Jan Strękowski – Oblatywanie budyniu (4)

0
166

Jan Strękowski


Oblatywanie budyniu (4)

Zawartość humoru w humorze
                

 

Ewa Jędryk-CzarnotaZ humorem bywa różnie. Humor potrafi być humorzasty. I to co śmieszy jednych, innych brzydzi albo doprowadza do pasji. Przekonać się mogli o tym w czasie tegorocznego Euro, autorzy audycji ponoć… satyrycznej, Figurski i Wojewódzki, którzy po przegranej drużyny piłkarskiej Ukrainy w niewybredny sposób żartowali z Ukrainek. Dowcip przez większość słuchaczy został uznany za niskiego lotu, a panowie F. i W. po swym występie pożegnali się z anteną. I dobrze.

Bowiem są dowcipy i dowcipasy (te przeważnie poniżej pasa). I za takie uznano występ wspomnianych autorów.

Jednak poznanie się na prawdziwym dowcipie nie jest wcale sprawą łatwą.

Ukazała się właśnie w jednym z wydawnictw książka poświecona Antoniemu Słonimskiemu. Nosi tytuł „Słonimski. Heretyk na ambonie”, a napisała ją Joanna Kuciel-Frydryszak. Kto dziś pamięta Antoniego Słonimskiego? Postać, która wywoływała popłoch wśród autorów i artystów scenicznych, Żyd, który krytykował Żydów, wróg faszyzujących młodych z ONR – Falanga, autor jednego z najbardziej znanych wierszy poświeconych wrześniowi 1939 „Alarm”, a potem socrealistycznych wierszydeł, który po Październiku 1956 stał się jednym z głównych wrogów PRL i ustroju komunistycznego? Poeta, satyryk, jeden z pięciu Skamandrytów z kawiarni literackiej „Pod Pikadorem”, znany felietonista, autor zjadliwych recenzji teatralnych i literackich – to on wymyślił „Książki najgorsze”, kontynuowane w podziemnym „Biuletynie Informacyjnym” przez Stanisława Barańczaka w czasach PRL, podpora „Wiadomości Literackich”, autor „Kroniki tygodniowej”, stałego felietonu publikowanego na ich łamach. Wraz z Julianem Tuwimem prekursor montypythonowskiego humoru („W oparach absurdu”).

W jednym z felietonów napisał: „Pan Bóg mi powierzył humor Polaków”. Było to jednak, jak mówili starzy Polacy, dawno i nieprawda. Dziś trudno powiedzieć, kto odpowiada za poczucie humoru naszej nacji, bo naprawdę trudno zgodzić się co do tego, co jest śmieszne, a co tylko żałosne, nudne lub żenujące.

Mam oto przed sobą książkę Janusza R.Kowalczyka „Wracając do moich Baranów”. Autor, dziennikarz, scenarzysta filmowy, a przede wszystkim satyryk, przez pewien czas występujący w krakowskim kabarecie Piwnica pod Baranami, postanowił opisać swoje kabaretowe lata, a przy okazji… pochylił się nad problemem zawartości humoru w humorze, czy dowcipu w dowcipie. Muszę przestrzec czytelników, że uczestnikami testów na poczucie humoru byliśmy moja żona, Ewa Nawój oraz ja, a rzecz miała miejsce podczas wystawy Grupy Artystycznej „Świat” w jednej z galerii na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Zaprosiłem tam także Janusza, który miał swoim występem (jako piwniczanin), jak napisał on sam, „wzbogacić” imprezę o akcent satyryczny.

I wzbogacił, tylko jak odnotował po latach, jego występ został odebrany zupełnie różnie przeze mnie i moją żonę.

Cytuję:

„- Wybacz Januszu, że się nie śmiałam z twoich dowcipów, ale wiesz, jaki ze mnie ponurak – zagadnęła mnie Ewa.

– Nie przejmuj się – pocieszałem ją. – Janek ma tak doskonałe poczucie humoru, że śmiał się za was dwoje.

Ewę zamurowało. Przystanęła. W jej wzroku zamigotały iskierki politowania.

– To niby Janek ma doskonałe poczucie humoru? – Nie kryła zdziwienia. – Przecież on się śmieje ze wszystkiego. To właśnie ja mam doskonałe poczucie humoru. Mnie byle co nie rozśmieszy.”

Trudno mi zajmować stanowisko w tym sporze. Mimowolnie stałem się bowiem jego stroną.

Dlatego może w tym miejscu warto wrócić do źródeł. W znanym filmie sprzed lat (1981 rok), zrealizowanym przez Jeana-Jacquesa Annaud „Walka o ogień” możemy zaobserwować narodziny śmiechu, którego pojawienie się staje się jednym ze znaków (obok użycia ognia) wyzwolenia się człowieka ze zwierzęcości. Oto jeden z ludzi pierwotnych przyłożył drugiemu kamieniem, co wywołało wybuch śmiechu któregoś z obserwatorów. Wtedy ten, który dostał kamieniem, zrobił użytek z tego narzędzia i… oberwało się śmiejącemu się. A następnie sam zaczął się śmiać. To klasyka śmiechu. Wszak zawsze mawiano: Nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku. I zawsze cudze nieszczęście wzbudzało salwy śmiechu.

Witold Gombrowicz w wydanych w 1977 roku „Wędrówkach po Argentynie” przytoczył wymianę opinii z pewnym pułkownikiem, z pochodzenia Włochem, na temat poczucia humoru. A wywołała ją, mającą być dowcipną, wypowiedź autora wspomnień na temat przysłowiowego tchórzostwa włoskiej nacji. Towarzyszył jej huczny śmiech pułkownika, skomentowany przez niego potem w następujący sposób:

„Wie pan, Chesterton twierdził, że człowiek o prawdziwie wyczulonym poczuciu humoru może śmiać się z byle czego. Tylko tępakom potrzebne są dobre dowcipy. Chesterton mógł się zaśmiewać godzinami patrząc na ścianę bo, ostatecznie, ściana też nie jest pozbawiona komizmu…”

 

Wiele zależy od tego, kto opowiada i kogo dotyczy dowcip. Najczęściej śmiejemy się z polityków. Ale są też żelazne tematy, to wzajemne relacje między nacjami. Polacy dowcipkują z Rosjan i Niemców, Niemcy z Polaków, Szwedzi z Norwegów, z kolei ci mają za debili swoich większych sąsiadów i używają na nich jak na łysej kobyle. W PRL modne bywały dowcipy o milicjantach, które potem często bez żadnych zmian, poza przedmiotem śmiechu, stały się dowcipami o przysłowiowo głupich blondynkach. W czasach komuny bawiły wszystkich dowcipne odpowiedzi mitycznego Radia Erewań, jak ten:

„Czy w Lichtensteinie można  byłoby wprowadzić komunizm?

– Można, ale czy to nie za wielkie nieszczęście dla tak małego kraju?”

Dużo zależy nie tylko od dowcipu, czy tego, który go opowiada, ale też od słuchacza. Są zawodowe zgrywusy produkujące się w kabaretach, których dowcipy przeważnie nikogo nie śmieszą i amatorzy, często lepsi, ale znani w wąskich kręgach słuchaczy.

W czasach stalinowskich, kiedy to za opowiedzenie antykomunistycznego dowcipu trafiało się na wiele lat do więzienia, krążył następujący dowcip:

Z sali rozpraw wybiega sędzia i zaśmiewa się na cały głos. Przechodzący korytarzem kolega pyta, co go tak rozśmieszyło.

Jak to co, dowcip! Czegoś tak śmiesznego nigdy nie słyszałem!

I chichocze jeszcze głośniej.

Jednak prośba kolegi, by sędzia podzielił się z nim owym dowcipem, spotyka się z odmową..

Nie mogę, dałem za niego przed chwilą pięć lat!

 

                                                                                  Jan Strękowski


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko