Lech Brywczyński
Zapiski starego ramola
PONIEDZIAŁEK
Byłem dzisiaj na zakupach w osiedlowym centrum handlowym: chciałem uzupełnić pustki w lodówce po weekendzie. Nie były to jakieś szczególnie pokaźne zakupy, ale torby i tak wydały mi się ciężkie, więc zaraz po przejściu przez kasy hipermarketu poszedłem w kierunku najbliższej ławki. Siadłem, rzuciłem okiem na paragon, żeby sprawdzić, czy o wszystkim pamiętałem.
Odetchnąłem głęboko, przetarłem okulary, rozejrzałem się. Zawsze lubiłem patrzeć na ludzi, kręcących się po wszystkich kątach centrum handlowego, zaaferowanych swoimi sprawami, pogrążonych w konkretnych, codziennych problemach. Przyglądanie się im było jak czytanie ogromnej, otwartej księgi życia.
Wodząc bezwiednie wzrokiem wokół siebie natknąłem się w pewnej chwili na twarz, która zwróciła moją uwagę. Ciemne, faliste włosy, upięte w kok, wysoko zarysowane łuki brwi, szeroko otwarte oczy, niczym źródełka krystalicznie czystej wody… Jej ruchy były spokojne, pełne łagodnej stanowczości. Piersi, uwięzione w staniku, kołysały się nieznacznie wraz z każdym ruchem ciała, dodając jej erotycznego powabu.
To była kasjerka, chciałoby się powiedzieć – tylko kasjerka. Ale w moich oczach od razu stała się kimś wyjątkowym. Przyczyna tego zauroczenia była dla mnie samego zagadką, trudną do wyjaśnienia: niejedną kobietę piękniejszą od niej mijałem obojętnie na ulicy. Poza tym Krysia (tak ją sobie w myśli nazwałem) nie była w moim typie, w niczym nie przypominała mojej byłej żony, która ów typ ucieleśniała.
Nie mogłem oderwać od niej wzroku, mimo że wykonywała tylko zwykłe, banalne czynności, właściwe swojemu zajęciu: przesuwała towar przez kasowy czytnik, sprawdzała kupony promocyjne, wydawała resztę, podawała paragony… Każdy jej gest nabierał jednak dla mnie zupełnie innego, niemal rytualnego znaczenia; jawiła mi się niczym kapłanka, odprawiająca modły jakiegoś tajemniczego, mrocznego kultu, którego wyznawcy kornie ustawiali się do niej w kolejce.
Moja ławka stała na tyle daleko, że mogłem przyglądać się kasjerce, nie zwracając na siebie jej uwagi, a zarazem na tyle blisko, żebym mógł dobrze ją widzieć. Co jakiś czas wypowiadała uprzejme, acz pozbawione emocjonalnej treści formułki. Gwar centrum handlowego nie pozwalał mi słyszeć wyraźnie tego, co mówiła, ale już sama barwa jej głosu budziła żywe uczucia.
Krysia, zajęta swoją pracą, ani razu nie spojrzała w moją stronę; miałem prawo przypuszczać, że nie ma pojęcia o moim istnieniu. A gdybym tak któregoś dnia, robiąc zakupy, ustawił się w kolejce akurat do tej kasy, przy której ona siedzi? To kasa numer 10. Wtedy musiałaby na mnie spojrzeć.
Nie, nie, przecież jestem dla niej za stary! Ona tak na oko nie ma jeszcze trzydziestki, a ja wyraźnie przekroczyłem pięćdziesiątkę. Szaleństwo.
Ale może warto spróbować? Jak by się zachowała, gdybym do niej zagadał, okazał swoje zainteresowanie, próbował ją poderwać? Zaczęłaby krzyczeć? Walnęłaby mnie w gębę? Wezwałaby ochroniarzy? Albo najgorzej: roześmiałaby mi się w twarz ze słowami:
– Z czym do ludzi, dziadku?
Tak, to ostatnie jest najbardziej prawdopodobne.
PS. Nigdy się nie dowie, czym mogłaby dla mnie być.
WTOREK
Przeglądając gazetę natknąłem się na krótki artykuł, utrzymany w żartobliwym tonie. Mnie ten tekst wcale jednak nie rozbawił, a wręcz przeciwnie. Otóż pewien amerykański milioner – stary, gruby, łysy i niezbyt sympatyczny z gęby – dał matrymonialne ogłoszenie, na które entuzjastycznie odpowiedziały tabuny kobiet w różnym wieku. Większość tych dam napisała mniej więcej to samo: że go kochają, szaleją za nim, podziwiają go, są gotowe pójść za nim nawet na koniec świata itd.
Do licha, jak to właściwie jest z tymi uczuciami? Wystarczy wcisnąć przełącznik i uczucia od razu płyną w kierunku, pożądanym przez rozsądek i ekonomiczną kalkulację? To takie proste? Tak to działa u kobiet? Gdyby on nie miał pieniędzy, to przecież pies z kulawą nogą by się nie zainteresował nim ani jego anonsem.
A patrząc na to z innej strony: czy gdybym ja był milionerem, też zostałbym ulubieńcem kobiet? Pewnie tak, Krysia i jej koleżanki z sąsiednich kas rzuciłyby mi się na szyję przy lada okazji.
PS. Zagadam do niej w niedzielę. Tak, to najlepszy dzień. Świąteczny. Głupio jej będzie tak po prostu mnie spławić.
ŚRODA
Niestety, nie jestem milionerem. I nigdy nie będę. Duża wygrana w LOTTO jest tak mało prawdopodobna, że trudno ją rozpatrywać w zdroworozsądkowych kategoriach. Żyję samotnie od rozwodu, czyli od ładnych paru lat, kobiety jakoś mi się w tym czasie nie narzucały.
Czy zatem Krysia kiedykolwiek mogłaby się we mnie zakochać? Trudne pytanie, z bolesną odpowiedzią w tle. Ale może… Gdyby nastąpił splot niezwykłych, dramatycznych okoliczności, gdyby jej życie było zagrożone i tylko ja mógłbym je uratować?
Innymi słowy: gdyby świat, albo przynajmniej ta jego część, w której się znajdujemy, przeżywał nagłą i niespodziewaną zagładę, a ja akurat przypadkowo (lub nie) znalazłbym się obok Krysi, to ona zapewne przytuliłaby się do mnie ze strachu przed śmiercią, nie zastanawiając się nawet kim jestem, jak wyglądam czy ile mam lat. Archeolog, który po kilkuset latach odkopałby nasze szczątki, uznałby nas z pewnością za parę kochanków i pod taką nazwą wpisał do rejestru swoich eksponatów. Zawsze uważałem, że archeologia to płytka nauka, która często bierze pozory za rzeczywistość.
Ale nie, zagłada całego świata za jeden uścisk? Nie podoba mi się taki wariant, muszę znaleźć jakiś inny, bardziej dla mnie korzystny… Gdybyśmy tak oboje znaleźli się w zupełnej izolacji od świata, na przykład na bezludnej wyspie? Tak, bezludna wyspa to jest to! Dwoje ludzi skazanych tylko na siebie, od swojej pomocy nawzajem uzależnionych, musi prędzej czy później coś do siebie poczuć, to nieuniknione. Żadne różnice nie staną temu na przeszkodzie: społeczne, kulturowe, etniczne. Różnica wieku też nie.
Bezludna wyspa… Dzisiaj bezludnych wysp prawie nie ma, zwłaszcza takich, na których dałoby się przeżyć. Ale od czego fantazja, ona bez trudu pokonuje wszelkie przeszkody!
A zatem wyspa. Klimat musi tam być odpowiedni, najlepiej tropikalny. Przydałyby się zasoby łatwo dostępnej żywności, na przykład jadalne owoce i kłącza, ptaki-nieloty, żyjące w płytkiej wodzie ryby itd. Ale nie może tam być żadnych groźnych drapieżników.
Znaleźć się z nią na takiej wyspie, tylko we dwoje… Jak do czegoś takiego mogłoby dojść? W dawnych czasach wchodziło w grę tylko zatonięcie statku: cała załoga ginie, samotny rozbitek dopływa do brzegu. Coś w stylu Robinsona Crusoe. Ale dziś jest możliwa także katastrofa lotnicza. Wyobraźmy sobie tę sytuację… Mała awionetka turystyczna z grupką pasażerów leci nad nad tropikalnym morzem. W gronie pasażerów jestem oczywiście ja (ciekawe, skąd wziąłem pieniądze na taką wycieczkę?), a także – cóż za zbieg okoliczności! – nie znająca mnie jeszcze Krysia.
Kolejny zbieg okoliczności: tylko ona i ja przeżywamy katastrofę, reszta ginie. Akcja poszukiwawcza nie trwa zbyt długo z powodu szalejącej burzy, szybko uznają nas oboje za zaginionych. Ona jest w tym czasie nieprzytomna, ocucam ją dopiero wtedy, gdy mam pewność, że nikt nas nie odnajdzie.
Opiekuję się nią najlepiej jak umiem, buduję szałas, zdobywam pożywienie… Ona zawdzięcza mi przetrwanie na tej wyspie, zawdzięcza mi życie, z czasem zawiązuje się uczucie…
Nie, nie, to wygląda na jakieś ckliwe, babskie czytadło! Aż mnie mdli od tego naiwnego, cukierkowego obrazka. Bardziej prawdopodobne jest to, że na tej wyspie, daleko od cywilizacji, oboje stalibyśmy się z czasem prymitywnymi troglodytami, przykrywającymi swoje uczucia grubą warstwą chamstwa i brutalności. Rozbudzilibyśmy najgorsze atawizmy, tkwiące w naszych genach. Wracałbym z polowania, niosąc na ramieniu zabitego zająca albo nawet sarnę, a moje pierwsze słowa po wejściu do szałasu brzmiałyby: „Kryśka, szykuj dupsko! Sarną zajmiesz się potem!”.
To też byłoby na swój sposób piękne.
CZWARTEK
Rozmarzyłem się wczoraj… Dziś postawiłem na konkrety: poszedłem zrobić zakupy i przy okazji popatrzeć na moją ulubioną kasjerkę.
Kiedy usiadłem na ławeczce (tej samej, co poprzednio) i spojrzałem na Krysię, wydała mi się jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej inspirująca niż w poniedziałek. Równocześnie zdałem sobie jednak sprawę, że nic o niej nie wiem.
„Dlaczego ona, skąd u mnie to przekonanie, że właśnie Krysia jest kobietą mojego życia? Może Krysia to zrzęda, z którą nie da się wytrzymać, a mój ideał kobiety mieszka gdzieś w Nowym Jorku, w Bombaju, w Sao Paulo albo w jakimś Sędziszewie, o ile taka miejscowość w ogóle istnieje?” – zastanawiałem się przez dłuższą chwilę, chociaż wiedziałem, że odpowiedzi na tak postawione pytania nie zdołam udzielić. – „Nigdy nie będę w tych wszystkich miejscach ani nawet w połowie z nich, na to trzeba by było wydać fortunę i poświęcić pół życia. Ba, może ta jedyna mieszka gdzieś w odległej galaktyce, na planecie o której nigdy nie słyszałem? Tak czy owak nie spotkam swojej prawdziwej drugiej połówki, nawet jeśli jesteśmy dla siebie stworzeni. Jedyną nadzieją jest Krysia…”
– Proszę pana! Proszę pana! Torba panu wypadła!
Ocknąłem się, przetarłem zapocone okulary. Przede mną stała dziewczyna w wieku szkolnym, w wyciągniętej ręce trzymała moją reklamówkę; musiałem bezwiednie wypuścić torbę z dłoni, kiedy moje myśli błądziły gdzieś między Nowym Jorkiem, Sędziszewem i nieznaną planetą.
Wziąłem reklamówkę, podziękowałem jej uśmiechem na odchodne. Sprawdziłem zawartość reklamówki: niczego nie brakowało. Grzeczne dziecko, dobrze wychowane. Pewnie wzięła mnie za niedołężnego, sklerotycznego dziadygę, któremu trzeba pomóc, bo biedaczek nie pamięta nawet, jak się nazywa. Poczułem się staro.
Po co przesiaduję godzinami w tym centrum handlowym, rozmyślając o Krysi? To do niczego nie prowadzi. Muszę to przeciąć: porozmawiać z nią, dowiedzieć się, jaka ona naprawdę jest. Muszę się przekonać, czy byłaby w stanie cokolwiek do mnie poczuć. W niedzielę podejmę to wyzwanie, stanę na wysokości zadania.
PS. Krystyna to piękne imię. Czuje się w nim szlachetność charakteru.
PIĄTEK
Widziałem ją z daleka, ale podszedłem z koszykiem do innej kasy. Na rozmowę z nią przyjdzie czas w niedzielę. Poczekam cierpliwie, to już pojutrze. Po co wspinać się na drzewo i zrywać kwaśne jabłka, lepiej poczekać aż dojrzeją i same spadną. To brzmi jak jakieś chińskie przysłowie i być może nawet nim jest, ale co to mnie obchodzi. Chińczycy raczej nie poznaliby się na jej urodzie.
Właśnie, właśnie, może powinienem sobie przygotować jakieś cytaty, którymi będę mógł zabłysnąć w trakcie rozmowy z nią? Najlepsze byłyby fragmenty lirycznych poematów albo jakieś zgrabne sentencje.
Wiele takich sentencji czytałem, coś tam pamiętam… “Bez miłości ludzie byliby ginącym gatunkiem…” Nie, to nie na miejscu – brzmi jak sugestia, że chcę mieć z nią dziecko. Może “miłość jest kształtem piękna”? To znacznie lepsze, mógłbym to jej sprzedać jako komplement. “Miłość to siła nabywcza szczęścia”? Trochę udziwnione, ale akurat do kasjerki pasuje, można tę myśl łatwo powiązać z płaceniem za zakupy…
A może to, co pisał Tuwim, że warto zakochać się od pierwszego wejrzenia, bo to wielka oszczędność czasu? Użyję tego tekstu tylko wtedy, kiedy ona mi powie, że nie zna mnie i nie chce ze mną gadać, bo widzi mnie po raz pierwszy.
O wszystkim zadecyduje przebieg rozmowy. Zapodam ten cytat, który akurat będzie pasował.
PS. Każdy ma wady, więc ona na pewno też je ma. Ale to nie problem, to przecież ludzka rzecz. Podobno kocha się nie za zalety, ale pomimo wad.
SOBOTA
To już jutro! Podejdę z zakupami do kasy numer 10, zagadam do Krysi, nawiążę z nią kontakt. To będzie krótka piłka: albo tak, albo nie. Dam losowi, a przede wszystkim sobie, szansę. I zobaczymy, co dalej.
A tymczasem dzisiaj spędziłem pół dnia na wertowaniu pamiętnika; tego pamiętnika, w którym właśnie zapisuję te słowa. Czy ktoś poza mną pisze w dzisiejszych czasach takie zwykłe, papierowe pamiętniki? Chyba nikt, dawno temu wyszły z mody. Normalni ludzie prowadzą blogi, ja nie. Jestem chyba jakimś eksponatem ze skansenu albo dinozaurem!
Chociaż w obecnej sytuacji to akurat wychodzi na moją korzyść. Bloga czytaliby obcy ludzie, a wcale nie chciałbym, żeby mieli oni ubaw moim kosztem. Te codzienne zapiski są przeznaczone tylko i wyłącznie dla mnie – nie chcę, żeby ktokolwiek poza mną moje zwierzenia czytał. Gdybym umieścił zapiski z tego pamiętnika w internecie, byłoby to rodzajem intelektualnego ekshibicjonizmu albo i czymś gorszym.
PS. Jak chciałbym ją pocałować! Pocałunek to niby niewiele, ale jednak dużo. To pieczątka, którą stawiasz na kobiecie, by pokazać, że jest twoja.
NIEDZIELA
Zrobiłem to! Podszedłem pozornie niedbałym krokiem do kasy numer 10. Znalazłem się na końcu krótkiej, kilkuosobowej kolejki. To było mi na rękę – miałem kilka minut na to, żeby zebrać myśli przed rozmową z Krysią. Czułem się jak małolat na pierwszej randce: w gardle sucho, serce trzepotało w piersi niczym kanarek w klatce.
Kiedy miejsce się zwolniło, położyłem moje zakupy (bułki, mleko, twaróg) na taśmie, odstawiłem koszyk. Zaraz potem nadeszła moja kolej – stanąłem naprzeciwko kasjerki. Spojrzałem na jej identyfikator, przypięty do służbowego uniformu, pisało tam: Krystyna.
Kasjerka zręcznymi ruchami przesunęła moje zakupy przez czytnik.
– Jedenaście pięćdziesiąt – powiedziała beznamiętnym tonem.
Nic nie odpowiedziałem, nie podałem jej też pieniędzy. Zamiast tego wpatrywałem się uporczywie w jej twarz, na której malowało się rosnące zdziwienie.
– Jedenaście pięćdziesiąt – powtórzyła z naciskiem.
– Mam kartę stałego klienta, należy mi się doładowanie konta – powiedziałem prawie szeptem, bo emocje tłumiły mi głos.
Wzięła ode mnie kartę, wprawnym ruchem przysunęła ją do czytnika. Oddając kartę, znów zmierzyła mnie pytającym wzrokiem.
Po chwili wahania poprosiłem o dodatkową reklamówkę, żeby jeszcze przez chwilę być blisko niej.
– To będzie razem dwanaście dziesięć – powiedziała, podając mi reklamówkę.
Niecierpliwie czekała na to, że zapłacę za towar i sobie pójdę, to było oczywiste. Ale ja nie dawałem jej pieniędzy, tylko stałem w milczeniu, jak zamurowany. Spojrzała na mnie tak, jak patrzyłoby się na człowieka, który biega nago po ulicy w mroźną noc.
Przez ułamek sekundy przeleciała mi przez głowę myśl, że mógłbym tak co chwilę prosić ją o kolejną reklamówkę, żeby móc się jej dłużej przyglądać, ale szybko odrzuciłem ten pomysł jako zbyt szalony.
– Coś jeszcze? – spytała z naciskiem.
Rozejrzałem się. Akurat w tej chwili żadnych innych klientów przy tej kasie nie było, miałem wyjątkową okazję, żeby coś do niej powiedzieć, żeby… Tyle jej przecież miałem do powiedzenia! Tyle miałem w głowie przemyśleń, tyle wyznań! Mimo to nie mogłem się zdobyć na otwarcie ust.
– To wszystko? – zapytała raz jeszcze kasjerka, oglądając się za siebie. Miałem wrażenie, że szuka wzrokiem ochroniarza.
Zagryzłem wargi, żeby powstrzymać słowa, cisnące mi się na usta. Może zbyt mocno zagryzłem, bo poczułem cierpki smak krwi. Wziąłem się w garść, ale wszystkim, na co się zdobyłem, było mocne, stanowcze skinięcie głową i wręczenie jej dwudziestozłotowego banknotu.
– Proszę bardzo – podała mi resztę, ostatkiem sił powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.
Też zmusiłem swoją twarz do uśmiechu, żeby nie wyjść na gbura.
Schowałem zakupy do torby, poszedłem ku wyjściu. Kiedy byłem już przy drzwiach, stanąłem na chwilę, a potem obejrzałem się. Krysia była już zajęta wydawaniem reszty kolejnemu klientowi.
„Ona naprawdę nie jest w moim typie” – pomyślałem z rezygnacją.
Wyszedłem ze sklepu, owionął mnie chłodny powiew jesiennego wiatru. Odetchnąłem głęboko, przetarłem okulary. Spojrzałem na zegarek: mało czasu, za pięć minut odjeżdża tramwaj.
Szybkim krokiem ruszyłem w stronę przystanku.
PS. Chyba wybiorę się któregoś dnia do tego Sędziszewa, tylko najpierw muszę odszukać je na mapie.