Alina Kietrys – W te czasy gramy „Wyzwolenie” .

1
24
Fot. Rafał Skwarek/ mat. teatru

PremieraWyzwolenia” Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Jana Klaty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku była oczekiwanym wydarzeniem nie tylko z powodu nazwiska reżysera. Po trzyletnim remoncie wróciła do widzów duża scena teatru, świetnie wyposażona technicznie, z nową z widownią, niestety niezbyt okazałą, bo zaledwie jest na niej 341 miejsc. Natomiast foyer teatru robi wrażenie, bo widać, że to inwestycja „na bogato” – w czerwieni i złocie.

Jan Klata umie robić artystyczne zamieszanie. Zaczął w Gdańsku głośnym „H” w Stoczni Gdańskiej w 2004 roku, czyli nietypowym Hamletem, a potem zaznaczył kilkakrotnie swoją obecność. Ostatnio „Balkonem” Geneta, udanymi „Trojankami” Eurypidesa i nieoczekiwanie farsą „Czego nie widać” Frayna. O premierze „Wyzwolenia” mówiło się i mówi w różnych wartościujących odcieniach. Na pewno spektakl robi wrażenie w warstwie dźwiękowej i wizualnej. Techniczne możliwości sceny pomogły imponującym i sugestywnym animacjom video Natana Berkowicza, które doświetlają i uzupełniają odczytanie Klatowskie dramatu Wyspiańskiego. Inscenizacja jest bardzo ciekawa w warstwie plastycznej za sprawą scenografii, kostiumów i światła Mirka Kaczmarka, stałego scenografa Klaty oraz ruchu scenicznego Maćko Prusaka, który potrafi pobudzić i zaniepokoić wrażliwość widza.

Na otwartej scenie pojawiają się upiorne, niemal nagie postacie – fantomy. Dwadzieścia białych w dziwnych pozach ciał naznaczonych czerwoną farbą na dłoniach i stopach, genitaliach, sutkach i pod pachami. Ta czerwień to niczym chrześcijańska czerwona glina, która może symbolizować człowieczeństwo, ale też krew i ogień. Ci dziwni biali pomazańcy są jak skazani na Piekło w Sądzie Ostatecznym Memlinga (fragment obrazu pojawia się w prezentacji video). I Wyspiańskiego Konrad, o proweniencji mickiewiczowskiej, też wywodzi się z tej białej gromady i nie wie, „czy z raju idzie, czy z piekła”. Klata zmultiplikował Konrada i uczynił go bohaterem romantycznym męsko-damskim w pięciu osobach. Pojawiają się więc osadzeni w tekście Wyspiańskiego: wyrazisty Piotr Biedroń, dobrze czujący się w romantycznej konwencji, rozpoznawalny Cezary Rybiński, powściągliwy i profetyczny oraz najmniej przejmujący Michał Jaros, a także wiotka i sugestywna Dorota Androsz i wyniosła, nieco zagubiona Magdalena Gorzelańczyk. Ta wielogłosowość nie do końca jasno określa, kim naprawdę jest ten pięcioosobowy Konrad w spektaklu Klaty. Czy sumieniem i prawdą, czy na pewno wyzwoleniem?

„Wyzwolenie” Wyspiańskiego – co często się podkreśla – jest hermetyczne w warstwie dramaturgicznej. I Klata nie pomaga widzom w rozwikłaniu zagadek formalnych.  Białe postacio-upiory w jego spektaklu prężąc się i wijąc (ruch sceniczny oparty o formy tańca współczesnego) wiodą przez dwie godziny opowieść o Polsce. Zunifikowana kreacja zbiorowa zespołu aktorskiego Teatru Wybrzeże, niemal bezbłędna warsztatowo, jest siłą tego przedstawienia. Białe postacie są więc i Chórem wybranek, i Maskami, są też Karmazynem, Hołyszem, Robotnikiem, Reżyserem, Kaznodzieją. Samotnikiem. Jeden z ciżby „białych” stanie się też Starcem (stateczny Jerzy Gorzko), którego Klata zamyka z córkami w pudle z pleksi, by stamtąd zachwalał „polską myśl”.

Akcja dramatu Wyspiańskiego toczy się w krakowskim teatrze, w którym „gdzieś przed siódmą wieczorem” ma rozstrzygać się walka o polskie dusze i umysły, bo „chcemy w teatrze tym Polskę budować!”. Gdański spektakl Klata rozpoczyna długim, spowolnionym i niestety niezbyt porywającym aktorsko monologiem Reżysera (też biały Marcin Miodek, który wykonuje gesty i ruchy osoby dotkniętej chorobą) i m.in. krytykę romantyzmu wykłada na scenie „na dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż”, miejscu na tyle obszernym „by w nim myśl polską zamykać już”. A w tyle sceny Muza (Katarzyna Dałek ciekawa dopiero w finale), która siedzi na podeście nieruchomo z szeroko rozłożonymi nogami. Twarz Muzy wyeksponowana na video jest zamazana. Ona musi nieruchoma wytrzymać potok słów wypowiadanych przez białe upiory – o tęsknocie, niechęciach, uprzedzeniach i utrwalanych polskich mitach.

Gdańskie „Wyzwolenie”, tekst bardzo skrócony przez Klatę, brzmi jakby pisane było przez Wyspiańskiego wczoraj, a nie sto dwadzieścia lat temu. Pojawiają się w nim publicystyczne hasła i wezwania, które żywcem mogłyby trafić na przedwyborcze ulotki, o czym zresztą reżyser mówił w wywiadzie przed premierą. Tę doraźność tekstu Wyspiańskiego Klata częściowo wykorzystuje. I zakłada słusznie, że takie fragmenty spektaklu powinny się widzom skojarzyć z sytuacją tu i teraz. Najmocniejsza jest scena z ruchomym murem uzbrojonym odłamkami szkła (mur berliński a może ten na granicy Polski z Białorusią), który łamie się i przesuwa, tworząc otwory. W nich pojawiają się te białe ludzkie fantomo-upiory. Krzyczą one o Polsce, walczą o Polskę, ironizują, oskarżają i odsłaniają nikczemność.

Inscenizacyjnie Klata osacza widza, choć nie ułatwia śledzenia wszystkich tropów, ale stworzył magmatyczne piekło, w którym upiory wciskają słowa i sensy w głowy widzów. O czym? O polskich narodowych uzależnieniach i kompleksach, o wolności i marzeniach, o polskiej niemocy i zaprzaństwie. Finał jest groźny. Wpada na scenę płonący Konrad, na którego dwie gaśnice kieruje obsługa sceny. Gasi ogień. Konrad upada, a Muza wygłasza końcowe kredo. Z głośników słychać śpiew – chór po rosyjsku, z przejęciem artystycznym wykonuje polonez Michała Ogińskiego „Pożegnanie ojczyzny”. A potem to, co w dramacie Wyspiańskiego – teatr w teatrze, bo Polskę Klaty-Wyspiańskiego rozgrywa się w teatrze. Ale czy na pewno? Jest w tym finale coś bardzo przygnębiającego, mimo że białe upioro-fantomy rozcharakteryzowują swoje twarze, na nagie ciała zakładają szlafroki albo ochronne uniformy, też białe, zdejmują plastikowe, kryjące włosy czepki i wracają do dawnych ról – granych albo wyobrażonych.

Klata przed kilkoma miesiącami w wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” przyznał, że „lepiej spłonąć niż zblaknąć”, rzecz dotyczyła intensywnej pracy i teatralnego szaleństwa, które pozwala zatracić się w działaniu. Gdańskim „Wyzwoleniem” Klata nie spłonął, ale też nie zblaknął. Po prostu pokazał, że pięćdziesiątka w życiu reżysera-kreatora to czas na spektakl męski, który stawia wyzwania przed widzami.  I to przedstawienie znajdzie apologetów, ale też są i tacy, którzy takie „wyzwalanie” przyjmują z rezerwą,u Wyspiańskiego bowiem „Wyzwolin ten doczeka się dnia, kto własną wolą wyzwolony”. A także własną drążącą, niespokojną myślą. Jeśli Klata ją pobudził, zwyciężył.

Alina Kietrys

Teatr Wybrzeże, Stanisław Wyspiański „Wyzwolenie”, reżyseria Jan Klata

Scenografia, kostiumy, światło Mirek Kaczmarek

Ruch sceniczny Maćko Prusak

Video Natan Berkowicz

Obsada: Dorota Androsz, Justyna Bartoszewicz, Piotr Biedroń, Magdalena Boć, Piotr Chys, Robert Ciszewski, Katarzyna Dałek, Magdalena Gorzelańczyk, Jerzy Gorzko, Grzegorz Gzyl, Michał Jaros, Jacek Labijak, Krzysztof Matuszewski. Katarzyna Z. Michalska, Marcin Miodek, Robert Ninkiewicz, Jakub Nosiadek, Paweł Pogorzałek, Cezary Rybiński, Marek Tynda, Agata Woźnicka.

[Fot. Rafał Skwarek/ mat. teatru]

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko