Krystyna Habrat – Książki w obłokach cynamonu

0
285

Krystyna Habrat


KSIĄŻKI W OBŁOKACH CYNAMONU



Franciszek MaśluszczakOd kilku lat  jeżdżę do Pensjonatu Cassia w pewnym Zdroju na południu Polski. Jakoś dotąd nie zapytałam właścicieli, co ta nazwa oznacza. Wystarczyło, że w  oplecionym winem domu o łamanym, czerwonym dachu błogo odpoczywałam, rozkoszując się do tego wspaniałymi posiłkami i korzystając z pobliskiej tężni solankowej. Aż przeczytałam, że cassia to cynamonowiec chiński i od razu cały ten uroczy zakątek nabrał dodatkowych treści.

 Cynamon. Sama ta nazwa mnie inspiruje, co kilkakrotnie wykorzystywałam w moim pisaniu. Ale ciekawsze jest to, o czym dowiedziałam się jeszcze na studiach, że nasz profesor od psychologii wychowawczej i bohater wielu  anegdot i naszego podziwu, podpowiedział kiedyś Bruno Schultzowi tytuł powieści „Sklepy cynamonowe”.

  Za moich czasów profesor był już na emeryturze i niestety nie miałam okazji słuchać jego wykładów, ale spotykany na schodach naszego Instytutu pięknie się nam, studentkom, odkłaniał, a potem sam nas poznawał i reagował ukłonem.

  Wtedy chodził zwykle z żoną, bo o ile  pamiętam, mieli na górze mieszkanko. Ale przed wojną znany był jego salon literacki w  sześciopokojowym mieszkaniu przy Alejach Trzech Wieszczów w Krakowie. Bo profesor, psycholog, a wcześniej ukończył medycynę, interesował się w szerokim wymiarze literaturą i sztuką. Przed wojną grywał nawet w krakowskim kabarecie literackim, gdzie udzielali się różni profesorowie, sami pisząc swe numery. Jakże inny musiał to być  kabaret od tych, jakie co dzień serwuje nam aż do przesytu telewizja! Próbki tamtej twórczości naszego profesora też nie było mi dane poznać, ale zaczytuję się w jego  wielkiej księdze: „O sztuce i wychowaniu estetycznym”. 

  Sięgam na półkę po mój dość zaczytany egzemplarz i przebiegam oczami spis treści. W dziale „O dziełach sztuki” są rozdziały: Sztuka wzbogaca i pogłębia człowieka; Rola sztuki w ukształtowaniu człowieka; Sztuka – niezbędną wartością w życiu; Trzeba się uczyć rozumienia dzieł sztuki; Twórcze natchnienie jako motyw urzeczywistnienia dzieła; Sztuka pierwotna i ludowa a twórczość wielkich artystów… i by nie wyliczać za długo tych dotyczących znamion dzieł sztuki, wymienię  te, które sobie podkreśliłam:

         Opis i analiza niektórych obrazów;

         Tworzywo obrazu; Kompozycja, Ekspresywność…

         Pojęcie dyletantyzmu;  ( w tym rozdziale jest chyba o grafomanii i jej znaczeniu)

         Sztuka głęboko nas uszczęśliwia;

         Sztuka pisarska (aktorska i muzyczna),  a dyletanci;

         Amatorska twórczość literacka;

         Dalej jest o muzyce, bajkach, poezji, filmie, teatrze

  I jeszcze  tak na chybił trafił: o tańcu, teatrze groteskowym, wychowaniu młodzieży przez sztukę i istocie liryki… A na koniec o urodzie (człowieka).

  Nie warto się zastanawiać, czy poglądy te są nadal aktualne, bo jako, że odnoszą się do wartości nieprzemijających muszą być ciągle żywe, ale warto odnaleźć tę pozycję i się nią porozkoszować.

  Natomiast zasygnalizowany na końcu rozdział „O urodzie” pochodzi z niewielkiej książeczki tegoż samego autora: „Poważne i pogodne zagadnienia afirmacji życia”. My, dziewczyny, się nią zaczytywałyśmy, choć niektóre rozdziałki były już wtedy trochę zdezaktualizowane wobec postępów dermatologii upiększającej, ale tam bardziej chodziło o urodę życia w różnych tego aspektach. Przytoczyć prawie nic już nie potrafię, ale wiem, że te ważne wskazania weszły w mój model postępowania. I co dziwniejsze, zapamiętałam jeden przykład, autor współczuł bardzo dziewczętom o grubych, spierzchniętych ustach. Ten mankament urody współczesność przekuła w pozytyw i modne panie poddają się  ochoczo w gabinetach dermatologii estetycznej zabiegowi napełniania ust  botoksem, czyli trującym jadem kiełbasianym, aby swe usta uroczo powiększyć.

  I tenże profesor Szuman, goszcząc przed wojna w swym salonie literackim znakomitości ze świata artystycznego, podpowiedział raz Bruno Schultzowi tytuł do powieści: Sklepy cynamonowe.  Tak przynajmniej ja o tym się dowiedziałam od osób starszych, które z profesorem  miały żywszy kontakt. I zaraz ta powieść, jaką wówczas  dopiero zamierzałam przeczytać, nabrała dodatkowych smaków i to powiększało potem moją przyjemność obcowania z ową książką.

  A cynamon i inne egzotyczne przyprawy ciągle mnie inspirowały. Kiedyś moją ulubioną lekturą stała się książka napisana przez małżeństwo Tałałajów, biologów, pracujących przy badaniach roślin w odległych, egzotycznych krajach Azji i Afryki: „Dziwy świata roślin”. Niańczyłam akurat na urlopie wychowawczym młodszego syna i trochę oddzielona od świata zewnętrznego z przyjemnością poznawałam mało znane mi okazy: chleb świętojański, baobab, wanilia, kakaowiec,  kwiat jednej nocy… różne okazy piękne, dziwaczne i niebezpieczne. Już nie pójdę do półki, by to  uzupełnić, bo ciągle chce tą pozycję czytać i czytać na nowo, a stos jeszcze nie przeczytanych rośnie.

  Ale do egzotyki roślin, szczególnie przyprawowych wrócę wkrótce, gdy nadejdzie jesień. Zaraz na początku października piekę zawsze na męża imieniny piernik i dodaję do ciasta kakao, cynamon, wanilię, gałkę muszkatołową, imbir i co tam mam w zapasach szafki, zawsze wonno pachnącej.

  Ja robię to już w mikserze, ale moi rodzice mieli całą ceremonię ucierania ciasta. Tato kręcił ingrediencje drewnianym wałkiem w makutrze, a mama wbijała kolejno jajka, dosypywała mąki, potem przypraw. Ja  w tym czasie upalałam w rondelku cukier na karmel do piernika. Zaraz jeszcze obierałam ze skórek migdały, orzechy i kroiłam drobno, by je dodać na koniec obok rodzynek i skórki pomarańczowej w lukrze, czego nazwy (a wiem, że ładna) w tym momencie zapomniałam. Potem  opis tego wszystkiego znalazł się w rozdziale „Tu, gdzie spadł grad od jabłka większy”, gdzie bohaterka ulega chwilowej chandrze na wieść o niebezpiecznej chorobie koleżanki, co jeszcze pogłębia jesienny smutek  z  ponurym wichrzyskiem. Wtedy jej mama piecze piernik na pocieszenie i coś w tym jest. Ale w innym rozdziale znajoma  mamy, wzięta z życia koneserka urody życia, zachwyca się już samymi nazwami  stojących w kuchni przypraw: cynamon, wanilia, imbir itd.

  Cóż, nadciąga jesień. Ona najpierw kusi zdradliwie urodą złotych i purpurowych liści, a odsłania swe ponure oblicze, już po ich oberwaniu, gdy w szare, zachmurzone niebo tylko czarne patyki drzew. Wtedy jest dobrze schować się w zaciszu domowym z  książką. Tu miałam dodać coś o książkach, jakie znalazłam w  księgozbiorze właścicieli wspomnianego na początku pensjonatu, których już w mieszkaniu nie mogą pomieścić,  ale mnie zabrakło tu miejsca do przedłużania felietonu.

  Wspomnę tylko, że wypatrzyłam tam dwa tomy znanej kiedyś powieści o młodych lekarzach. Czytałam jej   tom pierwszy jeszcze na studiach, ale już wstępny opis, gdy studenci w prosektorium rzucają na wchodzącego ręką z preparatu, nie bardzo pasował do mojej wytrzymałości, choć też wtedy na anatomii brałam udział w krojeniu mózgu ludzkiego spod formaliny  i uczyłam się psychiatrii i poznawałam wszechstronnie człowieka we wszelkich trudnych aspektach. Ale teraz, gdy pensjonat zgodnie ze swą nazwą  będzie się mi kojarzył z zapachem cynamonu i wszelkim pocieszeniem, chyba znowu poproszę właścicieli, lekarzy, o pożyczenie owej bulwersującej lektury o tytule (chyba) „Ciała i dusze”. Przecież dobrze jest znaleźć się pod opieką pani Basi i Jadzi, które stając we framudze drzwi do jadalni zapytują: Co chcielibyście dobrego  jutro zjeść?

   A gdy już  nadejdą szarugi i  pensjonat zamkną  warto we własnym domu oddać się ceremonii pieczenia piernika,  napawając się  aromatami karmelu, wanilii, cynamonu… Potem pogryzać słodkie ciasto podczas czytania książki, najlepszej na jesień.

Krystyna Habrat. 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko