Krzysztof Lubczyński: Kresowa odyseja Michała Jagiełły

0
149

 Krzysztof Lubczyński

 

Kresowa odyseja Michała Jagiełły

 

Michał Jagiełło, wybitny prozaik, poeta i eseista podjął się benedyktyńskiego zadania i wykonał je. Napisał dwa tomy (drugi, obejmujący lata 1907-1918, zatytułowany „Razem czy osobno? Przewodnik po lekturach”, właśnie się ukazał) dzieła dokumentującego obraz narodów białoruskiego, litewskiego i ukraińskiego widziany przez pryzmat polskiej publicystyki od końca XVIII wieku do roku 1918. Rzecz jest fundamentalna, ponieważ choć formalnie dotyczy ponad stu lat, w istocie dotyczy lat kilkuset, jako że w ramy tematu wchodzą także dzieje Rzeczypospolitej Obojga (czy, jakby to pewnie ujął autor – Wielu) Narodów, czyli polskiej państwowości przedrozbiorowej. W innym jeszcze ujęciu zagadnienie to styka się z fenomenem polskiej obecności na Kresach czyli wschodnich rubieżach państwa polskiego. Jak są one ważne i brzemienne w skutki, może zaświadczyć na niezliczonych przykładach polska literatura. Słynne słowa: „Litwo, ojczyzno moja”, rozpoczynające genialny poemat największego z polskich ludzi pióra mogły by być mottem dwuksiągu Jagiełły, jako poetycki skrót, emblemat niezwykłości i złożoności tego fenomenu.

 

Nie czuję się kompetentny, by napisać recenzję (czyli merytoryczną ocenę) tej źródłowej, naukowej w istocie pracy Michała Jagiełły, choć on sam skromnie nazywa ją „opowieścią”. Na to trzeba by być naprawdę co najmniej tak samo i gruntownie i rozlegle (a w najgorszym razie nieco tylko mniej niż autor) wprowadzony w materię rzeczy, a poza trzeba by mieć jego i „czucie i wiarę” i „szkiełko i oko” na tę problematykę. Nie mogę sobie przypisać żadnej z tych atrybucji, więc słowa które już skreśliłem i które skreślę poniżej mogę podnieść jedynie do rangi omówienia z punktu widzenia zwykłego czytelnika, zorientowanego w materii – no, powiedzmy – nieco lepiej od statystycznego Polaka czyli – mówiąc delikatnie – nie imponująco.

 

Zamiast jednak jałowo martwić się tym i popadać w kompleks niewiedzy, z przyjemnością oddałem się lekturze, która jest autentycznie pasjonująca. Z mojego punktu widzenia najbardziej fascynujące było obserwowanie, wraz z autorem dzieła, jak na wspomniane narody patrzyli publicyści, a więc zarówno wyraziciele jak i kreatorzy opinii, będący przedstawicielami narodu, który sam znajdował się w niewoli i upokorzeniu, rozszarpany przez trzech zaborców. Z tego punktu widzenia konkluzja z lektury dzieła jest – ujmując rzecz generalnie – dość optymistyczna. Publicyści polscy różnych orientacji podejmowali te zagadnienia jeśli nie z wystarczającym wyczuciem i empatią dla racji i uczuć innych narodów i narodowości obszaru dawnej historycznej Rzeczypospolitej, to na ogół przynajmniej z minimum dobrej woli i z powagą. Można by więc rzec, że Polska inteligencja, w tym przypadku publicyści, na poziomie intelektualnego dyskursu, zasadniczo nie zawiodła (dotykam tylko polskiej strony tej relacji, bo przecież rzecz dotyczy spojrzenia polskiego na „kresowe” narody i narodowości, a nie odwrotnie).

 

Jak to zwykle jednak bywa, w każdej przecież kwestii, lepiej jest z „praktyką” niż z „teorią”. Niczym łyżkę dziegciu do tej intelektualnej – było nie było – uczty dodaje autor na końcu cytat z rzeczy bynajmniej nie świeżo odkopanej w archiwach, pochodzącej nie z jakiegoś „kopernikańskiego” odkrycia, lecz z książki tak znanej i popularnej, że graniczącej z funkcją lektury ( o ile nawet nie była, bądź nie jest, choćby we fragmentach i ponadobowiązkowo) szkolnej, a mianowicie ze „Szczenięcych lat” Melchiora Wańkowicza. W tonie beztroskim i nawet odrobinę żartobliwym czarujący „Mel” opisuje jak panowie (polscy rzecz jasna) z dworu „korzystali” z dziewcząt „tutejszych”, chłopskich, czyli białoruskich. Ta krotochwilna, milusia i pikantna „gawęda” kresowa nie jest niczym innym niż opisem ordynarnego niewolnictwa seksualnego tych kobiet i seksualnego imperializmu panów polskich. W innym miejscu „Mel” opisuje swoistą miejscową (łagodniejszą) (?) odmianę „ius prima noctis”, (…) gdy pan łaskawie zjawiał się w folwarku w dorocznym objeździe, „wieczorem po kolei zjawiały się młode pary, które pobrały się w ciągu roku, mężowie wycofywali się z niskimi pokłonami, a kobiety zostawały w niedwuznacznym celu”. W konkluzji, „Mel” suponuje, że chłopscy mężowie byli nader zadowoleni z tego procederu i traktowali go jak coś tak naturalnego, jak następstwo dnia i nocy. Śmiem wątpić. Autor (Michał Jagiełło) zresztą też wątpi i cytuje z Wańkowicza z jednej strony opisy niszczycielskich pogromów bolszewickich, których ofiarą padały polskie dwory, a z drugiej karnych ekspedycji ułanów polskich z „amarantowymi wyłogami pod szyją” w ramach rewanżu za bolszewickie czyli chłopskie czyli białoruskie pogromy i grabieże. Nie wiem, nie chcę się mądrzyć, nie znam wystarczająco zagadnienia, ale kiedy czytam o straszliwych masakrach Polaków na Wołyniu i innych zbrodniach ukraińskich na polskiej ludności (że już nie sięgnę daleko wstecz dziejów, choćby do „Humania”), to nie mogę oprzeć się okropnej, heretyckiej i bezbożnej myśli, że gdzieś tam na dnie rezuńskiego okrucieństwa była też i kropla upokorzenia mężów chłopskich, ukraińskich, ruskich, oddających podobno tak „ochotnie” – jak zapewniał Wańkowicz – swoje żony do „używania” panom polskim w ramach dodatkowego świadczenia. Zresztą, choćby po lekturach prac historycznych Daniela Beauvois, który pokazał jedną z brzydszych stron mitu Kresów, nie sposób już patrzeć na historię tych stron beztrosko i sielankowo. Że o „Ogniem i mieczem” Sienkiewicza czy „Pożodze” Kossak-Szczuckiej nie wspomnę. Nawiasem mówiąc – to niebywały fenomen psychologiczny, że przy takiej literaturze w ogóle mógł zrodzić się u nas jakiś sielski mit Kresów. Trzeba chyba na to polskiego („sławiańskiego”?) łaknienia sielanek, nad którym już Mickiewicz wyzłośliwiał się w „III części Dziadów”, a może siły polskiego … samozakłamania?

 

Nie chciałbym jednak przy przedstawieniu pracy Jagiełły koncentrować się na tym wątku, bo jest on jednak tylko pomieszczonym na końcu swoistym kontrapunktem do całości. To co w tym przypadku najistotniejsze, to rozległe potraktowanie tematu frapującego, na niefrasobliwy pozór od dawna pozostającego w zbiorowej świadomości, a w rzeczywistości nieznanego.

Na koniec zostawmy jednak na boku te przykre kwestie i cieszmy się podróżą z przewodnikiem Michałem Jagiełło po fascynującym piśmiennictwie. Ostatecznie Michał Jagiełło zaprosił nas, i słowa dotrzymał, do podróży „po drogach myśli”, a nie po szlakach krwi, pożogi, wyzysku, krzywdy, upokorzenia. I zemsty. Obopólnej. Lektura pracy Michała Jagiełły ma i ten walor, że temat niekoniecznie łatwy do atrakcyjnego przedstawienia szerszej publiczności czytelniczej ujął z mistrzostwem wybitnego prozaika w formę trakcyjną w lekturze, odznaczającą się potoczystością, klarownością i nawet pewną lekkością narracji.

 

Michał Jagiełło – „Razem czy osobno? Przewodnik po lekturach”, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego 2011

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko