Jan Tulik
Zanim zabijesz niepotrzebną czułość
„Wracam do prostych słów”, którymi na ścianie kartki / rysuje (…) dotyk siedmiu zmysłów. A zatem nie do powszechnie uznawanych pięciu zmysłów, lecz także do istniejących zazwyczaj w przestrzeni werbalnej, w sferze przeczucia, intuicji, „trzeciego oka”. Tomik „Po drodze” Mirosława Welza to liryczna deklaracja powrotu do słowa czystego, jego pierwotnych znaczeń. Poeta wyznacza sobie szlak nowy, ale przecież sprawdzony przez wielkich poprzedników, sprawdzony i na „własnej skórze” dotychczasowych dokonań, wszak jest autorem kilku zbiorów poezji, tekstów lirycznych piosenek. Zatem to obranie poetyckiego azymutu, z ufnością w sens i wagę słowa. Autor – także zdaniem znakomitego poety Adama Ziemianina: „jest oryginalny, ascetyczny i dojrzały w swych poetyckich przemyśleniach”. To celne spostrzeżenie, potwierdza ono istotę poezji, w tym zwłaszcza zbiorze. Niechaj kilka punktów odniesienia stanowi potwierdzenie tych słów.
Wiersz „I tak dalej” – to rodzaj przykazania, a jednak nie takiego, jakie towarzyszy moralizowaniu, dydaktycznym strukturom. Owe rytmicznie brzmiące nakazy, dotyczące najważniejszych scen i aktów sztuki ludzkiego żywota, przypominają słynną „Dezyderatę” Maxa Ehrmanna. To pragnienie, czy postulat – jak tłumaczymy z łaciny termin „dezyderata” – stawia poetę w rzędzie pragnących nie tylko więcej wiedzieć o Tajemnicy – uzurpacją pewnie byłoby rozstrzygnięcie Najważniejszego – więcej też życzyć sobie, może nawet żądać, od siebie i bliźnich. Słowa w tym wierszu: Nie słuchaj głupców / Kimkolwiek są / Cokolwiek mówią stanowią nakaz bezwzględny. A dalej imperatyw: Pisz patrząc / Prosto w oczy przypomina kwestię kończącą tekst „Dezyderaty” Ehrmanna: bądź uważny, staraj się być szczęśliwy. Przypomnijmy, że tekst Ehrmanna przez długi czas uznawano za tajemnicze „przesłanie” z 1692 r. w kościele w Baltimore, myląc datowanie założenia tej parafii z datą powstania utworu, o czym przypomina w swej eseistyce Leszek Żulinski.
W podobnej tonacji napisany został wiersz „Zasady”. Kolokwialność nakazów:Nie odzywaj się zbyt często / To budzi wrogość / Nie milcz także / Bo wezmą cię za głupca została przejęta z potocznej mowy, niemal z przysłowiowych mądrości, jednak autor nadał im rangę liryki, stosując różne zabiegi, w tym ironiczne, to przekorne zestawienia poszczególnych myśli, które w efekcie mają dać w jakimś stopniu przewrotną radę: Najważniejsze / Przestrzegaj zasad / Tej gry.
Słowa dla Mirosława Welza są kanwą niemal wszystkiego, co służy człowiekowi za grunt, za stabilną powierzchnię. Wiersz „Kreska”, poświęcony pamięci Tadeusza Różewicza, jest nawiązaniem do wybitnej twórczości tego poety,ale także aprobatą, może swoiście pojętą apoteozą, wagi „nagiego” słowa, jakie prezentował Mistrz. I aprobatą postulatu innego mistrza – Juliana Przybosia, który hołdował zasadzie: „minimum słów, maksimum treści”. Zatem Welz postuluje – nie tylko wobec swych zamiarów poetyckich – ponowny zwrot ku klasyczności, chce wyzwolić się z wielosłowia, które, jak zbędny balast, rozmywa pojemność słowa najważniejszego – aby wyrazić w sposób jak najtrafniejszy moment, kiedy zadrżało światło. Poecie potrzebny jest Hieroglif jakiegoś znaku / A może po prostu kreska. Zatem desygnatem werbalizowanego pojęcia w poezji, wyrażonej pismem, może być jedynie kreska. I tak bywa. Wiemy, co oznacza pauza, co warta jest nieoczekiwana przerzutnia, urwany wers – lecz w momencie, kiedy słowo już może zamknąć ważne przesłania. Pisała o tym Teresa Zaniewska we wstępie do tomiku „Żyje się” Welza, wskazując, że autor: „Zdaje sobie sprawę z potęgi słowa i podchodzi do niego z należną pokorą”.
Podobnie funkcjonują myśli o „słowie” w wierszach „Kamień” i „Czas kamienia”. Można z wielkim prawdopodobieństwem uznać, że wiersze te stanowią rodzaj twórczego credo autora tomu „Z Norwidem idę”. Tym bardziej, że przecież to Norwid jawi się jako „ojciec” wspomnianych Różewicza czy Przybosia. Poeta Mirosław Welz traktuje słowo jako bezwzględny konkret, ale także – ten rodzaj synkretyzmu ma swe głębokie uzasadnienie – jako Słowo o wielu twarzach; zatem słowo-przestrzeń, o rozległej semantycznej palecie. Wszak Kamień słowo jak człowiek (w zakończeniu utworu „Kamień”) to wskazanie na kamienną caliznę, jednocześnie na biblijny kanon: na początku było Słowo, by dojść do innego konkretu, ale przecież jakże labilnego w innych wymiarach – do człowieka.
Autor proponuje czytelnikowi analizowanie „słowa” poprzez pryzmat, który łamie i rozbija promień. Słowo także zostaje jakby rozbite na wiele głosek, wiele znaczeniowych odłamków – bo nawet szarość ma niezliczoną gamę odcieni. „Czas kamienia” to uwaga uczyniona wobec wszechmocnego Czasu. Kamień „pierwszy”, skała, to konkret najtrwalszy, lecz materia nowsza na przykład nie jest już tak trwała, to choćby karbon, czas węgla, już zmineralizowana natura.
Ale Słowo filtrowane przez Czas wytraca swą moc. Jakby odpływało; byłoCoraz bliżej ujścia („Słowo miłość”); wszak słowo „miłość” zostało Dawno rzucone za siebie, rzeka-czas poniosły je Coraz dalej od źródła.
Ważną sferą poetyckich przemyśleń Welza okazuje się nasza wędrówka od – do; nasza egzystencja, która każe nam obijać się w biegu – wciąż w dół – po obu stronach burty, obu ścian tunelu, może brzegów rzeki zwanej życiem. Skoro w pewnej chwili obity o owe ściany człowiek, uświadamia sobie, że musi – by nadal trwać – przybrać barwy ochronne, u poety następuje przewrotna refleksja: trzeba poddać się nie zawsze zgodnej z przybraną etyką tresurze („Treser”). Podmiot liryczny w ironicznym tonie przyznaje, do czego zmusza go życie:
Nauczyłem się kłamać
Uśmiechać do wrogów
Udawać przyjaźń
Panuję nad głosem
Mimiką twarzy
Gestami rąk
Oswoiłem w sobie
Lwa osła hienę
Małpę i psa
Przybierając – z przekonującym niemal sarkazmem – ochronne barwy, liczy na ocalenie. Na umknięcie przed brutalnością życia, pułapkami egzystencji. Ale przecież cielesne trwanie to w jakimś sensie destrukcja, oleiście spływająca po równi pochyłej. Nie sposób oszukać upływu czasu, nie sposób zamknąć się przed wiedzą o łańcuchu pokarmowym – bocian będzie łowił żabę, ta polować będzie na owada itd. Zatem „tresura” wynikająca z wyłącznie racjonalnych (?) pobudek wcale tak naprawdę nie może być skuteczna. I ten rodzaj ironii w poezji Welza wznieca płomień naszej wyobraźni, jednocześnie „łagodzi” nasze emocje, powodowane egzystencjalnym szokiem; weltschmerz – ów ból świata gnębiący Wertera, bohatera utworu Goethego,staje się oswojonym potworem, jego drapieżność została ukojona. Czy nie pozornie? Bo „Tabletki” (tytuł wiersza) także okażą się złudą. One są:
Pierwsza na niepamięć
Druga na zbyt ostre widzenie
Trzecia na samotność
Czwarta na sen
Pozostałe –
– na jutro
A więc tabletki te (niekoniecznie w dosłownym sensie) jawią się jako oszukańcze, co najwyżej pozwalają nam trwać, przetrwać – więc tylko „przetrwać”? Zatem pomogą nam się zahibernować na okres naszego świadomego życia? To tak, jak zamroczyć się alkoholem, zatkać pory wrażliwości narkotykami.
Może to było powodem, żeNietzsche ogłosił śmierć Boga. Śmiercią Boga fascynowali się egzystencjaliści, Sartre starał się ten stan obrazować, pisząc swe eseje, które zaprzeczały tej „prawdzie”. I tu Welzowi przybywa w sukurs przewrotny wiatr – wiersz ten dopada puenta:
Dziś w nocy obudził mnie
Znajomy zły sen
Przedwczoraj umarł Bóg
Nie wiem co będzie
Dalej
Właśnie! Poeta mimo „unicestwienia” wszelkiej boskości wyraża podświadomą nadzieję: co będzie dalej? Czy bez Stwórcy może być jeszcze jakieś „dalej”?
Pewnie jest. A może – musi być? I to w nas samych odbywa się akt wyboru. Tylko że ta dychotomia – być-nie być, Rozdarcie między / Tak i nie wiem („Autoportret”) to nieszczęsny – mówiąc po Tischnerowemu – dar wolności. Jak ją zagospodarować? Bo wybierać trzeba, wybrać się musi: między jasnym i mrocznym, między dobrym a złym… Cóż, jak analizował te dylematy Erich Fromm – trzeba pytać o wolność odlub – do czego? Bo każda z życiowych sytuacji może nas zaskoczyć, niemal śmiertelnie. Konkluzja sprowadza się do konieczności wybierania („Masz dom”): Masz dom /I pozwalasz / By spłonął. Bo jeśli trwa się biernie, następuje refleksja niemal tragiczna:
Masz wszystko
I nie masz
Prawie nic
Wciąż jesteś
Czy już
Nie ty
O konieczności dokonywania wyborów, które są owym „nieszczęsnym darem”, warunkującym jednak nasze godne życie, mówi poeta wprost w wierszu „Rzeka”:
Znów mi wybierać
(…)
Po której stronie nurtu
Chodzić po wodzie
Owo rozdarcie między / Tak i nie wiem staje się mantrą; zaklinaniem słów, zamawianiem, wreszcie – modlitwą pełną żarliwości.
Problem wyboru to wyraz dojrzałości autora, który wypowiada się poprzez usta swego bohatera lirycznego. Daje się to odczytać także na podstawie jego wcześniejszych wierszy z pierwszych tomów. To doświadczenie owocuje m.in. takimi stwierdzeniami, jak pustą kulą nazw („Nazwy”):
Otaczają nas nazwy
Tradycję nazywamy – WIARĄ
I co przy tym niezmiernie istotne – „zła nie nazywamy wcale”, zaś
Człowieka określamy cechami zwierząt
Przecież coś musi być – JASNE
Słowa – ale nie jest to liryka autotematyczna, słowo staje się pretekstem do wyrażania ważnych słów właśnie… Bo
Kiedy – tragarze słów
Sprzedają książki
– jak w przypadku właśnie Targów Książki w Krakowie, podczas których znakomita poetka Julia Hartwig podpisuje książki i
Uśmiecha się
Tysiącem Dalekich Gwiazd
chyba powraca nadzieja – że ci „tragarze” słów jednak docierają do wrażliwych uszu, złaknionych pięknego słowa czytelników. Mowa wiązana jest wprawdzie „na uwięzi”, jednak z przeczuciem, że mowa ta jak daleka pieśń odezwie się w nas – choćby nielicznych – echem; drżeniem.
Mirosław Welz prezentuje w swej twórczości różnorodność wątków, tematów, spostrzeżeń. Czytelniczo ważny jest taki rozrzut, to pawi ogon pełen barwnych kręgów. Lecz skupiony czytelnik jednocześnie dostrzeże konsekwencję autora w prezentowaniu swych idei, niejednokrotnie z kręgu myśli filozoficznych, lecz z odcieniem łagodnych tonów codzienności. Heraklitowe „Pantarhei” (także tytuł wiersza) to wspomniany już wątek temporalny, ale w tej fakturze jakby stonowany, „przyjazny”, nawet przez zabiegi formalne:
Kod śmierci jest wpisany
W DNA życia
Powyższa gara słów, bliska „:graficznemu” jakby kalamburowi, zaciekawia, zbliża. Może po to, by w końcu poddać się drugiej części wiersza:
Filozofia religia
Są tu bezradne
Jak dwie staruszki
Wpatrzone w mijający nurt
Zestawienie koturnowe myśli o bezradności filozofii czy teologii zostaje złagodzone przez końcowy wers. Staruszki patrzą na miniony czas łagodnie, jakby wyczekiwały nieuniknionego i wiadomego kresu i stają się synonimami o wiele starszych myśli ludzkości na temat ontologii w każdych jej aspektach.
Poezja Mirosława Welza to również celowo zanotowane, jako trwałe segmenty wierszy, zawarte w miniaturach, niekiedy w pisanych w duchu haiku, często notowane w formie żartobliwej, to jakieś błyski, które Władysław Tatarkiewicz na swój użytek określał z grecka parerga – więc prace niby uboczne, niemniej przecież ważne. Pojawia się tu także duch sokratejskiej myśli o wiedzy -że się nic nie wie; i konstatacja:
Każdego dnia
Budzą się we mnie
Anioł i strach
I może prośba do czytelnika, do wrażliwego człowieka, by wyzbył się instynktu okrucieństwa, który przecież głębiej czy pod samą skórą, ale w nas niejednokrotnie daje o sobie znać:
Zanim zabijesz
Tę niepotrzebną czułość
Przytul jej drżenie
Owo drżenie w poezji staje się bandażem na rany codzienności. Mirosław Welz mówi o ranach, lecz wskazuje na słowa niosące ulgę, chroni rany opatrunkami metafor.
Jan Tulik