Zdzisław Antolski – MINIATURY

1
237

Nieszpory

Po nabożeństwie majowym, my ministranci zdejmowaliśmy z siebie białe komże, wybiegaliśmy z chłodnego, kamiennego kościoła na przyszkolne boisko. Słońce świeciło nam prosto w oczy, ukośnie zniżało się do ciemnej plamy lasu i wielkiej sylwety góry Zawinnicy.

Wikary Chamerski zawijał sutannę za pasek od swoich spodni i kopaliśmy piłkę. Bramka była narysowana białą farbą na ceglanym murze starej szkoły.

Kawki na dzwonnicy kibicowały na naszych wieczornych meczach i nie oszczędzały gardeł. Powietrze było rześkie i czyste. Gdzieś z daleka szczekały chłopskie psy. Zagwizdał przenikliwie kos.

Trach Echo naszego śmiechu toczyło się daleko, aż na łąki, po których sunęła wolno kolejka wąskotorowa, ciuchcia.

Chrystus Frasobliwy śledził nasze zagrania i bił brawo, po każdym strzelonym golu.


Warcaby

Kiedy miałem osiem lat ojciec kupił mi nowe warcaby, bo stare się zniszczyły, a pionki poginęły. We wsi warcaby były dość popularne, a w domu Łyków, za remizą, królowały na stole szachy i gospodarz ciągle się nad nimi pochylał. Nawet mnie zapraszał, ale ja w tej grze byłem słaby. W stajni mieli pod pułapem gniazdo rozwrzeszczanych jaskółek, którym rodzice donosili różne robaki i glisty. Lubiłem na nie patrzeć godzinami.

Ojciec rozpakował nowe szachy i rozłożył je na stole. Zaczęliśmy grać. Ojciec dowcipkował i pogwizdywał, ale tego dnia szczęście uśmiechnęło się do mnie i dość szybko wygrałem.

Ojciec stracił humor, czuło się jego wewnętrzną złość. Zaproponowałem mu rewanż, planując w duchu, że teraz przegram.

Ale on założył kurtkę i wyszedł na podwórko. Czułem się winny, ale nie wiedziałem, dlaczego?


Teczka

Ojciec miał jasnobrązową teczkę, zamykaną na dwa zatrzaski, a w dodatku pasek. Kiedy wracał z miasta biegliśmy wszyscy, nawet pies Karuś i kotka, żby zobaczyć, co kupił. Były to jakieś wędliny, a na końcu kawałek ciasta, sernik albo makowiec. Nie mieliśmy lodówki. Wędliny chowaliśmy w piwnicy, wydrążonej pod podłogą ganka południowego.

Gdy zbliżało się Boże Narodzenie, ojciec kupował stroiki na choinkę, długie cukierki (twarde i niesmaczne, rozdawałem je moim kolegom, którzy rzucali się na nie łapczywie) oraz nowe płyty do adaptera w radiu sonata. Pod choinkę ojciec mi kupił wyrzutnię gumowych rakiet, działających na sprężynę. Pyszniłem się nią przed chłopakami. Mama kupowała mi plastykowych żołnierzyków, poprzez panią woźną, która często jeździła do rodziny w Kielcach.

Kiedy ojciec przeszedł na emeryturę, zaczęło się z nim dziać coś niedobrego. W tym czasie pomieszkiwałem u narzeczonej, bo oczekiwałem na przydział mieszkania. Swoje rzeczy zostawiłem u rodziców, bo u narzeczonej się nie mieściły. Okazało się, że ojciec (pod moją nieobecność) zabrał moich żołnierzyków (cała kolekcja mieściła się w paczce po butach) i komuś dał czy sprzedał. Tak mi było przykro, że nie dochodziłem tego. Wywiózł też do rodziny moje ukochane radio sonata. Na dodatek okazało się, że przeczytał mój pamiętnik i wytykał mi zdarzenia, które zapisałem tylko dla siebie. A potem pamiętnik podarł i wyrzucił na śmietnik.

Kiedy go pytałem, czemu to zrobił, śmiał się głupio i patrzył na mnie niewidzącymi oczami. Ale poza tym zachowywał się całkiem normalnie.

Trudno mi o tym pisać… Jest mi bardzo przykro… Może nie powinienem, ale minęło już tyle czasu…

Tylko swoje rzeczy ojciec trzymał w jasnobrązowej teczce. I nie pozwalał jej dotykać.

Wkrótce okazało się, że miał raka.

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko