Andrzej Wołosewicz – Czy mamy obowiązki wobec literatury?

0
159

Andrzej Wołosewicz

 

Czy mamy obowiązki wobec literatury?

 

Mieczysław Czychowski            Siedzę w literaturze od lat. Moje szczęście w tym siedzeniu ma dwie ważne dla mnie cechy. Pierwsza jest egoistyczna i dotyczy tego, że to lubię. Powiadam Wam: robić to, co się lubi – ważna rzecz. A druga, że robię to amatorsko i gratis. Amatorsko, bo nie jestem zawodowym redaktorem/polonistą-czytaczem, a gratis, bo mi nikt za teksty nie płaci. To akurat nie jest najlepsze, a nawet jest naganne. Rozmawiałem ostatnio z bardzo dobrą poetką Agnieszką Syską i przypomniałem, że ostatnie honorarium otrzymałem bodaj 10 lat temu za tekst o Tadku Wyrwie-Krzyżańskim w „Twórczości”. „Twórczość” płaciła nawet takim amatorom jak ja, jeśli już ich drukowała i pewnie nadal płaci (nie jestem na bieżąco). Wtedy to było ok. 180 PLN za 10-15 stron maszynopisu, czyli tyle, co nic, ale przynajmniej sam mechanizm, że honorarium sprawą świętą był ocalony. Właśnie najbardziej nas (mnie z Agnieszką) zmartwiła kompletna klapa tego mechanizmu. A myślałem, że praca niewolnicza – bo czymże innym jest praca za darmo? – dawno się skończyła. Oczywiście przesadzam. Niewolnictwo polega na przymusie, mnie do pisania nikt nie przymusza. Czasami tylko dzwoni  Bohdan Wrocławski, ale jego akurat lubię i pozwalam mu na to, a on wie, że może. Poza tym umiem się migać. Nadto witryna Bohdana pomaga zaistnieć dobrym tekstom i jest jedynym bodaj forum, które, choć jest prywatne (a więc wszystkie koszty ponosi właściciel) to nie jest sprywatyzowane, co znaczy, że ani Wrocławski, ani jego teksty, ani tym bardziej poglądy – nie dominują, nie są kryterium doboru publikacji.

            To, że piszę bez honorarium – odchodzę już od rozliczeń z moją witryną – ma ten plus, że nie muszę sprężać się, by wyrobić wierszówkę, zdążyć ze stałym tekstem itd. Mam pełną wolność nie pisania! Piszę zaś z zupełnie innych powodów, z być może naiwno-głupiego poczucia – nawet jeśli zabrzmi to koturnowo-banalnie – obowiązku wobec literatury. Jak go widzę chcę teraz opisać.

            Jestem zarażony literaturą, tak to w moim życiu wyszło. Pracowałem i pracuję z młodymi ludźmi w wieku od kilku do dwudziestu kilku lat. Widzę, że język, którym żyją i w którym żyją jest słaby, coraz słabszy. Nie porównuję do mego, porównuję do języka ich rówieśników sprzed 10 czy 20 lat. Obecną młodzież można naprawdę boleśnie ukarać prośbą/poleceniem napisania tekstu dłuższego niż mieszczący się na ekranie ich telefonu komórkowego. Mówiąc dosadnie: wypracowanie długości sms-a ich nie razi. Mnie razi. Przecież ten język, także z sms-ów, jest naszym wspólnym językiem. Poczucie obowiązku polega tu na tym, by pokazywać im, że można inaczej. Mam nadzieję, że – na innym już pułapie i wobec innego gremium – robię to i tutaj i w „Migotaniach”. Mam nadzieję, że młodzi interlokutorzy moich zawodowych obowiązków też na ten pułap będą mogli zawitać, a przynajmniej wiedzieć, że jest i że jest nie bez wysiłku, ale dostępny i dla nich. Co wspólnego z tym ma brak honorarium, od czego zacząłem? Ano tyle, że skoro zarabiamy gdzie indziej niż na „polu literatury”, to zwyczajnie mamy na nią mniej czasu. Życie zawsze ją w priorytetach wyprzedzi, na to nie ma rady.

            I jeszcze trochę o samym pisaniu. Rzadkość mego pisania już wytłumaczyłem. Cieszy mnie natomiast częstsze pisanie innych. Martwi natomiast – bez nazwisk, bez nazwisk, nie będę nikogo indywidualnie rozliczał, nie czuję się do tego powołany a i wiedzy mi najzwyczajniej brakuje – to, co pozostaje jedynie w sferze moich domysłów, że część tego pisania dotyczy znajomych królika. Jeśli ci znajomi są – mówiąc za Rortym – tęgimi pisarzami/poetami, to chwała królikowi, niech mu się wiedzie i niech jak najdłużej uchodzi przed wilkiem. Ale kiedy jego znajomi literacko nietędzy, to na pasztet z królikiem! Czytam ostatnio posłowie Andrzeja Waltera do tomiku Andrzeja Gnarowskiego „Ponad zwiercaidłem Morza” (było drukowane także tutaj 4 lutego 2013) a potem czytam (11 listopad 2013) tekst Gnarowskiego „Świętość poetów” o… tomiku Waltera „Pesel”. Po tak dobrych, pochwalnych tekstach trudno brać się za recenzję. Dawno temu sam pisałem o poezji Andrzeja Gnarowskiego i czytam go zawsze ilekroć tomik mi podrzuci, ale zawsze mam kłopoty z przebiciem się przez jego teksty. Oczywiście mógłbym usprawiedliwić się frazą z recenzji Waltera, że to „tom wybitny i wyjątkowy”, tom poety, który „przekroczył granice filozofii, poezji i literatury oraz malarstwa”, a więc dla mnie zdecydowanie za daleko i za wysoko i byłbym rozgrzeszony. Tylko czasami, a u Andrzeja Gnarowskiego często, doskwierają mi dwie sprawy. Jedna to ewidentne moje własne luki i niedoczytania, po prostu nie nadążam za wszystkimi jego odesłaniami i przywołaniami (piszę to zupełnie serio). A druga wynikająca bezpośrednio z pierwszej, to słabe u Andrzeja – a mówię to jako belfer od zawsze –  nastawienie edukacyjne na czytelnika: myślę o zwykłym opatrywaniu przywołań nazwiskami. Oczywiście nie mówię o przywołaniach z mott, które Gnarowski opatruje autorami. Potem często te przywołania pojawiają się w tekście nijak nie wyróżnione i nie wiem – może Walter wie – czy tekst po przywołanym cytacie jest już własnym tekstem Ganrowskiego czy jeszcze jest kontynuacją słów przywołanej postaci. A bywa i tak, że pojawiają się cytaty bez jakichkolwiek informacji, czyje to słowa. Andrzejowie (Walter i Gnarowski) pewnie wiedzą, ja nie zawsze. A bywa jeszcze i tak, że są słowa które są ewidentnie cytatami, chociaż nijak nie wyróżnionymi. Oto przykład. Wiersz ze strony 65 (bez tytułu) kończy się frazą: Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy. Walter też w swoim tekście go uwypukla. Tylko, że ja znam wiersz Pavesego pod tytułem…. „Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy” („Literatura na świecie” nr 1/1974). Być może Andrzejowie w swoim przesiąknięciu kulturą mogą swobodnie mieszać porządki „mówiących podmiotów”, dopuszczam to w ramach licentia poetica, ale wolałbym się nie domyślać. Chyba, że to jest kongenialna zbieżność, wtedy tylko pozazdrościć, też chciałbym pisać jak Pavese. Młodzi czytelnicy mogą się pogubić…

            Wracam do głównej myśli o obowiązku. Zostawmy już swoje pokolenie, ale młodych i debiutantów warto dopieszczać i być wyrozumiałym, pomagać im zaistnieć. Jeśli nie my, to kto? Jeśli nie teraz, to kiedy? Inaczej zginą w czarnej dziurze, jaką niewątpliwie istnieje między tymi piszącymi, którym Bohdan Wrocławski poświęca swój czas (i nerwy) w rubryce „Poczta literacka” a tymi, którzy są już drukowalni i drukowani. Sam pamiętam jak przed laty pisałem o Małgosi Lebdzie, Ance Kowalskiej, Agnieszce Syskiej, pisałem, kiedy wymagało to podjęcia ryzyka, że dobrymi poetkami będą. Małgosia i Agnieszka dawno wybiły się na poetycką niepodległość. Anka zniknęła gdzieś, ale chyba Żyrardowianie (Jurkowie Jankowski i Paruszewski) sekundują jej poczynaniom. Teraz chętnie towarzyszę w poetyckiej drodze kolejnej Agnieszce – Marek, która właśnie wydała debiutancki tomik, nie sama, płacąc drukarzowi, ale dokładnie pisząc wydano jej ten tomik jako zwycięską nagrodę w konkursie na debiut. Ciepło patrzę też na Joasię Bąk. Sądzę, że to, co po nas zostanie, to ci, którzy odcisną swoje ślady w literaturze i w chwili wspomnień powiedzą, żeśmy też przy tym byli. Nie zostaną przepychanki, hektolitry atramentu wylanego na najsłuszniejsze nawet narzekanie. O tyle, o ile nie wykonuję takiej właśnie pracy u podstaw, moje prawo do ujadania na innych ulega ograniczeniu, co najmniej o tyle właśnie. Jeśli zaś robię pozytywistyczną robotę , szkoda mego wysiłku na pisanie o złych tekstach i jeszcze gorszych ludziach. Oczywiście czasami trzeba komuś przyłożyć, jeśli mu się wydaje, że jest święty albo wszystkie rozumy pozjadał, ale zasadniczo szkoda atramentu. Szkoda go też na powtarzanie mantry o z łych nieprzezwyciężalnych mechanizmach, instytucjach, organizacjach – tu zgadzam się w pełni z wygłaszanymi, także na tej witrynie, poglądami Leszka Żulinskiego. Sądzę nawet, że niewątpliwie istniejącym złem zbyt szybko rozgrzeszamy samych siebie z zaniedbania choćby owej pracy u podstaw. Oczywiście wiem, że dobra ostra polemika zapewnia lepszą poczytność niż najrzetelniejsza recenzja, ale co z tego? Chyba, że ktoś ma parcie na szkło, na papier. Ja go nie mam. Gdyby nie nastawienie na mozolny pozytywizm Bohdan Wrocławski dawno by zwinął interes, albo i by go w ogóle nie rozpoczął, w końcu nikt mu nie płaci za zbieranie cięgów a to z lewej a to z prawej strony.

            Na koniec, żeby nie było, że młodzi, o młodych, z młodymi – ocalać od zapomnienia trzeba także starszych, którzy jeszcze żyją czy pamięć po tych, co już odeszli.. Z tych pierwszych myślę choćby o Wieśku Sokołowskim i Janie Marszałku, z drugich o Zbyszku Jerzynie i Kazimierzu Ratoniu. Godną szacunku robotę wobec Ratonia zrobił Zdzisław Brudnicki i Instytut Mikołowski. Myślę, że to samo trzeba zrobić wobec Zbyszka Jerzyny. On niby jest, nawet w antologiach czy encyklopediach, ale jakoby go nie było. Tylko to cholerne życie, które kradnie mój czas dla literatury a i samo skraca się z każdym dniem…

            

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko