobii. Do przepaści. Do bezdomnych wierszy. Do świata materii – w miejsce świata ducha. Do końca, który może nie być początkiem. Nasze plany na przyszłość – rozwiały się na siedem świata stron, sczezły, zepsuły się, spełzły na niczym i są jedynie ciężkim oddechem
… i mają smak huraganu.
Mocny jest ten „Czytnik linii papilarnych”. Jest podłączeniem nas do wykrywacza kłamstw. Nic w nim nie da się ukryć. Z podejrzanych stajemy się przestępcami, którzy być może nawet nigdy nie zostaną ukarani, gdyż karzemy się sami nawzajem. W polukrowanych wizjach ukryliśmy wszelkie bruzdy twarzy Doriana Greya, w tysiącach tych twarzy, w milionach założonych masek, w teorii chaosu i teorii strun. Dajemy się ponieść efektowi motyla – jeden ruch myśli powoduje huragan na drugim końcu świata, a to wszystko jest złudzeniem, które opisać może jedynie poezja.
Choć …
Czasem
wiersze są jak porzucone psy
które szczekają na poezję.
I w zasadzie jesteśmy całe życie na polowaniu. Z nagonką. Z ujadaniem słów.
Wycelować / wystrzelić / obrócić w proch …
Z tego wszystkiego nie sposób uciec. Nie ma dróg ewakuacji. Nie ma recept. Nie ma nadziei. Wiersze Lispkiej sygnalizują nasz zmierzch bogów, określają współczesność tak, że trudno się z niej wyplątać. Opisują sprzedany bunt, który niczym bankructwo, stał się naszym udziałem, a jednocześnie ukazują, że nawet uciekając na koniec świata, dopada nas nasza wirtualna strona natury – nasz matrix.
W takiej optyce
Życie / staje się /
dotkliwym środkiem zapobiegawczym
wobec śmierci.
Tom Ewy Lipskiej „Czytnik linii papilarnych” to bardzo ważny zbiór wierszy, który pokazuje, dokąd doszliśmy. Nie znajduję w nim żadnych recept. Nie daje on żadnego pocieszenia. Brutalnie diagnozuje stan ciężko chorego pacjenta, którym jesteś Ty, i którym jestem ja, … w którym miłość jest tylko szansą, a nie odpowiedzią. A po tę szansę mogą sięgnąć jedynie ci, w których duszach pozostało jeszcze ziarno wolności. Jednak do tego ziarna wolności niezbędna jest odpowiednia gleba – podłoże otwartości, fascynacji, emocji, a przede wszystkim odwagi. Ziarno to zakiełkuje tylko wtedy, kiedy przestaniemy się bać. Kiedy przestaniemy być lękliwymi tchórzami, nigdy, tak naprawdę, nie potrafiącymi żyć.
„Czytnik linii papilarnych” mógłby stać się bombą atomową dla ludzkości. Mógłby, ale się nie stanie. Powodów jest bardzo wiele, ale najważniejszym z nich jest nasza obojętność. Staliśmy się, bowiem, ludźmi bardzo obojętnymi. Coraz mniej nas zaskakuje, a wszelkie przestrogi, traktujemy jako zbędne moralizatorstwo. Śmiejemy się nich. Ten śmiech wzmaga naszą odwagę. Lecz to już jest inna odwaga. To odwaga do – rozłożonego w czasie – samobójstwa ducha, które popełniamy nawet o tym nie widząc.
Mamy w głębokim poważaniu wszelkie linie papilarne, napomnienia, emocje, wszelką głębię i analizę – staliśmy się podobni bogom i nie musimy już zmierzać do żadnej Itaki. Kurs wyznacza nadworny błazen, którego nazywamy królem, a w głębi za króla uważamy samych siebie. I tak kręci się ten kołowrót świata.
Ewa Lipska chyba za bardzo uwierzyła, że poeta może jeszcze być sumieniem tego świata. Choć tak naprawdę – innej drogi nie widzę.
Andrzej Walter