Z Andrzejem Dębkowskim – poetą, krytykiem literackim, publicystą, eseistą, dziennikarzem i wydawcą, członkiem Warszawskiego Oddziału ZLP i komisji kwalifikacyjnej ZLP, redaktorem naczelnym „Gazety Kulturalnej” rozmawia Irena Tetlak.
Irena Tetlak: – „Gazeta Kulturalna” i Andrzej Dębkowski to już znana marka w sferze literatury i kultury. Jak to się zaczęło? Skąd pojawił się pomysł wydawania pisma?
Andrzej Dębkowski: – „Gazeta Kulturalna”, pismo kulturalno–literackie, powstało właściwie przypadkowo. W 1996 roku organizowałem duży festiwal literacki – „Ogólnopolskie Konfrontacje Literackie” – i wymyśliłem sobie, że byłoby dobrze, żeby impreza miała swoją jednodniówkę. Ludzie, którzy przyjechali, zostawili jednak po sobie mnóstwo materiałów: wierszy, opowiadań, szkiców, recenzji, a mnie szkoda było się tego wszystkiego pozbywać, więc niedługo ukazał się drugi numer pisma, następnie trzeci… A dalej, to już tak jakoś samo „poleciało”… I leci już tak przez dwadzieścia pięć lat…
Jedno jest niezmienne od początku funkcjonowania pisma. Stworzyłem je jako odtrutkę na to wszystko, co dzieje się dookoła nas. Nie interesowało mnie robienie pisma, takiego, jak inne. To miało być pismo dla nielicznych – na bardzo wysokim poziomie intelektualnym, dla tych, co chcą czytać tego typu rzeczy. I muszę powiedzieć, że udaje mi się to realizować niezmiennie…
– Czy od początku kształt i tematyka czasopisma były takie, jak dzisiaj, czy pismo ewoluowało przez lata?
– Trudno, żeby pismo nie ewoluowało, kiedy ukazuje się ćwierć wieku. To naturalna kolej rzeczy. Zmieniają się ludzie, zmieniają czasy, więc i takie pisma – jeśli chcą podążać za współczesnością – muszą się zmieniać. Ale nie tak, ślepo, tylko w sposób przemyślany i rozumny. Od początku ukazywania się pisma postanowiłem szerzyć kulturę wysoką, taką, której nie ma wśród nas na co dzień. A można to robić, poprzez różne gatunki literackie i dziennikarskie. Są więc: i poezja, i proza. Są felietony, eseje, szkice krytycznoliterackie, wspomnienia, recenzje i zwykłe informacje dotyczące tego, o czym warto poinformować czytelników. Oczywiście wszystko jest subiektywnym punktem widzenia redaktora naczelnego… (tutaj śmiech).
– Czy w ostatnim czasie zaszły jakieś zmiany w sposobie organizacji pisma?
– Jakiś czas temu przełomem stało się stworzenie strony internetowej. Dzięki temu zasięg pisma stał się w zasadzie nieograniczony. Doszedłem do wniosku, że jeżeli „Gazeta Kulturalna” ma się dalej rozwijać, to trzeba zrobić coś, co spowoduje, że jej odbiór będzie większy, bez znacznego zwiększania środków finansowych. Nadarzyła się taka okazja i trzeba było ją wykorzystać, a ponieważ jestem dość sprawny informatycznie, to nie było żadnego problemu, żeby zrobić również jej wersję internetową. Poza tym internet ma ogromne możliwości – dzięki niemu wersja elektroniczna pisma posiada działy, których nie ma wersji poligraficznej. Ale ciekawostką jest to, że wersja internetowa pisma jest w całości w takiej samej formie, jak wersja poligraficzna, więc jeżeli ktoś nie może zdobyć jakiegoś numeru, to może go sobie samemu wydrukować…
A organizacja pracy w redakcji? Jest niezmienna od dwudziestu pięciu lat. To znaczy: przychodzą materiały, więc trzeba je najpierw przeczytać, zadecydować, co dalej z nimi zrobić (wiele z nich trafia od razu do kosza), następnie opracować, zaplanować termin wydania itp. A później trzeba złożyć całość w komputerze i do drukarni. Wszystko robię sam, poza korektą. To nie znaczy, że nie potrafię, wprost przeciwnie. Mam na tym punkcie skrzywienie zawodowe, poprawność jest najważniejsza. Ale w tym pomagają mi koleżanki, bo sam nie mam już na to czasu…
W „Gazecie Kulturalnej” skład redaktorski nieczęsto się zmienia. Jest kilku stałych współpracowników. Zazwyczaj są to felietoniści i recenzenci, którzy systematycznie, co miesiąc, przysyłają materiały do stałych rubryk. Są to osoby o ugruntowanej pozycji literackiej i wysokim poziomie merytorycznym…
– W „GK” artykuły, felietony piszą cyklicznie uznani krytycy, autorzy, felietoniści. Jak udało Ci się pozyskać tak wielu wspaniałych osób do współpracy?
– Myślę, że to zależy od tego jak podchodzi się do samej literatury. Poza tym najważniejsze jest chyba zaufanie. Przecież ludzie, przysyłający do „Gazety Kulturalnej” swoje materiały, doskonale wiedzą, co przysyłają i do kogo. Myślę również, że przez te wszystkie lata pismo wyrobiło sobie jakąś markę i pisarze różnych opcji nie boją się w niej drukować, bo wiedzą, że jedynym kryterium drukowalności jest dla mnie poziom, a nie przynależność organizacyjna czy towarzyska.
– „GK” to również przestrzeń dla popularyzowania współczesnej poezji i prozy, odkrywania talentów, debiutantów, ale też kultywowania sylwetek i twórczości znanych i uznanych autorów – to rola niebagatelna, wręcz misyjna. Jak to możliwe, że co miesiąc czytelnicy otrzymują tak bogaty materiał? I czy każdy może nadesłać swój materiał do publikacji, swoje utwory?
– Absolutnie każdy. Kto ma tylko taką wolę, albo życzenie. I niestety, muszę czytać absolutnie wszystko, co przychodzi do redakcji. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś inny decydowałby, co ma iść w następnych numerze pisma. Dzięki temu doskonale orientuję się w naszym rynku literackim – wiem, co i kto napisał, jakie są nowości, co warto czytać, a i później publikować. Przez te dwadzieścia pięć lat nauczyłem się nawet rozpoznawać twórców po ich poetyce, nie muszę widzieć nazwiska autora, żeby poznać czyj to na przykład wiersz. Muszę stwierdzić, że młodzi ludzie, którzy przysyłają swoją twórczość literacką do redakcji z prośbą o analizę lub ocenę swoich wierszy, nie zdają sobie sprawy z tego, że aby wiersz miał pewną wartość, trzeba po prostu nad nim pracować. Im wydaje się, że wystarczy zapisać słowa, które najczęściej podobają się ich rówieśnikom. A przecież taki wierszyk, to jeszcze nie poezja. Należy także przede wszystkim bardzo dużo pracować nad samym sobą – czyli ciągle się rozwijać. Stąd też wiele z tych wierszy nie spełnia kryterium drukowalności – są po prostu słabe. Muszę uczciwie powiedzieć, że na łamach „Gazety Kulturalnej” nie dużo jest drukowanych wierszy młodych poetów, ponieważ jest to pismo z założenia elitarne i służy ono przede wszystkim do poszerzania ogólnej wiedzy o literaturze i kulturze. Dlatego inaczej wygląda sprawa z twórcami o ustalonej renomie. Oni zazwyczaj nie schodzą poniżej określonego poziomu, więc z nimi jest mniejszy kłopot, chociaż są bardziej niecierpliwi jeśli chodzi o czekanie na swoją kolej druku. Często nie zdają sobie sprawy z tego, że materiałów do „Gazety Kulturalnej” mam na ponad rok do przodu, a pojemność pisma jest taka, jaka jest. Nie da się zwiększyć liczby stron z dnia na dzień, bo to kosztuje. Poza tym nie o to przecież chodzi, ażeby każdy kolejny numer pisma był objętościowo większy. Przecież czekanie na kolejną publikację powoduje, że kiedy w końcu ukaże się czyjś tekst, przyjemność jest o wiele większa. Na szczęście większość materiałów w „Gazecie Kulturalnej” ma taki charakter, że miesiąc czy dwa nie robią dla większości różnicy…
– Znamy się już blisko dekadę, jesteś szalenie pracowitym i zajętym człowiekiem. Przecież sam jesteś wspaniałym, zdolnym poetą, krytykiem literackim, felietonistą, masz liczne obowiązki z racji bycia aktywnym, kiedyś członkiem ZG ZLP, obecnie jesteś członkiem komisji kwalifikacyjnej ZLP, zasiadasz w jury konkursów literackich itp. Długo by wymieniać Twoje role i funkcje, ale opowiedz coś więcej, jak Ty to wszystko godzisz, jak znajdujesz czas, co jest Twoją siłą napędową?
– W każdej twórczości najważniejsza jest prawda i odwaga, szczególnie w literaturze. Jeśli ktoś tego nie rozumie, nie powinien w ogóle zajmować się tego rodzaju działalnością. A muszę powiedzieć, że znam dziesiątki, jeśli nie setki osób, dla których ważne są tylko: układ, koniunktura, kasa i kiełbasa… Gdybyśmy zajrzeli do ich życiorysów, to nagle okaże się, że przecież nie powinniśmy się wcale dziwić, bo oni zachowywali się tak zawsze. I nie ma tu znaczenia z jakiego obozu politycznego, z jakiej partii, czy z jakiego układu pochodzą. Układ, koniunktura i kasa ma od wieków jeden kolor… A jeśli chodzi o odwagę, to myślę, że to tak naprawdę nie jest odwaga, tylko złość, niemożliwość pogodzenia się z tym, że wmawia się nam, że skoro poprzedni system był zbrodniczy i złodziejski (a taki był), to dlaczego obecni „naprawiacze”, strażnicy moralności, jedyni głosiciele prawdy, postępują zupełnie tak samo. Powiedziałbym, że są jeszcze gorsi, bo całą tę swoją ideologią podpierają Matką Boską i Panem Bogiem. To okropne. Nigdy nie należałem do żadnej partii, do żadnego układu, nie kradłem, nikomu nie dawałem łapówek, wszystko, co osiągnąłem w życiu zawdzięczam tylko i wyłącznie sobie, prawie czterdzieści lat staram się uczciwie pracować, pomagam ludziom, a niektórym nie podoba się to, że należę np. do Związku Literatów Polskich, a nie do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Nie uważasz, że to jakiś absurd?… Ale to powoduje, że chce mi się dalej pracować, że chcę coś zmieniać… chociaż – jak powiedziałem – żyjemy w absurdalnych czasach…
– Jakie są plany dotyczące przyszłości „Gazety Kulturalnej”?
– Mówiąc szczerze, to plan na przyszłość jest tylko jeden: być na rynku przez następne dwadzieścia pięć lat. Sytuacja w polskiej kulturze – a więc i w literaturze – jest dzisiaj bardzo trudna, bo na to nie ma pieniędzy. Nie mogę się nadziwić, jak wielu „uzdrawiaczy” polskiej kultury próbuje po raz kolejny majstrować przy tym delikatnym organizmie. Najpierw jeden minister chce upowszechniać kulturę przy pomocy bilbordów, kolejny upolitycznia resort do niebotycznych rozmiarów, dając pieniądze tylko tzw. „swoim”. Bez względu na to, kto akurat rządzi, członkowie nieprawych organizacji, stowarzyszeń i związków nie mają czego szukać w ministerstwie przy Krakowskim Przedmieściu. Marnowane są miliony na projekty, które tak naprawdę nie mają nic wspólnego z kulturą, więc odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna: robienie pisma kulturalnego, a szczególnie literackiego, to w pewnym sensie coś nienormalnego. Ale cóż? Co jakiś czas zdarzają się tacy, jak ja, którzy wierzą, że można coś zmienić, że uda się nam – wspólnymi siłami – przewartościować nasze społeczeństwo…
– Można odnieść wrażenie , czytając Twoje felietony zebrane w książce „Magiczne pomysły”, że w latach dziewięćdziesiątych bardziej angażowałeś się w politykę. Obecnie, śledząc chociażby wpisy na Twoim blogu, wydaje się, że bitwa o duszę Andrzeja Dębkowskiego została wygrana przez poezję. Jednak mam wrażenie, że skoro podkreślasz, że żyjemy w absurdalnych czasach to bieżące, aktualne wydarzenia z życia społeczno- politycznego nie są Ci obojętne?
– No nie mogę się z Tobą zgodzić, że byłem kiedykolwiek zaangażowany politycznie. Zresztą nigdy, nigdzie nie należałem i dzisiaj dziękuję Bogu oraz dobrym ludziom, którzy przestrzegali mnie, przed angażowaniem się w politykę. Jednak dzisiaj, kiedy patrzę na to, co dzieje się wokół nas, zaczynam się bać.
Poza tym nie wyobrażam sobie, żeby poważny pisarz, nie komentował rzeczywistości, nie tylko poprzez swoją poezję. Nie znoszę tylko tak zwanej poprawności politycznej, która sieje mnóstwo niezdrowego zamętu. Po to, aby kogoś nie urazić, nie trzymam języka za zębami, bo to bardzo szkodzi, wręcz świadczy o tchórzostwie. Niszczy zdrowe ludzkie odruchy. To przez tzw. poprawność polityczną stajemy się zwykłymi obłudnikami. A poza tym, kto ma komentować to, co dzieje się wokół nas? Tkaczka, sprzątaczka, robotnik? Każdy ma swoją rolę do spełnienia, a powinowactwem pisarza jest zwracać uwagę nie tylko na to, co dobre, ale może bardziej na to, co jest złe.
– Jesteś wręcz „omnibusem”, toteż pokuszę się o pytanie następne. Czy Redaktor Naczelny „GK” ma jakieś jeszcze inne pasje, upodobania, hobby? Czy masz wolny czas i jak go spędzasz najchętniej?
– Mam wiele pasji. Obok domu mam swoją „dzicz”, miejsce magiczne, wyciszone, gdzie w symbiozie funkcjonuje flora z fauną, podglądam jak ten nasz najbliższy nam świat jest urządzony. Mam swoją fotografię – praktycznie nie rozstaję się z aparatem, gram w piłkę nożną, jeżdżę dużo na rowerze, ale najważniejsze są książki i literatura. A nade wszystko poezja. Ona zawsze była u mnie na pierwszym miejscu, ale muszę powiedzieć, że niechętnie mówię o swojej twórczości. Jej ocenę pozostawiam czytelnikom oraz krytykom literackim. Mój dobry przyjaciel – Leszek Żuliński – we wstępie do mojej książki pt. „Paryż nie jest taki piękny”, w kilku słowach porusza zawarte w niej zagadnienia i problemy, które odnoszą się do całokształtu mojego pisania. Zgadzam się z nimi w całości: „Ta wiedza, którą osiągnął poeta, to świadomość miejsca, jakie zajmuje człowiek w drodze od natury do kultury, w ucieczce do cywilizacji. I świadomość ceny, jaką się za to płaci”.
Jednak dzisiaj, po wielu latach, sam dostrzegam to, że zaczynam robić wszystko, tak jak Czesław Miłosz. Broń Boże, proszę mnie dobrze zrozumieć, nie chcę, żeby mnie porównywano do Miłosza, ale już wiem, że prędzej czy później, pisarz traktujący literaturę poważnie, zajmie się różnymi jej dziedzinami…
– Może powiesz dwa słowa, kiedy następna Twoja książka poetycka?
– Już niebawem. Praktycznie jest skończona, zostały drobne poprawki. Będzie się nazywała: „Na ziemi jestem chwilę”… To będzie trudna poezja. Próba znalezienia równowagi między metafizyką a światem rzeczywistym, gdyż uważam, że w takiej postawie tkwi polemika z tradycyjnymi pozami liryki. Ale tak naprawdę nie wypieram się tradycyjnej misji poety. Staram się penetrować kosmos istnienia, szukam dla ludzi ocalenia moralnego i losowego, mimo błędów, które popełniają, mimo głupstw, którymi znaczą swoją drogę. Lecz za tym orszakiem ciągnie się raczej cierpienie, a nie grzech. Mam jasną świadomość bytowania ludzi w potopie paradoksów, bezsiły, niespełnień, uprzedmiotowienia. Być może rzeczywiście po prostu „przyjęto nas do wiadomości” – jak napisałem w jednym ze swoich wierszy – bo rolą poety jest kpić z wyroków losu, budować barykady przeciw nicości. Przecież poeci, którzy tworzyli fundamenty myśli humanistycznej wiedzieli o jednym: nie ma przegranej; człowiek potrafi szyderstwo przeznaczenia zignorować i przeciwstawić mu swój własny świat. Świat wartości, których nie weryfikuje empiria, tylko wola życia i dobra. Ja staram się te prawdy odkrywać…
– Jesteś laureatem kilku ważnych nagród i odznaczeń, czy daje Ci to satysfakcję, czy mobilizuje do dalszej pracy?
