Franciszek Czekierda – ADAM MICKIEWICZ WŚRÓD KOBIET W MOSKWIE I PETERSBURGU

1
330

W listopadzie 1825 roku Mickiewicz wyjechał z Odessy do Moskwy. W połowie grudnia stawił się u generał-gubernatora księcia Dymitra Golicyna w celu pełnienia w jego cywilnej kancelarii służby czynownika dwunastej klasy. Zamieszkał z Franciszkiem Malewskim i Józefem Jeżowskim w pensjonacie Lechtnera. W mieście przebywali również Cyprian Daszkiewicz i Onufry Pietraszkiewicz. W tych dniach, dokładnie 14 grudnia, w  Petersburgu stłumione zostało powstanie dekabrystów. Pół roku później wielu z nich stracono, m.in. Michała Bestużewa, Konrada Rylejewa, Pawła Pestla, Sergieja Murawlowa i Piotra Kachowskiego. Poeta poświęcił im po latach przejmujący wiersz Do przyjaciół Moskali umieszczony na ostatnich stronach III części Dziadów.
 Książę Golicyn, uważany za sympatyka artystów, nie miał wielkich wymagań wobec polskiego zesłańca. Mickiewicza zatrudnił, lecz bez obowiązku podjęcia pracy. Poeta informował o tym Hermana Hołowińskiego w liście z 23 czerwca 1826 roku: „Przebywam w stolicy Moskwie jako czynownik w kancelarii JW Generał-gubernatora. Zacny ten mąż pozwolił mi spokojnie gotować się do służby, nim się nauczę języka i uformuję nieco charakter. Praca ta na nieszczęście idzie zbyt trudno i trzeba jeszcze mi wiele czasu, nim zostanę aktualnym piszczykiem” (urzędnikiem).
W pierwszych miesiącach pobytu w Moskwie poeta poznał Nikołaja Polewoja, wydawcę dwutygodnika Moskowskij Telegraf, w którym publikowano w 1826 roku tłumaczenia jego wierszy: Kurhanek Maryli, Sonety, Powieść Wajdeloty i Farys. W tym czasie nadawał ostateczny kształt sonetom, przygotowując je do wydania książkowego. Po tej pracy zaczął tworzyć Konrada Wallenroda. U Polewoja poznał księcia Piotra A. Wiaziemskiego, który wprowadził go (i Franciszka Malewskiego) do salonu księżny Zenaidy Wołkońskiej. Golicyn również był stałym bywalcem jej artystycznych wieczorków. Mickiewicz spotykał się u niej z Aleksandrem Puszkinem, którego poznał w zespole współpracowników powstającego czasopisma Moskowskij Wiestnik. Jego poezję czytał już w Petersburgu, doceniał jej przełomowe znaczenie w literaturze rosyjskiej. Puszkin również znał i cenił twórczość polskiego wieszcza. Obaj zaprzyjaźnili się, choć była to przyjaźń natury bardziej literackiej niż osobistej. Relacje ich nie układały się bezproblemowo, dzieliło ich wiele spraw, przede wszystkim to, że polski poeta był przedstawicielem zniewolonego kraju i ciemiężonego przez Rosję narodu. Łączył ich jednak negatywny stosunek do caratu. Rosyjskiemu poecie nie wolno było bez zgody władz opuszczać swojego majątku. Do Moskwy przyjechał w asyście feldjegera. Po śmierci cara Aleksandra I (19 listopada 1825), jego następca Mikołaj zezwolił mu na swobodę poruszania się.
Książę Piotr Wiaziemski wypowiadał się o Mickiewiczu bardzo życzliwie, podkreślając, że był człowiekiem wykształconym, dobrze wychowanym, zachowywał się naturalnie, szlachetnie, wesoło i rozumnie, a ludzie lgnęli do niego; nie robił z siebie ofiary politycznej; po francusku mówił swobodnie i ślicznie.
 Salon Zenaidy Wołkońskiej przy ulicy Twerskiej zaliczał się do najbardziej prestiżowych miejsc towarzyskich w Moskwie. Bywali u niej m.in. Aleksander Puszkin, Fiodor Bruni, Sylwester Szczedrin, Horacy Vernet, Antonio Canova i Bertel Thorvaldsen. Pani domu serwowała nie tylko czaj i przekąski, ale także obiady. Goście prezentowali swoje utwory, wystawiali inscenizacje teatralne oraz prowadzili dysputy na najważniejsze tematy kulturalne. Księżna Wołkońska, mając znakomity kontralt, chętnie występowała w wybranych ariach operowych. Ponadto dobrze pisała i rysowała. Ciekawostką jest, że była sympatyczką katolicyzmu, co po latach doprowadziło ją do porzucenia prawosławia. Car Mikołaj I wszczął w tej sprawie śledztwo, by dowiedzieć się o sprawców nawrócenia. Podejrzany był Mickiewicz, lecz dochodzenie niczego nie wyjaśniło. Wiaziemski w liście do Aleksandra Turgieniewa pisał o jej salonie jako o „magicznym zamku muzycznej wróżki”, w którym wszystko śpiewało. Księżna Zenaida była utalentowana, piękna i szlachetna. Prawdopodobnie podkochiwał się w niej car Aleksander I, który odwiedzał ją w Paryżu, w Wiedniu (na kongresie) i Weronie. W liście do niej pisał:  „Płonę z niecierpliwości, księżniczko, by upaść do Pani stóp; wczoraj już tęskniłem za tym szczęściem, lecz niebo chciało inaczej”. Kochali się w niej również poeci, m.in.: Jewgienij Boratyński, Andriej Murawiew i Dmitrij Wenewitinow. Polski wieszcz należał do jednych z jej kilku wyjątkowych gości, dzięki sławie i zdolnościom improwizacyjnym błyszczał w towarzystwie.
Pewnego wieczoru, gdy goście w skupieniu słuchali występu włoskiego artysty, Mickiewicz na stronie rozmawiał z Wołkońską.
– Pani czar, anielski głos i  nieprześcigniona uroda nie są mi obojętne, droga księżniczko – poeta rzekł pod koniec rozmowy, gdy wyczuł, że Zenaida była mu coraz bardziej przychylna.
– Niemalże to samo powtarza mi najjaśniejszy car – stwierdziła pół żartem pół serio.
– Przy odrobinie fantazji mógłbym rzec, żem carem polskiej poezji – uśmiechnął się uwodzicielsko.
– Nie przeczę – odwzajemniła uśmiech. – Podobnie, jak Puszkin, car naszej poezji. Z przyjemnością ulegam czarowi dobrej twórczości.
– Więc ożywcze krople z majestatu księżniczki i zarazem pięknej kobiety mogłyby spłynąć także na mnie?
– Na cara polskiej poezji? – zamyśliła się. – Trochę dużo przy mnie tych carów.
Wieszcz strapił się po tych słowach.
– Mogę tedy liczyć na pani łaskawość? – mówił już trochę bez przekonania.
– W orszaku za jego wieliczestwem stoją także inni szlachetni ludzie, wśród nich znani  twórcy, których cenisz. Będę wdzięczna, jeśli dołączysz… – Wołkońska wskazała mu miejsce w kolejce, dając do zrozumienia, że nie zamierza z nim flirtować.
Poeta był niepocieszony, czemu dał wyraz w utworze Na pokój grecki:
Niestety! przewodniczka chłodnym rzutem oka,
Jak laską Merkurego uderza z wysoka
I duszę mą, lecącą w rozkoszy kraj błogi,
Wypędza bez litości za nadziei progi.

