Zdzisław Antolski – Między schizofrenią a chorą normalnością

0
459

Zdzisław Antolski


Między schizofrenią a chorą normalnością

 

Małgorzata Buczek-ŚledzińskaKielecki poeta, Przemysław Mańka, autor debiutanckiego zbioru wierszy „Odloty”, cierpi na chorobę psychiczną, schizofrenię. Faktu tego ani nie ukrywa, ani nie użala się nad sobą, lecz niewątpliwie zastanawia się nad sensem cierpienia i związanego z nim sensu życia, a więc nad kondycją człowieka. Co więcej, Mańka widzi w chorobie rzeczy pozytywne, zafascynowany jest stanami metafizycznymi, jakie pod jej wpływem przeżywał: rozmowy z Bogiem, widzenie fantastycznych kolorowych obrazów, podróż po wszechświecie i zwiedzanie odległych galaktyk, słyszenie głosów, poczucie wszechmocy. Takich stanów się nie zapomina, odwrotnie: tęskni się za nimi, jak za narkotycznymi uniesieniami i wizjami.


Choroba przynosi takie bogactwo przeżyć, plastycznych obrazów i stanów ducha, że domagają się one artystycznego wyrazu w postaci wierszy. Znane są powszechnie dokonania artystyczne sławnych schizofreników. U poety Mańki choroba przekłada się w słowa. Co więcej, autor „Odlotów” oprócz negatywów, widzi w schizofrenii pozytywne cechy: uwrażliwienie na świat, bogactwo przeżyć i doznań. Jest nawet gotów choroby bronić przed lekarzami i współczującymi mu ludźmi. Podziwia swoją przypadłość, jej moc, zwraca się do niej:


Może następnym razem
kiedy mnie dopadniesz
stanę się poetą
twardym jak samurajski miecz
z nieskończoną ilością metafor
wtedy nie skruszy mnie śmierć
będę rozdawał uśmiechy
każdej napotkanej osobie
opowiadał
o miłości
bólu
tęsknocie
za domem gwiaździstym
zbudowanym z marzeń
gdzie świat
staje się lepszy


Chociaż wiersz powyższy nosi tytuł „List do słowa”, to nie mamy wątpliwości, ze autor zwraca się do „pięknej choroby” – schizofrenii, która takie cuda umie robić. Poeta, pacjent, zdaje sobie sprawę, że tej choroby nie da się całkowicie wyleczyć, ona trwa przyczajona w jego organizmie, gotowa powrócić, jeśli nie będzie się brać leków. Zastrzyki z Rispoleptu tylko ją wyciszają, wprowadzając w stan, zwany żargonem lekarskim „remisją”. Taki stan zawieszenia jest bardzo stresujący. Bohater wierszy boi się powrotu choroby, ale jednocześnie pragnąłby tego poczucia wewnętrznej siły, jaką mu ona chwilami dawała. Sam czuje się w pewnym sensie człowiekiem przywilejowanym, który zobaczył inny świat, znacznie wrażliwszy, bardziej metafizyczny, udziwniony, dlatego mierżą go ludzie „normalni”, ich hipokryzja, życie według norm, dbanie tylko o opinię w oczach sąsiadów. Porównuje takich drobnomieszczan do małp w zoo, które:


w każdą sobotę
myją się dokładnie
by w niedzielę
w najlepszych ciuchach
wyskoczyć
po ciało Chrystusa
(Dramat)

Bohater liryczny nie jest pewien, w którym swoim wcieleniu jest autentyczny, czy jako „ja schizofreniczne” czy „ja normalne”. Wręcz tęskni za swoim „ja schizofrenicznym”, bo wtedy miał poczucie metafizycznej dziwności istnienia, przeżywał bogactwo doznań i obserwował feerię obrazów, gdy tymczasem szara rzeczywistość „normalności” jest płaska, banalna, płytka. Świat normalny wcale nie rządzi się szczytnymi ideałami wolności, równości czy miłości, jest pełen krzywd, nienawiści,  obłudy.


W dodatku lekarstwo zuboża emocjonalność:


(…) Wyziębione uczucia
skrzętnie zabijane co czternaście dni
ostrą strzykawką…

(Bliżej śmierci)


Swoje obecne życie, które całkowicie zdominowane jest przez zastrzyki, nazywa „farmakologicznym bytem”, a więc czymś sztucznym, pozbawionym ekspresji. Tęskni za miłością i dotkliwie odczuwa samotność, którą można porównać do samotności Boga. Przemawia tu przez niego neurotyczna pycha. Myśląc o miłości stwierdza:


Słyszę jej każdy szept
i skomlenie Boga
za strzykawką
kiedy obydwaj jesteśmy
na głodzie…


(List do prawdziwej miłości…)


Bóg jako schizofrenik? Trzeba przyznać, że bardzo odważny i szaleńczy, rzec można, obraz. Ma on jednak pewną logikę, gdyż ataki tej choroby dają złudne poczucie wszechsiły.


Podmiot liryczny zdaje sobie również sprawę, że zastrzyki przeciw schizofrenii  zmniejszają żywotność pacjentów, a mówiąc wprost: skracają życie: „statystycznie powinienem dobić do sześćdziesiątki”. Wobec czego:


Jak dogadać się z życiem
skoro doktorzy zabierają
tyle wydechów i wdechów
twierdząc że jestem nienormalny

 

A jakaś małpa dostanie
Nagrodę Nobla w dziedzinie
powolnego uśmiercania
czujących inaczej

(Do sześćdziesiątki…)


Widać w tym wierszu zdumienie i zgrozę, wynikające z faktu, że lekarstwo skraca życie. To jakby kłóciło się z etyką lekarską, bo powinnością lekarza powinno być ratowanie życia. A jednocześnie powraca motyw nazywania ludzi zdrowych „małpami”, a także wątpliwość, czy schizofrenia jest chorobą, czy po prostu dotknięci nią osobnicy „czują inaczej”. Bohater krytykuje „normalnych” za ich ludzkie wady: podłość, nienawiść, wojny itp. Neguje więc samo pojęcie „normalności”.


Poeta podzielił rzeczywistość na „mój świat” czyli schizofreników (a może tylko świat wymarzony?) oraz tych normalnych, którzy zachowują się niezbyt normalnie:


w moim świecie są normalni ludzie
a tu latają jak nożem cięte
przekleństwa
w sklepie
na ulicy
w pracy
w pieprzonym domu
w pierdolonym łóżku


miłość trzeba zacząć od siebie
poczuć ją
jak igłę strzykawki
która zanurza się w ciele (…)


(Zastrzyk z miłości)


Ale równocześnie świat szpitalny, to świat urojeń, niebezpiecznych dla chorego i jego otoczenia. Oto opis stanu psychicznego pacjenta, który wyrzucił swojego syna za okno (pisany w pierwszej osobie):


mam tu odjebać dożywocie
jedyne co zrobiłem
wyrzuciłem syna przez okno


ale ze mną już wszystko okej
po trzydziestu trzech latach odsiadki
szukam kolejnego Ikara…


(Gdzieś musi być ten Ikar…)


Co się dzieje z człowiekiem, który nie bierze leków, opisuje Mańka w przejmującym wierszu „Słodycze”. Pod kryptonimem „słodycze” ukrywa po prostu pigułki.


Zobaczyłem
niewidzialnych ludzi
spadające listy z nieba
gadatliwego Boga
gwiazdy
błyszczące na suficie…


(Słodycze)


Co ciekawe, poeta połączył chorobę z uczuciem miłości do kobiety. Wobec tego wyleczenie z choroby jest jednoznaczne z utratą miłości. A to przecież jest pewnego rodzaju interwencja w najskrytsze pokłady ludzkiej osobowości. Bowiem w naszej zachodniej kulturze miłość, a zwłaszcza miłość romantyczna, uważana jest za najcenniejszy dar, pisał o tym Denis de Rougemount w klasycznej pozycji: „Miłość a świat kultury zachodniej”.


To moje uczucie
pulsujące dzięki Tobie
nie znajdziesz w nim nic
poza szaleństwem
i pragnieniami
które chcą zabić
jednym zastrzykiem…


(W krzyku)

Oto mamy krytykę kultury współczesnej, która z jednej strony gloryfikuje miłość romantyczną, z jej szaleństwem, a z drugiej próbuje ją zniszczyć za pomocą farmakologii. Z jednej strony pochwała szaleństwa, a z drugiej jego uwięzienie szpitalne i leczenie.

Szpital, to miejsce niebezpieczne, bowiem:


Nie wiadomo
czy ktoś
nie weźmie mnie
za wroga
sprzed tysiąca lat
albo nie zacznie modlić się
mówiąc że
zmartwychwstałem…


Jednak największy wróg znajduje się w środku, we własnej psychice, bo kiedy bohater wychodzi na spacer, to myśli…


zamiast leżeć niespokojnie
w szpitalnej celi
związany pasami
z niespełnionym zamiarem
pogryzienia
samego
siebie

(Nie wiadomo…)


Świat przedstawiony w wierszach Przemysława Mańki, to świat chory, nie wiadomo, co jest gorsze, czy wizje schizofreniczne, czy system moralny poza szpitalnymi murami. Obie te rzeczywistości są wrogie wobec bohatera lirycznego, próbują zabrać mu tożsamość, odebrać miłość, która jest jedynym zdrowym szaleństwem. A właśnie z miłości bohater nie chce być wyleczony, wręcz odwrotnie, pielęgnuje ją na wszystkie sposoby i stara się chronić przed okrucieństwem świata szpitalnego i świata „normalnych”. Miłość jest tym największym i najważniejszym, tytułowym „odlotem”, od strasznej rzeczywistości.


W wierszu programowym „Z naszym odlotem…” poeta pisze:


Oboje jesteśmy
od budowania wszechświata
potrafmy kontaktować się
z bogiem
kalkulujemy skrzętnie
ile jeszcze mamy
stworzyć gwiazd
w jakiej galaktyce
pobawić się w dobro (…)


Otóż poeta ukazuje tutaj, że jedyna praktyczność i „skrzętność” ludzi opętanych miłością schizofreniczną jest właśnie szalenie niepraktyczna, fantastyczna, kosmiczna. Chciałoby się rzec „nie z tej ziemi”. Nie przystaje w żaden sposób do „normalnej codzienności”, uganiania się za pieniędzmi i lepszymi warunkami życia, często krzywdząc przy tym bliźnich. Wartości, jakie wyznaje obce są „normalnym” ludziom. Odmawia więc udziału w tym „normalnym” życiu, którym się brzydzi, bo przesiąknięte jest ono hipokryzją, egoizmem i brutalnością. Jedynym miejscem, za którym tęskni i które staje się realne jedynie w chorobie, jest wszechświat, gdzie nie ma zła i można „bawić się w dobro”, a także w miłość.


Innym miejscem, w którym można się schronić, jest właśnie poezja. To tutaj bohater i zarazem Autor przedstawia nam swoje racje bez obawy, że zostanie osądzony czy poddany bolesnej terapii farmakologicznej. Tutaj jest wreszcie wolny, jest Bogiem swojej poezji, swojego świata. Tu może bezpiecznie zapalać nowe gwiazdy… i nowe wiersze.


Warto odnotować, że zbiorek wierszy Przemysława Mańki wydała bardzo ładnie mała oficyna pod redakcją wybitnego poety Adama Ochwanowskiego, mieszcząca się w dawnym pałacu margrabiego Wielopolskiego w Chrobrzu, na Ponidziu. Rysunki do niej wykonał Paweł Strójwąs.


Jak słyszałem, Przemysław Mańka przygotowuje do druku w krakowskiej „Miniaturze” kolejny swój zbiór wierszy. Ciekawi mnie więc jego twórcza ewolucja oraz przemiany w osobowości bohatera tych wierszy, który najlepiej się czuje w świecie stworzonym przez własną wyobraźnię.

Przemysław Mańka Odloty, Chroberz, 2013, ss. 47

 

Zdzisław Antolski

 

 

!

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko