Irena Nyczaj – Czy mnie kochasz…

0
239

Od tego incydentu ze śliwką żona inaczej się do niego nie zwraca, jak: „Stary durniu”. Że też jej się nie znudzi. Ale z drugiej strony to przecież wyraz troski, a może nawet…? Kiedy zadał jej to pytanie, postawione w oglądanym niegdyś w teatrze muzycznym spektaklu Skrzypek na dachu, pytanie proste, lecz widocznie nieproste już, gdy chodzi o odpowiedź, roześmiała się i wylał się potok słów, wręcz kaskada, a on chciał tylko tej jednej odpowiedzi, której nie usłyszał. Cóż, widać porę wybrał nie najlepszą. Zapatrzył się w okno. Od czasu głupiego – sam to przyznaje – wyskoku, właściwie nie wychodzi z mieszkania. Nad nim niemy sufit obrzeżony czworobokiem ścian, szczelnym mimo drzwi. Jego sen to bolesny odpoczynek, a dzień – dzwon nieustający. Ten dzwon woła i nakazuje, i człowiek jest posłuszny wezwaniu.

Wertuję gazety książki
one wertują mnie
Gdzie więcej stron – jeszcze w nich
czy we mnie
”.
A przecież nie tak dawno jeszcze, dosiadając Pegaza, gnał po bezdrożach, wykrotach, wzlatując czasem niczym Ikar hen, wysoko, aż ku słońcu.
„Samo południe – a jakby o północy
sam środek skwaru – a zimniej niż w szczelinach
zatrzaśniętych ust”.

Teraz codziennie widzi, jak wschodzi i zachodzi szarość. Dzień za dniem, noc za nocą wloką się niemiłosiernie. To Czas tak powłóczy dniami i nocami. To Czas. Ta konkluzja wywołała bolesny grymas na twarzy starego człowieka. Dosadnie poczuł, że Czas, jak nieubłagana kropla, drąży skałę jego ciała, dobiera się do wnętrza. Brr, aż się otrząsnął. Postanowił sumienniej wykonywać wszystkie ćwiczenia zalecone przez rehabilitanta, by doprowadzić jego chromą, a na dodatek nieszczęśliwie złamaną nogę, do jako takiego stanu.

W uchylonym oknie zza firanki często zagląda do niego wiatr. Wie, że dłoń poety ledwo chybocze, gaśnie na byle krzyk, byle śmiech. Jednak gdy kartka osuwa się ze stołu i na podłodze drga kruchym nerwem, człowiek podnosi ją i przytwierdza na powrót do stołu. Wbrew swojemu zwątpieniu. Wygładziwszy firanki w oknie, wiatr oddala się, by spełniać inne ważne zadania. Starszy zamyślił się.

Gdyby z gwiazd zapalały się kwiaty na ziemi,
gdyby zapach udało się w światło przemienić,
nikt by z nas drogi żadnej nie nazwał daremną,
w pół nadziei nie przepadł, zdeptany przez ciemność
”.

Serce przynagliło bieg, gdy on gnał po schodach falujących pośpiechem. Praca, dom, rodzina, obowiązki…
Na początku wspólnego życia mieszkali z żoną kilkanaście kilometrów za miastem. Śnił teraz równiny, przestrzeń roztopioną słońcem i siebie, gdy pędzi niczym rżący ogier, by przesadzić, pokonać każdy widnokrąg, przedążyć pęd ziemi. Tak, wówczas to było możliwe. A więc krążył samotnie ciemnymi korytarzami własnego wnętrza, wrzącymi kanałami zmysłów, niepewnymi kierunku labiryntami wyobraźni. Gdzieś na końcu tunelu zaświtało czasem światełko – ułudy? Nie, to światła pociągu. Jakże je lubił. Pociąg – mknący poemat, okna – pamięć. Kwiaty, liście z mijanych drzew zbierał w bukiet, by zdjąwszy zeń pędu szeleszczący celofan – darować go swej ukochanej, jedynej… Była wrzącym rubinem

Aż wreszcie wschodzi pewnego poranka ten właśnie dzień… Westchnął boleśnie. Po przeprowadzce do miasta przeżył szok. Budząc się widzi szare ulice i budynki, matowe od dwutlenku powietrze, kurz i cement, które smogowym szkłem wrastają w płuca. Jego płuca były mocno nadwyrężone, nabawił się bowiem poważnego zapalenia, służąc w formacji podhalańczyków. Jak wyglądało leczenie w warunkach wojennych, lepiej nie pamiętać. Nie dość tego, ciężko ranny, o mało nie utracił nogi, której nie pozwolił sobie amputować. Lekarze powiedzieli wprost: „Więc pan umrze”. A on: „Trudno. Ale stawię się przed Bogiem na obu nogach”. Gdy usypiali go, by jakoś zaopatrzyć, oczyścić ranę, śpiewał Wróć do Sorrento. Nie pamięta, ile zwrotek, ale podobno kilka. Głos miał mocny, piękny.

Wyżył, chociaż noga z ubytkami kości i mięśni przez całe życie dokuczała, rwała na zmianę pogody. No i trochę utykał, co mu najmniej przeszkadzało. Serce o kuli, ale szło.

Gruzy wokół nas
i w nas.
Kto zburzył ten świat,
budując go wpierw tyle wieków
z głodu piękna, tęsknoty ku światłu?!
”.

A teraz jak na złość ta afera ze śliwką. Nie było to mądre – musiał przyznać. Ale cóż, podobno – jak mówią – wszystko jest po coś. Tylko po co mu złamanie i tak już nędznej, pokiereszowanej nogi – wojennej weteranki?

Weszła żona, niosąc parujące talerze ze smakowitym obiadem. Co jak co, ale gotowała wyśmienicie. Gderała przecież jak każda kobieta. Zdążył się przyzwyczaić, zaakceptować i nauczył umiejętnie puszczać mimo uszu słuszne uwagi, tylko od czasu do czasu przytakując, by czujna kobieta nie przyłapała go na zupełnym lekceważeniu jej słów, marginalizowaniu ich czy wręcz, o zgrozo, bimbaniu, olewaniu.
Tym razem „Stary dureń” zabrzmiało jakby bardziej miękko. Przysiadła w fotelu.
– Przepraszam cię, Mania, nie gniewaj się już. I bez tego mi ciężko i źle.
– Żebym to ja przewidziała! Wiedziałam, że głupiejesz zawsze, gdy jedziesz do rodzinnego domu. Ale żeby aż tak! Powinieneś mieć zakaz odwiedzania ojcowizny. I tyle. I zakaz kontaktów z Bronkiem.
– To nie jego wina. Chociaż… on też wlazł.
– Ale spadłeś tylko ty!
– Uratowałem go. Jak się gałąź załamała… Nie zdołałem się utrzymać.
– Tak, tak, bohaterze, znamy te wojenne opowieści. Co wam, stare dziady, porobiło się w głowy? No tak, młodość, młodość się przypomniała. Teraz jedz spokojnie. Ja pójdę przygotować dobry deser. Po południu przyjdą Marzenka i nasze dziewczynki. Przyjdzie prawdziwa młodość.
– Poczekaj chwilę i posłuchaj. Napisałem taki wiersz. Dla ciebie:

Pozwól mi spojrzeć poza siebie
skoczyć w stare podwórko z niskiego jeszcze piętra
Pozwól a popędzę drucianą kluczką obręcz
po kocich łbach cwałującą pod batem czupryny
a strzelę ostro bramkę w czworobok trzepaka
lub rozbiorę na części szybę od piwnicy
Sąsiad skaleczy rękę i ze skargą pójdzie
gdy ręka mu tymczasem narośnie bandażem
Będą śmiać się bo skarga przecież nie zagoi

Pozwól mi gdym dorosły odświętny
                                   w długich spodniach
nikt nie zobaczy kolan czerwonych jak cegły
”.

Żona podeszła, objęła go bez słów, przytuliła i wyszeptała:
– Piękny wiersz. Też cię kocham, sta…
– Dokończ, nie krępuj się.
Popatrzyła na męża ciepło i uśmiechnęła się, a w oczach pojawiły się figlarne błyski. Przygarnął ją mocno, jak za dawnych lat, a ona pogładziła jego miękkie, przerzedzone włosy.

„Horyzontem idzie kobieta.
Przywraca powietrzu barwę,
ustanawia ład.
                   Wstaje świt…
.

Z nowym dniem wschodzę – nie ten sam. Nabieram w oczy brzasku i roznoszę jego rześką woń po rozespanym mieszkaniu. Budzą się rzeczy – także i bardzo dawne, stare, schorowane. Skrzypią gderliwie. Wiele miałyby do powiedzenia… Próbują coś tam nawet za moimi plecami, ale wkrótce cichną, wtrącając się tylko z rzadka. Czują: krok mój staje się sprężysty, nieomylny; rozplątuje pełgające sennie pajęczyny mroku, forsuje zamaszyście barykady kolejnych progów. Przyklękają klamki u drzwi i okien. Z nowym dniem otwieram mieszkanie na świat. Ufnie i zdobywczo. Nie poddając się żadnej złej wczorajszej myśli. Tak jakbym świat jeszcze raz stwarzał z nieposkromionej w sobie nadziei – ciszy rozbłysku. Patrzę, unoszę ręce. D y r y g u j ę. Rozlega się świergot na dachach i drzewach. W dym skądś, zgubiony pośród taktów warkocz, wstępuje z mych dłoni najczystsza pieśń słońca.

__________
Postacie w opowiadaniu są fikcyjne, wszelkie podobieństwa do osób przypadkowe. Prawdziwe są tylko cytowane fragmenty wierszy i poematu dramatycznego Puls Stanisława Nyczaja, pochodzące z okresu Jego wczesnej twórczości.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko