Jan Stanisław Smalewski
Pomajowe refleksje
Tak, tak drodzy czytelnicy: „wiosna majem wróci”. Tak mówią słowa piosenki. Wróciła na ziemię, w nasze serca, umysły i czyny. Kto z nas za to nie uwielbia maja? Dla mnie ma on w sobie coś wyjątkowego nie tylko dlatego, że rodzi życie, wybucha kwieciem, że wybrali go sobie za swój miesiąc poeci. Po maju, to znaczy po tym, jakim był, w rolnictwie można snuć rokowania na pomyślność całego roku.
Jak jest tym razem? Umiarkowana pogoda, dostatek ciepła i wilgoci sprawiły, że wyjątkowo korzystnie rozwinęły się rzepaki i zboża ozime, że w sadach dobrze zawiązały się kwiaty, powinno być dużo owoców, obrodzą truskawki i maliny.
Wyjątkowość tegorocznego maja w polityce też nie pozostaje bez znaczenia. Kolejna rocznica zakończenia wojny światowej była zawsze wyznacznikiem budowania pokojowych stosunków pomiędzy światowymi mocarstwami, ujawniała światu wielorakie oblicza współczesnej wojny.
70 rocznica, jaką w maju obchodziliśmy, była wyjątkowa z dwóch powodów. Po pierwsze nastąpiło wyraźne rozdzielenie interesów świata zachodniego od Rosji, po drugie – my Polacy, „płynąc w głównym nurcie polityki Zachodu”, staliśmy się zakładnikami tworzenia historii na zamówienie, na nowe potrzeby egalitarnego świata, których związki z pokojem są zbyt zawiłe, a z biznesem zbyt oczywiste.
Wyjątkowość tegorocznego maja zapisze się zapewne w naszej historii (kraju) na znacznie dłużej. Przede wszystkim zapiszą ją przegrane przez Bronisława Komorowskiego wybory prezydenckie.
Śmiem twierdzić, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że tak będzie. Widać je było wyraźnie (o czym wcześniej pisałem) z mojej wieży obserwacyjnej felietonisty na bieżąco śledzącego wydarzenia na tak zwanej arenie (międzynarodowej, w kraju i na własnym podwórku). I nie muszę odwoływać się wcale do proroctw, jak na przykład noworocznej przepowiedni jasnowidza Jackowskiego, który pierwszy publicznie (w Polsacie) zapowiedział (na ten rok) wygraną Andrzeja Dudy. Wystarczyło uważnie słuchać ludzi, śledzić bolączki, wnikać w ich oczekiwania i nadzieje, by dostrzec, że po miodowym okresie małżeństwa PO i PSL ślad dawno zaginął, w domu jakim jest Polska, a raczej w rodzinie Polaków od dawna już się źle dzieje, rząd coraz gorzej gospodarzy, dzieci rozpierzchły się po świecie, a z zewnątrz przez nieszczelne drzwi i okna wciska się morowe powietrze.
Tym morowym powietrzem były niesprzyjające drobnej wytwórczości ustawy podatkowe, rozpasanie zagranicznych banków przejawiające się w wyjątkowej pazerności kredytowej, oraz udostępnienie możliwości ogołacania społeczeństwa przez para banki niepogardzające wszelakimi dobrami obywateli związanymi z kapitałem (pożyczki pod zastaw domów i mieszkań). To była też (i pozostaje – rzecz jasna) niekontrolowana przez obywateli działalność ZUS-ów i Urzędów Skarbowych. Ale przede wszystkim ogołacanie kraju z kolejnych rzesz wykwalifikowanych specjalistów po szkołach i studiach, którzy od kilku lat masowo zamiast naszej gospodarki zasilają gospodarki państw sąsiedzkich.
Te wszystkie podmuchy morowego powietrza można było w odczuciu społecznym wyczuć coraz wyraźniej, chociaż rząd, w tym i miłościwie panujący prezydent, widzieli to inaczej. W ich ocenie morowym powietrzem pozostawał zagrażający spokojowi społecznemu PiS ze swoją awanturniczą polityką.
Dotąd jakoś to działało, wystarczyło straszyć Polaków PiS-em, wmawiać im, że lepsza jest stagnacja od ryzyka przemian. W nadchodzących wyborach prezydenckich lepiej stawiać na podtatusiałego pana, który przymyka oczy na wszelakie nieprawidłowości i zgadza się na wszystko, co rząd robi, a nawet czego nie robi, byleby tylko wokół niego panował spokój.
Wielu starych polityków już się na takim myśleniu przejechało. Przejechał się i kolejny, tym razem miłościwie panujący nam prezydent, czujność którego otoczenie platformensów skutecznie uśpiło sondażami wyraźnie wskazującymi na to, że nawet cud boski nie jest w stanie odwrócić proporcji poparcia go przez naród; przypomnijmy na początku wiosny było 68% do 12% pomiędzy nim, a Andrzejem Dudą.
Cuda jak wiadomo jednak się zdarzają. Ten nowy już zdarzył się w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Zdarzył się w podwójnym wymiarze, bo nie tylko że sprawującego urząd prezydenta poparło mniej wyborców niż Andrzeja Dudę, ale jeszcze do tego na wzburzone morze wyborcze wypłynęła nieoczekiwana fala znaczącego poparcia dla zbuntowanego rockmana Kukiza.
Nie wiem dlaczego, ale wielu polityków starej daty nadal nie rozumie podstawowych praw fizyki, także przyrody, że jak coś się zaczyna gotować, a ogień wciąż jest podsycany, to w końcu się to zagotuje. Jak coś zaczyna się rozwijać, spłodziła to natura, to w końcu któregoś dnia musi dorosnąć, dojrzeć i ziarno wysypać.
Wmawianie przez 25 lat narodowi, że tego, czego nie udało się zbudować na początku transformacji, co zrobiono wówczas źle, niedokładnie, nie da się już naprawić, było błędem z prostej przyczyny – naród ślepy nie jest. Bo naród swoje wie i widzi, bo naród też się rozwija (rozwija się jego świadomość). Jak rodzina, w której dzieci dorastają i zaczynają odczuwać potrzebę budowania rzeczywistości wokół siebie według swoich wyobrażeń, potrzeb i marzeń także.
Przez 25 lat wyrosło w Polsce pokolenie, które dojrzało do przemian, którego straszenie starym, czyli czymś czego osobiście nie zaznało, jest straszeniem babą Jagą.
To młodzież przede wszystkim ruszyła ku nowemu, popierając Dudę i Kukiza. Młodzież zawsze jest odważniejsza od zasiedziałych staruchów. Młodzież nie ma nic do stracenia. Młodzież kieruje się emocjami i potrzebuje adrenaliny, chce ryzykować w imię wyższych wartości. Ba i niech mi ktoś powie, że to nie młodzież w tym wyjątkowym maju nie wykazała się znacznie wyższym patriotyzmem i zaangażowaniem od nas, którym w zdecydowanej większości już wszystko jedno. Wskazują na to chociażby liczby (procenty) tych, którym nie chciało się w ogóle wyjść z domu na wybory.
Oczywiście, by mi nikt nie zarzucił nierzetelności, muszę zaznaczyć, że znam, zapoznałem się z wszystkimi innymi wskaźnikami dotyczącymi wyborców. Efekt zwycięstwa Andrzeja Dudy nad Bronisławem Komorowskim nie zaistniałby tylko z poparcia młodzieży, której – podkreślam – rządzący wcześniej nie docenili. Znaczącym elementem poparcia było uświadomienie społeczeństwu woli zmiany, woli poprawienia tego, co mu doskwiera, co w jego przekonaniu wyrządza mu krzywdę. A jest, są to przede wszystkim wymuszone przed kilku laty poparcie dla ustawy emerytalnej nakazującej przysłowiową pracę aż do śmierci, i wysokie, niesprawiedliwe podatki.
Wygrana Andrzeja Dudy, a tym samym pośrednie zwycięstwo PiS nad PO stworzyło precedens. Uruchomiło dźwignię zmiany, której – jak sądzę – do nie da się już zatrzymać. Po porażce wcześniejszych partii i ugrupowań: Palikota, Millera, oraz sojusznika PO partii chłopskiej, w nowej sytuacji rodzi się ruch odnowy, który je usunie na pobocze swej drogi.
Janusz Palikot przepadł ostatecznie, przestał być modny.
Miller stał się śmieszny; tonąc chwyta się deski ratunkowej, którą poda mu ktokolwiek. Tylko że deska to nie tratwa ratunkowa. Poza tym stało się wyraźnie widoczne, że SLD trwa przede wszystkim głównie po to, by chronić stan własnego posiadania (prerogatyw, majątku i dóbr nabytych przez starych działaczy), a nie po to, by walczyć o socjal dla ubożejącego społeczeństwa.
Jeszcze gorzej jest z partią chłopską. Ta na wsi praktycznie nie istnieje. Oparta o stare garnitury (większość jej przywódców to ludzie, których pamiętam od początku przemian: ulokowani w strukturach władzy czasem całymi rodzinami) pozostaje przystawką dla rządzących bez względu na wyznawane wcześniej wartości.
Teraz mówi się, że część ludzi PSL zdradziła w wyborach prezydenckich koalicjanta, nie głosowała na Komorowskiego. A wiadomo przecież, że duża część ludności wiejskiej już podczas każdych wcześniejszych wyborów wiązała się z innymi kandydatami, niż ci, których oficjalnie PSL kreował. Tak jest od lat, bo PSL nie ma oparcia w swoim elektoracie, bo interesów wsi skutecznie nie broni.
Zadziwiającymi zjawiskami były po pierwszej turze wyborów posunięcia walczącego o reelekcję prezydenta. Próba pośpiesznego naprawienia ustawy emerytalnej, natychmiastowa zgoda na odsuwane wcześniej referenda, opracowanie ustawy rządowej dotyczącej pomocy dla młodzieży kończącej studia.
Większość społeczeństwa otwierała ze zdumienia oczy, że z dnia na dzień można robić rzeczy, o których wcześniej rząd nie chciał słyszeć. Że prezydent ma jednak takie możliwości inicjowania ustaw, sterowania zmianami, jakby o tym wcześniej nie wiedział. – No to jak to jest? Mógł, czy nie mógł? Skoro mógł, znaczy się nie zrobił, teraz próbuje to naprawić. Czemu zatem straszy krachem państwa, jeśli te naprawy podejmie konkurent?
To już nie mogło się udać. Nie udała się próba wykorzystania podczas przygotowania do debat telewizyjnych posła Kamińskiego, któremu PiS przypomniał, że kiedy pomagał wcześniej w biurach wyborczych PiS-u swoim (podczas kolejnych wyborów), PiS zawsze wybory przegrywał. Przyjęta przez biuro wyborcze Bronisława Komorowskiego taktyka atakowania PiS przez jej kandydata na prezydenta okazała się chybiona.
Tak to już jest, że bita przez pijanego męża żona, któregoś dnia nie wytrzymuje i decyduje się na odwagę stawiając opór, że zdradzany przez żonę mąż, ma którego dnia dosyć i odchodzi, że maltretowane w domu dziecko decyduje się w końcu zadzwonić na policję… Mimo pewnych obaw przecież o konsekwencje z drugiej strony.
Tak to już jest, że oszukiwany przez rządzących naród któregoś dnia musi powiedzieć dosyć, musi zdobyć się na odwagę i nie zważając na straszenie go babą Jagą, sięgnąć po swoje: prawa, przywileje, wolności.
Prezydent elekt jest najmłodszym prezydentem w skali globu. To wspaniały wiek do podejmowania najtrudniejszych wyzwań. Ma predyspozycje, ale przede wszystkim otrzymał olbrzymie prerogatywy: stanął na czele ponad ośmiomilionowej grupy przedstawicieli narodu, która mu zaufała, uwierzyła w niego, i której obiecał, że jej nie zawiedzie.
Bronisław Komorowski, który zarzekał się jak żaba błota, że reprezentuje cały naród, wrócił oficjalnie pod skrzydła PO, partii, której plakietki podczas debaty prezydenckiej z rąk konkurenta Andrzeja Dudy nie przyjął.
Prezydent elekt zapowiedział, że oficjalne układy wiążące go z PiS zerwie. To zawsze były i pozostają trudne do rozstrzygnięcia dylematy moralne. Od tego zależeć będzie bardzo dużo. Proporcje zależności należy wyjątkowo uważnie ważyć. Bo są potrzebne np. partii podczas jesiennych wyborów.
Własne zdanie, zdecydowanie, stanowczość, wola działania, a nade wszystko sprawdzanie się w prawdomówności będą budowały przyszłemu prezydentowi charyzmę i szacunek obywateli. Będą mu budować uznanie na zewnątrz w oczach mediów, politycznych przeciwników, ale i zagranicy. Zagranica ze szczególną uwagą oczekuje teraz na pierwsze posunięcia nowo wybranego prezydenta Polski. Czy będzie kontynuatorem drogi poprzednika, podążając w nurcie głównych przemian, czy jak obiecał poprowadzi Polskę własną drogą.
Zapewne też stać go na to, by otoczyć się ludźmi, którzy oczekiwania wobec niego znają i dobrze wiedzą, jak w tych poczynaniach go wspierać. Tego osobiście także ja mu życzę.