Krzysztof Suchomski
Biblioteka Adasia
Tata Adasia w dzieciństwie zaczytywał się książkami, które powinni poznać młodzi chłopcy. Trzeba koniecznie wiedzieć, że czytanie było tym, co w pierwszych osiemnastu latach życia wychodziło Tacie Adasia zdecydowanie najlepiej. Osiągnął w tej, nie olimpijskiej, niestety, dziedzinie prawdziwe mistrzostwo. Dziś, zapadając w drzemkę po przeczytaniu kilkunastu zadrukowanych stron, Tata Adasia zazdrości swojej dużo młodszej wersji, która zabierała się do książki po południu, by skończyć jej lekturę w nocy, a w najgorszym wypadku nad ranem. Sami widzicie, że wydajność czynności czytania nie stanowiła w zamierzchłych czasach żadnego problemu. Wąskim gardłem była organizacja dostaw lektur w tempie adekwatnym do tempa czytania. Tata Adasia był dzieckiem najstarszym, a więc nie mógł liczyć na schedę po rodzeństwie. Z kolei biblioteka rodziców, będąca areną pasjonujących poszukiwań, zawierała w większej części pozycje przeznaczone dla osób pełnoletnich, które Tata Adasia odłożył sobie do ukończenia dwunastego roku życia. Pozostawała biblioteka szkolna i to, co udało się upolować na mieście, choć oferta księgarń pod względem wachlarza wyboru nie różniła się wiele od oferty drogerii, sklepów meblowych czy odzieżowych.
Tempo czytania sprawiło, że obowiązkowy, acz niepisany, kanon literatury chłopięcej, obejmujący Henryka Sienkiewicza, Karola Maya, Rudyarda Kiplinga, Adama Bahdaja, Marka Twaina, Juliusza Verne’a, Alfreda Szklarskiego, Edmunda Niziurskiego, Zbigniewa Nienackiego, Arkadego Fiedlera, Aleksandra Dumasa (syna) był już w podstawówce pośpiesznie uzupełniany o Karola Bunscha, Jana Parandowskiego, Jamesa O. Curwooda, Zofię Kossak, Jamesa F. Coopera, Stanisława Lema (wczesnego), Jacka Londona, Artura Conan – Doyle’a, a w liceum o Maurice’a Druona, Roberta Gravesa, Stanisława Lema (środkowego), Ray’a Bradbury, Antoniego Gołubiewa, Kazimierza Korkozowicza, Zenona Kosidowskiego i K.W.Osterloffa, by ograniczyć się tylko do naprędce sporządzonej listy.
Ponieważ domowo – szkolny system dystrybucji cierpiał na, jak się podówczas eufemistycznie określało, przejściowe zakłócenia, Tata Adasia, by nie wyjść z wprawy, czytał, co mu w ręce wpadło. Równie chętnie, jak po literaturę młodzieżową, sięgał po lektury, których ówczesna doktryna pedagogiczna bynajmniej chłopcom nie zalecała. W ten sposób jego łupem padały małoformatowe książeczki tak zwanej serii z tygrysem, kryminały z jamnikiem, kluczykiem i bóg-wie-czym-jeszcze, mała encyklopedia PWN, encyklopedia przyrody, encyklopedia zdrowia[1], oprawiona w płótno seria noblistów z Haszkiem, Camusem, Mannem, Hesse, Sartre’m i innymi literackimi tuzami, wcale nie gorszymi nazwiskami okraszona seria z Nike, marynistyka i tak zwane książki „podróżnicze”, roczniki statystyczne GUS (lata 1950 – 1965) oraz ulubione periodyki Dziadka Adasia (Morze) i Babci Adasia (Przekrój). Każda zadrukowana rzecz większa od rachunku za prąd była weryfikowana pod względem przydatności do podtrzymywania ciągłości procesu czytelnictwa osobistego i w razie pozytywnego wyniku weryfikacji lądowała, prędzej czy później, na rozkładanej wersalce Taty Adasia. Czytanie w pozycji innej niż leżąca, wydawało się młodemu Tacie Adasia równie sprzeczne z prawami natury jak spanie na stojąco.
Kiedy Tata Adasia wyprowadził się z rodzinnego domu i wszedł w trwały i owocny związek małżeński z Mamą Adasia, jednym z jego licznych męskich postanowień była budowa od podstaw własnej, domowej biblioteki. Małżeństwo obudziło w Tacie Adasie gen[2] odpowiedzialny za chęć posiadania. Nie był to gen zbyt silny, a z pewnością nie można byłoby go nazwać dominującym, ale dobrze, że się w końcu obudził, bo kiepsko by to małżeństwo bez niego wyglądało i marnie rysowałyby się jego szanse na przeżycie.
Biblioteka, do zaspokojenia apetytu wspomnianego genu, nadawała się idealnie. Nie wymagała wielkich nakładów (tak przynajmniej z początku się Tacie Adasia wydawało) i zaciągania kredytów. Przydawała inteligenckiego sznytu, zapełniała jedną szufladę w szafce próżności Taty Adasia i umożliwiała mu czytanie, które kochał, a więc łączyła przyjemne z pożytecznym.
Adaś urodził się tuż przed wybuchem rewolucji kapitalistycznej. Lud wziął władzę w swoje ręce i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, półki[3] zaczęły zapełniać się towarami. Również półki księgarń. Powstające, jak grzyby po deszczu, młode wydawnictwa szybko doceniły ekonomiczne zalety produkcji dzieł z tak zwanej „martwej ręki”. Martwi mentorzy tataadasiowego dzieciństwa wylegli na lady księgarń. Kolorowe okładki wabiły wzrok, wcześniej przyzwyczajony do różnych odcieni szarości, beżów i brązów. Tata Adasia, który był przecież tym samym chłopcem, co dwadzieścia lat wcześniej, tylko w wersji mocno zapgrejdowanej, z rozrzewnieniem brał do ręki i przewracał strony „Tajemniczej wyspy”, „Ostatniego Mohikanina”, „Robinsona Crusoe” czy „Księgi dżungli”. Tych i wielu im podobnych pozycji brakowało na półkach biblioteki Taty Adasia. Nie kupował ich wcześniej, bo, po pierwsze, były praktycznie nie do kupienia w oficjalnym obiegu[4], a poza tym jakoś niezręcznie byłoby kupować takie książki kilkuletniej dziewczynce. A samemu sobie, dla kaprysu, przy mimo wszystko ograniczonym budżecie? Tata Adasia jest, co prawda, poznaniakiem nieortodoksyjnym, ale jednak poznaniakiem.
Sytuacja uległa jednak zmianie, nieprawdaż? Miał chyba prawo własnemu synowi zaoszczędzić męki pielgrzymowania po księgarniach i bibliotekach. „Gdy pójdzie do szkoły, będzie jak znalazł” – poinformował z dumą Mamę Adasia, taszcząc do domu pierwsze kilogramy dzieł Juliusza Verne’a. Mama Adasia nieśmiało zauważyła, że istotnie, można było to kupić, ale kiedy Adaś już pójdzie do tej szkoły. „No tak, ale skąd wiesz, czy wtedy to akurat będzie, a teraz była okazja, więc kupiłem” – rozwiał wątpliwości co do celowości inwestycji Tata Adasia. Magiczne słowo „okazja” ludziom, wychowanym w epoce powszechnego i permanentnego niedoboru, wyjaśniało i usprawiedliwiało każde, nawet pozornie nieracjonalne, zachowanie.
Taki był początek biblioteki Adasia, która zajęła dwadzieścia centymetrów na jednej z półek biblioteki Taty Adasia, ale w miarę upływu czasu wywalczyła sobie autonomię i zaanektowała dla siebie dwa metry bieżące w strategicznym miejscu[5]. Wydawcy dbali, by Tacie Adasie podsuwać pod konsumencki nos kolejne okazje, choć prawdę mówiąc, kiedy wyłom w twierdzy został uczyniony, dalsze uzasadnianie zakupów było zbędne. I miłość ojcowska pod rękę z pasją zbieracza mogły hulać, no, może nie do woli, ale do pewnych, wyznaczonych realiami budżetowymi, granic.
Tata Adasia świetnie wiedział, co powinna zawierać modelowa biblioteka chłopca-który-ma-wyrosnąć-na-mężczyznę. Miał też nader wysokie mniemanie o własnych literackich gustach. W mniemaniu tym wspierał się opinią innych dużych chłopców. Bo trzeba wiedzieć, że Tata Adasia sporą część lat osiemdziesiątych spędził w towarzystwie dużego grona młodzieńców od lat piętnastu do czterdziestupięciu, tworzących barwne i awanturnicze ugrupowanie pod nazwą: Poznański Klub Fantastyki „Orbita”. W takim otoczeniu pestką było utwierdzić się w mniemaniu, że Verne, May i Szklarski są biblią każdego bez wyjątku nastolatka.
Adaś przed zaśnięciem słuchał czytanych przez ojca bajek. Tata Adasia miał znakomicie przećwiczoną interpretację Milne’a, Brzechwy, Tuwima i Wojtyszki – procentowały wieczory spędzone z Moniką – starszą siostrą Adasia. Historia nie przekazuje jednoznacznie, czy dzieci bardziej lubiły słuchać, czy ojciec czytać, jedno stało się pewne – bakcyl czytelnictwa został w następnym pokoleniu zaszczepiony.
Etapem przejściowym, od Kubusia Puchatka i Pana Kleksa do kanonu młodego skauta, były komiksy. W ich towarzystwo każdy chłopiec musiał wpaść, prędzej czy później. Adaś wpadł prędzej, bo spora ich sterta leżała na półce siostry. Zeszyty Tytusa Romka i A’tomka, Kajki i Kokosza, Asterixa i Thorgala[6] miały spełnić swe pożyteczne zadanie, z jednej strony uwrażliwiając na walory grafiki, z drugiej stymulując apetyt na przygodę. Nie bez znaczenia było i to, że dobre komiksy rozwijały też poczucie humoru.
Dziesięć lat wcześniej jego siostra poszła malowniczą ścieżką C.S.Lewisa, by trafić do świata Tolkiena i na pewien czas tam zamieszkać. Pasją Moniki była jednak muzyka i jej poświęcała coraz więcej czasu, kosztem czytania, o nauce nie wspominając. Te dziesięć lat stworzyło ogromną różnicę. Adaś miał już do wyboru kilkadziesiąt programów kolorowej telewizji, filmy video, gry komputerowe i elektroniczne gadżety. Nie reagował entuzjastycznie na ojcowskie „reklamy” rżącej i szczekającej orężem Trylogii Sienkiewicza, imponującego wiedzą i logiką Verne’a, esencjonalnie przygodowej, pełnej przyrodniczych i geograficznych ciekawostek serii o Tomku, czy tryskającej humorem, urwisowskiej sagi Niziurskiego. Lata dziewięćdziesiąte to era MTV, teledysków i migających obrazków. Ich dewizą było: szybko, krótko, głośno. Na płynące leniwym prądem narracje i tak zwane opisy przyrody nie było czasu.
Ożywiał się za to Adaś przy wszelakiej maści gwiezdnych wojnach i transformersach, bohaterowie jego wyobraźni ożywali w automatach do gier, komputerze i video. Z reguły uzbrojeni byli po zęby i znali wszystkie możliwe i niemożliwe rodzaje kopnięć. W pewnym sensie to normalne, że u chłopca w tym wieku akcja dominuje nad refleksją, tłumaczył sobie Tata Adasia, ale żeby nie tknąć Verne’a? W głębi duszy czuł jednak żal, że „tak ładnie żarło i zdechło”.
Nie byłby wszakże sobą, gdyby się tak po prostu poddał. Niech będą Gwiezdne Wojny, byle chłopak czytał. I tak, na innej już półce, tym razem stacjonującej w pokoju syna, zaczęły jeden po drugim meldować się kolejne tomiki serii „Star Wars”. Gdy było ich kilkanaście, spowszedniały na tyle, że w starciu z Tolkienem nie miały szans.
Adaś dojrzewał szybko i jako czternastoletni młodzian był już „za stary” i wystarczająco odporny, by zarazić się „pottermanią”. Stopniowo Tata Adasia zaczął na półce syna[7] odnajdywać książki, przemycone ze swojej biblioteki, ale bynajmniej nie byli to Twain, Cooper czy Kosidowski. Budziło to mieszane uczucia Taty Adasia, który cieszył się, że syn sięga po coraz dojrzalsze lektury, ale do szewskiej pasji doprowadzało go, że książki nie wracały na swoje miejsce w bibliotece, a wałęsały się w różnych niehigienicznych miejscach i ginęły w czeluściach chaosu, z taką łatwością i niefrasobliwością generowanego przez Adasia.
Dorastający młodzieńcy prezentują, na użytek domowy, komunistyczne podejście do problemu własności, według marksowskiej zasady: każdemu według potrzeb. A potrzeby ich rosną z dnia na dzień. Wspólna pula skarpetek, koszul, podkoszulków, przyborów do golenia to doświadczenie, którego nieuchronnie zaznać musi każdy ojciec, uszczęśliwiony potomkiem płci męskiej[8].
Wspólna seria „świata dysku” od początku stała w pokoju Adasia. Każda okazja jest dobra, by kupić kolejny tom niezrównanego Pratchetta, ale sprawiedliwie trzeba przyznać, że większość egzemplarzy kupowana była z okazji imienin, urodzin, gwiazdki, dnia dziecka, rozpoczęcia i zakończenia roku szkolnego, wyjazdem na wczasy, walki z przeziębieniem, rozstaniem z kolejną dziewczyną, pomyślną oceną (z czegokolwiek), zdanym egzaminem, wygranym konkursem (w czymkolwiek), występem na scenie amatorskiej, wizytą w hipermarkecie lub innego, mniej czy bardziej historycznego, wydarzenia w życiu Adasia. OK, gdy się wyprowadzi, uzbieram sobie swoją serię – knuje w myślach Tata Adasia i czuje się z tym lepiej, bo wie, że dobrze być facetem, który ma w życiu jakiś cel.
Reformatorskie zapędy Adasia w kierunku “uspołecznienia” dorobku myśli twórczej innych mistrzów pióra już nie spotkały się z rodzicielskim błogosławieństwem. Bowiem Tata Adasia bardzo przywiązał się do książek, latami gromadzonych za ciężko zarobione pieniądze, które przecież mogły być wydane na pilne, domowe potrzeby, ale pasja miłośnika książek sprawiła, że inne priorytety nie miały szans przebicia. Jeszcze nie umarłem, by dzielić mój dobytek – rozmyślał czasem Tata Adasia, gdy zdarzało się, że był w ponurym nastroju. Niech wiedzą, sępy, że mojej biblioteki będę bronił do krwi ostatniej.
Brzmiało dumnie, lecz niestety nie rozwiązywało problemu „niechcianych” czy „zapomnianych” mistrzów pióra. Adasia czy nie Adasia, biblioteka została na miejscu, w którym ją Tata Adasia zgromadził. Stoi tam po dziś dzień, trochę jak wyrzut ekonomicznej komory sumienia Taty Adasia, a bardziej, jak bilet do sentymentalnej podróży w czasie. Bo co do tego, że Tata Adasia sentymentalny jest, nie ma chyba wątpliwości. Pozbyć się tych książek, to jak wyrzucić małego, drżącego szczeniaczka za drzwi, w noc śnieżnej zamieci. Tata Adasia przygląda się po raz tysięczny tej półce. Po raz tysięczny patrzy na Dzikowy skarb. Po raz tysięczny widzi Dzika, wykradającego się z synem na polowanie, które będzie dla dziecka ostatnim. Po raz tysięczny widzi dziecięcy pokój, tapczan, światło nocnej lampki i słyszy, dobywający się z odtwarzanej raz za razem pocztówki, głos Lennona śpiewający: „There are places I remember…”.
Argument ekonomiczny ustępuje przed racją moralną. A niebo gwiaździste życzliwie się temu przygląda. Nie po to Tata Adasia książki kupił, by je potem sprzedawać. Zdrady w tym domu nie będzie!
Nowe pokolenia, to nowe nadzieje, a jak mówią, nadzieja umiera ostatnia. Mikołaj skończy we wrześniu trzy latka. Dziś bardziej niż bajki pociągają go wiertarka, śrubokręt i kosiarka do trawy, ale w przyszłości? Kto wie?
Powinni mu więcej czytać – martwi się Tata Adasia, tak na wszelki wypadek.
[1] z niezwykle zajmującą częścią poświęconą anatomii i prokreacji.
[2] W słowniku Taty Adasia gen oznacza każde dziwne, niezrozumiałe “coś” w jakikolwiek sposób związane z dziedziczeniem.
[3] Często miały one kształt rozkładanych łóżek polowych, turystycznych stoliczków lub naprędce skleconych straganów, ale kto w czasach rewolucji będzie upierał się przy encyklopedycznej definicji pojęcia „półka”.
[4] Jeśli nie miało się pracującej w księgarni mamy, cioci lub zaprzyjaźnionej sąsiadki.
[5] Czyli na wysokości wzroku.
[6] Bo jak już komiksy, to przynajmniej te najlepsze, czego czuwający nad edukacją dzieci Tata Adasia skrupulatnie dopilnował.
[7] To kolejny przykład przenośni literackiej. W rzeczywistości książki te odnajdowały się w stertach różnych przedmiotów tworzących pożywną glebę dla narodzin oszluzgów, kikimor, wiwern czy inszych potworów, rodzących się na wysypiskach. Dowodem na istnienie tych potworów jest fakt, że niektóre książki zginęły w tym bałaganie definitywnie.
[8] I kiedy Mama Adasia, jak to ma w zwyczaju, opowiadała krewnym i znajomym: „nasz Adaś ma wszystko po ojcu”, Tata Adasia z rezygnacją uzupełniał: „łącznie z wodą po goleniu”.