Regionalny pisarz Henryk Panas stał się znany czytelnikom w całej Polsce, a także poza granicami kraju, dopiero po sześćdziesiątce. I właściwie dzięki jednej powieści pt. „Według Judasza. Apokryf”.
Kiedy w maju 1972 roku po raz pierwszy uczestniczyłem w spotkaniu autorskim Henryka Panasa, on był jednym z pisarzy regionalnych Warmii i Mazur, a mnie nawet do głowy nie przyszło, że cztery dekady później stanę się jego biografem. Wpisał mi wtedy dedykację do książeczki „Prywatne życie Władysława Jagiełły”, wydanej przez wydawnictwo „Pojezierze” z Olsztyna, którego wcześniej był dyrektorem. A w tejże oficynie dojrzewało już do druku najważniejsze jego dzieło: „Według Judasza”. O którym w lipcu 1973 roku prezes Związku Literatów Polskich, redaktor naczelny „Twórczości” Jarosław Iwaszkiewicz napisał w „Życiu Warszawy”, że zwraca ono nasze oczy na tzw. teren, gdzie „dzieją się tak piękne sprawy literackie”. Po takiej reklamie wszyscy rzucili się na „Judasza”, który wywołał ogólnokrajową dyskusję, przynosząc pisarzowi niezwykłą popularność, nagrodę warszawskiej „Kultury” i przekłady w sześciu językach, z japońskim włącznie. Bo i sam pomysł tej opowieści był oryginalny: Judasz Iskariota przedstawiony z odwrotnej niż w biblijnych przekazach strony, w alternatywnej historii apostoła uznanego za największego zdrajcę świata!
Pożegnanie z Bogiem
Bez wątpienia na wykreowanie innego obrazu Judasza miała wpływ bogata biografia pisarza, która sama w sobie nadaje się na osobną opowieść. Apokryf „Według Judasza” nie wyszedł spod jego pióra przypadkiem. Jego opus vitae, jak sam wspominał, rodziło się blisko pół wieku. Henryk Panas urodził się we Lwowie 4 stycznia 1912 roku, a więc jeszcze pod austriackim zaborem, jako najstarszy z trzech synów zamożnego rzeźnika, a jego religijni rodzice stosowali surowe zasady wychowawcze, wprowadzając obowiązek odmawiania modlitw porannych i wieczornych. Henryk buntował się, zwłaszcza gdy pacierze w domu musiał odmawiać na głos – w obecności służącej.
W tamtych czasach wychowanie religijne było sprawą państwową. Po nauce religii w szkole uczniowie byli prowadzani do pobliskiego kościoła św. Elżbiety, gdzie zimą ciągnął mróz od kamiennej posadzki i nic dziwnego, że mały Henio oraz co odważniejsi jego koledzy wymykali się z nabożeństwa, by przeczekać mszę w cieplejszym miejscu. Nudziło mu się też w barokowym kościele św. Marii Magdaleny, dokąd chodził z rodzicami i braćmi. To właśnie w tej świątyni, podczas dłużących się nabożeństw, zaczął rozstawać się z Bogiem, co opisał w pamiętnikach pod znamiennym tytułem „Rozstania”. Ale Bóg będzie się pojawiał praktycznie w całej jego twórczości.
Biblista z natury
Henryk od najmłodszych lat był rozmiłowany w historii, zwłaszcza starożytnej, więc siłą rozpędu doszedł i do Biblii. Odkrył jej uroki i wielokrotnie przeczytał, przeanalizował, a niektóre fragmenty znał na pamięć. Ale już wtedy przykładał do biblijnych opowieści miarkę racjonalizmu, podważającą realność bytu Boga i boskość Jezusa. Z czasem jego wiedza w tej materii rozszerzyła się o lektury pozakościelne, np. „Pamiętniki Pana Boga” Giovanniego Papiniego i „Żywot Jezusa” Ernesta Renana, francuskiego filozofa i badacza chrześcijaństwa. W tej drugiej rozprawie natknął się na wątpliwości dotyczące roli Judasza Iskarioty. Renan nie przeczył, że Judasz przyczynił się do pojmania Jezusa, jednak klątwy spadające na jego głowę uznał za niesprawiedliwe. Bo gdyby nawet dostał za wydanie swego Mistrza 30 srebrników, to nie był pozbawiony uczuć moralnych, skoro potem żałował swego błędu i się powiesił. Te wątpliwości Renana tak utkwiły w głowie nastolatka, że sam zaczął wgłębiać się w tematy związane z postacią Judasza. Już wtedy napisał pierwsze rozdziały dzieła swego życia, jednak dopiero w wieku dojrzałym udało mu się je sfinalizować.
Jeszcze jako lwowski gimnazjalista, jak sam przyznawał, został wojującym ateistą, który podejmował polemikę na tematy biblijne z jednym z profesorów. Ale z upływem lat stał się „tylko” agnostykiem, uznając, że rozmowy niedowiarka z wierzącym są pozbawione sensu. Nie ma bowiem dowodu na istnienie Boga, tak jak nie ma dowodu, że Boga nie ma, więc jest to tylko kwestia wiary. W filmie telewizyjnym „Według Panasa”, który powstał pod koniec jego życia, wyznał nawet, że zazdrości tym, którzy w Boga wierzą, bo wtedy łatwej odejść z tego świata.
Z więzienia do armii Andersa
Sam jednak co najmniej kilka razy znajdował się w sytuacji, że mógł liczyć jedynie na ratunek Opatrzności. Po skończeniu filozofii „w zakresie historii” na Uniwersytecie Jana Kazimierza został nauczycielem gimnazjalnym i komendantem przysposobienia wojskowego. Wkrótce wybuchła wojna, więc zostawił w domu żonę Janinę i 3-letnią córkę Hanię, by w stopniu podporucznika walczyć w obronie Lwowa. Kiedy Armia Czerwona zajęła miasto, jak prawie wszyscy nauczyciele wrócił do pracy i po dłuższym ociąganiu się przyjął paszport obywatela ZSRR. Co prawda uchroniło go to przed wywózką na wschód, ale i tak w sierpniu 1940 roku został aresztowany przez NKWD po zarzutem prowadzenia antysowieckiej agitacji. W areszcie przesiedział ponad dziesięć miesięcy, a długie śledztwo zakończyło się procesem, w którym sąd skazał go na 8 lat łagru.
Taki wyrok zapadł 21 czerwca 1941 roku, czyli dzień przed napaścią Hitlera na Związek Radziecki. I jeszcze tego samego dnia został wywieziony do więzienia etapowego. Dzień później Beria wydał rozkaz rozstrzelania wszystkich aresztowanych za dywersję, działalność kontrrewolucyjną i antysowiecką, a przetrzymywanych w zachodnich obwodach ZSRR. Tylko w więzieniach lwowskich stracono ok. 7 tysięcy osadzonych, których ewakuacja w głąb kraju była niemożliwa. Miesiąc później Panas znalazł się w Workucie, ale znów miał szczęście. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski więźniowie polityczni skorzystali z amnestii i w większości trafili do armii Andersa. Przeszedł z nią cały szlak bojowy, choć pojęcie „bojowy” w jego przypadku jest naciągane, czego sam Panas nie ukrywał w wydanych już po jego śmierci wspomnieniach „Jak mi było u Andersa”. Niektórzy krytycy mieli mu nawet za złe, że wojenną odyseję przedstawia bez należytego patosu. Tymczasem autor jako filozof, miłośnik sztuk pięknych, brydża i dobrego koniaku opisał przeżycia zgodnie z prawdą. W 2 Korpusie pełnił funkcje kulturalno-oświatowe, a choć pod Monte Cassino został ranny, to w przeddzień szturmu na klasztor i tylko odłamkiem skały, jaki trafił go w hełm po wybuchu pocisku artyleryjskiego.
Jako humanista z wykształcenia nauczał też żołnierską brać w szkole wojskowej, ale… matematyki. Jak tłumaczył, brakowało nauczycieli tego przedmiotu, choć ważniejszy był chyba inny powód – lewicowe przekonania porucznika. Do tego stopnia, że interesowała się nim Dwójka, czyli wojskowy kontrwywiad. Chociaż sam Panas uznawał się za lojalistę, szanującego porządek prawny państwa, niezależnie od tego, kto sprawuje władzę.
Powrót do Itaki
Poza zajęciami kaowca Henryk Panas próbował swych sił w literaturze. Jako porucznik zadebiutował w ukazującym się w Jerozolimie armijnym miesięczniku „W drodze”, w którym publikowali Ksawery Pruszyński, Teodor Parnicki i Gustaw Herling-Grudziński, zaś redaktorem technicznym był Władysław Broniewski. Wojenne opowiadanie Panasa pt. „Ucieczka” ukazało się w nr 9 (27) 1 maja 1944 roku. Początkujący pisarz chodził w Palestynie śladami Mesjasza i tworzył obrazy przyszłej powieści. Znał już przekaz św. Ireneusza o apokryficznej ewangelii Judasza, chociaż jej manuskrypt odnaleziono w 1978 roku, a tekst opublikowano dopiero w XXI wieku.
Na dobre wziął się za powieść o relacjach Judasza z Jezusem dopiero w kraju, do którego wrócił – po długich wahaniach – w lutym 1947 roku. Choć mógł zostać w Anglii i stać się, jak jego koledzy, twórcą emigracyjnym. Wrócił, gdy odnalazł rodzinę we Wrocławiu, gdzie podjął pracę w oświacie, nawet w Wyższej Szkole Muzycznej (sam grał na pianinie), działał w Związku Nauczycielstwa Polskiego i Polskim Związku Piłki Nożnej. Ale także wstąpił do PPR, uznając, że skoro ta partia ma w Polsce władzę, to powinni w niej być ludzie w miarę mądrzy, a sam się do takich zaliczał. Ale w szczycie stalinizmu jego przeszłość andersowska zaczęła tej władzy przeszkadzać, Panas został skreślony z listy PZPR i zrozumiał, że musi się ewakuować.
Swój azyl znalazł w Kamionkach koło Giżycka, gdzie dostał posadę kierownika wiejskiej szkółki, a po godzinach uprawiał rolę i odświeżył swoją przygodę z literaturą. Wieczorami, przy lampie naftowej, pisał opowiadania „z życia wzięte”, zdobywając laury na konkursach krajowych. Gdy zaczęła się polityczna odwilż, nawiązał kontakt z olsztyńskim środowiskiem literacko-dziennikarskim. Wkrótce kupił dom w Olsztynie i przeniósł się tutaj z rodziną, powiększoną o syna Jacka, późniejszego dziennikarza radiowego. Po październiku 1956 roku został zrehabilitowany, przywrócony na łono partii, o czym poinformowała „Trybuna Ludu”. Zaczął pracę w nowym piśmie „Warmia i Mazury”, by zostać sekretarzem redakcji, a później naczelnym. W tym czasie zadebiutował zbiorem opowiadań mazurskich pt. „Bóg, wilki i ludzie”, a po wydaniu drugiej książki zdobył licencję na pisarza, zostając członkiem ZLP. Szybko stał się wiodącym twórcą w regionie, autorytetem dla środowiska i dyrektorem nowo powstałego wydawnictwa „Pojezierze”, gdzie debiutowała większość miejscowych literatów, np. Erwin Kruk, Stefan Połom czy Kazimierz Brakoniecki, a potem swoje utwory publikował również Edward Stachura.
Sława i gorycz
Dłuższy czas Henryk Panas był traktowany jako pisarz-regionalista, a furtką do literatury krajowej stał się utwór „Według Judasza”. Judasz w ujęciu Panasa był wykształconym przedstawicielem kupieckiego rodu, który zauroczony Marią Magdaleną trafił za nią do sekty Jezusa. Nawiązał z nim partnerski dialog, stał się jego powiernikiem i skarbnikiem całej grupy, po cichu finansującym ją z własnej kiesy. Nie był jednak winny śmierci Jezusa, skoro była to część boskiego planu i Mesjasz musiał zginąć na krzyżu, by odkupić ludzkie grzechy. Judasz był winny zdrady, ale innego rodzaju: nie dotrzymał słowa danemu mistrzowi, że będzie kontynuował jego dzieło.
Po takim postawieniu sprawy rozgorzała na łamach prasy gorącą dyskusja, w której brali udział świeccy uczeni, w tym prof. Aleksander Krawczuk, historyk starożytności, autor biografii rzymskich cesarzy, ale także Heroda. Z drugiej strony zareagowali przedstawiciele Kościoła katolickiego, a jeden ksiądz we Wrocławiu napadł na pisarza z ambony, że bluźni przeciw religii. Ten rozgłos przyniósł Panasowi niecodzienną popularność, a jego powieść została przełożona na sześć języków obcych, w tym japoński – co sam autor lubił podkreślać. Ale ten sukces, jak to często bywa, wzbudził jednocześnie zazdrość środowiska. Pojawiła się nawet plotka, że utwór wyszedł spod pióra oficera, który zginął na wojnie we Włoszech, a Panas przejął jego rękopis i tylko poprawił. Dopiero publikacja wspomnień w „Rozstaniach” odsłoniła wieloletnie zainteresowania biblijne autora. Zachowały się także rękopisy początku powieści z okresu lwowskiego.
Cień Judasza ciągnął się za Panasem do końca. Także w odniesieniu do jego postawy politycznej. Postawy lojalisty. Zwłaszcza, gdy z początkiem 1982 roku pisarz wystąpił w TVP i poparł stan wojenny, choć był to głównie apel o ogólnonarodowy rozsądek. Jedni gratulowali mu sensownej wypowiedzi, ale znaleźli się i tacy, którzy odsyłali mu jego książki, zwłaszcza „Judasza”, a nawet wrzucali je do ogródka autora. Potem się wydało, że była to akcja zorganizowana przez wcześniejszego przyjaciela Panasa, który chciał uchodzić za opozycyjnego wobec władzy literata. Panas rozpoznał go po dedykacji, jaka w odesłanej książce odbijała się po wyrwanej kartce, zaczynającej się od słów: „Kochanemu Bodziowi…” (notabene później Panas pomógł mu wydostać się z aresztu).
W pamięci najbliższych
Zmarły w 2015 roku poeta Józef Jacek Rojek tak komentował postawę Panasa: „Na pewno to był człowiek, który znał Rosjan, zwłaszcza władzę radziecką, sam przemierzył Rosję będąc w różnych sytuacjach. Wyszedł stamtąd z armią Andersa, ale gdy po wojnie wrócił do Wrocławia, w Polsce było sporo wojska rosyjskiego, które stacjonowało tu aż do zmiany ustroju. A on bardziej niż inni zdawał sobie sprawę z potęgi militarnej wschodniego sąsiada i wiedział, że nie możemy się jej przeciwstawiać. To był jego wewnętrzny lęk przed konsekwencjami nieodpowiedzialnego zachowania. On wiedział, co to jest wojna i czym grozi ludziom, więc uznał stan wojenny za »mniejsze zło«, co mu niektórzy do dzisiaj nie mogą zapomnieć. Ale nikt nie wie, co by się stało, gdyby Jaruzelski nie zareagował. Panas miał życiowe doświadczenie i wyobraźnię, żeby przewidzieć bieg wydarzeń”.
Według rodziny Panasa, bardzo on te środowiskowe napaści przeżył, choć nie dawał tego poznać po sobie. Niezależnie od późniejszych ocen, poparcie stanu wojennego nie wyszło mu na zdrowie. Jeszcze w 1984 roku, rok przed śmiercią, wspominał w jednym z wywiadów: „Powiedziałem szczerze, co myślałem o sprawach nas tak bardzo obchodzących i niejako pociechą było dla mnie to, że istotny sens mych słów rozumiało wiele osób, które dały temu wyraz w listach i w rozmowach ze mną”.
W tamtym czasie, w marcu 1982 roku, po raz drugi odwiedził go początkujący pisarz Paweł Jaszczuk, który tak wspomina: „Podczas tego spotkania czuć było wiosnę w jego ogródku i wtedy usłyszałem od Panasa zdanie, które relatywizowało sens pisarskiej pracy. Zastanawiał się głośno, czy zamiast poświęcić się pisaniu nie lepiej skopać ogródek? Wtedy byłaby większa korzyść. Tamto przemyślenie wraca do mnie często, gdy sam siadam przed komputerem… ”.
Wiele o Panasie mógł powiedzieć poeta Jerzy Adam Sokołowski (zmarł jesienią 2020 roku), pod okiem którego pracował w „Warmii i Mazurach” i tak go charakteryzował: „Z usposobienia lwowski batiar, z oblicza rzymski senator potrafił wielu petentów redakcyjnych wpędzić w stan kompletnego pomieszania zmysłów. Mój młodszy kolega po piórze wprawił mnie w niemałe osłupienie, gdy podczas prezentacji pocałował mego pryncypała w rękę, z całym ceremoniałem i tępotą w oczach. A Panas, jakby tego nie zauważył, choć speszone chłopczysko długo nie potrafiło wydusić z siebie słowa”.
O reakcji w innym przypadku opowiada anegdota przypomniana przez dziennikarza i poetę Władysława Katarzyńskiego: otóż pisarz Zbigniew Nienacki (rocznik 1929) lubił popisywać się bronią i na jednym ze spotkań ZLP wyłożył na stół pistolet. Na co zareagował Panas: „Schowaj tę pukawkę, synu, co ty wiesz o wojnie”.
Kolejna anegdota, zapamiętana w środowisku, opowiada o tym, jak Panas jechał wraz z żoną swoją syrenką, a do środka wpadła pszczoła. Irytowało to panią Janinę, która wzięła małżonka pod ambicję: „Jak takiś mocny, to ją zabij”. Kierowca chciał więc złapać owada, stracił panowanie nad pojazdem i walnął w drzewo. Na szczęście niegroźnie. „Taki był Henryk; z jednej strony refleksyjny, ale życiowe sprawy chciał załatwiać szybko i na skróty” – komentował Czesław Pazera, naczelny „Gazety Olsztyńskiej”, filozof z wykształcenia. Przypominał, że Panas do końca życia był – lojalnym, a jakże! – członkiem PZPR, ale przez aktyw partyjny uważany za kontrowersyjnego człowieka. Jeden z ówczesnych działaczy opowiadał, jaki wywołał szok podczas posiedzenia wydziału kultury partyjnej instancji, gdy krytycznie ocenił repertuar Teatru im. Stefana Jaracza, kierowanego przez legendarnego Aleksandra Sewruka.
Panas sam miał w dorobku kilka sztuk scenicznych, choć nie był o nich najlepszego zdania, ale znał się na sztuce w ogóle. Czyli na prozie, dramacie i trochę mniej (co podkreślał, trochę kokieteryjnie) poezji, jak i malarstwie oraz muzyce, pisząc o tym felietony i recenzje w „Gazecie Olsztyńskiej”, promując miejscowych artystów. Na dodatek był pasjonatem szachów i kibicem sportowym, głównie futbolu. Potrafił też doradzić innym, inspirując na przykład Jerzego Sikorskiego do napisania „Prywatnego życia Mikołaja Kopernika” – po wydaniu swej książeczki o prywatnym życiu Władysława Jagiełły. Sam miał zamiar napisać dzieło o tym królu, zaczął nawet pewne wątki drukować w białostockich „Kontrastach”, kierowanych przez Kirę Gałczyńską, lecz już niedomagał na zdrowiu i nigdy tej powieści nie skończył (później poradził sobie z tym tematem Józef Hen w „Królewskich snach”).
Pomimo kolejnych sukcesów pisarskich, wcześniejsze doświadczenia życiowe miały wpływ na jego samopoczucie i stan zdrowia Panasa, zwłaszcza że pierwszy zawał serca dopadł go już wcześniej. Potem był drugi, trzeci… Jego wnuk Maciej Wilczek, obecnie sekretarz redakcji tygodnika „Angora”, tak wspominał: „W sierpniu 1985 roku, jak zwykle, przyjechałem do Olsztyna. Tym razem z żoną, która spodziewała się dziecka. Dużo rozmawialiśmy, podobnie jak przez wszystkie lata, o sporcie, Bogu, planach twórczych dziadka. Radził mi, jak układać sobie życie, zawsze doradzał zachowanie filozoficznego spokoju… Psychicznie był nadal siłaczem, choć fizycznie słabł z dnia na dzień. Chciał doczekać prawnuka”. Nie doczekał. Zmarł 11 września 1985 roku.
Jego imieniem nazwano jedną z olsztyńskich ulic, lecz w miarę upływu czasu jako o pisarzu zapomniano. Jego sylwetkę odświeżono w biografii pt. „Parnas według Panasa”. Ostatnio oddziały Stowarzyszenia Dziennikarzy RP i Związku Literatów Polskich ustanowiły Nagrodę im. Henryka Panasa, którą w I edycji otrzymał Krzysztof Daukszewicz. Natomiast w 110. rocznicę jego urodzin, na ścianie domu przy ul. Księcia Witolda w Olsztynie, w którym żył i tworzył 30 lat, zawisła ufundowana przez oddziały SDRP i ZLP tablica pamiątkowa. 4 stycznia 2021 roku odsłonił ją, w towarzystwie marszałka województwa warmińsko-mazurskiego, syn pisarza Jacek Panas. Natomiast po projekcji filmu „Według Panasa”, prezes olsztyńskiego ZLP Andrzej Cieślak wręczył legitymację nowemu członkowi – Krzysztofowi Daukszewiczowi.
Marek Książek
Cytaty za: Marek Książek, Janusz Soroka, Parnas według Panasa, Olsztyn 2016.