Franciszek Czekierda – ROMANS ADAMA MICKIEWICZA Z KAROLINĄ KOWALSKĄ

1
452

Po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Wileńskim w 1819 roku Adam Mickiewicz przyjechał we wrześniu do Kowna, gdzie w szkole powiatowej musiał odpracować stypendium jako nauczyciel literatury, historii i prawa. Zamieszkał w budynku byłego klasztoru jezuickiego, w którym również mieściła się szkoła. Kowno było małym żmudzkim miastem, gdzie elity dobrze się znały.
W obszernym mieszkaniu państwa Kowalskich doktorowa Karolina prowadziła salon towarzyski, jej mąż, Józef, był powiatowym lekarzem. Mickiewicz otrzymał zaproszenie do salonu od doktora, u którego często się leczył i, korzystając z uprzejmości jego oraz żony, słał do przyjaciół filomatów w Wilnie listy oraz drobne rzeczy. W salonie, poza rozmowami i grą w karty, można było również poczytać najważniejsze krajowe i zagraniczne gazety oraz czasopisma. Na prośbę Karoliny w listopadzie poeta zaprojektował gabinet czytania.
Adam Mickiewicz poznał ją wczesną jesienią 1819 roku, o czym świadczy jego list do Józefa Jeżowskiego z 18 października (daty w niniejszym tekście podawane są według kalendarza juliańskiego): „Pani Kowalska wyjeżdżając miała list zabrać, ale się pośpieszyła, i musiałem trzema, czy czterema dniami później przez Żyda do niej zasłać (…)”. Skoro więc przekazywał przez nią pocztę w połowie października, ich znajomość osiągnęła już pewien poziom zaufania i niewątpliwie musiała być wcześniejsza. Do końca 1819 roku Mickiewicz nie zachwycił się jeszcze panią doktorową, która od razu dostrzegła jego wyjątkową osobowość. Być może poeta był obojętny na jej urok z tego względu, iż w owym czasie podkochiwał się w Eleonorze Nieławickiej, żonie nauczyciela matematyki. „Ja w sobotę o 7-mej kupię butelkę wina, z Nieławickim pić będę w duchu (…) twoje zdrowie” – pisał do Franciszka Malewskiego 30 października 1819 roku. Zdanie to świadczy o tym, że niewątpliwie bywał u państwa Nieławickich. Przed miłostką do niej ostrzegał go żartobliwie w liście Onufry Pietraszkiewicz. Również z grudniowego listu Jana Czeczota dowiadujemy się, że kolega filomata zadurzył się w urodziwej Eleonorze:

„Powiedz no, ty Adamie, Nieławickiej młodej
Jak na tobie czarne oczko przypadło do smaku?
Czy nie uwiązłeś czasem w Kownie, nieboraku?

Później pojawiła się jeszcze jakaś Antonina (nie znamy jej nazwiska). Franciszek Malewski dopytywał się o nią wiosną 1820 roku, natomiast Jan Czeczot w sierpniu ironizował z Adama:

Jej posturka, włosek kruczy,
Najbardziej, że Waść ją uczy
Dawać ssać ustek malinki,
Wszystko to ważne przyczynki
Do poznania Antoninki.

Dwa krótkie afekty do Eleonory i Antosi miały cechy uczucia platonicznego. Inaczej było z panią doktorową.

Karolina Kowalska z domu Wagner, była najprawdopodobniej o cztery lata starsza od Mickiewicza. Miała na pewno dwie córeczki, Olę i Kamilkę, choć Jarosław M. Rymkiewicz (Żmut, 1987) twierdzi, że w okresie znajomości z Mickiewiczem miała trójkę, a później urodziła czwarte dziecko. Była uważana za najpiękniejszą kobietę w mieście. Urodziwszą od niej, lecz na Wileńszczyźnie, według słów Zana i Czeczota, były tylko Kornelia Tyszkiewiczówna i Zofia Chłopicka. Antoni Edward Odyniec pisał, że piękniejszej od niej trudno sobie wyobrazić, a jej postać, rysy, spojrzenie i uśmiech mogły służyć malarzowi i rzeźbiarzowi za model. Zresztą sędziwy Andre Le Brun, nadworny rzeźbiarz króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, wykonał w 1811 roku marmurową płaskorzeźbę kilkunastoletniej Karoliny; na podstawie reliefu Mickiewicz zamówił dla siebie gipsowy odlew (z którego nie był zadowolony). Franciszek Malewski donosił Mickiewiczowi, że podczas rozmowy z nią tylko raz na nią spojrzał, ponieważ, będąc oślepiony jej fizjonomią, bał się na nią dłużej patrzeć. Sam Mickiewicz zapewniał Jana Czeczota w listach (ze stycznia i lutego 1820), że jest bardzo ładna. 

Podczas karnawału w połowie stycznia 1820 roku zorganizowany został kulig. Jego inicjatorami mogli być kowieński prefekt szkoły Stanisław Dobrowolski i ziemianin Hipolit Charewicz. Obaj użyczyli sanie i konie. Miejscem docelowym była karczma, znajdująca się w pobliżu folwarku Charewicza, oddalona nieco ponad milę od Kowna. Sanie z końmi podstawił również doktor Kowalski, mający prywatną stajnię. Pan Józef tego dnia – kulig odbywał się we czwartek – nie mógł przybyć, ponieważ miał planowe wizyty u chorych w powiecie. Przed południem wszystkie sanie z uczestnikami zabawy zajechały na dziedziniec folwarczku prefekta. Karolina Kowalska przyjechała ze służącą, która trzymała jakąś skrzynię z okuciami na rogach. Na polecenie doktorowej służka przełożyła skrzynię do sanek prefekta, gdzie już znajdował się prowiant. Gdy niemal wszyscy zajęli miejsca, Mickiewicz stał zamyślony.
– Panie Adamie, zapraszam do moich sanek – zawołała Karolina. – Stoisz pan taki posępny, a to przecie  karnawał – uśmiechnęła się dyskretnie.
– Tylko powierzchownie tak wyglądam, wewnątrz jestem wesół – rzekł zgodnie z prawdą, po czym poszedł do jej sań. – Ale nie widzę woźnicy – zmartwił się wsiadając.
– Moje saneczki nie są wielkie, nie trzeba więc woźnicy. Waść będziesz powoził. Chyba potrafisz? – spojrzała mu w oczy przymykając kilkakrotnie powieki.
– Jeśli umiem wierzchem i drążkami, to i dam radę sankami – zerknął pod jej kapelusz.
– W połowie drogi przejmę lejce. Trzeba oszczędzać delikatne dłonie przeznaczone do pisania, nie do furmanienia – rzekła kokieteryjnie.
Mickiewicz nie usłyszał drugiego zdania, bo w tym czasie okrywał sobie nogi kocem. Kulig ruszył. Adam trzymając wodze niewiele mówił, skupiony był na jeździe. Od czasu do czasu zerkał pod szykowne nakrycie głowy Karoliny. „Przeklęty kapelusz – myślał poirytowany – zasłania mi jej twarz. Przeklęty po wtóre, bo podsyca ciekawość. Ciekawość estetyczną – poprawił się i w tym momencie ściągną cugle, gdyż zanadto zbliżył się do jadących przed nim sań. Znowu spojrzał na nią kątem oka. – Czyżby tylko estetyczną?” – zastanowił się.
Zgodnie z zapowiedzią pani Kowalska w połowie drogi przejęła od niego wodze. Adam mógł teraz uważniej spozierać na jej profil, co czynił z przyjemnością. Jednocześnie słyszał w duchu chrzęst kruszejącej estetyki. Karolina zatrzymała konie przed karczmą znajdującą się wiorstę od majątku pana Hipolita. Sanie prefekta z tajemniczą skrzynką również się zatrzymały. Pozostałe pojechały do folwarczku.
– Przygotuję kawiane aparata – Karolina powiedziała do Mickiewicza.
– Aa, to ta skrzynia… – zdziwił się.
– Najdalej za trzy kwadranse będzie świeża kawa.
– My tymczasem – Adam wskazał na prefekta – pobiegniemy do Charewicza po pocztę. – Zostawiam panią z żalem, lecz obiecuję wrychle wrócić.
– Mój woźnica pomoże szanownej pani rozpalić ogień pod kociołkiem – włączył się prefekt.
– To nie kociołek, lecz zestaw imbryków – poprawiła go. – Najpierw niech pomoże mi rozpakować urządzenia.
Mickiewicz i Dobrowolski pomaszerowali do folwarku. Po odebraniu listów, które Charewicz przywiózł wcześniej z Wilna, obaj szybko wrócili. Pan Hipolit z gośćmi miał niebawem dotrzeć do karczmy. Mickiewiczowi śpieszno było do pozostawionej towarzyszki podróży.
Poeta usiadłszy w karczmie za bukowym blatem stołu i rozerwał paczkę z listami od przyjaciół. Zaczął pośpiesznie czytać. Jednak nie mógł się skupić, ponieważ przed jego oczami ukazał się widok, któremu nie mógł się oprzeć. Pani Kowalska dmuchała na żar pod kawianym imbrykiem. Na jej twarzy pojawił się rumieniec. Dla przeciętnego oka zwyczajny, dla Adama fascynujący. „Oczami dotykam jej rumieńca, a raczej żarzeńca, bo żar płonie na jej policzkach – odłożył list i zamyślił się nad oglądanym obrazem. – Widzę w niej anioła, Wenerę. Widzę ją inaczej, niż wczora. Cóż za przemiana! Czy to nie stało się godzinę temu na saniach, gdym przypatrywał się jej gładkiej buzi ukrytej pod przeklętym kapeluszem? Tak, po stokroć tak!”
– Co to za sztuczne imbryki? – zaciekawił się.
– Najnowsze urządzenia sprowadzone z Italii, macchinetta da cafe  – pani doktorowa odrzekła z satysfakcją w głosie. – Już rozlewamy.
Uczestnicy kuligu ze szklankami ustawili się w kolejce do aparatury z kranikiem. Gdy już całe towarzystwo piło kawę okazało się, że dla Mickiewicza zabrakło naczynia. Stał bezradny. Karolina nalała sobie kawy do porcelanowej filiżanki, po czym spojrzała na poetę.
– Zapraszam. Będziemy pić z jednej filiżanki – zaproponowała słodkim głosem.
 – Z miłą chęcią – oczy poety zajaśniały.
Doktorowa podała mu kawę, dotykając palcami jego dłoni. Mickiewiczowi po dwóch łykach zrobiło się gorąco, ale bardziej czuł gorąco jej rąk. Był pod wrażeniem. Pod wrażeniem czegoś więcej, niż jej urody, czy gustownego ubioru. Nie mógł pojąć jak to się stało, że widując ją przez cztery miesiące był wobec niej obojętny. Właśnie teraz, gdy na sankach obserwował jej twarz pod kapeluszem i gdy przed chwilą wpatrywał się w nią, jak krzątała się przy zestawie do kawy stało się to, czego się nie spodziewał; w piersiach uczuł dionizyjskie ognie.
– Jak wrażenia? – zapytała, jakby czytając w jego myślach.
 – Brudne karczmisko.
– O! – była zaskoczona. – Czyli nie najlepsze.
– Przeciwnie. Kontrast brudnej karczmy z miłą fetą.
– Doprawdy, nie jest tu czysto. Dlatego dobrym pomysłem było wzięcie własnych  naczyń – mówiła cały czas uśmiechając się.
– Ów kontrast podbija sympatyczność naszej kompanii i krasę niektórych towarzyszek – skinął przed nią głową.
– Jest pan uprzejmy – pokazała równe zęby.
Adam wpatrywał się w pół otwarte bosko wykrojone usta. Karolina zauważyła to i zmieniła temat.
– Już zapada zmrok – spojrzała przez małe okno – powoli będziemy się zbierać.
– Żal – wypsnęło mu się.
Powracając Adam znowu powoził. Pani Kowalska tym razem usiadła bliżej niego. Mimo, że miała na sobie kożuszek i grubą suknię, Mickiewicz czuł bijące od niej ciepło. Na  ostrych zakrętach bezwładnie, może nazbyt bezwładnie, przechylała się w jego stronę, dotykając go biodrami. Na jednym z zakrętów jadące przed nimi sanki rejenta wywróciły się. Adam widząc, że pasażerom nic się nie stało, ominął ich. Rejent z synowcem otrząsnęli się ze śniegu, postawili sanki na płozach i śmiejąc się, pojechali dalej. Mickiewicz wjeżdżając do majątku prefekta skręcił za blisko słupka bramy, wychylił się i nieszczęśliwie zahaczył lewym barkiem. Poczuł, że pod czamarką obtarł skórę do krwi.
– Ajjj! – zajęczał cicho z bólu.
– Co się stało? – przestraszyła się Karolina.
– Nic, nic to.
Zatrzymali się.
– Może jednak w czymś pomogę – nalegała.
– Lekkie obtarcie. O, proszę – pokazał jej ramię – nawet sukno się nie rozdarło. – W tym momencie poczuł bolesne pieczenie zadrapanej skóry.
– Józef przed wyjazdem przypomniał mi, abym pana zaprosiła na wieczerzę. Koniecznie musi pan przyjść. Zresztą po co iść, skoro podjedziemy sankami.
Mickiewicz ucieszył się na tę propozycję, jednak nie odpowiadał. Zastanawiał się. Było już późno, dawno zapadł zmrok. Zbliżała się godzina półsiódma.
– Pani Karolino, proszę wybaczyć – odezwał się po dłuższej pauzie – mam na jutro pisanie. A jeszcze wszystkich listów nie przeczytałem – wskazał na plik korespondencji.
– Przeszkodziłam panu w lekturze, gdy piłam kawę – rzekła zatroskanym głosikiem. – Gdy wspólnie piliśmy – poprawiła się błyskając okiem.
„Ach i niestety, chciałbym być u pani na wieczerzy, ale nie mogę. Szkoda. I pragnąłbym zagrać z panią w kiksa. Żal – myślał zasmucony. – Odmawiam nie dla konieczności pisania, lecz z obawy o siebie. I o panią, powabną anielicę, kuszącą Wenerę. Przyrzekam sobie: nie będę pani odwiedzał, bo wewnętrzny głos mówi mi, że mogłoby to się źle skończyć. O, anielico-diablico, rzuciłaś dzisiaj na mnie urok, spod którego muszę się wyzwolić. Niech zgasną miłostkowe ognie, niech huta we mnie ostygnie” – westchnął cicho.
– Dziwnie się pan zamyśliłeś? – dopytywała delikatnie.
– To pozorny splin, jak przed rozpoczęciem sanny, minę mam zafrasowaną, wewnątrz zaś jestem radosny, jak pierwiosnek – skłamał.
– Więc?
– Niestety nie mogę.
– Szkoda – pani Kowalskiej opadły kąciki ust.
„Z tryskającej wesołością Wenery, stała się w ułamku sekundy boginką smutku Algos. Przeze mnie” – poeta zamyślił się.
Adam Mickiewicz postanowił nie bywać u niej przez dwa miesiące. Postąpił wbrew sobie, miał bowiem nieprzepartą ochotę spotykać się z nią, lecz z drugiej strony, kierując się chłodnym umysłem, studził buzujące namiętności. W liście do Jana Czeczota (19 lutego 1820) po raz pierwszy wyjawił mu nazwisko obiektu swojej fascynacji pisząc, że na nieszczęście nie jest panną, na drugie nieszczęście – panią Kowalską, a na trzecie – jest bardzo ładna. W dalszej części listu przedstawił swoje chybotliwe nastroje:

Chwytaj porę, lataj, śmiałku,
Poki gibkie myśli piorka,
Poki krwistość wre po ciałku
I serduszko tnie mazurka.

Mnie w kwietniu napadły wrześnie,
Ckliwo zjadam czasek młody,
W głowie same dymy, pleśnie,
A w sercu kolki i lody.

Angielska bierze ochota,
Bym nudne ciało zawiesił;
A któż zwabia do żywota?
Kto zgasłe męstwo wykrzesił?

Nie był jednak zadowolony z tego dziełka: „Masz wierszyk, w którym tyle sensu, ile teraz w mojej głowie; dlatego kończę”.
Nie wiadomo, czy poeta wytrzymał nałożony na siebie okres abstynencji od widywania się z doktorową. Według mnie tak, ponieważ na tym etapie znajomości jeszcze walczył z sobą, nie chcąc przekroczyć granicy niewinnego flirtu. Prawdopodobnie po raz pierwszy od styczniowego kuligu spotkał się z nią w maju. Stało się to w folwarku prefekta Stanisława Dobrowolskiego, do którego przyjechał z kompanami podczas zwiedzania okolic Kowna. Przyjaciele weszli do dworku, natomiast Mickiewicz z panią Kowalską poszli do sadu znajdującego się za budynkiem.
– Ostatnio unikałeś mnie pan, jak ognia – rzekła z udawanym dąsem. – Czyżby wspólnie pita gorąca kawa poparzyła mospana?
– Przez ostatnie tygodnie dużo pisałem. Męczyłem się też z przekładem Dziewicy z Orleanu – usprawiedliwiał się mało wiarygodnie.
– No tak, wolisz pan dziewice, niźli damy – zażartowała.
– Miła pani Karolino, proszę nie mieć mi tego za złe…
– A właśnie, że mam – przerwała mu. ­– Byłeś pan w salonie stałym gościem i nagle, od  kuligu, przestałeś. Cóż się tedy stało? Czyżbym czemś pana zraniła? Myślałam nawet w złości: szkoda, że Adam nie zachoruje, bo by musiał odwiedzić doktora, a od niego czegoś bym się wywiedziała – rzekła z żalem.
– Dziękować Bogu, ostatnio żem zdrów, choć faktycznie z gardłem u mnie różnie bywa. Proszę wybaczyć, jeśli moje zachowanie panią dotknęło. Nie spodziewałem się, że ta absencja… – przerwał, gdyż zaschło mu w gardle.
– Właśnie absencja spowodowała, że cierpi na tym poziom salonowych dysput, a gra w karty bez pana jest nudna, jak zupa teściowej – mówiła ze słodką pretensją w głosie. – I poprawka do projektu czytelni wciąż leży nie ruszona.
– Faktycznie zapomniałem. Mea culpa. Jeszcze dziś wieczorem zasiądę do zmiany projektu.
– Za to opóźnienie powinien pan odkupić swoje przewiny.
– Jestem gotów.
– Miło słyszeć – uśmiechnęła się. – No i córeczki tęsknią za panem. Nikt nie potrafi ich tak rozweselić.
– Proszę je ode mnie uściskać.
– Sam pan to uczynisz. Kiedy więc zagramy w kiksa? – błysnęła zalotnie czarnymi oczkami.

„Do licha, wpadłem – Adam myślał zmartwiony, gdy z kompanami opuszczał folwarczek Dobrowolskiego. – Przewrotny los sprawił, że nasze ścieżki tu się skrzyżowały. Nie chciałem tego i jednocześnie pragnąłem. Znowu odżywają sercowe paradoksy. Po tej krótkiej rozmowie wskaźnik na moim erometrze podskoczył do pięćdziesięciu stopni. Oplotła mnie swą pokuśną nadobnością, której wciąż się opieram” – uśmiechnął się pod nosem. Tu należy wyjaśnić, że filomaci posługiwali się wymyślonym przez siebie wskaźnikiem temperatury uczuć zwanym erometrem.
W owym czasie stosunek Mickiewicza do Karoliny Kowalskiej był pełen sprzeczności, co wynikało z jego niezdecydowania w kwestii rodzącego się flirtu i zmiennych nastrojów, które go często nawiedzały. Wciąż zmagał się ze sobą. Potwierdzeniem tego jest jego zachowanie wobec doktorowej na początku lipca 1820 roku. Oboje przyjechali do Wilna pocztową kałamaszką, która zatrzymała się pod ratuszem. Gdy wysiedli, Mickiewicz przypadkowo spotkał braci, Aleksandra i Franciszka. Zaaferowany podbiegł do nich, przywitali się i razem gdzieś poszli. Odchodząc nie obejrzał się nawet za swoją towarzyszką. Czyżby zapomniał o niej? Zdezorientowana Karolina musiała się poczuć porzucona, a może nawet upokorzona. Tego dnia liczyła na jego pomoc, bo miała do załatwienia mnóstwo spraw. Nazajutrz Mickiewicz, czując wyrzuty sumienia, odszukał ją u jej siostry, która w Wilnie prowadziła z mężem aptekę. Przepraszał, kajał się. Karolina przebaczyła mu, bo już dobrze poznała młodego rozchybotanego emocjonalnie poetę, często dręczonego splinem i chodzącego z głową w chmurach.

W drugiej połowie sierpnia 1920 roku Mickiewicz z Tomaszem Zanem pojawili się w dworku Wereszczaków w Tuhanowiczach. Przebywając w nim kilkanaście dni przyszły wieszcz polubił Marylę (Marię) Wereszczakównę, lecz jeszcze się w niej nie zakochał. Wspólnie miło spędzali czas. We trójkę śpiewali pieśni Niemcewicza, Tomasz grał w szachy z Marylą, w której się podkochiwał. (Nie chcę się tu rozpisywać o Maryli i Adamie, bo ten wątek jest wszystkim znany. Niniejsza opowieść dotyczy jego romansu z Karoliną Kowalską, do której powracam).
Adam przyjechał do Kowna w połowie września, choć powinien stawić się w szkole pierwszego. Tłumaczył się chorobą, napisał do władz usprawiedliwienie, które niewiele dało. Wstrzymano mu pensję i otrzymał upomnienie. Gdy zaczął ponownie bywać w salonie Kowalskich gorące myśli o Maryli szybko ostygły, a zamrożony flirt z panią Karoliną odżył. Zanim doszło do kulminacyjnego wydarzenia, którym była bójka o względy doktorowej, należy dodać, iż na początku lutego 1821 roku Maryla wyszła za mąż za Wawrzyńca Puttkamera, co niewątpliwie wpłynęło na samopoczucie poety.

W niedzielę wielkanocną, przypadającą w połowie kwietnia tego roku, Adam gościł u doktorostwa Kowalskich. Grał w karty z panią Karoliną i szambelanem Nartowskim. Ten ostatni przybył niedawno z Galicji w związku z prowadzeniem czyichś spraw spadkowych. Od chwili, gdy pierwszy raz ujrzał urodziwą żonę doktora w salonie przy ulicy Dominikańskiej, bywał tu często, próbując ją zdobyć. Pani Kowalska przyjmowała jego awanse z kontrolowaną życzliwością, jak niemal każda dama lubiąca mieć wokół siebie adoratorów. Poeta z irytacją obserwował jego zaloty. Imć Nartowski nie był przystojny, wyglądał „z półtrzecia łokcia”, jak go opisał złośliwie Czeczot, więc był znacznie niższy od niewysokiego Adama. Tego dnia grano w Bostona. Nartowskiemu nie układała się gra. Swoją drogą Mickiewicz mógł kręcić kartami po swojemu, co kiedyś zauważyła matka Kowalskiego, zresztą lubiąca poetę. Nartowski podejrzewał swojego konkurenta o oszustwo.
– Pan szachrujesz – zdenerwował się szambelan.
– Kto nie ma szczęścia w kartach, ma je w miłości – Mickiewicz starał się obrócić sytuację w żart.
– Opowiadasz pan jakieś dyrdymałki – wściekł się Nartowski. – Zauważyłem, jak waść rozdawał karty biorąc jedną spod spodu.
– Bzdury. Rozdanie zostało zakończone – Adam rzekł stanowczo.
– Gramy uczciwie, albo w ogóle – w tym momencie szambelan rzucił karty, z których kilka spadło na podłogę.
– Wypraszam sobie. Nie będzie mi tu jakiś pokojowy imputował nieuczciwości.
– Jestem szambelanem cesarsko-austriackim – przemówił dumnie.
– Czyli pokojowym – Mickiewicz rzekł obraźliwym tonem.
– A waść jesteś oszust, co kręcisz kartami, jak szewc skórą – ryknął.
Mickiewicz nie wytrzymał. Wstał energicznie i prawicą palnął go mocno w ucho, ten spadł z krzesła na dębowy parkiet. Poeta rzucił się na niego, Nartowski jednak wyrwał się i próbował oddać mu cios. Sprytniejszy Adam uchylił się, po czym pochwycił stojący na stole ciężki lichtarz i grzmotnął nim w głowę szambelana, który zachwiał się i osunął na kolana. Po chwili, zebrawszy w sobie siły, rzucił się na poetę.  Zwarli się jak zapaśnicy. Karolina, widząc co się dzieje, wybrała najwłaściwsze wyjście z niekomfortowej sytuacji i zemdlała. Służąca przybiegła z kuchni do pani leżącej na dywanie. Józef Kowalski usłyszawszy krzyki i rumor, wyszedł ze swojego gabinetu.
– Leć po sole trzeźwiące i wezykatorium, są na najniższej półce w gablocie – doktor zawołał energicznie do służącej, która w podskokach pobiegła i jeszcze szybciej wróciła. Po  przyłożeniu zemdlonej soli, pani domu powoli odzyskiwała przytomność.
Widząc jej poprawę, postawny doktor szybko rozdzielił szarpiących się gości.
– Panie Józefie, ten chłystek, ten frant ma romans z pana żoną – szambelan krzyknął wściekły, trzymając się lewą ręką za obolałą głowę.
Kowalski spojrzał na ciężko oddychającego Mickiewicza.
– Azali to prawda? – zapytał drżącym głosem.
– To nikczemne kłamstwo! – poeta oburzył się, poprawiając surdut. – Arcyłgarz! – rzucił przez zęby, zezując w stronę Nartowskiego.
Kowalski podszedł do żony leżącej na sofie. Usiadł obok i spojrzał badawczym wzrokiem na jej nieobecne oczy.
– Duszko moja, czy rzucone przez szambelana słowa są prawdziwe? – zapytał niepewnie.
– Jak możesz! To karygodne pomówienie – odrzekła słabym głosem. – Nie widzisz, że ledwo żyję. Zająłbyś się lepiej moim zdrowiem, niż indagacją – powiedziała kąśliwie.
Nazajutrz Adam Mickiewicz otrzymał dwa wezwania na pojedynek. Jedno od Nartowskiego żądającego satysfakcji honorowej, drugie od Kowalskiego, który na bilecie podał przyczynę: „Za krzywdę domu”. Na pytania posłańców dotyczące sposobu walki, poeta odrzekł, że na „wszystkie rodzaje pojedynków przystaje”. Jeszcze tego samego dnia napisał list do przyjaciół, Tomasza Zana, Jana Czeczota i Kazimierza Piaseckiego, prosząc ich pilnie na sekundantów.
Gdy Karolina dowiedziała się o zamierzonych pojedynkach, natychmiast udała się do zaprzyjaźnionego prefekta Dobrowolskiego. Opowiedziała mu o wszystkim „szczerze”, sugerując winę imć Nartowskiego, że spalała go zazdrość o młodego poetę, który od czasu do czasu mile, acz niewinnie, uśmiechał się do niej. Na koniec rozmowy poprosiła go o mediację. Pan Stanisław w pierwszej kolejności udał się do doktora. Błagał go na wszystkie świętości, aby zrezygnował z pojedynku. Opisał stosunki pani Kowalskiej i Mickiewicza w jak najkorzystniejszym dla niej świetle, mówiąc o ich niewinnych salonowych uprzejmościach, czasem okraszonych zalotnymi uśmiechami, nie wykraczającymi jednak poza dobre obyczaje. Natomiast szambelana przedstawił jako furfanta i zazdrośnika starającego się o względy pani Karoliny, który nie mogąc zdzierżyć, że ta częściej uśmiechała się do młodego nauczyciela, postanowił bezpodstawnie oskarżyć go o romans.
Jeszcze tego samego dnia prefekt odwiedził szambelana, którego przekonał do uzgodnionej z panią Karoliną i jej mężem wersji wydarzeń. Dał mu przy tym do zrozumienia, że rzucając tak ciężkie i nie udowodnione oskarżenia na szanowaną powszechnie panią doktorową, jest na straconej pozycji i niechybnie grozi mu wykluczenie z kowieńskiej socjety. Nartowski z pewnymi oporami zgodził się z przedstawioną argumentacją i zrezygnował z pojedynku.
Mimo, iż doktor Kowalski przyjął wersję prefekta za wiarygodną, trawił go jad podejrzeń. Postanowił tedy odwiedzić Mickiewicza. Przyszedł do jego skromnego pokoju i, ku zaskoczeniu poety, przywitał się uprzejmie. Zrelacjonował mu rozmowę z prefektem i jego skuteczną koncyliację. Adam odetchnął z ulgą.
– Czy kochasz moją żonę? – doktor wypalił niespodziewanie.
Pytanie to zamurowało Mickiewicza. Mógł się spodziewać wyzwania go najgrubszymi słowami, a nawet rzucenia się z pięściami, ale nie takiego pytania.
– Panie Józefie, jakże to można wypytywać o takie rzeczy?
– Pytam, więc można – odrzekł logicznie.
– Szanuję pana i rad jestem, żeś się pan fatygował przyjść do mojej ubogiej stancji – wykręcał się. – Ale… Nawet jeśliby… Chociaż… Nie… Któż by na to odpowiedział?
Mickiewicz plątał się, nie dając jasnej odpowiedzi. Najważniejsze jednak było, że obaj panowie pogodzili się, a doktor nie dostrzegł w młodym nauczycielu Don Juana zdolnego do  przyprawienia mu rogów.
Zanim pojawili się Zan, Czeczot i Piasecki, ugoda między stronami była już zawarta. Jednakże przed jej zawarciem szambelan próbował wymóc, aby Mickiewicz chociaż przeprosił Karolinę. Poeta kategorycznie odrzucił jego żądanie. Najważniejsze punkty konsensusu stanowiły, że obaj panowie mogli odwiedzać salon doktorostwa, jednak pod warunkiem, że jeśli będzie w nim Mickiewicz, to Nartowski nie może wchodzić i vice versa.
Potwierdzeniem dobrych stosunków Mickiewicza z Kowalskim było odprowadzenie trzech niedoszłych sekundantów przez jego rodzinę (z córeczkami) do pobliskiego Pożajścia, skąd filomaci mieli odjechać do Wilna. Na trawniku w pobliżu kościoła kamedułów Karolina przygotowała kawę, miód i ciasteczka. Franciszek Malewski później zrelacjonował w liście Jeżowskiemu: „Była to bogini, chciała się pokazać przed 3-ma sekundantami, że warto walczyć o nię; Adam był anielski, takoż oczy mu żywszym światłem jaśniały, postać miał jakąś wspaniałą, cieszył się, że znowu dobry pokój powrócił, pysznił się, że miał taką kochankę”. Kilka dni po tych wydarzeniach Czeczot napisał do Pietraszkiewicza: „Adam nasz z niedostatku do ubóstwianej Maryi upodobał sobie, w której już oddawna widział promionki do 80°, w Kowalskiej”.
Mickiewicz przekonywał w liście Onufrego (Nufra) Pietraszkiewicza, który wcześniej zbeształ go za romans, że do czasu niedoszłego pojedynku on i Karolina nie byli kochankami: „Nie zarzucaj mi wszeteczeństwa; owszem, byłem aż do szaleństwa estetycznym w czasie owych pistoletowań, ale teraz, teraz niestety, wyobraź, jeśli możesz, bóstwo z igrającym na barkach włosem śród białych muślinów, na wspaniałym łożu, w pięknym pokoju. Na to bóstwo codziennie patrzę, już estetyka uleciała. Na hańbę moją słucham lekcji promienistych z ust cudzych. Jeszcze słucham, ale i to niedługo potrwa. Chwała Bogu, że Ś-ty Piotr tuż. Czy chwała Bogu? Nie wiem i sam” (19 czerwca 1821).
Niestety poeta okłamał Nufra, bo przed i w czasie pistoletowań, czyli pojedynku, do szaleństwa kochał się z Karoliną: „Adam widać wkradł się przez oczy (więcej zapewne przez uszy) do serca owej gipsowej [czyli Kowalskiej, bo od gipsowego odlewu płaskorzeźby Le Bruna tak nazywali ją filomaci]. Opisuje wieczór, czyli noc z nią sam na sam spędzoną. Wszystko od swawoli do smutku, jak mówi, było wyczerpane, tchnienia były piekące”, o czym Franciszek Malewski donosił Jeżowskiemu na miesiąc przed awanturą z Nartowskim (16 marca 1821).  
Bójka o piękną doktorową i heca związana z pojedynkami stanowiły tylko przerwę w oddawaniu się przez kochanków mało „estetycznym” miłosnym harcom. Po zażegnaniu afery Adam i Karolina ponownie się spotykali. Właśnie wtedy, gdy doktora Kowalskiego nie było w domu – często wyjeżdżał w teren do swoich pacjentów, bywał też w Wilnie, gdzie zaopatrywał się w rzeczy niezbędne do prowadzenia praktyki lekarskiej i zabiegał o lepszą posadę, co po latach przyniosło efekty (został naczelnym lekarzem szpitala wojskowego w Wilnie) – rozgrywała się wspomniana czerwcowa scena, o której pisał poeta do Pietraszkiewicza. Było to już ich kolejne intymne spotkanie, co wnioskujemy po tym, że Wenera przyjmowała go w piernatach. Jak widać minął więc już czas ekscytujących starań, w trakcie których młody poeta – co można sobie łatwo wyobrazić – wielbił wdzięcznymi słowy boginkę, następnie stremowanym głosem wiódł ją na pokuszenie, rozpinając przy tym satynową suknię, ona zaś kokieteryjnie mu się opierała, albo raczej udawała, że to czyni. Teraz już bogini „z igrającym na barkach włosem” przyjmowała Adama w łóżku. Wchodząc do sypialni widział ją w gustownym stroiku idealnie pasującym do intymnej sytuacji, a szelmutka potrafiła się ubrać w śliczne fatałaszki. Siedziała pośród powabnej dekoracji; oparta o poduszki, na białej pościeli, która otulała ją pozornie niedbale. W scenerii ładnego pokoju na bogatym łożu była podniecająco pachnąca, a jej puszyste kręcone włosy końcami kosmyków pieściły gładkie ramiona. Mickiewicz widział kunsztowność scenografii pomieszczenia, widział estetykę dekoracji muślinów, ale Wenery nie postrzegał już estetycznie, bo ta, hen, uleciała. Na pewno w pierwszych dniach miłosnych harców czuł świeżość erotycznych uniesień, jednak po pewnym czasie wyparła je pożądliwość. I przygniotła go swoim ciężarem, dusząc oparami wyrzutów sumienia. Dlatego czuł hańbę. Po pewnym czasie wziął sobie do serca krytyczne uwagi przyjaciół, którzy patrząc z oddali widzieli, że ich najzdolniejszy kompan marnuje siebie i swój talent. Adam w chwili pisania listu do Nufra, bądź krótko przed nim, podjął decyzję zakończenia romansu, pisząc: „(…) to niedługo potrwa. Chwała Bogu, że Ś-ty Piotr tuż”. Czekał więc, jak zbawienia, zakończenia roku szkolnego, by 29 czerwca, na Piotra i Pawła, wyjechać z Kowna. Ale hola, hola… Poeta rozochocony namiętnością miał wątpliwości: „Czy chwała Bogu? Nie wiem i sam”. Niby podjął decyzję, lecz jednocześnie szkoda mu było się rozstać z bogdanką i słodyczą kochania.
W owym czasie Mickiewicz niewątpliwie czuł przesyt sprawami romansowymi i miał już dość kobiet. Będąc w sierpniu 1821 roku w Tuhanowiczach pisał do Czeczota: „Widziałem się z kobitami, z ową Johasią, niegdyś dosyć lubioną, lubo pospolitą istotą; postrzegłem ze smutkiem, że wszystkie obudzają wstręt we mnie i że już o kobitach dla mnie nie myśleć, a zwłaszcza tak blisko Tuhanowicz”.
Jest jeszcze inna sprawa, która kiedyś dręczyła wielu czytelników wieszcza i badaczy jego curriculum vitae. Ci ostatni byli oni zwolennikami teorii, że młody poeta, przebywając podczas wakacji w 1820 roku w Tuhanowiczach, zakochał się w Maryli, gdy była panną. Po powrocie do Kowna wpadł w objęcia pięknej doktorowej, z którą mało romantycznie baraszkował. W rozwibrowanym sercu rzekomo nosił uczucie do Wereszczakówny i równolegle uprawiał cielesne figle z Kleopatrą, jak nazywał Karolinę w listach, gdy był na nią zły. Nic bardziej mylnego. Przychylam się do toku rozumowania Jarosława M. Rymkiewicza, który w Żmucie stawia hipotezę, że Mickiewicz zakochał się w Maryli dopiero po jej ślubie z hrabią Wawrzyńcem Wereszczakiem. W sierpniu 1820 roku jeszcze nie kochał Maryli, choć żywił do niej sympatię. Obdarzył ją wielkim uczuciem później, gdy wyszła za mąż, co było nie w smak wszystkim, którzy przez lata na siłę robili z nich niewinnych kochanków, często naginając fakty. Innymi słowy Adam romansując i kochając się namiętnie z Karoliną, nie postępował wbrew uczuciu do Peri, jak nazywał Marylę.

Po romantycznym pobycie w Tuhanowiczach powrócił we wrześniu 1821 roku do Kowna zabrać rzeczy, ponieważ planował wyjechać na roczny urlop zdrowotny, który po wielu staraniach został mu przyznany. Chciał też rozstać się z panią Kowalską. We wrześniu odwiedził ją w jej mieszkaniu. Nie widzieli się ponad dwa miesiące. Karolina wystroiła się i wypachniła. W domu nie było męża, a dziećmi zajmowała się niania, która wyprowadziła je na spacer.
– Adasiu, jakże się stęskniłam – zbliżyła się do niego dotykając go niemal piersiami. Liczyła, że ją obejmie, pocałuje. Mickiewicz drgnął zakłopotany. Po chwili cofnął się niepewnie o pół kroku, uniósł jej rękę i pocałował beznamiętnie w dłoń.
– Chciałem się pożegnać – rzekł neutralnym tonem.
– Jakże to? – była zaskoczona. – Przecież dopiero co przyjechałeś.
– Mówiłem ci wiosną o staraniach w sprawie rocznego urlopu. Władze wyraziły zgodę.
– Przyrzeknij mi, że będziesz mieszkać w Kownie – powiedziała głosem, w którym brzmiały sprzeczne tony: błagalny i kategoryczny.
– Staram się o wyjazd za granicę dla podratowania zdrowia.
– Przyzwyczaiłeś mnie do siebie, że bez widywania z tobą obejść się nie będę mogła – rzekła szczerze i zapłakała.
– Rozstańmy się w zgodzie.
– Zanim otrzymasz paszport, upłynie szmat czasu. Będziesz przychodził do salonu? Przed wakacjami obiecałeś zamówić nowe tytuły do czytelni… – mówiła łamiącym się głosem.
Adam odsunął się od niej kilka kroków i ukłonił się w pożegnalnym geście.
– Do widzenia… – chciał dodać „Karolino”, lecz w ostatniej chwili powstrzymał się.
Doktorowa spojrzała na niego zła.
– Niewdzięczny. Nie pokazuj mi się więcej na oczy! – krzyknęła dramatycznie.
Mickiewicz ze ściśniętym sercem wrócił do siebie na stancję. Ze swojego pokoju widział naprzeciw jej okna. Oparłszy się o parapet, zamyślił się: „Chciałem rozstać się kulturalnie, ale niestety z Kleopatrą tak postąpić nie można. Owszem mam trochę na sumieniu, bom ją w sobie rozmiłował, a teraz porzucił, niepodobna zatem, aby między nami był pokój. O, ja naiwny. Może mi kiedy Bóg pozwoli wynagrodzić te niepotrzebne w życiu moralnym parentezy. Tymczasem muszę z tym wszystkim jakoś żyć”.

Poecie nie udało się wyjechać na urlop za granicę, został w Kownie, gdzie po pewnym czasie powrócił do szkoły uczyć „żmudzkie łby”. Mimo rozstania się kilkakrotnie spotkali się, ale już jako obcy sobie znajomi. W liście do Tomasza Zana pisał: „Była teraz w Wilnie Kow[alska]. Już tylko dla mnie jest panią Kow[alską]; rzadko widywać się z sobą kazała! Wie o życiu Peri. Co z tej okoliczności między nami zaszło, później opiszę. Wiele uczułem, rozstając się z tak dobrą przyjaciółką, a którą teraz najlepiej poznałem” (26 października 1822 roku). Choć stosunki między nimi były chłodne, jednak pod koniec października poprawiły się, skoro Karolina prosiła Adama, aby przed jej imieninami, przypadającymi czwartego listopada, sprowadził – przez przyjaciół z Wilna – trzy bilety do powinszowań, dwa różowe i jeden błękitny. Kilkanaście dni wcześniej Adam spotkał się w Wilnie z Marylą, z którą się pokłócił. Na pożegnanie powiedział jej celowo coś przykrego, aby ją zasmucić. Potem tego żałował, o czym donosił Tomaszowi Zanowi w liście 16 października. W owym czasie utrzymywał równolegle bliskie stosunki z obiema paniami.
Po trzech miesiącach, poeta informował Józefa Jeżowskiego: „O powikłanych i fatalnych stosunkach z Kleopatrą nie donoszę, bobyś ich nigdy nie zrozumiał” (1 lutego 1823 roku). Owe bileciki i skomplikowane stosunki mogą świadczyć, że nastąpiło odrodzenie romansu. Kwintesencją fatalnych i zapętlonych relacji jest jego wiersz pierwotnie przeznaczony dla Karoliny Kowalskiej, później zaś zamierzał go ofiarować krewnej, Karolinie Stypułkowskiej, do czego prawdopodobnie nie doszło. Wiersz zamieścił w liście do Malewskiego z 14 lipca 1824 roku.
DO – W STAMBUCH
Ku różnym stronom ściągnęliśmy dłonie,
W różnych mieszkały światach nasze myśli,
Oczy ku różnej wyglądały stronie.
Jakże, o luba, ku sobieśmy przyśli?

Jak gwiazdy równe wielkością i kształtem,
Do przeciwnego wrzucone biegu,
kiedy je niebo jednostajnym gwałtem
wiecznie odtrąca od każdego brzegu,

wieczni wygnańce z powszechnego świata,
jestże to dla nich szkodą czy korzyścią,
że wstręt ku wszystkim znowu je pobrata
i że się muszą kochać – nienawiścią?

Kochankowie spotkali się ostatni raz w końcu października 1824 roku po wyroku skazującym filomatów na pobyt w Rosji. Wcześniej, podczas ich przebywania w areszcie w Wilnie, Karolina pomagała im i często odwiedzała, mieszkając u siostry. Mickiewicz, Jeżowski i Malewski otrzymali nakaz wyjazdu do Petersburga. 26 października wyruszyli, ich pierwszym dłuższym przystankiem było Kowno, gdzie zatrzymali się na dwa lub trzy dni. Filomaci zostali zaproszeni do mieszkania państwa Kowalskich (może tam nocowali?). Adam i Karolina mieli więc sporo czasu na rozmowy. Rozstali się w przyjaźni, obiecując sobie, że będą do siebie pisać. Faktycznie przez pewien czas korespondowali, gdy poeta przebywał w Petersburgu, Odessie i Moskwie (listy nie zachowały się).

Adam Mickiewicz w listach do przyjaciół wypowiadał się zdawkowo o Karolinie, niemniej w kilku krótkich akapitach celnie przedstawiał istotę wzajemnych relacji. Więcej światła na ich stosunki rzucają Wspomnienia z przeszłości Antoniego Edwarda Odyńca oraz listy przyjaciół (do niego i między sobą), którzy z dystansu widzieli sprawy bezstronnie, przede wszystkim zaś pragnęli jego dobra. Intymna znajomość z Karoliną była dla poety, nie licząc miłości do Maryli, dojmującym doświadczeniem romansowym podczas jego pobytu na Litwie. Niewątpliwie też „Miłość pięknej doktorowej Kowalskiej, zakochanej w nim z namiętnością kochanki i czułością opiekunki, osładzała beznadziejność kowieńskich dni”, jak stwierdziła Maria Dernałowicz w biografii Adam Mickiewicz (1985). Po zakończonym romansie poeta jeszcze długo nosił ją w pamięci i żywił do niej szacunek.

Franciszek Czekierda

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko