Wacław Holewiński
Lachert i Szanajca, Szanajca i Lachert, najbardziej chyba znana para, zespół przedwojennych architektów. Te dwa nazwiska wymieniano wówczas jednym ciągiem, nierozdzielnie. Dzieliło ich sporo, jeden bogaty, drugi biedny, domy, w których dojrzewali, miejsca urodzenia – Moskwa, Lublin, łączyło jeszcze więcej – spójna, jednorodna wizja architektury, ścieżki którymi zmierza, estetyka, przemiany w myśleniu o niej. Należeli do grupy najwybitniejszych przedstawicieli modernizmu. Pracowali razem, ale to nie tylko praca ich łączyła. Najważniejsza, zdaje się, była ich przyjaźń – z przykrością więc znalazłem w tej książce, króciutkie, ale jednak, rozważania o ich domniemanym homoseksualizmie, na który nie ma żadnych, dosłownie żadnych nawet nie dowodów, a przesłanek /poza tym, że spędzali ze sobą cały czas/.
Zdobyli sporo nagród, trochę im się udało zbudować – willi, kościołów, sklepów, projektowali osiedla, wszystko popsuła jednak wojna. Szanajca zginął 24 września 1939 roku. Lachert przeżył wojnę i sporo lat po niej. Był profesorem na wydziale architektury Politechniki Warszawskiej.
Ta książka nie jest wyłącznie opowieścią o ich życiu. To raczej historia przemian w myśleniu o architekturze, o jej łącznikach na przykład z malarstwem /Malewicz/, o wpływach Gropiusa i Le Corbusiera, to także książka, dla mnie o porażających wizjach lewicowego myślenia, o łączeniu architektury, sztuki przecież z ideologią.
Szanajca ma swoja ulicę w Warszawie. Zastanawiam się ilu warszawiaków potrafi odpowiedzieć, kim był patron tej ulicy.
Beata Chomątowska – Lachert i Szanajca. Architekci awangardy, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, str. 335, ISBN 978-83-8049-047-5
Marek Ławrynowicz
Dziś chciałbym rekomendować dwie książki poetyckie, wyrażając równocześnie radość, że polska poezja ma się coraz lepiej, wciąż docierają do mnie informacje o nowych interesujących tomach wierszy. Autorzy, których wybrałem nie należą do prominentnych postaci polskiej poezji. Nie decyduje o tym jednak mała wartość ich utworów, ale o to, że nie są dostatecznie na poezji skupieni. Michał Dąbrowski, autor wydanego właśnie przez krakowską Miniaturę zbioru „Wiersze” należy do najciekawszych polskich pisarzy młodego pokolenia. O jego debiutanckiej powieści „Dłoń” pisał niedawno na portalu Pisarze.pl Wacław Holewiński. Kolejna „Transgresja” pokazała inne, równie ciekawe oblicze autora. Dąbrowski tworzy wiersze równolegle z powieściami, ale jak do tej pory nie miał jakoś szczęścia do wydawców tego gatunku. „Wiersze” są jego pierwszym zbiorem poetyckim. Michał Dąbrowski poeta bliższy jest autorowi „Transgresji”. Podobnie jak w tej powieści podmiot liryczny wędruje po labiryncie wielkiego miasta (Warszawy) jest równie samotnym, co uważnym kronikarzem otaczającego go świata. Ciekawym wątkiem tego tomu jest krytyczni stosunek poety do własnego pokolenia. Nie wierzy w ideały rówieśników „pięknie podkręconych pieniędzmi i przemijającą urodą”. Oddala się od nich w samotność, osobność, która zapewne nie przyniesie mu osobistego szczęścia, ale dla twórczości może okazać się zbawienna.
Tom Agnieszki Herman „Jesienią najtrudniej iść środkiem dnia” jest dla osób, które zetknęły się z autorką radosną niespodzianką. Jako poetka Agnieszka Herman pojawiła się pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku i od razu zwróciła na siebie uwagę, poetycką wrażliwością, subtelnością środków wyrazu, finezją języka. Wiele osób polubiło wtedy jej wiersze i ta dawna sympatia nie minęła o czym świadczą rekomendacja Krzysztofa Karaska na czwartej stronie okładki i zamykający tom tekst Zdzisława Antolskiego. W późniejszych latach Agnieszka Herman była w obszarze poetyckim i zarazem nie była. Nie ma natury ekspansywnej, nie jest skłonna do narzucania się ze swą twórczości. Wiersze pokazują jej prawdziwą naturę, kruchą i delikatną, słusznie porównaną przez Antolskiego do porcelany. Autorkę odsuwały też nieco od poezji jej inne pasje, ma ich wiele, jest miedzy innymi autorką świetnych okładek wielu książek. To znakomicie, że Agnieszka Herman zdecydowała się obdarować nas nowym tomem wierszy. Podobnie jak zbiór Michała Dąbrowskiego polecam go państwu serdecznie.
Marek Ławrynowicz
Agnieszka Herman, Jesienią najtrudniej iść środkiem dnia, Nowy świat, Warszawa 2015, s. 80
Michał Dąbrowski, Wiersze, Miniatura, Kraków 2015, s. 48
Piotr Müldner-Nieckowski
Danuta Gałecka-Krajewska: „Ślady”
Mało jest książek poetyckich, które opowiadają o czymś ciekawym w sposób, który przyciąga i zastanawia. Przeważają świetnie opakowane banały. Co prawda w pakowaniu tym Polacy są doskonale wytrenowani, stanowimy niewątpliwie światową czołówkę, to jednak nie wystarcza, żeby o takich produkcjach pisać. Nie warto. Warto wspominać jedynie o takich książkach, które mówią coś nowego o czymś, co masz wokół siebie i w sobie, a z czego nie zdawałeś sobie sprawy. A może raczej: nie zdawałaś sobie – ostatnio świetne nowe książki poetyckie, które dotarły do mnie, napisały przede wszystkim panie, Magdalena Jankowska, Eda Ostrowska, Agnieszka Ochenkowska, Agnieszka Wesołowska, Krystyna Lars, Bogumiła Dziekan, Adriana Szymańska. Teraz także Danuta Gałecka-Krajewska. Poetka znana w literackich ostępach stolicy od niepamiętnych lat pamiętnych wciąż jest dziewczęciem, fizycznie nie zmieniła się ani na jotę, natomiast poetycko bardzo. Rozwinęła się w stronę niespodziewaną, z delikatnej jak muślin obserwatorki szczegółu stała się mocną strażniczką prawdy o życiu i przemijaniu, z dużą zręcznością balansującą między codzienną rzeczywistością pokoju, kuchni, ulicy a niebieską eschatologią, tą czającą się tuż za krawędzią dachu. Nie szczędzi goryczy ani sobie, ani otoczeniu, ale jest to smak dziwnie łagodny, taki z uśmieszkiem przekory. Nie ma w tym cienia przesady, Gałecka operuje słowem z semantyczną precyzją i stanowczo kształtuje czytelnika. Posługuje się metaforą tak, jakby polszczyzna składała się wyłącznie z całkowicie zrozumiałych przenośni. Żeby tak przemawiać, trzeba ogromnego doświadczenia życiowego i językowego w połączeniu z odczuwaniem subtelności brzmień mowy. Być może pomaga poetce praktyka translatorska (z angielskiego; niektóre wiersze pisze także w tym języku), a może jest to skutek rosnącej przez lata odpowiedzialności za słowo, nabywanej z zachłannie czytanych lektur i przyjaźni z Warszawą poetycką, z najlepszymi przedstawicielami tego kręgu. Pewnie towarzyszy jej także maksyma, którą na początku lat 70. ukuliśmy w czasie dysput w kawiarni Związku Literatów Polskich: „Pisać tyle, żeby więcej nie trzeba było”. Polecam niewielką, ale uderzająco kompletną intelektualnie książkę Danuty Gałeckiej-Krajewskiej pod tytułem „Ślady”.
Piotr Müldner-Nieckowski
_______________________
Danuta Gałecka-Krajewska, “Ślady”. Agencja KUBA, Warszawa 2015. Stron 38. ISBN 978-83-63703-08-0.