– Każda nagroda dla pisarza jest dodatkiem do jego twórczości. Są pisarze, którzy są łowcami nagród. Znam takich poetów, którzy są laureatami 300 konkursów, ale co z tego wynika dla samej literatury? Nic. Poeta musi zdawać sobie sprawę z tego, że ciąży na nim ogromne brzemię pełnienia pewnej misji. Poeta – mówiąc szczerze – musi mieć świadomość tego, że może zmieniać świat na lepsze. Oczywiście zależy to od wielu czynników, ale życie bez poezji byłoby płaskie, szare i smutne.
Nagrody są fajne, ale nie najważniejsze dla mnie. Zresztą nigdy nie przykładałem do nich aż tak wielkiej wagi. Należę do tej grupy literatów, którzy uważają, że poetą się nie bywa, tylko poetą się jest. Poety nie można powołać i odwołać. Można mu zakazać pisać, drukować, znane są z historii takie okresy, ale nie można go odwołać i powiedzieć: teraz już nie jesteś poetą! Bo poeta powinien zadawać w swojej twórczości ważne pytania egzystencjalne. I tylko taka poezja ma szanse przetrwać przez następne pokolenia. A są trzy takie pytania: skąd jestem, jaka jest moja ziemska wędrówka, i co jest po drugiej stronie? Wielką sztuką jest pisanie nie o rzeczach błahych. Młodzi poeci często piszą o tym, że motyl usiadł na pięknym kwiatku. Może jest to piękne, ale mało istotne. Są przecież ważniejsze sprawy do poruszenia. Można pisać przecież o cywilizacji, o egzystencji, o stosunkach międzyludzkich, o tym, jak się wzajemnie traktujemy, czy jesteśmy w stanie wybaczać. W związku z tym, że jestem także krytykiem i recenzentem, to o opinię zwracają się do mnie młodzi pisarze. Powiem krótko, pomijam milczeniem pozycje słabe, prawie nigdy nie piszę krytycznych recenzji. Bo o rzeczach nieistotnych nie warto pisać…
– 25 lat „Gazety Kulturalnej” to szmat czasu. Masz jakieś przemyślenia na ten temat? Trzysta numerów takiego pisma, to jednak coś jest?
– Odpowiem Ci w ten sposób. Kiedyś myślałem, że wiek 33 lat, to ważna liczba w życiu człowieka, bo to taka symbolika – wiek Chrystusowy. Później, że to mickiewiczowskie 44 lata. Życie zweryfikowało te domysły. Teraz wydaje mi się, że 60 lat to dla mężczyzny jakaś magiczny jubileusz, a jest takie powiedzenie, że człowiek ma tyle lat, na ile się czuje. Ja się czuję młodziej. Może dlatego, że prowadzę aktywny tryb życia, ciągle uprawiam sporty. Zostało mi to z młodości, kiedy wyczynowo uprawiałem lekkoatletykę, byłem w reprezentacji… Do tej pory grywam w piłkę nożną w drużynie oldbojów. Ale to tylko drobnostka, bo najważniejsza jest literatura. Ciągle piszę i to sprawia mi największą przyjemność. Jest to także pole do wielu przemyśleń. Wiem jedno: nie żałuję żadnej decyzji w moim życiu. Myślę także, że nikt poważny nie wie, na jakim etapie swojej życiowej drogi obecnie się znajduje. Może tylko marzyć, a marzenie, to nie konkret. Ja ciągle marzę o zrównoważonym szybowaniu na obu skrzydłach – rozumu i emocji. Jednak dzisiaj jest z tym coraz gorzej, ponieważ nie najlepiej postrzegam współczesny świat i coraz częściej widzę go w szarych barwach. Bo z czego tu się cieszyć, kiedy na każdym kroku spotykamy śmierć i zniszczenie, kiedy dookoła nas panuje znieczulica, kiedy nie mamy czasu na to, żeby poświęcić kilka chwil drugiemu człowiekowi. Wydaje mi się, że Stwórca nie tak wyobrażał sobie Swoje dzieło. To człowiek doprowadza do takich sytuacji. Stąd też trudno jest mi pisać i mówić o rzeczach przyjemnych.
– Bardzo dziękuję Ci za rozmowę…
– I ja Tobie dziękuję.