Krystyna Tylkowska – Gra konwencjami i granie na nosie

0
91

Krystyna Tylkowska


Gra konwencjami i granie na nosie

(o Ożenku w Teatrze Studio, w reżyserii Iwana Wyrypajewa)

 

  W Ożenku, będącym w repertuarze Teatru Studio, Iwan Wyrypajew po raz pierwszy zmierzył się z tekstem nie swojego autorstwa. Na dodatek wydaje się, iż wziął na warsztat utwór dramatopisarza o poetyce dość odległej od swojej własnej. Czy na pewno? Czy Ożenek  w jego reżyserii nie udowadnia czegoś innego? W końcu przedstawienie ma dużo cech charakterystycznych dla innych scenicznych realizacji Wyrypajewa, tak jakby  odczytany i pokazany przez niego stał się w jakiś sposób „jego” sztuką.

  Przed premierą reżyser przekonywał nas, że polskie i rosyjskie odczytywanie Gogola znacznie różni się od siebie. Podczas gdy Polacy widzą w autorze Rewizora komediopisarza, Rosjanie postrzegają go również jako autora mistycznego, duchowego. Interesowało go zestawienie ze sobą dwóch możliwości odbioru rosyjskiego pisarza. Przy okazji twórca chciał zderzyć (może pogodzić) ze sobą własne, osobiste odczytanie Gogola  z interpretacjami, które zastał w Polsce.

  Można więc uznać, że całe przedsięwzięcie jest z różnych powodów mierzeniem się, wyznaczaniem i zacieraniem granic pomiędzy tym, co własne, bliskie, a tym, co obce i nieswoje. Przedstawienie jest wypracowaną przestrzenią wspólną. A co otrzymujemy w rezultacie?

  Spektakl niezwykle śmieszny, nawet jeśli ów śmiech okazuje się gorzki. Jednocześnie bardzo rosyjski, świetnie oddający klimat dawnej Rosji, trochę w sposób karykaturalny, prześmiewczy, ale też z nostalgią i z dużą dozą sympatii.

  Jego siłą jest doskonała gra aktorska, przy czym mamy do czynienia z postaciami charakterystycznymi, raczej przerysowanymi typami scenicznymi, niż bohaterami z własną prawdą psychologiczną.  Świetnie odnajduje się w tego rodzaju aktorstwie Łukasz Lewandowski, grający Koczkariowa, oraz Karolina Gruszka, której Agafia Tichonowna powiększa poczet niezapomnianych kreacji teatralnych tej aktorki. Każda postać sceniczna wydaje się zresztą jakby wyrwana z innej opowieści, dzięki czemu mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju kolażu, wystawy w Muzeum Karykatury, pokazującej różne nurty. Obrazu dopełnia chór, potraktowany z całą powagą, ukryty na drugim planie sceny, ale wyznaczający rytm i tempo spektaklu.

 Zapowiadany mistycyzm gdzieś umyka, ale z drugiej strony to karkołomne zadanie udowodnić, że komedia może być także doznaniem mistycznym, duchowym.

 Oczywiście widz, zainspirowany wypowiedziami reżysera doszukuje się w spektaklu dodatkowych znaczeń, treści. Główny bohater- Podkolesin – ubrany w czarny frak i trochę bezbarwny na tle karykaturalnych, przerysowanych zalotników rodem z commedia dell’arte może się trochę kojarzyć z moralitetowym Everymanem. Wówczas spektakl dotyczyłby przeznaczenia, determinacji przez los, który teoretycznie możemy zmienić, ale czy chcemy, umiemy tego dokonać?  Dlaczego często wybieramy to, co znane „stare”, choć nie czujemy się w tym szczęśliwi? Dlaczego odrzucamy nowe, nieznane? Los może i jest w naszych rękach, ale ręce często opadają nam w geście bezsilności.

  Trudno jednak obiektywnie ocenić, czy taka interpretacja jest uzasadniona, czy też powstała nie tyle po obejrzeniu spektaklu, ile na skutek autosugestii pod wpływem wypowiedzi Wyrypajewa.

 Faktem jest jednak, iż ta inscenizacja przybliża ów utwór, postrzegany dotąd jako najbardziej błaha, najlżejsza komedia Gogola do innych jego utworów. Pod osłoną śmiechu czuje się gorycz, smutek, które zostają. Karykatura staje się nagle jakoś bliska naszemu lustrzanemu odbiciu. Przypominają się słowa z Rewizora „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!” .Wtedy śmiech grzęźnie w gardle, towarzyszą mu łzy.

  W spektaklu brak czwartej ściany, co biorąc pod uwagę dzisiejszą modę teatralną jest rękawicą rzuconą naszym gustom i oczekiwaniom. Sprawia także, że nie do końca wiadomo, czy to my mamy zabawę, obserwując perypetie postaci i brawurową grę aktorską, czy też ktoś się bawi naszym kosztem, zaskakując, dając prztyczka naszym oczekiwaniom i obserwując nasze reakcje.

 Nie wiadomo i tak naprawdę w spektaklu sporo jest wieloznaczności, sygnałów, że „coś jest czymś, ale nie do końca, może wręcz przeciwnie”. To gra konwencjami, która przeradza się chwilami w figlarne zagrywanie na nosie.

 Niby farsa, ale jednak nie farsa, gdyż cerkiewne śpiewy nadają sztuce inną, głębszą wymowę. Z jednej strony narzucający się efekt sztuczności w grze, z drugiej jakaś prawdziwość, szczerość wspomnianych śpiewów towarzyszących przedstawieniu.

 Na scenie pojawiają się bardziej typy, niż bohaterowie, ale jednocześnie mamy do czynienia z  niedopuszczalnym w tego rodzaju teatrze obsadzeniem aktorów, niezgodnym z emploi. Młoda kobieta (Monika Pikuła) gra starą swatkę Fiekłę. Ubrana jest w czarną suknię i niemal pozbawiona charakteryzacji. Dość dziwnie, gdy w spektaklu nazywana jest „babcią”, „staruchą”. Również sceniczni pretendenci do ręki Agafii  odbiegają od wieku swoich literackich pierwowzorów. Postarzeni są przy tym w sposób  sztuczny. Doklejone peruki, łysiny zdają się odpadać, nie pasować, co stanowi zamierzony efekt. Nawet złamana noga jednego z aktorów wydaje się jednym z elementów gry. O tym, że Mirek Zbrojewicz będzie jeździł na wózku, dowiadujemy się dzięki głosowi z offu, temu samemu, który zapowiada kolejne akty spektaklu. Potem odtwórcy roli Jajecznicy towarzyszy ubrany współcześnie „cień”, należący i odcinający się od scenicznej rzeczywistości. Nie do końca wiadomo, czy to konieczność, czy znowu żart reżysera. 

 Zdawałoby się, że aktorzy świadomie przymierzają swoje role, bawią się nimi, mrugając do publiczności, po chwili jednak zdają się być marionetkami, poruszanymi jakąś nieznaną siłą.

 Lustrzany sufit na scenie wywołuje bardzo ciekawy efekt scenograficzny. Jaką jednak pełni funkcję? Ma zwielokrotnić obraz, postać, czy przekształcić, pokazać ją od innej strony?

 Pozostaje kwestią otwartą, czy Wyrypajewowi udało się zrobić spektakl  uduchowiony. Jest natomiast czymś pewnym, że oglądamy spektakl niejednoznaczny, wymykający się wszelkim schematom. Spektakl, będący tyleż grą konwencjami, co naigrywaniem się z nich. Być może samo to wystarczy za nowe odczytanie Ożenku Gogola. Uświadomienie sobie, że nie wszystko w tym dramacie jest takie, jak się nam wydaje, jak się przyzwyczailiśmy.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko