Minął maj
Jan Stanisław Smalewski – Wiele zależy od ludzi
Jak zapewne wielu z nas mam szczególny sentyment do maja. I nie tylko z powodu rozkwitu wiosny. Urodziłem się w maju. Mama do dzisiaj wspomina, że było bardzo ciepło, za oknem kwitły bzy, okukała mnie kukułka. To miał być znak, że będę szczęśliwy. Dobry znak, bo jestem.
W maju dwadzieścia lat temu wydałem swoją pierwszą książkę, a obecnie (też w maju) ukazała się w krakowskim wydawnictwie MIREKI moja kolejna pozycja książkowa z serii opowieści o legendarnej brygadzie AK „Łupaszki” pt. „Żołnierze Łupaszki”. To w sumie dwudziesta moja książka. Zaczynałem późno więc należało przyspieszyć.
W maju co roku odbywają się targi książki, obchodzone są Dni Działacza Kultury i Drukarza. Właśnie jest późny wieczór, wróciłem wraz z małżonką z takiej „kulturalnej imprezy” i chciałbym kilkoma refleksjami z niej podzielić się z moimi czytelnikami.
Zaproszono nas do Ludowego Muzeum Regionalnego w Swołowie (powiat Słupsk) na wręczenie statuetek Białego Bociana zasłużonym działaczom kultury (do których na tym terenie zalicza się również literatów), ale zakres obchodów DDKiD zorganizowany przez Powiatowe Starostwo w Słupsku był znacznie szerszy.
Piszę o tym dlatego, bo chyba nigdzie, albo prawie nigdzie w Polsce (podobno również gdzieś na Podbeskidziu) nie obchodzi się tej okoliczności (święta) tak wzniośle i tak sentymentalnie. Uroczystości rozpoczęły się od odwiedzenia na terenie powiatu dwóch wiejskich cmentarzy, na których leżą pochowani wiejscy poeci. Na ich grobach uczestnicy złożyli symboliczne wiązanki kwiatów, a przyjaciele przeczytali dedykowane im wiersze.
Na cmentarzu we Wrześnicy, gdzie ostatnio pochowano w ubiegłym roku poetę chłopskiego Jana Wanago odbyła się dodatkowo uroczystość wmontowania honorowej tablicy z nazwiskiem poety upamiętniającej jego życie i skromną chłopską twórczość.
Jan Wanago był zwykłym chłopem, uprawiał rolę, a dodatkowo pisał wiersze. W jednym z ostatnich napisał:
Któż zgadnie gdzie czyja mogiła?
Kiedy i w jakiej krainie?
Lecz każdy wie, że go spotka
i że go śmierć nie ominie…
Wiedzcie mi drodzy, kochani,
że wcześniej czy później pomrzecie
więc żyjmy zwyczajnie, po ludzku
tu, na tym Bożym świecie.
Zastanawiające, pouczające i wzruszające były te spotkania nie tylko dla wiejskich poetów, ale zapewne także dla przedstawicieli lokalnej władzy, która – piszę to z pełną świadomością – jak mało gdziekolwiek indziej dba o swoją regionalną kulturę.
Pouczające to gesty dla zgromadzonych licznie w tym dniu działaczy kultury, którzy na tym terenie tworzą nie dla siebie, ale zwłaszcza dla innych, dla społeczności, której więzy z regionalną kulturą: śpiewem, poezją, tańcem, malarstwem, rękodzielnictwem itd. są wyjątkowo silne. Piszę o tym ze szczególną atencją, gdyż od kilku lat, za każdym razem na terenie innej gminy pomorskiej, w nich uczestniczę. Wszystko zależy od ludzi mości panowie. A kultura szczególnie. Ale nie wszędzie tak jest, wiem o tym. Zatem ważna refleksja: Kultura polska to nie tylko dorobek wielkich myślicieli, światowej sławy twórców, gwiazd i celebrytów, ale także zbiór dokonań zwykłych ludzkich zbiorowości i jednostek pielęgnujących tradycje swojego polskiego domu – ojczyzny.
A z majowymi targami książki w Warszawie wspomnień nie mam. To znaczy mam jedno, humorystyczne. Najpierw nasłuchałem się od wydawcy, że to dla niego za droga (15 tys. złotych od ekspozycji) i za kłopotliwa impreza, bardziej opłacalne są targi międzynarodowe. A później, gdy już wyłoniła się szansa na kompromis, zginęła paleta z moimi książkami. Podobno skradziono ją z drukarni jeszcze przed wysyłką. Pociechą jest teraz to, że książki („U boku Łupaszki”, „Więzień Kołymy”) ukazują się na straganach handlarzy (dodatkowo oczywiście poza siecią księgarni internetowych) na nadwiślańskich bulwarach i na dworcach.
Pogodowo maj w tym roku dokuczył nam nieźle. Na polach rzepaki zakwitły przed sadami i pszczoły wyniosły się na miodowo pachnący rzepak. Na dodatek najpierw długie nocne chłody, potem gwałtowne tygodniowe upały. Co z tego, że drzewa w ogrodach kwitły jak w raju, jak owoce się nie zawiązały. Sezon ogórkowy też się źle zapowiada, bo znów noce chłodne i ogórki nie rosną.
Mieszkam nad morzem i nie mogę nadziwić się, jak to się dzieje, że u mnie tygodniami nie pada, a w całej Polsce wciąż leje. Dopiero minął maj, a już tyle anomalii w pogodzie. Był zimowy monsun, były majowe powodzie, a ostatnio potworne burze z gradem i ulewami. Co jeszcze złego może nam przynieść pogoda w tym roku?
Obserwując dramaty ludzi, których doświadczyła powódź (niekiedy nie po raz pierwszy), zauważyłem, że czasami czegoś jednak od Unii Europejskiej jesteśmy w stanie się nauczyć. Chociażby przeciwdziałania tej nieprzewidywalnej klęsce żywiołowej. Taki mamy klimat – sorry, powodzie zdarzają się coraz częściej, a jeszcze w ubiegłym roku wydano dziesiątki pozwoleń budowlanych na terenach zalewowych. I mało tego, w ministerstwie, które ma nad tym wszystkim czuwać, opracowano plany dalszej rozbudowy wałów przeciwpowodziowych. Z takim planem zgłoszono się po kolejne fundusze z budżetu unijnego na przeciwdziałanie klęskom powodzi.
Na wały? – A wała! – powiedziała nam po raz pierwszy Unia. To metody z czasów funkcjonowania manufaktury. Powodzi należy spodziewać się coraz częściej i każdej wysokości wał może kiedyś okazać się za niski. I co wtedy? – Należy zacząć myśleć po nowemu. A przede wszystkim bardziej ekonomicznie. Tańsze będzie zaniechanie osiedlania ludzi na zagrożonych terenach, stopniowe przesiedlanie ludności z terenów, gdzie powodzie zdarzają się najczęściej i tworzenie zbiorników bezpieczeństwa: polderów zalewowych i tam oraz zbiorników do gromadzenia wód powodziowych. Wystarczy kilka lat mądrej gospodarki i polityka z udziałem „panów z krainy deszczowców” nie będzie potrzebna.
Swoją drogą, patrząc na ciężko doświadczone powodzią Bałkany, nie sposób jednak oprzeć się refleksji, że świat wokół nas, świat w którym żyjemy, staje się coraz bardziej nieprzewidywalny, a wraz z nim natura także. Natura broni się przed człowiekiem i mimo iż może to zabrzmieć, jak typowy slogan, jeśli człowiek tego w porę nie zrozumie, może z nią tę bitwę kolejny raz przegrać. I w ostatecznym rozrachunku także.
Tegoroczny maj to znaczące dla Europy i dla budzącej od kilku miesięcy szczególną uwagę mediów Ukrainy, wybory parlamentarne.
Oj nie było w maju pogody dla polityków. Nie było jej dla Ukrainy i europejskiej dyplomacji, nie mówiąc już o zwykłych naszych mieszczuchach, rolnikach i sadownikach. Dla kogo więc była pogoda? Ze statystyk wynika, że tak na pewno około 10% społeczeństwa było zadowolone z tego, co działo się w maju To byli (są) ci, co wygrali w wyborach do europarlamentu, no i dziennikarze. Ci ostatni naprawdę nie mogli narzekać na brak tematów.
Mnie też trudno było ogarnąć to wszystko. Siedząc przy ciepłym kominku marzę nie tylko o tym, by wreszcie pogoda się unormowała. Marzę o stabilizacji sytuacji w kraju. Maj tak mnie zmęczył wyjątkowo wrzaskliwą kampanią wyborczą, że przyznaję, miałem nawet ochotę nie pójść do urny. I gdyby nie spokój mojej żony, pewnie bym nie poszedł. – Ty spójrz na to tak, jak podpowiada ci rozsądek. Przecież nigdy ci go nie brakowało. A oszołomów trzeba po prostu olać – przekonywała.
No i mówiąc brzydko olało społeczeństwo tych, co najwięcej mącili ludziom w głowach. Chociaż szkoda, że nie wszystkich. Analizując jednak ostateczne efekty należy zauważyć, że powoli uczymy się z tej europejskiej demokracji korzystać. I nie tyle wyniki wyborów do europarlamentu zaskakują, co niektóre analizy, wskazujące na nowe prawidłowości, jakim ulega społeczeństwo.
Ogólnie można powiedzieć podzieliliśmy się na trzy grupy: na tych, co poszli do urn, na tych co do nich nie poszli i na tych, którzy poszli, ale żadnego głosu nie oddali. I nie jest prawdą, jak niektórzy politycy twierdzą (zwłaszcza przegrani), że niski procent głosujących w wyborach unijnych Polaków to efekt braku poparcia dla polityki UE. To raczej efekt zniechęcenia do krajowej polityki, która Polaków wyjątkowo w swym kraju różni. Te ponad 200 tysięcy wyborców, które wrzuciło do urn listy wyborcze bez zaznaczenia jakiegokolwiek kandydata, ma wyjątkową wymowę. W nich należy doszukiwać się sprzeciwu wobec proponowanych kandydatów na europosłów. – Idę, ale żadnemu nie zaufam, żadnego nie wskażę. – Ot co?! Wszystko zależy od ludzi panowie, albo prawie wszystko, powinniśmy o tym pamiętać i bardziej ufać sobie nawzajem.
Pytałem kilku znajomych, którzy nie wybrali się 25 maja do lokalu wyborczego, dlaczego nie głosowali. Odpowiedzi zawsze balansowały wokół opinii: Polityka mnie nie interesuje. Mam dość polityki. To co robią politycy, do jakiej by partii nie należeli, po prostu mnie drażni. Jest to kompatybilne z kolejnym ciekawym spostrzeżeniem, mianowicie z tym, że nie sprawdzają się tak zwane lokomotywy wyborcze. Tacy kandydaci, jak: Ziobro, Kamiński, Kalisz, czy nawet „patron” Kalisza – Kwaśniewski nie były w stanie przyciągnąć wyborców do swych nowych ugrupowań tak, jak kiedyś, gdy startowali z list swoich poprzednich partii. Nie udał się też manewr z celebrytami. Celebryta zawsze dla przeciętnego wyborcy będzie celebrytą, a nie politykiem.
Jakie wnioski z wyborów powinni wyciągnąć przywódcy partyjni? Po pierwsze: prawica nie odniesie zwycięstwa, jeśli będzie tak rozdrobniona, jeśli nie zjednoczy programów i dążeń. Póki co, a wyborcy to widzą, dla większości polityków nie programy są najważniejsze, ale osobiste ambicje. Analizy pokazały to dość szczegółowo.
Po raz pierwszy w tych wyborach skutecznie zadziałała antykampania, o czym teraz się mało mówi. Antykampania przeprowadzona przez związki zawodowe, w której ich szef Piotr Duda przy pomocy specjalnych bilbordów ośmieszał polityków, źle zdaniem „Solidarności” wpisujących się w realizację oczekiwań wyborców (m.in. Rostowski, czy Kosiniak – Kamysz).
Szczególną uwagę na przyszłość politycy muszą zwrócić na młodzież. Dwukierunkowo rozbiegały się jej wybory i opinie. Młodzież sfrustrowana warunkami życia w kraju i koniecznością poszukiwania pracy za granicą, przeniosła swoje sympatie na negującą rządy PO prawicę (PiS) oraz buntowniczo, jak poprzednio na partię Janusza Palikota (który tym razem się wypalił koncepcyjnie, nawet nazwy nowej partii nie potrafił jednoznacznie określić) zagłosowała na ugrupowanie kabareciarza Kornela Mikke.
Nie sposób też nie zauważyć pewnych pozytywnych tendencji, które w kampanii wyborczej korzystnie rzutowały na gospodarkę i politykę społeczną. To większa w tym czasie komunikatywność rządzących z wyborcami, przyśpieszenie podejmowania niektórych decyzji parlamentarnych (dotyczących m.in. pomocy samorządom w przygotowaniach na wypadek zaistnienia powodzi, przyznania wyższych zasiłków dla rodziców wychowujących samotnie lub chore dzieci, przyśpieszenie zakończenia prac drogowo-mostowych na słynnych już polskich autostradach itp.).
Bardzo ważne tendencje ujawniły się podczas wyborów także w innych państwach unijnych. Nie możemy nie zauważyć zwłaszcza ruchów młodzieżowych eurosceptyków czy nacjonalistów, w Anglii czy Francji. Co do nacjonalistów – Anglicy byli nimi niemal zawsze. Anglicy, Francuzi to przecież narody, które od wieków przyzwyczajone były do kolonizacji innych obszarów. To oni kolonizowali, a nie unaradawiali inne społeczności międzynarodowe u siebie, pamiętajmy o tym. Teraz, gdy w Europie za sprawą uchodźców i emigrantów z coraz szerszych obszarów świata w centrum europejskiej cywilizacji robi się ciasno, trudno się dziwić, że młodzież, na barkach której za kilka lat będzie spoczywać przyszłość jej państw narodowych, zaczyna martwić się o tę przyszłość, o swój los, który na bazie rysujących się coraz ostrzej (m.in. za sprawą Ukrainy i polityki Putina) zagrożeń, każe rozsądniej ważyć wszelkie posunięcia i decyzje o charakterze euro-narodowym.
No cóż, w nowym europarlamencie na pewno będzie ciekawie, nie braknie nowości w działaniach polityków, ale czy podejmowanymi przez niego działaniami wszyscy będziemy usatysfakcjonowani?, tego przewidzieć się nie da. Wszystko zależy od ludzi panowie. Od tego czy zechcą razem budować Europę ojczyzn, czy zaczną się rozchodzić (jak niektóre rodziny ze wschodu) i pójść swoją drogą.
Co do Ukrainy. Odbywające się w tym samym czasie, co wybory do europarlamentu wybory prezydenckie na Ukrainie w myśl prawa międzynarodowego dały legitymizację dla nowej władzy. Władzy, co do której inaczej niż wobec rządu pochodzącego z Euromajdanu musi zachowywać się Moskwa i Putin.
Czy tak się już dzieje? Być może tak. Sytuacja na Ukrainie w poprzednich miesiącach zmęczyła i nas i media, które przestały poświęcać jej w maju już tyle uwagi co poprzednio. Przywykliśmy do tego, że w toczonej wojnie domowej, która w tym miesiącu się rozwinęła na wschodzie kraju, zaczęli ginąć regularnie ludzie. Nawet nie dziwi już tak opinii publicznej fakt, że separatyści, którzy utrudniają normalizację życia w kraju (skutecznie utrudniali też przecież wybory) zaczynają się bić między sobą.
Czasami większe wzburzenie wywoła kolejny fakt wzięcia przez separatystów zakładników z rodzin ukraińskich żołnierzy, porwanie jakiegoś księdza (tym razem był to polski ksiądz) czy obserwatorów OBWE. Czasami jakiś fachowiec od mediów czy politolog wygłosi nowe opinie o oczekiwaniach wobec wybranego demokratycznie prezydenta – jak się wcześniej spodziewaliśmy „króla czekolady”, czyli legalnego oligarchy wschodu. Jak się spodziewaliśmy – merem Kijowa został Kliczko, który wcześniej trafnie ocenił szansę (a raczej ich brak) w wyborach prezydenckich. Samo życie, wszystko zależy od ludzi panowie, wszystko. Nie tylko od Putina.
I jak się wydaje (coraz pewniej zresztą) Putin wyhamował ze swoim apetytem wobec Ukrainy. Jemu głównie chodziło o Krym, cel strategiczny i wojskowy. Po co mu kłopoty ze wschodnią Ukrainą? A poza tym… opinia Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej, cała ta wrzawa medialna z sankcjami ekonomicznymi… też robią swoje. Trochę, bo nie wszystko pozostaje jasne do końca. Putin to wytrawny gracz, a ukraiński poker trwa nadal. Zobaczymy co przyniesie jego spotkanie z prezydentem Francji podczas obchodów rocznicy lądowania wojsk alianckich w Normandii? Co przyniesie zapowiadane spotkanie prezydenta Petro Poroszenki z Obamą podczas obchodów 25 rocznicy zwycięstwa „Solidarności” w Polsce? – Poroszenko zaproponował Obamie niebywałą rzecz: militarną współpracę poza strukturami NATO, a wiadomo przecież, że obecny prezydent USA nie angażuje się jednostronnie w konflikty narodowe. Ponadto świat obawia się nadal, by Moskwa „nie dogadała się” z Niemcami.
Były nasz prezydent Wałęsa zarzeka się jak żaba błota, że niech no tylko spotka się z nim prezydent Obama przyjeżdżający do Polski na obchody rocznicy czerwcowego zwycięstwa, już on mu wygarnie, że nie wypełnia oczekiwań przywódczych. Miał na czele Ameryki przewodzić światu w utrzymaniu pokoju, a on co? Jego słabość pozwala właśnie m.in. panoszyć się Putinowi na Ukrainie.
Do obserwacji pozostają nowe kontakty paliwowe Moskwy z Chinami i nowy pakt euroazjatycki pomiędzy Kazachstanem, Białorusią i Rosją. Bardzo mnie interesuje także kierunek USA zasygnalizowany przez prezydenta Obamę umocnienia kontaktów paliwowych z Arabią Saudyjską.
Nie zapominajmy, to w latach 80. Ronald Reagan przy pomocy króla Abdullacha pogrążył ZSRR gospodarczo, politykę paliwową z Rosją można dobrze dla Europy wygrać. A i Polska może na tym zyskać niemało.
Jedno w tym wszystkim jest pewne, co ujawniła sytuacja na Ukrainie: współczesne wojny rozgrywa się w oparciu o interesy i pieniądze, a nie o politykę. Czasy militarnych rozgrywek jedynie w oparciu o polityczne sentymenty są zbyt niebezpieczne. Zapewne separatyści Ukraińscy, którzy tego nie wiedzą, będą musieli niebawem się poddać. A Unia Europejska musi się nauczyć rozgrywać konflikty po nowemu: bogatemu zapleczu gospodarczemu muszą towarzyszyć zwarte i silne szyki obronne.
W mojej okolicy (poligon morski Wicko) coraz częściej ćwiczą żołnierze NATO. I ich, i sprzętu natowskiego jest w Polsce coraz więcej. I dobrze, i niech tak będzie, bo wszystko zależy od ludzi, panowie, a ci czasami są nieprzewidywalni.
– Co ci wszyscy ludzie wiedzą o życiu generała? – denerwowała się moja małżonka, oglądając relację z pogrzebu Wojciecha Jaruzelskiego. Dzień 25 maja bowiem podwójnie wpisał się w naszą historię. Prócz wyborów do europarlamentu w tym dniu zmarł w wieku lat 91 generał.
– Coś tam wiedzą, skoro zachowują się tak, jak zachowują – zauważyłem. – Tylko jaką ta ich wiedza jest?..
Nie sprawdziła się polska katolicka tolerancja. Na próżno biskup polowy Wojska Polskiego Guzdek pouczał, że pogrzeb generała będzie czasem próby dla wierzących. Próżne były wskazania, że oceny osoby generała powinniśmy zachować dla siebie, gdy nadchodzi śmierć, wyroki, czyli sąd należy już tylko do Boga.
Niewiele także dała informacja płynącą z Kościoła, że przed śmiercią generał wyspowiadał się i przyjął komunię świętą. – Pogrzeb generała na Powązkach odbył się w skandalicznej atmosferze braku poszanowania miejsca, jakim jest cmentarz. Gdyby nie siły porządkowe, zbezczeszczono by zapewne i kościół, w którym przed pogrzebem modlili się uczestnicy mszy żałobnej, w tym trzej prezydenci: obecny i dwóch poprzednich.
Można powiedzieć, że to jeszcze jeden przykład, jak od demokracji łatwo przejść do bezprawia i wojny domowej. Tak, wojny, którą kiedyś generał powstrzymał.
Sięgając do starego dziennika, znajduję pod datą 3 sierpnia 1990 r. następujący zapis:
„W serdecznej atmosferze, jaką niosła obecność i zachowanie księdza rozmawialiśmy o papieżu i nowej sytuacji w kraju. Zaskoczyło mnie, że ponownie w mojej obecności ksiądz wypowiedział opinie o generale Jaruzelskim, których nie podziela społeczeństwo. Czyżby więcej o nim wiedział?
Prałat mianowicie powiedział, że „Jaruzelski może dla historii również – podobnie jak papież -okazać się wielkim Polakiem. Będą mu za kilkadziesiąt lat budować pomniki”. – Myślę, że ksiądz zna jakieś tajemnice, które na razie nie mogą zostać ujawnione/*.
Popijając kawę ze śmietanką prałat westchnął.
– To, że dzisiaj mamy takie przemiany, należy zawdzięczać ojcu świętemu. To prawdziwy cud, że właśnie wtedy Bóg objawił swą chęć pokierowania światem właśnie przez papieża – Polaka.
– A wie ksiądz, że kanclerz Kurii Metropolitarnej też mi to podkreślał – wtrąciłem. – Powiedział, że to papież, Polak spowodował, iż to wszystko zło mogło spękać i runąć. Tak podgryzał ten pień, aż całe to drzewo zła runęło. No, niezbyt eleganckie porównanie – pomyślałem nawet – ale prawdziwe.
– Oczywiście, że prawdziwe – potwierdził ksiądz. – A u nas, w kraju – kontynuował – jest to również zasługa pana zwierzchnika, generała Jaruzelskiego. Powiem panu pewną rzecz, może zresztą coś pan o tym słyszał. Jak papież był z pielgrzymką we Wrocławiu, podczas odpoczynku po uroczystościach przebywał w rezydencji księdza kardynała. Byłem wówczas z racji pełnionej funkcji przy kardynale – podkreślił. – Z papieżem byli dwaj nuncjusze; z Lazurowego Wybrzeża i Wybrzeża Kości Słoniowej.
Tu prałat wprowadził mnie w funkcje najwyższych dostojników papieskich, których teraz ze szczegółami nie odtworzę. Chodziło zgrubsza o to, że jeden z nich miał władzę nad dwoma, a może trzema prowincjami, a drugi był tym, który oprowadzał generała Jaruzelskiego, podczas jego wizyty w Rzymie, po rezydencji papieża. I z pochodzenia był Polakiem.
– Otóż ojciec święty powiedział wówczas rzecz znamienitą: „Lody ruszyły. Generał
Jaruzelski jest Polakiem. On myśli po polsku. Trzeba z nim rozmawiać. Trzeba rozmawiać z jego rządem i wszystkimi, którzy za nim stoją.”
I dodał jeszcze, że podczas swojej wizyty w Rzymie, gdy generał Jaruzelski poprosił o audiencję, podczas spotkania z papieżem powiedział do niego: „Przybyłem do Jego Świątobliwości ze swoją córką. Kiedyś generał Popławski zabrał mi żonę. Ale to mu wybaczyłem. A córkę wziąłem ze sobą dlatego, że ją kocham.”
Właśnie o to chciałem zapytać: wie pan coś konkretnego o pierwszej żonie Jaruzelskiego?
Wiedziałem tylko, że Popławski tak naprawdę nazywał się wcześniej Brochow. Teraz otworzyła mi się jeszcze jedna klapka w mózgu. – To dlatego może później ułatwiał mu karierę wojskową? Za żonę…?
*/ Te tajemnice, których się domyślam, mogą być zawarte w dziennikach kardynała Wyszyńskiego. Kardynał nie przewidział, że w tak krótkim czasie rozpadnie się system komunistyczny i dlatego swoje dzienniki opatrzył klauzalami: „Otworzyć po 150 latach od mojej śmierci”. Niektóre otrzymały klauzule wcześniejszego przyzwolenia, po 100 i 50 latach.
Przypomnijmy zatem: Jaruzelskiego w młodości, przed tym zanim wraz z rodzicami trafił podczas wojny do sowieckich łagrów, ówczesny ksiądz Stefan (późniejszy prymas tysiąclecia) przygotowywał do stanu duchownego. Los chciał inaczej, nastała wojna, Polska się zmieniła, a później… – Jaki wpływ na Jaruzelskiego (który tę znajomość ukrywał) miał prymas, zapewne dowiemy się za… No, jeszcze grubo ponad sto lat przyjdzie nam poczekać. Jedno jest pewne: póki co Bóg już go osądził.