Mimo to oboje utrzymywali dobre relacje. Księżna w szkicu Portret (1828) tak scharakteryzowała Mickiewicza: „Któż to jest ów mąż, którego czoło zdaje się być uwieńczone żalem, nawet wśród uczuć i uroczystości? Byłżeby osamotniony wśród świata? (…). Jest-że on, jak Byron, celem pocisków namiętności i zawiści? (…). Harmonia wzruszająca i podniosła przejmuje go radością świętą, bo melancholiczną. Dusza jego odpoczywa wówczas, geniusz jego napawa się akordami dźwięcznymi, staje się on sam harmonią”.
Wielkie wrażenie na obecnych wzbudzały jego improwizacje (Puszkin był pozbawiony tej zdolności). Wiaziemski mówił, że „Jego improwizowany wiersz płynął swobodnie i porywająco z ust strumieniem wdzięcznym i lśniącym. Dla swych przyjaciół, Rosjan, nie umiejących mówić po polsku, improwizował czasem po francusku, oczywiście prozą”.
Według tezy Wiktora Weintrauba poeta pod wpływem Józefa Oleszkiewicza, masona i wyznawcy idei duchowego odrodzenia świata, rozwinął w sobie przekonanie o nadprzyrodzonym darze improwizacji. Dzięki niemu Mickiewicz stał się zwolennikiem idei osiemnastowiecznego mistyka Louisa-Claude Saint-Martina. Ponadto Oleszkiewicz zainspirował wieszcza do nadania niektórych cech postaci Księdza Piotra w Dziadach części III.
Adam Mickiewicz improwizował najczęściej przy dźwiękach fortepianu, uczestnicy zaś powiadali, że mówił w transie. (W Wilnie, po odkryciu w sobie tego talentu, improwizował w gronie studenckim przy dźwiękach fletu, na którym akompaniował mu Aleksander Freyend). W salonach moskiewskich przed rozpoczęciem natchnionej recytacji, goście proponowali tematy, wieszcz po wyborze jednego krótko się przygotowywał, następnie rozpoczynał przemowę. Improwizacje wzbudzały duże zainteresowanie wśród elit kulturalnych, ale nie tylko… Po jednej z nich na temat Samuela Zborowskiego wygłoszonej w 1827 roku Nowosilcow złożył raport księciu Konstantemu. Ten z kolei, niezadowolony, napisał o tym generałowi Aleksandrowi Bekendorfowi, dowódcy żandarmerii i tajnej policji w Petersburgu. (Z dzisiejszego punktu widzenia można by rzec: jakaż wówczas była moc poezji, że potrafiła uruchomić najwyższe czynniki państwa). Polski wieszcz wywoływał w Moskwie swoimi improwizacjami niezatarte wrażenie, czego dowodzą nie tylko wspomnienia świadków, ale także obraz Grigorija G. Miasojedowa Improwizacja Mickiewicza w salonie Zenaidy Wołkońskiej.
Mickiewicz publikując wiersze w Moskowskim Telegrafie poznał współpracownika czasopisma, doktora Awenira Iwanowicza Krassowskiego. Odwiedzając go w domu, poznał także jego ładną, znacznie młodszą żonę, Eufrazję (Efrasiję). Ta bez pamięci zakochała się w poecie i pragnęła z nim związać swój los. Ich znajomość jest tajemnicza.
– Zakręciłeś mi w głowie, a teraz mnie nie chcesz – powiedziała rozemocjonowana.
 – Dalibóg, Frosjo – zaprotestował gorączkowo poeta. – Twoje słowa w wielką wprawują mnie zgryzotę. Nigdym ja tobie nie rzekł, że cię nie chcę.
– Nie musiałeś mi tego powiedzieć wprost. Z twojego zachowania to odczytuję – mówiła trzęsącym się głosem.
– Jesteś moją najmilszą przyjaciółką.
 – Pragnę być kimś więcej.
Mickiewicz nie wiedział, jak zareagować na jej swoiste oświadczyny. Był skonsternowany.
– Masz męża – stwierdził niepewnie, chcąc ostudzić jej emocje.
 – Nic mi o nim nie mów! – podniosła głos. – Dla ciebie gotowam uczynić wszystko.
 – To przez niego miałem przyjemność poznać ciebie, a teraz chciałabyś, abyśmy mieli coś knować przeciwko niemu? To niedorzeczne. Jakżeż to sobie imaginujesz? I jak mógłbym później spojrzeć mu w oczy? – argumentował spokojnie.
– Miłość wszystko przemoże – rzekła głosem zabarwionym nutą rozpaczy.
– To byłaby nikczemność z mojej strony.
– Nie czujesz sercem – uniosła się.
– Tu trzeba użyć rozumu – odrzekł nieprzyjemnym tonem.
– I ty to mówisz? Ja mam tego wszystkiego dosyć! – krzyknęła.
– Frosjo, nie wpadaj znowu w melancholijny stan – Adam zaniepokoił się.
– Dlaczegóż mi to wypominasz! – była bliska płaczu.
– Wybacz, moja droga – poeta zamierzał ją objąć, lecz Eufrazja uchyliła się.
 – Będziesz mój? – zapytała rozpaczliwie, długo patrząc mu w oczy.
  Mickiewicz uciekł wzrokiem. Milczał. Był zły na siebie, że po raz kolejny uwikłał się w miłostkę z mężatką. „Żebyż to był chociaż prawdziwy romans – myślał rozedrgany. – A zrodził się niechcący jego ersatz niewart tych kilku przepędzonych z nią drobnych uciech”.
– Nie odpowiesz? – patrzyła błagalnie na jego stroskaną twarz.
Wciąż milczał.
– Nie wiem, co ze mną będzie – odparła zrezygnowana. – Nie potrafię pasować się z losem – zapłakała gorzko.
Mickiewiczowi było przykro, lecz postąpił zgodnie z własnym sumieniem. Zrazu nie zrozumiał jej ostatnich słów. Pojął ich tragiczny wymiar dopiero, gdy usłyszał o jej śmierci. Na początku 1828 roku pani Krassowska popełniła samobójstwo. Szczegóły ich znajomości znane są ze skąpych źródeł. Pisarz i dziennikarz, Ksenofont Polewoj, wspomniał w zapiskach, że była „obiektem idealnej miłości poety Mickiewicza”. W liście do Antoniego Odyńca Mickiewicz informował, że „jedna znajoma moja i przyjaciółka świat pożegnała. Jej strata w Moskwie bardzo mi dolegliwa była”. Natomiast w korespondencji z Cyprianem Daszkiewiczem usprawiedliwiał się: „Widziałeś moje stosunki z naszą dobrą nieboszczką Kras.[sowską]. Byłemże winien? Nie zachowywałemże ostrożności? Owoż daję ci słowo honoru, że z obiema teraźniejszymi daleko mniej byłem poufały i jeszcze więcej ostrożny. Pokazuje się, że żadne doświadczenie nie pomaga i trzeba uciekać, uciekać. Dlatego tutaj zupełnie zerwałem z ową (jeśli pamiętasz) zapraszaną do Baku.[ninów?]. I jesteśmy w przyjaźni, a wszystko dawniejsze, jak w wodę przepadło”.
Wspomniane „obie teraźniejsze” to Joanna Zaleska i Karolina Jaenisch, o której później. Natomiast „owa zapraszana do Baku.[ninów]” to napomknięta w liście do Daszkiewicza (z początku maja 1828) tajemnicza „pani S.”, z którą wówczas  „przyszliśmy nieco do zgody. Cóż robić, kiedy we mnie jakiś diabeł siedzi”. Kolejny raz pisał o niej dwa miesiące później: „Ataki do fortecy, dziś tu [w Petersburgu] egzystującej, niegdyś obleganej w Moskwie, idą nie do rzeczy – dla mojego lenistwa i poczciwości. Bo wiesz moje principia, że nigdy nie mówię słowa «kocham» ani w żadne nie wdam się romansowe awantury serio, jeśli ich nie myślę prowadzić do końca; lubo gotów jestem czasem zrobić wycieczkę maleńką, zostawiając obu stronom wolność rejtyrady”. Adam jednak stracił pociąg do pani S. Być może jednym z powodów była jej zbyt pospolita uroda, którą tak ocenił: „jest dla zgłodniałego żołnierstwa – a przynajmniej powinna by być – powabna”.

Mickiewicz i Zaleska korespondowali sporadycznie.  We wrześniu 1826 roku donosił jej o krążących na jego temat plotkach, że ponoć spotkały go represje jako współpracownika dekabrystów oraz że dręczy go czarna melancholia. Informacje te wskazują, że łączyła ich pewna zażyłość. Zakochana w nim przyjechała z mężem, Bonawenturą, do Moskwy latem następnego roku. Wciąż miała nadzieję, że poeta odwzajemni jej uczucie, mimo że w Odessie dał jej do zrozumienia, iż mogą pozostać tylko przyjaciółmi. Myślała poważnie, by wziąć rozwód i związać się z nim na stałe. Nie zamierzała natomiast zostać jego kochanką. Nie mogąc (albo nie chcąc) rozmówić się z nim bezpośrednio, zwierzała się w listach Onufremu Pietraszkiewiczowi i Cyprianowi Daszkiewiczowi na temat swojego uczucia. Adam odpisał temu ostatniemu, że Zaleska mu się nie podoba, a poza tym „jest pod cherymem” (pod klątwą, czyli zamężna). Drugi powód był oczywiście pretekstem do odrzucenia jej awansów, ponieważ „cherym” (ściślej herem lub cherem) innych mężatek nie stanowił dla niego żadnej bariery do romansowania. Jego obojętność uczuciowa nie stanowiła dla niej przeszkody w utrzymywaniu z nim znajomości.
W Moskwie pani Bonawenturowa Zaleska prowadziła salon towarzyski. 30 listopada 1827  roku odbył się w jej domu pożegnalny wieczór Mickiewicza przed jego wyjazdem do Petersburga. Wieszcz zaprezentował wówczas śpiewaną improwizację zwaną „arią szampańską”, której fragment brzmi następująco:

Lejcie do szklanki! Bijcie w kieliszki!
Wszyscy mężczyźni Moi braciszki,
Wszyscy mężczyźni Każdy mój bliźni
Wszystkie kobiety Moje kochanki
Bijcie w kieliszki! Lejcie do szklanki!

Owa melorecytacja, na wzór arii Don Giovanniego, wykonywana była w szybkim tempie, co powodowało, że wykonawca nie miał dużo czasu na dobór słów. Choć wywoływał wśród obecnych entuzjazm z powodu przypływu natchnienia i potoczystości deklamacji, zdawał sobie sprawę, że żadna improwizacja nie jest doskonałą poezją. Dlatego nie pozwalał uczestnikom robić zapisków, choć wielu z nich łamało jego prośbę. W salonie Zaleskiej w lutym 1828 roku  wieszcz dał trzy improwizacje. Pierwsza, na cześć Piotra Wiaziemskiego, wykonana została w formie wzruszających i dowcipnych kupletów na melodię Laury i Filona, druga dotyczyła morskiej bitwy pod Navarino stoczonej 20 października 1827 roku o niepodległą Grecję, trzecia zaś była fantazją dotyczącą nokturnu La Murmure Marii Szymanowskiej. Wśród zaproszonych gości, oprócz Piotra Wiaziemskiego, była także pani Maria.
W liście do Joanny Zaleskiej z 20 sierpnia poeta martwił się o jej szwankujące zdrowie i źle idące interesy męża. Po pewnym czasie Bonawentura Zaleski stracił majątek, pani Joanna zaś odeszła od niego. Zamieszkała w Odessie, żyjąc w niedostatku. Później przeniosła się do Kijowa, gdzie prowadziła pensjonat dla dziewcząt.

Wiosną 1827 roku w salonie Zenaidy Wołkońskiej wieszcz poznał Karolinę Jaenisch, niespełna dwudziestoletnią malarkę, córkę niemieckiego profesora fizyki i chemii na akademii medycznej w Moskwie. Dziewczyna była inteligentna, posiadała także zdolności językowe. Zachwycona genialnym poetą postanowiła nauczyć się języka polskiego. Adam zgodził się zostać jej nauczycielem. Choć znał niemiecki, wolał porozumiewać się z nią w języku francuskim, który znał bieglej. Gdy po dłuższym czasie nauki osiągnęła już dobrą znajomość polskiego, Karolina podęła próbę tłumaczenia kilku jego wierszy.
– Podziwiam twoje talenta lingwistyczne – poeta po przeczytaniu wiersza w języku niemieckim był pełen uznania.
– Im lepiej poznaję arkana twego języka, tym więcej go lubię mimo jego meandrów – Karolina mówiła pełna entuzjazmu. – Polska mowa jest dla mnie rozczulającą i uroczą muzyką.
– Piękne to słowa płynące z ust pięknej Niemki – w uznaniu uścisnął jej małą dłoń.
Panna Jaenisch była wniebowzięta.
– Dam ja tedy tobie trudniejszą rzecz na probę. Wybierz sobie wedle uznania jakiś sonet krymski.
– Wolałabym któryś z miłosnych.
Mickiewicz nie był zadowolony z jej wyboru. „Te są dla mnie wciąż pulsujące miłośnymi czuciami, zbyt świeże, by dawać je do preparacji innej kobiecie – zamyślił się zakłopotany. – Niektóre zawierają rzeczy nazbyt frywolne, lekuchno wszeteczne. Nie dam. Niechaj tłumaczy niewinniejsze strofy”.
– Są zbyt trudne do przełożenia – rzekł stanowczo.

Karolina Jaenisch zakochała się w swoim nauczycielu. Była przekonana, że Adam również ją kochał. O możliwości ożenku malarka rozmawiała ze swoją rodziną. Po burzliwych naradach okazało się, że jest to niemożliwe. Jaki był powód? Otóż starszy brat jej ojca posiadał cały majątek rodziny. Gdy dowiedział się, że jego bratanica zamierzała wyjść za mąż za poetę i w dodatku za Polaka, oświadczył, że wydziedziczy jej ojca. Karolina zostałaby wówczas pozbawiona posagu, co w tych czasach w zamożnych warstwach społecznych, było warunkiem sine qua non wydania panny za mąż. O tej sytuacji, doprowadzającej ją do rozpaczy, postanowiła Mickiewiczowi nic nie mówić. Być może również z tego powodu zachowywała się dziwnie.
Pewnego dnia po kolejnej lekcji młoda malarka zachwalała swoje szczęście w domu rodziców, z drugiej zaś strony zaczęła się uskarżać na różne trudności, wyrażając trwogę o swoją przyszłość.
– Czy zatem mogłabyś być szczęśliwą, dzieląc swój los z kimś, kto by był tobie drogi? ­– Adam zapytał beznamiętnym tonem, by nie dawać jej powodu do domysłu, że mógł myśleć o sobie.
– To zupełnie niemożliwe – odparła zdecydowanie.
Mickiewicz zdziwił się jej negatywną odpowiedzią.
– Wszelkie bariery można przezwyciężyć, jeśli jest taka wola. Słowem trzeba chcieć, aby móc – poeta zażartował, uśmiechając się życzliwie.
– Owe trudności są niezwyciężalne – rzekła smutnym głosem.
– Dlaczegóż miałabyś ich nie pokonać?
– Bo istnieją poza mną – w kącikach jej oczu pojawiły się łzy.

Poeta, nie znając szczegółów jej sytuacji majątkowej, poważnie rozważał z nią ożenek. „Jestem tedy zdecydowany, jeśli Malarka choruje lub żyć beze mnie nie może – krótko i węzłowato wziąć ją (…). Jeślibyś jej oświadczył już moję decyzję, od tej chwili masz ją uważać za moją żonę” – pisał do Daszkiewicza (który nb. kochał się w niej, o czym Adam wiedział). Mimo zdecydowanych słów wciąż się wahał z powodu jej „rozigranej imaginacji”, „zagłuszonego rozsądku”, „dziwactwa” oraz braku uczucia do niej, co raczej przeważało szalę wątpliwości. Niemieckie pochodzenie kandydatki też mogło mieć znaczenie, choć poeta nigdy o tym nie wspominał. Jednak najistotniejszą przyczyną mogła być niedojrzałość emocjonalna Mickiewicza obawiającego się odpowiedzialności wynikającej z małżeństwa, co stwierdził Jean-Charles Gille-Maisani w książce Adam Mickiewicz. Studium psychologiczne. Potwierdzeniem tej hipotezy są sprzeczne słowa poety dotyczące Karoliny przekazywane w listach do Daszkiewicza. Raz ostrzegał go, że „od fortecy Masnickiej [przy tej ulicy mieszkała] wara! Jeszcze moje oblężenie nie zdjęte i kto wie, czy znowu szturmu nie przypuszczę”. Innym razem pisał, że lubi malarkę, myśli o niej, ale woli ani jej, ani swojej nie chce krępować.

W połowie marca 1829 roku Mickiewicz przyjechał na krótko do Moskwy po odbiór paszportu. (W jego uzyskaniu pomogła mu Zenaida Wołkońska, rozmawiając z matką cara Mikołaja I). Szykował się do wyjazdu za granicę. Spotkał się z Karoliną. Już wcześniej dotarły do niego wieści na temat jej kłopotów z posagiem.
– Cyprian pokazał mi twój list – mówiła roztrzęsionym głosem.
– Prosiłem go o to – odrzekł zadowolony z siebie, nie zauważając jej podenerwowania.
– Jak mogłeś przez pośrednika napisać, że się ze mną ożenisz. Przecie to kwestyja decydująca o moim losie!  – podniosła głos.
– I o moim takoż. Dodałem jeszcze: „albo się zaręczę”. Wonczas ściągnę ciebie do Drezna, kiedy tam przybędę.
– Twoja wola przekazana per procura była czemś…, delikatnie powiedziawszy, mało szlachetnym. Wiedziałeś, że się jeszcze spotkamy – zapłakała.
– Napisałem szczerze – na jego obliczu pojawiło się zmieszanie.
– Nakazałeś też, abym się wyrzekła wszelkich dziwactw i żebym była zdrowa, bo ty chorych nie lubisz – szlochała.
– Nigdy nie zatajałem przed tobą przykrych myśli. Zawsze stawiam sprawy jasno, dzięki czemu unikam na przyszłość turbacyj.
– Słowa niegodne ciebie. Nie mogę pojąć, jak mogłeś coś takiego napisać! Obyś ty, Adamie, był zawsze zdrów i takoż twoi bliscy.
– Wybacz – z trudem przeszło mu przez gardło.
– Więc uważasz mię za żonę? – Karolina powstrzymała na chwilę płacz.
– Ja? – zdumiał się, jakby pierwszy raz to usłyszał.
– Przecie napisałeś to Cyprianowi – rzekła zaniepokojona tonem jego głosu. – I przykazałeś mu, aby mnie to pokazał.
– Hmm… – Po chwili rzekł niepewnie – Tak.
– Więc moja wola serca wyznana w ostatnim liście splata się cudnie z twoją deklaracyją – uradowała się jak dziecko. Otarła łzy i z ufnością patrzyła mu w oczy.
Mickiewicz nie mógł wytrzymać jej spojrzenia. Odwrócił głowę i się zamyślił. „«Od tej chwili masz ją uważać za moją żonę» – przypomniał sobie słowa z listu do przyjaciela. – Ja, bard, mocujący się ze słowami, po raz kolejny uprzytamniam sobie, że co innego znaczą one zapisane, co innego wypowiedziane, a już zupełnie inny sens mają wyrzeczone przez kobietę, której dotyczą. Czy naprawdę chcę, żeby była moją żoną? Po cóż to pisałem? Chyba z litości. Raczej zrobię rejtyradę, niż ją pojmę. Obiecam przyjaźń. Dalibóg, po raz kolejny z bólem muszę przyznać, żem ciećwierz wobec niewiast”.
– Nie czyń mi, proszę, wymówek z powodu listu pisanego dwa miesiące temu. Ofiaruję tobie dozgonną przyjaźń. Przepędźmy te ostatnie dni w spójni duchowej – bronił się. Po niewczasie spostrzegł, że sformułowanie „ostatnie dni” powiedziało mu się samo, jakby bez kontroli świadomości.
– Ostatnie… powiadasz – malarka zafrasowała się. – Masz rację, Adamie. Pozostanie nam tylko owa spójnia duchowa, nie inna – nagle uroniła łzę.  – Żadna inna… – powtórzyła z grymasem bólu. – Nie wiem jak sobie z tym wszystkim poradzę. Pamiętasz, jak onegdaj mówiłam o niezwyciężalnych trudnościach leżących poza mną? Bo gdybyśmy się połączyli…, zostanę wydziedziczona.
– Nie zostaniesz – rzekł poruszony.
– A więc nie chcesz mię?
– Pragnę. Jużem ci to kiedyś rzekł – stwierdził bez przekonania. – Ale ty, Karolino, widzę, że już powzięłaś inne postanowienie?
– Wiem, że mię miłujesz, lecz moje nadzieje runęły. Nie mogłabym cię… – szybko poprawiła się – …nas narażać na nędzę. Nie zasługujesz na to. Będę się modlić o twą pomyślność.
Na koniec spotkania Karolina wręczyła mu jego portret własnego autorstwa, natomiast Adam wpisał jej do sztambucha wiersz:
Przed wichrami i szronem gdy przelotne ptaki
Uciekając, rozstania nucą pieśń żałosną,
Nie wiń ich o niestałość! one z każdą wiosną
W jedne strony jednymi powracają szlaki.
Słysząc głos ich, wygnańca wspomnij, przyjaciela!
Ilekroć mu po burzach nadzieja zaświeci,
Tyle razy duch jego na skrzydłach wesela
Znowu na północ, znowu ku tobie uleci.
Mimo wielu przyczyn, z powodu których losy Adama i Karoliny nie połączyły się na ślubnym kobiercu, była i ta, że malarka „nie ustrzegła się jednak przed zwykłym błędem kobiet zbyt zakochanych i zanadto okazywała, jak bardzo jej na Mickiewiczu zależy” –  stwierdziła Maria Dernałowicz w książce Adam Mickiewicz.
W 1838 roku Karolina wyszła za mąż za pisarza, Mikołaja Pawłowa, który poślubił ją ponoć dla pieniędzy (wcześniej sprawa spadku wyjaśniła się i Jaenischówna odziedziczyła znaczny majątek). Pawłow był hazardzistą, przegrał dużo rubli, a z pozostałą częścią uciekł z jej młodszą kuzynką. Małżeństwo rozpadło się po piętnastu latach. Karolina jest autorką jednej powieści Podwójne życie, pisała również wiersze i tłumaczyła; przełożyła Konrada Wallenroda, najwięcej zaś dzieł Aleksieja Konstantynowicza Tołstoja. Zmarła w Dreźnie w 1893 roku.

Maria Szymanowska (de domo Wołowska) była utalentowaną i urodziwą pianistką o europejskiej sławie. Dając koncerty w wielu krajach, żyła na wysokiej stopie. Po latach koncertowania powróciła do Moskwy w listopadzie 1827 roku, przyjmując tytuł nadwornej carskiej pianistki. W tym samym miesiącu poznał ją Mickiewicz i od razu się nią zachwycił; kobietą nie tylko czarującą, ale także mądrą i z poczuciem humoru. Będąc już rozwódką wychowywała troje dzieci, w czym pomagała jej siostra Kazimiera. Poeta często odwiedzał jej dom. Pani Maria miała parę bliźniaków, Romualda i Helenę oraz młodszą o rok Celinę urodzoną w 1812 roku. Adam podziwiał również Szymanowską jako niezależną kobietę, dobrze się czuł w jej obecności oraz w towarzystwie dorastających córek. Z kapryśną Celinką często prowadził słowną szermierkę, a z Helenką toczył poważne dyskusje (po latach ożenił się z nią Franciszek Malewski, z Celiną zaś – jak wiemy – Mickiewicz). W tym domu kobiet wieszcz słuchał gry pani Marii, improwizował przy jej akompaniamencie, a w karnawale wspólnie z przyjaciółmi robili inscenizacje i maskarady, o czym wspominali m.in. książę Piotr Wiaziemski i filomata doktor Stanisław Morawski.
Niektórzy badacze twierdzą, że wieszcz uciekał do sympatycznego domu Marii Szymanowskiej od otaczających go kobiet (m.in. Zaleskiej i Jaenischówny), które męczyły go swoją adoracją. Dwunastego grudnia 1827 roku poeta wpisał do sztambucha pani Marii – „królowej tonów”, wiersz Do M.S. zaczynający się od słów:

Na jakimkolwiek świata zabłysnęłaś końcu,
Tobie wieszcze, jak Gwerby indyjskiemu słońcu,
Chylą głowy ubrane w nieśmiertelne liście
I arf tysiącem twoje opiewają wniście.

Natomiast sugestie, że Mickiewicza łączyło z pianistką coś więcej niż przyjaźń nie są uzasadnione, zresztą nie ma na ten temat śladów w źródłach. Nie wytrzymuje również próby hipoteza Sławomira Kopera, że tajemnicza „pani S.” mogła być Szymanowską. Poeta pisząc o pani S., która powinna być powabna „dla zgłodniałego żołnierstwa” (o czym już nadmieniałem), nie zniżyłby się do tak kapralskiej metafory wobec pianistki, znając dobrze jej niepospolitą urodę.
W lutym 1828 roku Szymanowska przeniosła się do Petersburga. W kwietniu tego roku przyjechał tu również Mickiewicz. Na krótko przed opuszczeniem Rosji, na początku maja 1829 roku, odwiedził ją w domu przy ulicy Italiańskiej. Oboje przeszli do gabinetu, aby nie przeszkadzały im dzieci, szczególnie Celina, zawsze lubiąca się przekomarzać z Adamem.
– Obiecałam tobie listy polecające, ale – wybacz – ostatnio mam okrutny wstręt do pisania. Jak wiesz, wolę pisać po klawiaturze… – Maria zaśmiała się uroczo, pozorując palcami grę na fortepianie. – W przyszłym tygodniu napiszę je i dam tobie łącznie z wekslami do banków.
– Wielka jest twoja hojność, ale czy to konieczne, Mario? – rzekł skrępowany.
– Konieczne i niezbędne – stwierdziła stanowczo. – Przez to oszczędzę tobie wielu utrapień których doświadczałam na początku mojej europejskiej drogi.
 – Listy… rozumiem, ale – daruj – po cóż weksle? Toć uzbierałem aż 150 rubli srebrnych i 250 asygnacyjnych. Wystarczą mi na długi czas, jeśli będę je z umiarem ekspensował.
– Nic nie mów, Adamie! – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Nie znasz życia na Zachodzie. Wszystko to mało, pieniądze pójdą jak woda.
– Pozostaje mi zaufać twemu doświadczeniu – zsumitował się.
– Najważniejsze jednak są lettre de recommandation. Z końcem sierpnia Johann skończy osiemdziesiąt lat.
– Goethe? – upewnił się.
– Oczywiście. Znam go dobrze i wiem, że na pewno zorganizuje z tej okazji uroczysty jubileusz. List polecający otworzy tobie drogę do niego, do jego przyjaciół, a także do innych osobistości.
Mickiewicz obiecanych listów już nie zdążył odebrać bezpośrednio. Ze względu na wcześniejsze wyjście statku z Kronsztadu (portu na wyspie położonego blisko Petersburga, dziś w granicach miasta), poeta musiał przyspieszyć wyjazd. Nie chciał czekać na następną okazję, by nie kusić losu, ponieważ opuszczenie przez niego Rosji wciąż było niepewne. Dlatego nie pożegnał się z przyjaciółmi. 14 maja 1829 roku wypłynął do Kronsztadu, skąd odebrał wysłane przez Szymanowską listy polecające i weksle, czyli przekazy bankowe. W liście napisanym na parowcu wyjaśnił pani Marii przyczynę nagłego wypłynięcia. (Pianistka, zarażona cholerą, zmarła w Petersburgu w lipcu 1831 roku, nie skończywszy 42 lat).
Z Kronsztadu poeta popłynął angielskim parowcem do Travemünde, skąd przez Lubekę i Hamburg dotarł do Berlina, gdzie był entuzjastycznie witany przez przebywających tam Polaków. Tak oto rozpoczęła się jego europejska podróż trwająca, z kilkoma przerwami, całe życie.

Franciszek Czekierda

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko