Andrzej Walter – Wu wu wu PARNAS pe el

0
117

Andrzej Walter


Wu wu wu PARNAS pe el

 

 

Jan Cybis   Nadeszła jesień. Złota, polska, spleciona z szarością. Poeci wszelkiej maści uaktywnili się, przybywają na: festiwale, wieczorki oraz różnorakie spotkania poetyckie. Towarzyszą temu pewne prywatne pogaduchy, z reguły między nami poetami, gdyż publiczność w większości przypadków dezerteruje czy też zanika (znika?). Tematów jak to między poetami – wiele. Często „się słyszy” tu i ówdzie: „jak to by dobrze było zintegrować polskie środowisko literackie”.Każdy zdrowo myślący literat rozumie, że aby pozyskać jakikolwiek mecenat warto mówić jednym głosem. Odnoszę niesmaczne wrażenie, iż deklaratywność w tym zakresie nie koresponduje z życiem, że są to tylko puste słowa i sprawa cała przypomina blagę, jak wiele innych polskich zjawisk – równie niereformowalnych. Zjawiska to takie jak: koleje, drogi, dachy nad stadionami, by litościwie nie zagłębiać się w klimaty (gwarantowanej konstytucją) ochrony zdrowia… Tak samo w życiu literackim: „dobrze by było gdyby”, o (!), jak dobrze. Jest jednak – jak jest. A poznawszy nasz naród z biegiem lat i biegiem dni widzę kilka zasadniczych aspektów indolencji przejścia w czyn tej materii. Przecież połączenie obydwu organizacji literackich w Polsce pociągnęłoby za sobą redukcję o połowę (to chyba logiczne) stanowisk: prezesów, wice, sekretarzy, skarbników i innych, jakże ważnych funkcyjności i stanów. O nie. Polak nie podaje się do dymisji. Polak „tkwi na posterunku” do końca (swych dni bądź … końca posterunku). Jednak „koniec posterunku” musiałby nadejść odgórnie lub jakoś tak „spoza”. Polak sam broni nie złoży. Tak to między innymi wygląda. Tak smakuje. Nie na darmo filmowa trylogia „Sami swoi” stała się „filmem narodowo-kultowym”. Proste to, ale swojskie, „chłop żywemu – nie przepuści” i dalej w te klimaty. A że w większości z tych chłopów pochodzimy, gdyż inteligencję skutecznie wyrżnęły wszelkie dwudziestowieczne „-izmy”. Czego się wyrżnąć nie dało, dało się zmieszać z błotem, ubrudzić bądź sprzedać. (Choć nie wiem czy nie adekwatniejsze, by było słowo „zaprzedać”). Komu, czemu? Nieważne, byle gryzipiórek „uległym był”… byle się podporządkował i pisał „zgodnie z myślą przewodnią” Dziś nowe czasy, stara mentalność i nowa (uniwersalna) siła rynku zmieszały cały ten zgiełk w ledwie słyszalny publicznie skowyt. Podziały, enklawy, samozwańcze dumne „PARNASY” spotkać można tu i ówdzie, każdy dba o swój wizerunek…a Sprawa? Jaka sprawa i o co w ogóle chodzi. Przecież jest dobrze. Tu salon numer jeden, tam salonik odrzuconych, tu salonik numer dwa i inne, pomniejsze kliczki, sitewki, układziki. A jedni drugich nie przyjmą, nie podadzą ręki, nie „splamią się tamtym grafomanem”. Tak to w większości przypadków działa. Widziałem i oglądam na własne oczy.

   Najbardziej godnym ubolewania jest fakt, że przestaje się liczyć meritum: dobra, zajmująca proza, świetny wiersz – słowem literatura ma tu najmniejsze znaczenie. Liczą się koterie. Kto kogo popiera, kto z kim wypije, kto komuś może coś załatwić. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest jeszcze to, że często chodzi o śmieszne kwoty, żałosne fuchy, chałtury … zleconka wręcz, które są po to, by przeżyć. Takich czasów dożyliśmy. Takiej kultury. I tacy też jesteśmy. Zawsze gdzieś posiejemy w diabły ten „złoty róg”, a potem żal, a potem „dobrze by było”…

   Jeśli mi nie wierzycie zapraszam serdecznie na portal internetowy pod szumnie i dumnie brzmiącą nazwą „wu wu wu poezja polska pe-el”. „Klikamy” w zakładkę „parnas” (!!! o zgrozo nazwali to PARNAS) i cóż widzimy (???) … Parnas bez Różewicza (a jeszcze żyje, póki co, w „słusznym wielu” – nadmieniam, aby nie było, że tylko o żyjących tam chodzi). Przeliteruję. Powoli. Wyraźnie. Zakładam, że siedzicie jak to czytacie: PARNAS BEZ RÓŻEWICZA. Cóż. Wiele to mówi o tym parnasie. Kilku poetów znam osobiście. To nie są źli poeci. To nie są jacyś ludzie inni niż my w sensie etycznym bądź estetycznym. Taki jednak „parnas” sobie uczynili. Pod hasłem poezja-polska. Zastanawia mnie to wielce. Frapuje. Nie opisałbym tegoż (z lekka bublowatego) parnabsurdu, gdyby nie kontekst innych doświadczeń z owym portalem, który oferuje tak zwany „pełny serwis” (foto, wideo, księgarenka, recenzje – czego tylko zapragniesz). Otóż ludzi „z pewnych środowisk” traktuje się tam tak jak opisałem wyżej. „Nie plamią się tymi grafomanami”. Jakże łatwo dziś w Polsce rzuca się inwektywy, dokopuje się „tym drugim”, upokarza bliźniego swego, a poprzez to … i siebie samego. Ktoś powie – ten kasandryczny Walter znowu biadoli. Być może. Warto jednak o tym wiedzieć. Warto to obnażać. Jeśli nikt o tym nie powie, nie napisze, to jak mamy stworzyć coś lepszego, nowego, … coś świeżego?

(że nie wspomnę już o idei „mówienia jednym głosem) Rzecz jasna trzeba tu dodać, że Różewicz jest tylko punktem odniesienia. Na owym parnasie zabrakło wielu innych znamienitych. Nie w tym rzecz. Chodzi o przykład.

 

   Tak zatem wygląda „jesień” poetów: wypartych z przestrzeni medialnej, okradzionych z dostępu do publiczności, ogołoconych z wpływu na młode pokolenia (hurtowo) edukowanych Polaków i w końcu pozostawionych samym sobie z tą swoją daremną pisaniną do szuflad. Bo jeśli nawet szuflada zamienia się w tomik, tomik ten wędruje znów do szuflad bądź też można się nim „powymieniać” … I to nie z każdym. Tylko w zamkniętym środowiskowo gronie. „Tamte grona” (wrogich środowisk) to grona gniewu, albo w najlepszym razie grona nieumiejętnie skrywanej pogardy (czego osobiście doświadczyłem na pewnym spotkaniu z członkiem „obozu przeciwnego”). Okropnie to smutne i dojmujące, że żyjemy w takiej Polsce, i że wydawałoby się nic się z tym już nie da zrobić. To w zasadzie nie „taka Polska”, tylko takie społeczeństwo – bez zasad, bez idei, bez sensu. Sensu upatruje Pan Pisarz Igrek w „promocji” własnej Osoby – wielkim „O” pisanej – upatruje tegoż sensu w przyssaniu się do salonowych mediów i ewentualnego „promowania” w barterze kolegi / koleżanki „po piórze”. A że to mierne, bierne i chłam? Naród kochany i tak nie pozna, gdyż i tak nie (wiele) czyta. Snob kupi, postawi na półce, przejrzy, błyśnie towarzysko i jest cool-super-hiper-mega. Ale żeby czytać? Co to to nie. Tu trzeba mieć trochę wyrobienia, zwyczaju, chęci, wysiłku. A czasy dziś bezwysiłkowe, efekciarskie.

 

   Wolność, kapitalizm, media. I ludzka słabość, rzekłbym manipulowalność, sprawiły, efekt zastany. Człowieka się nie zmieni. Jest, był i pozostanie zgodny ze swoją naturą. W naturze tej ma – jak wiemy – cechy wielki i te niskie, jak: w naszej kwestii lubość łażenia „na skróty”, zasadę „oko za oko, ząb za ząb” i wiele innych mało chlubnych. Najgorsze są przesłanki, genezy i źródła patowości takiej sytuacji Polaków. O cóż mi chodzi? O spojrzenie na pewien mechanizm funkcjonowania człowieka. Na prosty fakt, że jeśli w mediach zamiast „magla” propagowano by tak zwaną dobrą książkę, to siłą rzeczy sięgnęłoby po nią więcej odbiorców – choćby z czystego snobizmu. Jakaś myśl by im w głowie została. To oni musieli by się dostroić do dyskusji tych co zrozumieli i rzecz pojęli. Tylko za dobrą książką nie stoi z reguły kapitał, cała ta machina uzależniania społeczeństw i kreowania z nich uległych konsumentów. Tak mechanizm. Wykładany dziś na każdej uczelni ekonomicznej. Prosty jak drut. Sytuacja nadmiaru dóbr wymaga kreacje potrzeb. Choćby i były najgłupsze z możliwych. Książki nie da się tu utrzymać wysoko. Za książką nie stoi kapitał. Za książką stoi jedynie intelekt, myśl, idea… Władza jednak nie chce dziś wspierać idei, lecz chce ułatwiać życie bogatym. To temat na rozwinięcie, ale taki mamy mechanizm działania tego świata i homo oeconomicus w nim. To jest ten „klimat społeczny” wytwarzany czasem nawet przypadkiem, bezrefleksyjnie, wydaje się siłą inercji, a czasem bardzo świadomie. To w sumie nie ma znaczenia. Efekt jest, jaki jest. I właśnie w tym przyszło nam działać, tworzyć, pisać.

 

   Kultura polska jest systemowo (bądź z głupoty) niszczona. Ludzie tej kultury zostali zepchnięci na margines, upokorzeni, czasem wręcz upodleni. Są i tak godni podziwu kiedy robią to co robią. A co robią opisuje entuzjastycznie Leszek Żuliński w swoim tekście „Czy poezja umrze razem z nami”. Nie umrze. Dzięki właśnie sile swej atrakcyjności dla wielu. Dzięki wierze, nadziei i energii tych ludzi, niektórych wręcz działaczy społecznych. Niestety bez mediów i mądrej edukacji te wszystkie działania są nadaremne, a naród głupieje nadal. Ucieka w jarmarczną rozrywkę i sport. Ma pod ręką stosy gadżetów – kijki, oddychające koszulki i inne bzdety, które po założeniu na delikwenta sprawiają wrażenie „uprawiającego sport pajaca”. Jedzie takie piętnaście tysięcy złotych i czuję się elitą. Media go za to pogłaszczą i utwierdzą – dłużej pożyjesz. Zapytał kiedyś Szymborską taki nowoczesny zdrowy dziennikarz „-Boże, ileż pani pali!?”. Odparła mu niewiele się namyślając: „-A co? Pan nie chce umrzeć?”. Ta riposta, ten dialog wiele mówi o dzisiejszych czasach. Ostatnio dowiedziałem się, że w krakowskim Parku Jordana jest (sic!) : zakaz palenia. W parku, na wolnym powietrzu – zakaz palenia. Wkrótce będzie tam (i wszędzie indziej) – zakaz życia. Absurd goni absurd. Dach się w deszczu nie otwiera, a literaci maja parnasy bez bogów. Jest wspaniale. Jest wyjątkowo. Przynajmniej śmiesznie.

 

   W zasadzie ręce już opadły. Nie da się walczyć z taką machiną bez zaplecza społecznego, bez chęci oddolnej, żeby potrzebna była książka, krytyk, literatura. Prawdziwa literatura , a nie leksykony, poradniki, celebrytomania i inne wykreowane salonowo „dzieła”, o których po kilku latach mało kto pamięta. A środowisko tętni jeszcze wbrew sobie samemu. Niesione nakazem życia wbrew przeciwnościom. Będzie tak dopóki ktoś, jak w finałowej scenie Dyzmy, nie krzyknie : „I z kogo wy się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie! Z siebie…” Tak będzie dopóki ktoś nie wejdzie na mównicę i nie powie co myśli o … i w tym miejscu każdy może wstawić odpowiednie nazwisko, bądź stanowisko. Bądź inną Istotę, inne sedno. Rewolucja? Nieee. Gdzież tam. Skończyły się już czasy rewolucji. Choć, kto wie jak się to wszystko potoczy.

 

   Pisze Leszek Żuliński taką tezę:

„(…) Jesteśmy, po trzecie, rozgoryczeni brakiem zainteresowania rynku naszą twórczością. Zapominamy, że rynek nie tyle handluje wartościami, co towarami. Dobra sprzedaż towaru łączy się z jego sprawną dystrybucją i reklamą. Dystrybucja i reklama nie są zabiegami bezkosztowymi. One kosztują, czasami nawet spore pieniądze. Sieć handlowa zainwestuje w nas tylko pod warunkiem, że nasza oferowana wartość nosi cechy dobrego towaru, a więc, że da się z niej zrobić towar dochodowy.(…)”

   To jest pozorna prawda. Nieprawda, że „rynek handluje tylko towarami”. Rynek to (z definicji) „całokształt stosunków pomiędzy siłami na tym rynku funkcjonującymi” (by skrócić definicję maksymalnie). Całokształt to też wartości. Wartości , które trzeba instytucjonalnie wspierać. Instytucjonalnie, czyli mądrymi szefami instytucji. Mądrzy szefowie rekrutują się … i koło się zamyka. W dalszych zdaniach – przeczytajmy to dwa razy – konkluzja jest jasna – dobry towar to towar dochodowy. Otóż nieprawda. Dobry towar to po prostu dobry towar. Zwłaszcza w kulturze i z reguły, niestety, nie dochodowy. Zachodnie społeczeństwa jak tylko mogą wspierają kulturę wysoką. Wiedzą, że to ma wpływ – choćby i pośredni – na edukację całej społeczności i finalnie na tych właśnie mądrych „szefów Instytucji”. Tak tam to działa, dlatego nawet w sturczonych Niemczech na taka kulturę wydaje się sześć razy więcej. My chcemy być mądrzejsi? Po 45 latach wtłaczania nam Marksa i Engelsa? Raczej czerpałbym wzorce. Zysk nie jest i nie może być wyznacznikiem ani postępu, ani stosunków społecznych a zwłaszcza nie może być wyznacznikiem kultury wysokiej. Obecny , dzisiejszy kryzys Zachodu jest właśnie spowodowany odejściem od osiągnięć najnowocześniejszej ekonomii sprzed roku 1989. Właśnie w latach siedemdziesiątych dowiedziono (w Szwajcarii), że zysk na którymś tam miejscu priorytetów daje dobrobyt i spełnienie. Mądry rozwój. Chciwość w połączeniu z upadkiem wartości – odwróciły (z powrotem) tą tezę i … mamy co mamy. W Polsce się tego nie pojmuje. W Polsce zachłysnęło się najprymitywniejszą wersją kapitalizmu (nie bez przyczyny) podsuwaną nam z Zachodu. Taki znów – mechanizm. Proponuję teraz wyciągnąć z tego wnioski. Nasuwają się same. I moglibyśmy tak „rozwijać tematy” dalej. Tylko po co.

  

   Leszek napisał świetny tekst. „Czy poezja umrze razem z nami”. Opisał cały nasz polski literacki świat. Wszystkie aspekty. Jedynie „inaczej patrzy”, „inaczej widzi”. Ma wiele entuzjazmu i nadziei, czego mu zazdroszczę. O skłóceniu, koteriach i miałkich parnasikach też wiele wie. Popełnia jednak pewien błąd merytoryczny zbytnio ekonomizując sztukę (niszową dziś) wysoką. Stąd moje uwagi, zwrócenie uwagi na pewne aspekty. I Leszek kończy: „musimy żądać od Państwa”. Tak. Właśnie, Musimy żądać od państwa. Na tym się skupmy. To priorytet. Tylko nic nie wywalczymy skłóceni. podzieleni, skupieni bardziej na promocjach niż na Sprawie. A tu najprostszych rzeczy nie da się przeprowadzić. Połączenia związków literackich. I odsyłam do początku mojego tekstu. Można czytać w kółko. Potem wybrać się na jakiś Parnas i wychylić dwa głębsze…

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko