Aleksandra Pieterwas: Broniewski – poeta niecenzuralny, czyli o tym w szkołach nie uczono

0
500

Aleksandra Pieterwas

 

Broniewski – poeta niecenzuralny, czyli o tym w szkołach nie uczono

 

    Czy wiecie, drodzy Państwo, komu zawdzięczamy fakt, że Mazurek Dąbrowskiego pozostał naszym hymnem narodowym po II wojnie światowej? Kiedy w czerwcu 1954 roku na zjeździe Związku Literatów Polskich ówczesny prezydent Polski, Bolesław Bierut zwrócił się do autora poematu „Słowo o Stalinie”: – Towarzyszu Władysławie, najwyższy czas, żebyście napisali nowy hymn Polski, ten odmawia. Nie chce zmieniać pieśni z czasów szlacheckiej Polski „na bardziej pasującą do państwa robotników i chłopów”, jak sugeruje Bierut (a jego prośby – wiedzą o tym wszyscy – są rozkazem). To tak – tłumaczy „towarzysz Władysław” – jakbym orłowi polskiemu urwał głowę. Orła bez korony jeszcze mogę znieść, ale nowego hymnu nigdy.

      Docenił ten gest inny poeta, Stanisław Grochowiak, podkreślając, że byłby to przecież laur najwyższy, o jakim poeta mógł marzyć: przejść do historii w aureoli autora hymnu narodowego. Broniewski pokusę odrzucił. Potem się upił i długo nie trzeźwiał.

Zaczyna się właśnie tak – mocną anegdotą. I anegdotami stoi. To najatrakcyjniejsza strona książki pt. „Broniewski. Miłość, wódka, polityka”, firmowanej przez Wydawnictwo „Iskry” jako pierwsza kompletna, oparta na materiałach źródłowych, biografia poety. Autor książki Mariusz Urbanek, felietonista „Odry” i reporter „Gazety Wyborczej”, ma na swym koncie już kilka podobnych dzieł („Tuwim”, „Zły Tyrmand”, „Waldorf. Ostatni baron Peerelu”, „Kisielewscy”, „Kisiel”,). Wszystkie one są efektem żmudnych badań bibliograficznych i dziesiątek rozmów z żyjącymi świadkami opisywanych wydarzeń. Urbanek odsłania nieznane oblicza swoich bohaterów, ujawnia latami tajone przez cenzurę fakty z ich życia, rzuca nowe światło na ich twórczość. Dotyczy to także jego najnowszej książki. Wyłania się z niej postać wielowymiarowa i tragiczna. Wplątana w bieżące rozgrywki polityczne, ale nie ulegająca im do końca. Rozdarta między polityczną fascynacją a rozczarowaniem. Targana uzależnieniem alkoholowym i miłosnymi uniesieniami. Ale ten często słaby człowiek to jednocześnie wielki i nieprzejednany patriota, empatyczny i porywający rozmówca, kochający ludzi (zwłaszcza ich piękniejszą płeć ) i kochający życie, choć przez to życie mocno kopany. Noszony na rękach wielbiącego tłumu i wtrącany do więzienia. Kiedyś powiedział, że aby pisać wiersze – dodajmy: dobre wiersze – trzeba kogoś lub coś mocno kochać. Broniewski kochał mocno i prawdziwie.

        Broniewski jestem. Polak, katolik, alkoholik – zwykł się przedstawiać, nie tylko na obczyźnie. Ale na obczyźnie szczególnie podkreślał swą polskość. Urodził się (1897r.) i wychowywał w Płocku, pochodził z rodziny urzędniczej o – co lubił podkreślać – szlacheckich korzeniach. Katolik z wychowania, ale nie z praktyki (przez całe życie był socjalistą, Urbanek pokazuje też, że i piłsudczykiem, mimo wielkiego rozczarowania do polityki Marszałka). Słowa: katolik Broniewski używał tu raczej jako określenia kulturowego i bardziej dla rymu niż z potrzeby eksponowania przynależności światopoglądowej. Co do uzależnienia od alkoholu, musiał zdawać sobie z niego doskonale sprawę, wódkę pił już na śniadanie, a kończył często nad ranem. Podobno po paru głębszych był najbardziej błyskotliwy. Czy próbował z tą chorobą walczyć? Tylko na błagalne prośby swoich kobiet, żadnej z nich jednak sztuka odciągnięcia go od nałogu się nie udała. A pod wpływem miłości – stanu zwykle bardziej ducha niż ciała, towarzyszącego poecie permanentnie – potrafił zdziałać wiele. Miłość była pożywką i motorem jego twórczości. Zwłaszcza miłość nieszczęśliwa. To ona kazała mu pisać wiersze i zapijać się z rozpaczy. („I choć tak nie chcę, choć tak wolę,/zalewam rozpacz alkoholem”…)

Jakiż to musiał być nieprzeciętny charakter, o jakiej sile organizm, by przetrwać wszystkie te opisane tu, niesłychanie powikłane losy – życiorysem Władysława Broniewskiego można by obdzielić kilku ludzi, a każdy z nich pozostawałby nadal ciekawym obiektem studiów.

        Na rok przed maturą 17-letni Władek ucieka do Legionów Piłsudskiego. W wojnie polsko-sowieckiej zdobywa tytuły oficerskie i ordery, a w przerwach między walkami serca kolejnych panien. W 1917 r., po odmowie złożenia przysięgi na wierność Austrii i Niemcom, wraz z innymi legionistami trafia do obozu internowanych. Później jeszcze dwukrotnie ląduje za kratkami. W 1940-41 r. w więzieniach NKWD, najpierw we Lwowie, potem na słynnej Łubiance w Moskwie, odsiaduje 17 miesięcy pod absurdalnym zarzutem pracy w wywiadzie dla rządu sanacyjnego. Nikogo nie wydał, więzienie go nie złamało. Zwolniony amnestią, zaciąga się do armii Andersa i przez Iran, Irak trafia do Jerozolimy. Tu, po konflikcie z innymi oficerami, opuszcza wojsko i zostaje redaktorem polskiego dwutygodnika „W drodze”. Tęskni za ojczyzną, po zakończeniu wojny decyduje się na powrót do Warszawy. W tragicznym dla niego 1954 roku, kiedy to odmawia Bierutowi napisania nowego hymnu polskiego, a później ginie tragicznie jego ukochana córka Anka – związek pomiędzy tymi faktami podobno przypadkowy – zostaje przymusowo wywieziony do szpitala dla nerwowo chorych w Kościanie. Wychodzi na wolność po miesiącu, po podjęciu strajku głodowego. Nadal hardy, budzi irytację obserwujących go funkcjonariuszy partii. Kiedy następnego roku ląduje na lotnisku w Moskwie (jako polski delegat na obchody 100-lecia śmierci Adama Mickiewicza), jest pijany. Któryś z Rosjan uprzejmie proponuje: – Towarzyszu Broniewski, może usiądziemy na chwilę? Broniewski reaguje błyskawicznie: – Ja już tu u was siedziałem. Gospodarze przełykają afront, a to dopiero początek politycznych skandali w wykonaniu „towarzysza poety”.

       O tym w szkole nie uczono. Chodziłam do liceum jego imienia, pisałam pracę maturalną o jego lirykach, o Broniewskim czytałam, co podsuwał szkolny kanon, ale – jak uzmysławia najnowsza biografia – nie miałam o nim zielonego pojęcia. Życiorys ówczesnego patrona tysięcy szkół Polski Ludowej, obwołanego dyżurnym wieszczem proletariatu, w końcu klasy panującej, podlegał silnej cenzurze, a licznych jego wierszy nie dopuszczano do druku. Nie pasował do większej całości na każdym etapie swego życia. W młodości, gdy mawiał, że nie po to walczył w Legionach, aby potem panoszyli się sanacyjni dygnitarze i wtedy, gdy jego drogi z piłsudczykami się rozeszły. W latach II wojny światowej, kiedy walczył u boku nie tej armii, co trzeba i po wojnie, kiedy upominał się o swoich kolegów zamkniętych w więzieniach. I gdy nie poddawał się przywództwu towarzyszy, którzy wiedzieli lepiej, jak powinny wyglądać prawdziwe proletariackie wiersze. O sile poezji autora „Bagnet na broń!” świadczyły najlepiej wiersze krążące w odpisach, głośno czytane na mniej lub bardziej utajnionych spotkaniach studentów i robotników z nim samym, albo i bez niego. Dlaczego tak bardzo kochały go „masy”?

       Brakuje mi w tej biografii analizy psychologicznej. Autor nie zdradza nam swoich emocji związanych z opisywanym bohaterem, nie pokazuje swojego stosunku do niego. Zero subiektywizmu i pogłębionej refleksji. Zachowuje się trochę jak księgowy, który skrupulatnie gromadzi cyferki po stronie „winien” i „ma”. Ale nie dokonuje bilansu, żadnego podsumowania. Chyba że uznać za takie arcyciekawą zresztą, rozmowę z Marią Broniewską-Pijanowską, córką Marii Zarębińskiej, największej miłości życia poety, i przybraną córką Władysława Broniewskiego. To dobra klamra zamykająca tę książkę i jednocześnie pomost łączący czas miniony z teraźniejszością (rozmowa datowana na lipiec 2011 r.). Układ dzieła jest taki, że można je czytać od dowolnie wybranego rozdziału. Bo choć w zasadzie „akcja” rozwija się linearnie, autor wybiega naprzód i wraca do różnych wątków biografii, nie unikając powtórzeń. Każdy rozdział ilustrowany jest licznymi zdjęciami, ale słaba jakość druku czyni je często mało czytelnymi, dodatkowo po opis każdego z nich trzeba sięgać na koniec książki, co nie ułatwia odbiorcy pracy. Ewentualnie pogubionemu czytelnikowi obraz bohatera uporządkuje kalendarium.

       Mody na Broniewskiego przychodziły i mijały. Przez większość życia poeta pławił się w blasku sławy, a i po śmierci (1962r.) jego gwiazda jeszcze długo nie blakła, spadł z piedestału dopiero wraz z komunizmem, którego – trochę wbrew swej woli – był ikoną. Z map polskich miast znikały pomniki i ulice noszące nazwisko naszego bohatera (choć akurat w Koszalinie i ulica Broniewskiego, i liceum – popularny „Bronek” pozostały), w połowie lat 90. wykreślono z programów szkolnych jego wiersze, a wokół poety zapadła cisza. Nie na długo, bo w 1997 r., w dniu urodzin Broniewskiego aktorzy teatru w rodzinnym Płocku zorganizowali happening pod jego pomnikiem, z recytacją wierszy, toastem i kieliszkiem wódki wylanym u stóp – zainteresowała się nim cała Polska. Młodzi twórcy zaczęli w życiorysie i poezji Broniewskiego odnajdywać ważne dla siebie przesłania. Muniek Staszczyk z T-love, Pidżama Porno, zespół Pustki, punkowe Brudne Dzieci Sida z kilkoma jeszcze innymi kapelami rockowymi wydali płytę z muzyką do wierszy poety. „Broniewski – napisali pomysłodawcy krążka – opowiada o sprawach, które przeterminowaniu nie podlegają: o wojnie, miłości, polityce i alkoholu”. Wilhelm Sasnal, jeden z najbardziej znanych i najdroższych polskich malarzy młodego pokolenia, namalował w 2004r. duży portret poety. Inspiracji w jego twórczości szuka dziś młoda polska nowa lewica. Zapewne na fali tej mody, także opisanej w biografii, Mariusz Urbanek sięgnął po życiorys Broniewskiego. Wykonał kawał dobrej roboty. A wnioski wyciągnijmy sobie sami. Okropna smutność i dodupizm – by użyć jego słów, którymi zatytułowany jest jeden z rozdziałów – ogarnia, gdy pomyśleć, jaki los może spotkać człowieka wielkiego talentu, jeśli do manipulowania nim dobierają się mali ludzie.

 

( Przedruk z Miesięcznika za zgodą red. naczelnej p. Mari Ulickiej)

           

     Mariusz Urbanek: „Broniewski. Miłość, wódka, polityka”, Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 2011

 

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko