PIOTR PROKOPIAK
MYŚLĄCE TRZCINY
Tomik Anny Marii Musz „Odrastamy z kamienia” ukazał się trzy lata temu. Pomimo, że doczekał się kilku recenzji postanowiłem dołożyć swoją. Dobre książki się nie starzeją, dlatego warto przypominać, czytać… smakować. W zalewie poetyckich ekskursji mogą zatonąć perły, w związku z tym co jakiś czas należy dobywać je spod sterty wielosłowia.
Autorka obdarzona analitycznym umysłem w sposób wręcz doskonały czyni użytek z tego instrumentu. Wnikając w treść „Odrastamy z kamienia” miałem wrażenie, iż czytam traktat filozoficzny skreślony ręką doświadczonego mędrca. Myślę, że każdy kto sięgnie po książkę Anny, szybko się przekona o jej intelektualnej wartości a moje egzaltacje nie okażą się próżne.
zastanawiamy się właśnie którędy tu przyszliśmy
(…)
wracając do przeszły i zaprzeszłych spraw
wśród przodków szukamy wymówek
(…)
nasza wspólna historia poznaje kolejne przypadki
ale nie uczy się na nich
a każde z nas oddzielnie
wyciąga z niej niczym losy z kapelusza
zupełnie inne wnioski
„Egzamin z antropologii” będący zarazem prologiem, naświetla obszar zainteresowań autorki. Jednorazowość jednostki na przestrzeni wieków, jej zagubienie pośród świata idei, które choć często wyśrubowane, często doznają porażki w styczności z prozaiczną fizycznością, tak więc wielki bohater nie radzi sobie w potyczce/z nieuczciwym poborcą. Podmiot liryczny przyjmuje rolę obserwatora obrócisz się w pył nawet legniesz w gruzach/ale przynajmniej spokojnie przyjrzysz się sytuacji. Studiując przekładaniec epok potwierdza nową starą prawdę o tym, że nic nowego pod słońcem. Jesteśmy po prostu skazani na powtarzalność, jedynie nowi poeci mają w głowach o sto lat więcej zła.
spotykamy się nagle na osi czasu
nasze miejsca stają się także ich miejscami
(…)
z tych samych motywów
piszą się nasze życia („Palimpsest”)
mamy zbyt chłonną pamięć
aby stworzyć choćby jedną nową elegię („Stosowność”)
Obciążeni doświadczeniem poprzednich pokoleń mimowolnie, zadawać by się mogło, przejmujemy rolę medium karmiąc się „kryptocytatami”, wszak możemy przebierać w opiniach skoro wszystko już było. Do tego jeszcze ta cielesność redukująca nas do szarej dwunożnej masy. Tacyśmy jednakowi, często poddający się rozleniwiającej tradycji:
tak było do tej pory tak będzie najlepiej
powtarzając stare mądrości jesteś bezpieczny
Wiersz „Generalne porządki” rozpoczyna się frazą w której pobrzmiewa nikła nadzieja: zejdź w sobie piętro niżej czas zrobić porządki. Myślę, że tu trzeba szukać drogi do jednostkowej niepowtarzalności. Schodząc w podświadomość możemy odkryć jednak coś nowego, bo przecież od stworzenia świata nikt np. nie był autorem tej recenzji. Tekst kończy się minorowo, ale i tak jestem najlepszym przewodnikiem po oswojonym świecie („Na chwilę przed odjazdem”).
nie ma pewności co do dna ludzkiej duszy
Zatem istnieją nieodkryte światy w nas i nie jesteśmy jedynie (jak twierdzi poetka) tylko pretekstem dla istnienia rzeczy („Spokojnie rzeczy trwanie”). Wnikliwa introspekcja może zrodzić rożne wnioski. W skrajnym przypadku doprowadza do fatalistycznego stwierdzenia Bossueta: „gdy człowiek pozna samego siebie, musi go ogarnąć wstręt”. Annie Marii Musz daleko do takich deklaracji. Jej książka to zapis autorskiego pogodzenia się z przemijalnością, niemożnością odnalezienia kamienia filozoficznego, upierdliwymi konwenansami, fizyczną nietrwałością. I tylko myślące trzciny łagodnie się uginają pod wpływem podmuchu wiatru, a może pneumy (w symbolice biblijnej wiatr jest synonimem Ducha Świętego).
przetwarzanie własnego życia
bywa nazbyt bolesne („Spleen”)
i rozpada na ścieżki nie do ogarnięcia
dla zmęczonego umysłu („Wcale nie chodzi o samotność”)
To sztuka odnaleźć się w mnogości dygresji i dygresyjek losu. Prawdy obiektywnej nie ma, a wszelkie piedestały nieomylności kruszy bezlitosny upływ czasu. W tym kontekście wszelkie spory, dbałość o wytwory rzemieślniczej sztuki, racje i oracje, zdają się być mrzonką szalonego architekta.
przeglądamy się w sobie od tysięcy lat
rozstrzygamy kwestie zasadnicze i fundamentalne
(…)
w nieustającym kanonie
powracających kanonów
(…)
odrastamy z kamienia („Kanon”)
Marzymy o wiecznotrwaniu, obrastamy w wydarzenia, ale też odrastamy z kamienia. „Zawsze istnienie” zdaje się być ułudą. Jedyną dostępną nam pewnością jest chwilka bycia tu i teraz (skojarzenie z „Wielką Improwizacją” Mickiewicza jest jak najbardziej zasadne). Błąkamy się więc po oswojonym świecie i tylko nasza obecność nadaje sens miejscom i przedmiotom.
„Odrastamy z kamienia” Anny Marii Musz należy do książek, które najchętniej zacytowałoby się w całości. Napisana jest językiem (dorównującym wykwintnością klasykom) zrozumiałym nawet dla przeciętnego konsumenta poezji. To pokarm treściwy, okraszony głębokimi metaforami, w zależności od odbiorcy budzący szereg skojarzeń permutowanych w mnogość zaskakujących interpretacji. Mój podziw jest wielki, tym bardziej, że autorką jest młoda kobieta. Często wspominam o tzw. zdrowej zazdrości. To odczucie doświadczałem w trakcie lektury niniejszego tomiku. W podobnym wieku moje poezjowanie było w powijakach (i zapewne nadal w nich jest).
Całość dopełniają ilustracje Albrechta Durera co w znakomity sposób koreluje z wierszami trzebnickiej poetki.
Książka warta wielokrotnego przeczytania, a w przyszłości drugiego wydania.
——————————————————————————————————
Anna Maria Musz „Odrastamy z kamienia” Wydawnictwo Pisarze.pl (Warszawa 2011r) ISBN 978-83-6314-02-2 str. 74