Janusz Termer
Teatr – Literatura – Świat
Niech te duże litery w tytule niniejszych paru uwag o zbiorze szkiców teatralno-literackich Jerzego Niesiobędzkiego Ciemniejący horyzont (Wydawnictwo Fundacja światło literatury, Gdańsk 2014, s. 163) od razu zasygnalizują z jakim rodzajem krytycznego pisarstwa mamy tutaj do czynienia. Oto Teatr, czyli zarówno sama instytucja oraz teksty dramaturgiczne będące podstawą konkretnych inscenizacji, jak i Literatura, czyli cała domena, zbiór dzieł i idei ją fundujących, to – w ujęciu tego autora – nie odrębne poletka do obserwacji i opisywania ich cech szczególnych i autonomicznych, ile przede wszystkim charakterystyczne znaki (emblematy) postaw Światopoglądowych, czyli kulturowo-społecznych, ideowo-politycznych poglądów ich twórców. Szczególnie autorów tutaj go bezpośrednio zajmujących.
Znaki (emblematy), które zdaniem Jerzego Niesiobędzkiego – nim się je opisze i oceni krytycznie (czy tylko estetycznie) – należy najpierw rozszyfrować. Wyłuskać je z całego dzieła, jeśli tak można rzec obrazowo: odkryć i wydobyć ich rzeczywisty i „prawdziwy” sens nie zawsze czytelny, jasny i widoczny na pierwszy rzut oka. Sens jakże przecież często z różnych powodów mniej lub bardziej zakryty w rozmaitego typu pisarskich kamuflażach, jak i w samych ekspresyjnych (awangardowych) poetykach lub też w aktualnie modnych (stadnych) chwytach literackich, inscenizacyjnych „gestach scenicznych” czy też licznych innych koniunkturach (np. politycznych), tak często mocno skrywających ów istotny „sens”. I w kolejnych epokach, choć z rozmaitych powodów, to zawsze nie bez powodu „mylących” interpretacyjne tropy pisarskich czy też reżyserskich zabiegów…
Jest bowiem Jerzy Niesiobędzki krytykiem obdarzonym zmysłem syntezy, darem łączenia zjawisk odległych i czasami nawet pozornie nie mających ze sobą wiele wspólnego. Jak choćby, nie przymierzając, kiedyś robił to Jan Kott w szkicach o Szekspirze „naszym współczesnym”. Owszem potrafi też być Niesiobędzki – i bywa tutaj często – analitykiem poszczególnych utworów teatralnych i literackich, różnych reżyserskich propozycji interpretacyjnych, rozmaitych prób odczytywania tego samego dzieła sztuki dramatopisarskiej, dokonywanych przez konkretnych inscenizatorów (choćby Andrzej Wajda czytający w teatrze prozę Fiodora Dostojewskiego, jak na przykład tutaj w charakterystycznym dla Niesiobędzkiego szkicu Od „Zbrodni i kary” do „Ciemności w południe”), do których często się tutaj polemicznie odwołuje. Ale nie owe, ciekawe skądinąd, zabiegi i efekty teatralne są głównym przedmiotem jego krytycznej uwagi. Tak naprawdę bowiem pasjonują go jak zawsze próby dotarcia do ”sedna sprawy”, do owej głównej ideowej, nie zawsze widocznej wprost, istoty konsekwencji poglądów autorskich, zawartych w danym dziele czy w ich grupie, a ubranych w owe „zaciemniające” meritum kostiumy.
Na przykład już w pierwszym szkicu tego zbioru pt. Magiczny powab średniej klasy można przeczytać takie oto charakterystyczne zdania związane z recepcją literatury zachodniej w Polsce po tzw. październikowym przełomie 1956 roku, z jej ówczesnym odczytywaniem: „Fascynacja Polaków Zachodem należy do zjawisk nadzwyczaj trwałych, lecz obfituje w paradoksy. Dziś, kiedy jesteśmy z Zachodem blisko jak nigdy, nasze kontakty z jego kulturą uległy zaniżeniu do wymiaru pornosów, filmowej tandety, kasetowych kryminałów, naśladownictwa gadżetowego blichtru. W tak zwanym okresie popaździernikowym, kiedy wciąż dominował podział na dwa przeciwstawne społeczno-polityczne bloki, kontakty odbywały się na poziomie wyznaczanym przez wielkich pisarzy. Pojawiały się tłumaczenia twórczości Sartre´a, Camusa, Brechta, Dürrenmatta, Frischa, Becketta, Ionesco, Osborne’a, Wildera, Williamsa, Albeego, Fitzgeralda, Faulknera, Hemingwaya – antymieszczańskie nastawienie większości dzieł wszystkich wymienionych artystów jest oczywiste. Dziś lansowana bywa opinia, że twórczość ich była dla nas przede wszystkim odtrutką na komunistyczną propagandę i socrealizm. Że obcowanie z nią stanowiło dla polskiego odbiorcy przede wszystkim formę antyreżimowego sprzeciwu. Owszem i tak bywało. Generalnie rzecz biorąc jest to jednak opinia nad wyraz uproszczona, Społeczny krytycyzm, napływającej do Polski po roku 1956, fali twórczości pisarzy Zachodu, korespondował nie tyle z postawą wrogów ustroju, co raczej z ideą naprawy zła w ramach panującego ustroju”.
Albo taki bardzo charakterystyczny i bardzo podobny w tonacji, także pokazujący główny kierunek krytycznego myślenia Jerzego Niesiobędzkiego jako autora Ciemniejącego horyzontu, gdy pisze o wydanych w Polsce w 1994 roku Zakrętach czasu Arthura Millera, wspomnieniach autora Widoku z mostu. Otóż: „zastanawiając się nad istotą wielkości takich pisarzy jak: Fitzgerald, Faulkner, Hemingway, Steinbeck, Whitman, Melville, Dostojewski, Strindberg – zauważa [Miller], że chociaż (…) tak różni, wszyscy (…) żywią podobne pragnienie tworzenia nowej kosmogonii, nie wystarcza im opisywanie widzialnego świata: gdyby mogli chętnie wymyśliliby nowy rodzaj percepcji, model, który odnawiałby świat i ukazywał go takim, jakim przestawiał się ich oczom. W obliczu upadku wielkiej komunistycznej utopii brzmi to dość heretycko? W uszach zdeklarowanych postmodernistów – upatrujących w następstwie liberalizmu po komunizmie zapowiedź końca historii – brzmi tak z pewnością. Miller widzi jednak rzecz zgoła inaczej. Przestrzega, że jeśli komunistyczna utopia, w trakcie swojej realizacji, okazała się złem, historyczną anomalią, to – z drugiej strony – rozkład komunistycznych reżimów, przynosząc pożądane przez wszystkich poszerzenie wolności, przyczynił się też – wskutek kompromitacji mitu – do utrwalenia postaw konformistycznych. Dla Millera – i miejmy nadzieję, że nie tylko dla niego – sprawa nie wygląda tak, że skoro komunizm upadł, świat trzeba przyjmować takim, jakim jest, że trzeba uznać kapitalistyczną normalność. „Po cóż – pisze posługując się przykładem teatru – tworzyć dla tych, którzy z góry akceptują rzeczy takimi, jakimi są; wielki dramat to wielkie pytania (…) nie wyobrażam sobie teatru, który zasługiwałby na miano współczesnego, a nie chciał zmieniać świata.”
Jerzy Niesiobędzki nie przypadkiem oczywiście cytuje tutaj i przypomina poglądy tego amerykańskiego dramatopisarza. Bo sam przecież nie po to tylko zajmuje się krytyką teatralną i literacką, bo lubił chodzić do teatru i czytać dobre książki, a głównie dlatego, że teatr i literaturę uważa za poręczne narzędzia poznawcze. I także po to, by
„posługując się przykładem teatru” (i klasycznej już dziś wielkiej literatury XX wieku), także popróbować „zmieniania świata”. Że to dzisiaj utopia? Zapewne tak, bo mało kto już dzisiaj w tę możliwość wierzy, choć niejeden z nas chciałby wierzyć nadal w to mocno.– tak jak autor tych szkiców z tomu Ciemniejący horyzont – powstałych w ostatnim dwudziestoparoleciu. Szkiców teatralno-literackich, trzeba to mocno podkreślić, nieprzedawnionych, nadal interesujących, godnych czytelniczego trudu, bo ciągle aktualnych w wielu konkretnych konstatacjach. Szkicach pisanych z prawdziwie polemiczną werwą, podejmujących niby to stare i przebrzmiałe zagadnienia światopoglądowe i polityczne, których echa i skutki są jednak nadal widoczne, dzisiaj często nawet gołym okiem. Jak te wspomniane w wyżej przywoływanych i cytowanych tekstach. Czy też choćby tym pełnym pasji eseistycznym szkicu dotyczącym recepcji twórczości Witolda Gombrowicza w latach ostatnich – Lustrowanie Gombrowicza, gdzie doszło do takiej oto paradoksalnej sytuacji (z pozaliterackich powodów), czytelniczej nieobecności tego pisarza, gdyż ten stał się kłopotliwym dla wielu świadkiem naszego obecnego czasu, nie tylko zresztą dla polityków narodowej prawicy (acz tutaj w nieoczekiwany sukurs przyszła na szczęście autorowi Transatlantyku owa „niefortunna” decyzja owego ministra oświaty wycofującego utwory tego pisarza z listy lektur szkolnych).
Zachęcam zatem do lektury całej tej interesującej z wielu względów książki Jerzego Niesiobędzkiego. Zwłaszcza, że jego nazwisko i teksty, a szkoda, tak rzadko niestety pojawiają się ostatnio na łamach prasy, a którego zebrane i przypomniane tutaj oryginalne myślowo i znaczeniowo ważkie szkice i eseje, poświęcone są żywotnym problemom („Teatru, Literatury i Świata”), które tak ożywczo – co nie znaczy bezdyskusyjnie – powinny towarzyszyć naszemu myśleniu o mitach funkcjonujących w naszej obecnej rzeczywistości kulturowej, w jej teatralno-literackim, i w ogóle polityczno-społecznym wymiarze. Dotyczą bowiem też nie tylko spraw związanych z zawirowaniami okresu przełomu politycznego lat 90. i następnych, ale też i nie omijają innych procesów – dokonujących się nieuchronnych zmian cywilizacyjnych i paradygmatów technologicznych (nowe masowe media, tabloidyzacja życia). Polecam szczególnie teksty, które już samymi swymi tytułami mogą budzić oskomę na ich lekturę, a niechby i polemiczną refleksję: Bertolt Brecht, czyli świat bez iluzji, Syndrom Sarmacji, Liberalna Arkadia, Kultura i demokracja z przemiału, Rosyjscy europejczycy w liberalnych dekoracjach, Karamazinowska apokalipsa i wdzięki cywilizacji, W modernistycznym korowodzie...
J.T.