Z lotu Marka Jastrzębia
IGRZYSKA czyli komercyjne szczury z KASĄ
Przebywam w świecie niechcianym, narzuconym, skonstruowanym przez osobnika umysłowo nieszczególnego. W krainie strachu, agresji, groteskowych recept na cokolwiek. Żyję w otoczeniu farfocli, płaskich wrażeń i naskórkowych ocen. Znajduję się na marginesie obcych zdarzeń. Jestem jako dodatek do kwiecistego kożucha: moralnie plugawiony przez współczesną odmianę Nikodema Dyzmy. A kiedy o tym mówię, Obywatel Dyzma powiada, że marudzę. I dziwi się, jak można nie lubić tragedii, istnieć bez magla i plotek, trupów i ofiar, przemocy i katastrof. Co to za życie bez gwałtów i seryjnych morderstw? Zwłok rozmazanych na ścianie? Jak nie pokazywać strumieni krwi, obejść się bez ofiar i malowniczych dramatów? Jak można wytrzymać bez codziennej dawki zgrozy i upojnego słuchania jęków ludzi wołających o pomoc? Przecież to tak rozkoszne doznania! Balsam dla oczu! A generalnie, to chce tego NARÓD! Odpowiadam mu słowami Rochefoucauld: Zawsze mamy dość siły, aby znieść cudze nieszczęście. Jednak po rozpaczliwej tępej minie mojego gnębiciela poznaję, że nie wie, o co mi chodzi.
*
Natłok patologicznych zjawisk, tych wulgarnych omenów obecnych czasów, nurtuje mnie od dawna. Wrażenie to nasiliło się z chwilą terrorystycznego ataku w 2001 r. A potem wzrosło podczas debat o Smoleńsku. Denerwują mnie bezustanne powtórki z tragedii. Seriale z cudzego bólu. Tak jak wszelka natarczywość przekazu. Działa na nerwy widok reportera wyłaniającego się ze szklanego pudełka i jak przygłupowi opowiadającego po raz tysięczny, o tym, co widziałem przed chwilą, a co mogę zobaczyć jeszcze raz dzięki sponsorowi od prezerwatyw. Drażni obraz sprawozdawcy przedstawiającego krwawe widoczki rozwalonych ciał i zapadających się wież, ludzi wyskakujących na bruk, rozmowy telefoniczne, ostateczne pożegnania z rodzinami. Nazbyt intymne, przeznaczone dla najbliższych, udostępnione publice, stające się własnością ogólnodostępną i poniekąd narodowym dobrem… Wszyscy mogą się o nich wypowiadać, bo przecież każdy ma prawo do informacji, do jej interpretowania i oceny. Toteż mamy irytujące podglądanie, niuchanie, medialne jazgoty idioty.
Mamy w bród rankingów oglądalności, słuchalności, poczytności.
Radio, prasa, telewizja i ulica, wszystkie te nośniki informacji, obwąchują rzeczywistość, starając się wycisnąć z ludzkiego bólu i łez jak najwięcej pieniędzy, zrobić wokół nich jak najwięcej rwetesu. Lecz wkrótce zapominamy o zdezaktualizowanych, ponieważ doświadczamy – nowej dostawy. Jak wiemy, wszystko, co nowe i pachnące świeżą krwią, atrakcyjniejsze jest od dramatu przeżutego. Temat sprytnej sprzedaży tragedii, mówienie o niej, zaaferowane, rozentuzjazmowane i wszechstronne obgadywanie wszelkich tragediowych aspektów, reperkusji i konfiguracji, to temat modny. Ale szybko się nudzi i działa tylko przez krótką chwilę. Aż do wyczerpania się publicznego zainteresowania, funkcjonuje na pierwszych stronach gazet, w czołówkach radiowych, czy telewizyjnych dzienników. Aż do znudzenia więc bombardowani jesteśmy aktualnym PROBLEMEM znajdującym się na naszej maglarskiej tapecie.
Dlatego, na koniec spotkania, mówię do niego w ten deseń: obywatelu Dyzmo! To nie naród zachowuje się jak Dulska. Robią to za niego – wścibskie agencje towarzyskie nazywane MEDIAMI. Robią to w moim imieniu, wpychają się do mojego życia, i, czy tego chcę, czy nie, są nietaktownymi dresiarzami słowa; na moich oczach odprawiają orgie, zabawy, pląsy, a zewsząd dokucza mi – ich nieznośny BRAK SUBTELNOŚCI.
*
Powinienem ostrzej wypunktować, z czym się nie zgadzam. Na przykład powiedzieć o doszczętnie skomercjalizowanej misyjności TV, czyli braku klasyki w dzisiejszym tetrze TV (Szekspir, Słowacki, Frisch), programów edukacyjnych dla szkół, nieobecności muzyki poważnej, zastąpionej muzyką rozrywkową (o czym można przeczytać w artykule Wacława Panka), zlikwidowaniem Wielkiej Gry i innych programów. No ale ten tekst nie jest szczegółowym raportem policyjnym ze zdarzenia, a tekściarz nie jest zobowiązany do podawania wszystkiego „na tacy” łącznie z numerem kołnierzyka krawężnika; autor ma obowiązek zostawić czytelnikowi pole manewru do własnych refleksji, domysłów i wyobrażeń. A co robić, że polecę Leninem? Napisać do Ministerstwa Dewastacji Narodowej, że nie uchodzi być komercyjnym szczurem z KASĄ? Założyć mediom nelsona? Upichcić kolejny pakt o kulturze? Wyłączyć TV i wejść do wieży ze słoniowej kości? Przecież to postawa kapitulancka! Chcę uczestniczyć w życiu, a nie chować się przed nim!
Osobiście nie wierzę w pakty człowieka z burakiem. Jeżeli rencista, emeryt, czyli człowiek otrzaskany z brakiem pieniędzy, łatwiej, częściej i chętniej wysupła grosz na pomoc dla ludzi, a obwisły tyłek właściciela mercedesa [facet z nocnikiem zamiast mózgu] wypina się na bliźniego w potrzebie, to trudno spodziewać się normalnych relacji w kulturze. Sponsorem kultury jest więc ten, co prócz niej, niczym nie dysponuje.
Marek Jastrząb