Adam Lizakowski – Do zobaczenia w San Francisco

0
121

(powieść)
Rozdział pierwszy

– Będziesz tutaj gnił do końca swojego życia, stracisz zdrowie, rodzinę, miłość własnej żony i wszystko to, co normalny człowiek sobie ceni. Zdecydujesz się człowieku na wolność, albo dostaniesz tak w dupę, że rodzona matka cię nie pozna. Decyzja należy do was, los jest w waszych rękach – powiedział mały szczupły oficer do skulonego więźnia siedzącego na wprost niego na metalowym taborecie.  Twarz oficera i kształt głowy przypominały postać starego lisa z kreskówek dla dzieci, często oglądanych w telewizji przez młodego więźnia w okresie jego dzieciństwa.

Oficer w mundurze wojskowym w stopniu podporucznika siedział rozparty w dużym fotelu za dużym masywnym biurkiem o kolorze dębowego drzewa. Bladożółte światło sączyło się z żarówki zawieszonej na przewodzie elektrycznym, oświetlającej tylko część pomieszczenia znajdującego się bezpośrednio pod żarówką, czyli oficera i jego biurko. Wyblakłe, niebieskie oczy przedstawiciela władzy, zmęczone do słabego świata mrugały w nerwowym skurczu od czasu do czasu. Starał się mówić do więźnia obojętnym tonem głosu, ale co kilka zdań zapalał się do tego, co mówił, nadając swojej mowie akcent zaangażowania.

– Dobrze pana nie rozumiem – odezwał się po dłuższej chwili ciszy więzień siedzący w półmroku. – Jeszcze bardziej się przygarbił, trzymał nerwowo splecione dłonie na kolanach. Gdyby dobrze mu się przyjrzeć, popatrzyć na zlęknioną twarz, łatwo można byłoby dostrzec rysy chłopięce. Dopiero w więzieniu zaczął golić się regularnie, a zarost jego nabrał szorstkości i twardości.

Mówił wolno, ale dobitnie.

– Jaka decyzja należy do mnie pan raczy żartować, podniósł głowę i popatrzył na oficera.. Wie pan – dalej ciągnął oschle – że nie siedzę tutaj z własnej woli, ani dla przyjemności. Ale z rozkazu przywódców pańskiej partii, która śmie się nazywać partią robotników i chłopów.  Myśli pan – mówił coraz pewniej – że nie mam nic lepszego w życiu do roboty, jak tylko tutaj gnić. Podniósł oczy do góry i śmiało popatrzył na przesłuchującego go oficera. Ten poruszył się na krześle, jakby zachwiał się w sobie, skrzywił twarz w uśmiechu, chrząknął trzy razy, co miało oznaczać śmiech.

– Dobrze się rozumiemy – powiedział oficer butnym głosem – patrząc na swoje ręce, wyciągnięte przed siebie. Nie odrywając wzroku od nich mówił dalej.

– To nie partia was tutaj zamknęła, ale ¬Solidarność. To wasi koledzy z ¬Solidarności są sprawcami waszego nieszczęścia. My chcemy was wypuścić, ale wy uparci jesteście, będziecie siedzieć. To oni chcieli obalić socjalistyczny ustrój i to oni was otumanili, opowiadając baśnie z 1001 nocy. Doskonale wiecie, że nasz ustrój jest nie do obalenia. Każde dziecko w naszym kraju to wie. Tylko wariat może myśleć inaczej.

– A jednak – przerwał mu młody mężczyzna – przestraszyliście się. Siła nasza zaskoczyła was. Do tej pory nie wiecie, jak to się stało i co dalej będzie. Wciąż czekacie na dyrektywy z Moskwy. Co z nami zrobicie? Wybraliście najprostsze rozwiązanie, pozamykać, zdusić, ale to nie jest rozwiązanie. Takim rozwiązaniem skompromitowaliście się w oczach świata, a dla narodu jesteście zdrajcami. Tak, nikt o was inaczej nie powie, jak tylko zdrajcy.

– Nikt was się nie przestraszył, to bzdura – wykrzyknął oficer.  – Kto naopowiadał wam takich bzdur. Chcieliśmy się z wami dogadać poza plecami Rosjan, ale wy wszystko popsuliście. „Solidarność”, jej przywódcy, postąpiliście nierozsądnie, jak gówniarze. Polityka to nie organizowanie strajków, wywieszanie flag narodowych, domaganie się podwyżek płac.  Musieliśmy przerwać zabawę i pozamykać was. Inaczej cała ojczyzna spłonęłaby w pożarze, albo utopiła się w powodzi krwi. Skończył mówić. Odchylił się na tylnych nogach krzesła opierając je o ścianę. Wyciągnął przed siebie ręce, dla złapania równowagi i w takiej akrobatycznej pozycji trwał przez chwilę. Nie patrząc na więźnia dodał:

– Pan mnie rozumie, panie hrabio. – Uśmiech wykrzywił mu twarz jeszcze nieprzyjemniej niż dotychczas. – Przecież tak pana w więzieniu nazywają współwięźniowie. Taką ma pan okrywkę. Nieprawdaż? Zamilkł, przestał się huśtać na krześle. Wlepił wyblakłe, zmęczone, zaczerwienione oczy prosto w twarz więźnia, patrzył na niego tak intensywnie jakby dopiero, co go dostrzegł, jakby zastanawiał się skąd on tutaj, w tym pomieszczeniu, się wziął.  Po chwili rzucił kilka słów, akcentując każde słowo bardzo mocno, z naciskiem na każdą literkę.

– Podpiszesz lojalkę i wypuścimy albo zgnijesz tutaj, tracąc swoje najlepsze lata życia za miłość do Solidarności.  Sam wybierzesz, co jest ważniejsze dla ciebie: dom, rodzina, wolność, młodość.  Słowa jego mówione przez zęby bardzo groźnie zabrzmiały w uszach więźnia, który jeszcze bardziej skurczył się w sobie.

Nie, nie podpiszę – gwałtownie więzień zaprotestował. – Pańska propozycja brzmi jak szantaż. – Zostawcie mnie w spokoju, dajcie żyć bez ciągłego przypominania o bacie. Od dziecka ojczyzna uczyła mnie, co jest dla mnie ważniejsze, co mi wolno a czego nie wolno. Nadszedł czas, aby zakończyć z upominaniem dorosłych obywateli. Oficer udał, że nie słyszał jego wypowiedzi, spokojnie kontynuował swoje myśli:

– Znowu będziesz wolnym człowiekiem, nawet wolniejszym niż wcześniej, bo doświadczyłeś więziennego chleba przez osiem miesięcy. Powrócisz do żony i dziecka, będziesz na pewno mądrzejszy, już teraz jesteś mądrzejszy. Rodzina nie może doczekać się twojego powrotu.

Na słowo rodzina więzień nerwowo się poruszył.

–, Czego ode mnie chcecie? Wykrzyknął nie patrząc na swojego rozmówcę. Niczego nie podpiszę. Nie mogę zdradzić ludzi, którzy mi zaufali, ojczyzny, samego siebie. Co mój podpis może znaczyć, gdy cały naród jest na kolanach. Tacy jak pan upodlili Polskę w oczach Polaków, całego świata. Czy tego nie widzicie, nie rozumiecie? Gdzie jest wasz honor, godność?

– Proszę się uspokoić panie hrabio – powiedział oficer najzupełniej spokojnie – chcemy, abyście byli dobrym obywatelem, dobrym ojcem rodziny, nic więcej. Frazesy, hasła, piękne słówka proszę schować do dziurawej kieszeni. Ja ich nie potrzebuję, a jeśli je zgubicie, żadnej straty nie będzie. Ja je znam na pamięć. Martwię się o was. Proszę pomyśleć o żonie i o córce.

Nabrał powietrza w płuca i dalej mówił.

– One nie są warte waszego oporu i waszej nieodpowiedzialności. Jesteście młodzi i gniewni, głupi i uparci. Gdybym był waszym ojcem wziąłbym was na kolano i tak dupę złoił, że pamiętalibyście mnie z wdzięcznością na całe życie. Rodzina wasza jest warta tych dwóch, trzech podpisów. Raz jeszcze roześmiał się bezgłośnie wydobywając z siebie pomruk jakiegoś dzikiego zwierza. Zerknął na zegarek ostentacyjnie dając do zrozumienia, że czas jego się kończy. Raz jeszcze poprawił się na krześle i stanowczym głosem powiedział:

– Po raz drugi i ostatni rozmawiam z wami w tej sprawie. Nie jesteście czymś wyjątkowym, albo czymś nadzwyczajnym, aby poświęcać wam tyle czasu. Proszę nie mieć do mnie żalu – uśmiechnął się pobłażliwie – gdy z powodu waszej upartości ściągniecie na siebie nieszczęście, na swoją rodzinę – dodał. Raz jeszcze proszę zastanówcie się nad tym wszystkim. Ma pan młodą żonę, dopiero rozpoczynacie życie. Kobieta tak piękna jak ona nie będzie czekać na was w nieskończoność. Czy pomyśleliście o tym? Popatrzył na więźnia z prawdziwym politowaniem. Jeśli coś jej się trafi lub przytrafi proszę za to jej nie winić tylko siebie, nikogo innego nie oskarżać tylko siebie. Jak powiedziałem na początku naszej rozmowy, los waszego życia jest w waszych rękach, właśnie teraz, w tej chwili możecie uczynić z nim, co tylko zechcecie. Wyjął z szuflady okulary, które założył na oczy, a z kartki zaczął cichym głosem czytać: Deklaracja lojalności. ¬Oświadczam niniejszym, co potwierdzam własnym podpisem, że zobowiązuję się ściśle przestrzegać obowiązującego porządku prawnego, a w szczególności nie podejmować jakiejkolwiek działalności szkodliwej dla dobra PRL-u.

– Proszę mnie nie szantażować, nie dam się zastraszyć. Przez pół wieku straszyliście społeczeństwo i przez pół wieku żyjecie w strachu przed własnym narodem.  Rodzina moja, ani moje sumienie to nie wasza sprawa. To wy macie brudne sumienie, poplamione ręce.

– Po ojcowsku radzę skorzystać z okazji, z tego, co socjalistyczna ojczyzna oferuje – Uśmiechnął się szyderczo, ale autentycznie.  Twarz jego zaokrągliła się jeszcze bardziej nabierając wyglądu maski lisiej.

– A jeśli nie podpiszę wam tej lojalki, to, co mi zrobicie? Zapytał bardziej z ciekawości niż ze Stachu. Skupił całą swoją uwagę na twarzy oficera.

– A co mamy panu zrobić, panie hrabio. – Powiedział oficer ironicznie, podciągnął swe ciało, wyprostował się na krześle. – Można by skopać wam jaja, dać po mordzie, ale to nic nie pomoże.  Za pięć, może dziesięć  lat będziecie mieć większe rozeznanie, wtedy oczy się wam otworzą. Będziecie żałować swojego postępowania, ale będzie już za późno, proszę mi wierzyć – Wzrok skierował w sufit, ale po chwili opuścił głowę i oczy ich skrzyżowały się.

Przez moment milczeli, więzień spuścił głowę, oficer raz jeszcze rozpoczął swój monolog. – Nic panu nie zrobimy – powiedział flegmatycznie – sam sobie wyrządzasz krzywdę człowieku, sobie i swojej rodzinie, już to chyba raz dzisiaj mówiłem.  Nie zrozumieliście tego, ale zrozumiecie. Potrzymamy was tutaj tak długo jak będzie trzeba, jak tylko będziemy chcieć. My mamy czas i cierpliwość, a wy nie macie jej. Macie tylko jedno życie, a komunizm jest nieśmiertelny.  Życie wasze można przerwać w jednej chwili, w każdej chwili jak życie muchy. Czy myślicie, że ktoś upomni się o muchę?  Muszę dodać: natarczywą muchę, która sama prosi, aby ją unieszkodliwić.  Za pół godziny idę do domu, wracam do swojej żony, dzieci. Zjem kolację, wykąpię się, pójdę z żoną do łóżka.  A gdzie wy będziecie za pół godziny, panie hrabio? – Oficer niespodziewanie zwrócił się do więźnia, który nawet na niego nie patrzył, trzymał głowę schowaną w dłoniach.

– Wrócicie do brudnej pościeli ze spermą, poduszki twardej jak kamień nasiąkniętej łzami – tak powiedział by poeta. A kochanek waszej żony już prasuje spodnie, szykuje się  do niej na nocne bara, bara. Wyczyścił buty w kolorze ciemnowiśniowym, zastanawia się, które skarpetki będą pasować do nowych jasnych spodni . Zawiesił głos, popatrzył badawczo na więźnia, a ten ciężkim wzrokiem wbitym w podłogę milczał.

Oficerowi jego milczenie nie przeszkadzała mówił dalej: tak to jest jak się swojej ludowej ojczyzny nie kocha. Za zdradę trzeba płacić i to słono. Pan, panie hrabio zapłacił już wystarczająco dużo, wysoką cenę.  Mam pan rodzinę, która razem z panem za pana płaci. Nie ma pan nawet skończonych 23 lat.  – Zmienił ton na bardziej agresywny – myślisz głupi gówniarzu, że młodość, miłość, szczęście będzie trwało wiecznie. Nie, nie będzie. Jedno życie i jedna decyzja, kto tego nie rozumie musi zginąć.

Więzień wyprostował się, podniósł głowę. – Bzdury pan opowiada panie oficerze. Myślałby głupi, że to prawda – odezwał się silnym głosem więzień. Ja pomimo tego, że nie znam waszego czerwonego alfabetu doskonale czytam nie tylko to, co macie na papierze w Trybunie Ludu, ale i w waszych myślach. Miłość, szczęście, rodzina, co wy możecie o tym wiedzieć. Co dla was znaczy ludzkie życie. Nic. Tyle, co muchy, o której pan wspomniał. Dla was ludzkie uczucia, rodzina, miłość ojca do córki to słaby punkt, w który można bić człowieka nic więcej. Plecie pan trzy po trzy, o butach w kolorze ciemnej wiśni, których nikt w naszym kraju nie widział od miesięcy. O skarpetkach, których nie ma od miesięcy w sklepach. Zapomniał pan o realiach panujących w naszym kraju. ¬ Oświadczam niniejszym, co potwierdzam własnym podpisem, że zobowiązuję się ściśle przestrzegać obowiązującego porządku prawnego a w szczególności nie podejmować jakiejkolwiek działalności szkodliwej dla dobra PRL-u. Ja też znam już te słowa na pamięć, dla mnie nic nie znaczą. Proszę mnie tą formułką nie rozśmieszać

 Oficer ożywił się. –  Mamy jedno życie i jedną młodość – powiedział – Zgoda, żon młodych można mieć kilka, córek też, ale życie ma się jedno.  Przede mną nie musicie udawać takiego harcerza czy bohatera, na nic się to zda. Wielu waszych kolegów takie papierki podpisało jeszcze zimą, wcale się nie zastanawiali i wcale tego nie żałują. Nawet sami zaproponowali mam współpracę.  Wasza zgoda jest mam do niczego nie potrzebna, podpis też, to dla waszego dobra i waszej rodziny.  Mamy wielu speców, którzy założą teczkę wam z dokumentami podpisanym waszym podpisem.  Dzisiejszą rozmowa, też będzie przepisana na maszynie i włożona do waszej teczki personalnej. Nie jesteście pierwszym ani ostatnim więźniem, z którym o tym rozmawiam.  Inni już podpisali nawet ręka im nie zadrżała, powieka nie mrugnęła.  Dużo nam powiedzieli o was i waszym osobistym życiu, wiem o was więcej niż wy sami. Nad czym się tu zastanawiać?  Podpisać i jechać do domu i rodziny, dopóki nie jest jeszcze za późno.  Nie podoba się wam w Polsce, dobrze, ojczyzna proponuje nawet wam wyjazd nie na Syberię ale do waszych przyjaciół z CIA, do Ameryki, jeśli tylko zechcecie za kilka tygodni możecie spacerować sobie po ulicach Nowego Jorku, San Francisco czy Chicago, a nawet Londynu czy Paryża lub Rzymu. Powiedzcie sami czy ojczyzna o wszystkim nie pomyślała. Od kiedy tak jest dobrze, że można na koszt robotniczego społeczeństwa podróżować sobie po świecie? Wam się u nas nie podoba, nasz system i przyjaźń ze Związkiem Radzieckim to won, dostaniecie paszport w jedną stronę i fora ze dwora.  Za granicą sami się przekonacie, kto miał rację. Co, nie chcecie jechać do Ameryki? Dlaczego nie chcecie?  Tam dopiero zobaczycie, że was oszukano, że padliście ofiarą oszukaństwa tych pseudo rewolucjonistów intelektualnych z Gdańska i Warszawy.  Facetów, którzy z trudem odróżnią młotek od śrubokręta a podają się za robotników.  Wy nie bronicie sprawy robotników, ale kilku gnojków, opłacanych przez CIA. Jakiś parszywych prowokatorów, którzy naczytali się głupot i jeszcze źle zrozumieli to, co przeczytali.  W życiu ich nie widzieliście i ich nie zobaczy, bo jesteście z prowincji, a oni takich jak wy nie lubią nawet w dupie mają, gardzą wami. Oni chcą być na świeczniku, i tylko gra o to, kto będzie na świeczniku przez cały czas idzie, wy się nie liczycie. Jesteście mięsem armatnim, gnojkiem od brudnej roboty. Wasz podpis i jesteście wolni i radzę trzymać się od tej bandy z Solidarności z daleka, oni was nie potrzebują do niczego poza tym, abyście na nich głosowali i stali murem.

Ta międzynarodowa klika mącicieli na usługach Zachodu szuka wpływów w ludowej Polsce. Co im do szczęścia potrzeba, na pewno dużo mniej niż wam, proszę mi wierzyć. Wasi przywódcy solidarnościowi są hodowani przez komunizm tylko po to, aby od czasu do czasu oczyszczać teren z niepotrzebnych osobników w naszej partii. Spełniają rolę domowych wilków, którym od czasu do czasu wolno pokazać kły, szczególnie na tych osobników, których my nie lubimy. Mogą nawet poszarpać za nogawkę, ale gdy dochodzi do czegoś ważniejszego, wtedy wilk dostaję kijem po ryju i zamyka się go w chlewie, tak jest i z naszą opozycją. Wyhodowaną przez naszych speców od komunistycznej propagandy.  Wierzcie a będziecie znowu wolnym człowiekiem, na tyle ile komunizm pozwala.  Wasi przywódcy mieszają w głowach takim jak wy – baranom z prowincji, którzy niczego nie rozumieją. Oni po prostu wykorzystują was do swoich celów, manewrują wami. Czy nie zauważyliście tego? Żerują jak sępy na waszej naiwności.  Waszym oporem nic nie zrobicie dla dobra ojczyzny, wręcz przeciwnie, chce ją zgubić, wydać na pastwę Zachodu, który przerobi nas na niewolników, społeczeństwo, bez pracy, zastraszeni ludzie, którym wszystko wolno, ale na nic nie mogą sobie pozwolić. Nie dajcie się manipulować, bo gorzej skończycie niż w więzieniu.

Partia nasza potrzebuje budowniczych a nie burzycieli. Ludzi z otwartymi umysłami, takich ja wy, którzy potrafią dostrzec wady naszego systemu, ale zdają sobie sprawę z tego, że naprawa jest nie do wykonania. Chce pan, aby to wszystko, co przez 45 lat zostało wybudowane, ułożone, teraz diabli wzięli.  Czy myślicie, że opór, nóż w plecy ojczyźnie, należy do czynów chwalebnych, albo w czymś wam to pomoże, albo, że przez to coś pan zyska w oczach tych z Gdańska albo Warszawy.  Nie proszę pana, nic pan nie zyska, nikt nie podziękuje, będą tylko prezencje i niedomówienia. Góra zbierają śmietankę, nie ty młokosie, ani tacy jak wy. Do nich nadchodzi pomoc z zagranicy, do nich przychodzą biskupi i dziennikarze, a nie do was, ani takich jak wy. Ich zdjęcia będą w emigracyjnej prasie w Paryżu, Londynie, Nowego Jorku, Chicago, nie wasze. Jeśli socjalistyczna ojczyzna zdecyduje się uwolnić was, a wy obiecacie, że już nigdy więcej nie będziecie knuli spisków przeciwko niej, powrócicie na swoją prowincję.  Myślicie już o tym. Wystąpił pan przeciwko Polsce, przeciwko całemu Układowi Warszawskiemu, całej rodzinie państw socjalistycznych. Myślicie, że my wam to wybaczymy, albo zapomniemy. Mylicie się. Nigdy, ale możecie dostać szansę na poprawę, jeden podpis, współpraca, z czasem przyjdą awansu i lepiej się poczujecie we własnym kraju.

Oficer mówił przez przerwy, swoje wyuczone od lat formuły, więzień słuchał go ze spuszczoną głowa, poprawiał się na krześle, zatapiał twarz we dłoniach. Oficer zmieniał ton głosu, mówił mówił.

-, Jeśli się nie nawrócicie, nie uderzycie w piersi, nie przejrzycie na oczy, nie poprosicie o łaskę, bieda będzie z wami.  Państwo być może dopomoże tym, co na pomoc zasługują. Partia da mieszkanie i wiele więcej niż się może nawet wam śniło i należało, zrozumiecie to

Więzień słuchał i nic się nie odzywał. – Oficer podniósł się z krzesła, dopiero teraz było widać, jakiego niskiego jest wzrostu. Wzniósł wskazujący palec prawej ręki w górę, wzrok utkwił w więźniu, zacisnął usta. Twarz jego nabrała jeszcze groźniejszego wyrazu niż zazwyczaj. Przymrużył oczy. Raz jeszcze rozpoczął swój monolog.

– Po raz ostatni oferuję pomoc w imieniu naszej partii i socjalistycznej ojczyzny.  Następnej takiej okazji nie będzie. Proszę dobrze się zastanowić zanim dacie mi odpowiedź. Wyszedł zza biurka.

Zamilkł. Obszedł więźnia kilka razy w kółko w milczeniu. Kroki jego złowrogo odpijały się echem po podłodze. Nagle stanął na wprost więźnia.

– Daję wam dwa tygodnie na namyślenie się, na podjęcie decyzji.  Jeszcze zdążycie na koniec wakacji będziecie w domu.  Zabierzecie rodzinę i pojedziecie gdzieś na wczasy, aby zdecydować się, czy chce zostać w kraju czy emigrować.  Skończył, grzbietem ręki wytarł usta. Zmęczenie było na jego twarzy bardzo wyraźne. Wolnym krokiem wrócił za swoje biurko, ale zanim zdążył opaść na krzesło, usłyszał jedno małe, krótkie „nie”.   Wypowiedział je więzień bez większego wysiłku. Decyzję podjął już dawno, po pierwszym zdaniu oficera wiedział, że taka będzie jego odpowiedź. Wywody oficera słyszał przez całe swoje życie. Od przeszkola nic się nie zmieniały.  Rzeczywistość była inna. Oficer nie wspomniał o kolejkach za chlebem, mięsem, meblami, o tym, że pieniądze straciły na wartości, jeśli niczego nie ma, niczego nie można kupić. O oczekiwaniu na mieszkanie, telefon, samochód – 20 lat. Nie wspomniał o jego młodym pokoleniu urodzonym w latach pięćdziesiątych, któremu młoda komunistyczna ojczyzna na osiemnaste urodziny oferuje prezent w postaci kartek żywnościowym.  Chociaż towarzysz Gierek obiecywał dużo więcej. Przeciwko temu walczył i chciał to zmienić. On chłopak z prowincji, którego wielka polityka nigdy nie interesowała, nawet na niej się nie znał i z całego serca uważał, że zajmowanie się nią to tylko strata czasu, nic więcej. Chciał, aby żona mogła kupić sobie ładną sukienkę, dziecko miało zabawki. On sam chętnie ubrałby się w nowy garnitur, buty i poszedł z Barbarą na jakąś potańcówkę. Takie były jego marzenia, ale państwo zrobiło z niego wroga ojczyzny. On swoimi marzeniami zagroził ustrojowi socjalistycznemu, czy nawet, aby podać jeszcze większą bzdurę układowi państw socjalistycznych.

Nie chciał o tym dyskutować z oficerem, ponieważ był pewien, że nigdy go nie zrozumie. On miał garnitur – mundur, buty, krawat od państwa za darmo, czyli za to, że nie miał marzeń takich jak on. Potrafił bez tych marzeń żyć, choć na pewno nie raz o nich myślał. Na pewno miał znajomych stojących w kolejkach za mięsem, chlebem, ale mówienie o tym teraz, w tym momencie uważał za obrażające jego, jako Polaka i człowieka.

Cdn.
Adam Lizakowski
Fragment większej całości

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko