Współczesna twórczość poetycka z USA i Wielkiej Brytanii 2020 w opracowaniu Anny Marii Mickiewicz i Danuty Błaszak

0
1337
Filip Wrocławski
Filip Wrocławski

 
Prezentujemy twórczość kolejnej grupy poetów amerykańskich, brytyjskich i emigracyjnych. Są to autorzy współcześnie tworzący, którzy reprezentują bardzo różne nurty literackie. Tematyka utworów również ukazuje wielorakość i złożoność. Chciałyśmy przedstawić jak ogromny potencjał drzemie we współczesnej poezji i jak ogromna jest wyobraźnia twórców. Zachęcamy polskich czytelników do lektury tego wyjątkowego zbioru.


Opracowanie: Anna Maria Mickiewicz (Londyn) Danuta Błaszak (Floryda)

David James Andrew (Wielka Brytania)
Pan Zero rozważa swoją przyszłość
Utwór dedykowany Zbigniewowi Herbertowi

Dlaczego mam się oddalić w inne miejsce
tu nie jest źle tu jest nieźle

Ubrany w nowy garnitur
przez jakiś czas będę czuć się inny bardziej czysty
ten garnitur z czasem zużyje się
wygodnie, jak w przeszłości

Podaruj mi książkę na urodziny
Ja podziękuję przeczytam
w zwykły wakacyjny dzień
aby sprawić ci przyjemność, a może nie

Przedstaw mi boską formułę
wielkości, której nie mógłbym się podjąć
lub zaproś na tajemniczą wycieczkę po piekle
tylko jednodniową, jednak lepiej mi tutaj
pozostanę jakiś czas

Przedstaw mi swoje opinie na temat
opieki nad dziećmi,
opodatkowania cudzoziemców,
czy biskupi wciąż powinni zasiadać w Izbie Lordów
będę słuchać
czy mam to zrealizować, chciałbym teraz spytać
o jakim bólu tu mówimy

Nie wiem, co sądzić o świecie
tak zmiennym codzienne niebezpiecznym
właśnie teraz w oddali
kobieta wstała odciąga dziecko 
od zakazanych drzwi

Popychając tutaj ściskając tam
małym wzruszeniem ramion uśmiechem w odpowiednim czasie
osiągam z grubsza to, co chcę
nie można oczekiwać wiele więcej

Nigdy nie rozważając przeszłości
Nie wyobrażam sobie przyszłości.

Napisane w 2007, w kawiarni pomiędzy Galerią Sztuki a Biblioteką Główną w Leeds
Tłumaczenie Anna Maria Mickiewicz


Anna Maria Mickiewicz (Wielka Brytania)
Spotkanie Sokratesa z Jungiem
 
Deszczowa srebrem spowita kropla
Spada do sfery ducha
I teraz

Słoneczną jaźnią olśniona
Doświadczona
Perliście zastyga
W mglistym kufrze codzienności…


Dariusz Adam Zeller (Wielka Brytania)

Grób Chopina

dużo
bardzo wiele zapachów
miesza się w murowanych uliczkach
Père-Lachaise
zapachów klasyki impresjonizmu
i róż
a w szczególności tej jednej
stojącej pośrodku
w palecie kolorowych gustownych wiązanek

powinna stać w pokoju na dębowym stole
lub starym kredensie
być w dłoniach jakiejś Michelle
lub zdobić ogród
lecz jej akurat przyszło
uszanować pamięć o Fryderyku Chopinie
krwistoczerwoną barwą swych płatków

niektórzy mówili nawet
że to nie jest kwiat
że to sama madame George Sand
wciela się w niemą postać róży
nasłuchuje muzyki
ale gdyby to była ona
zaśmiałaby się najpewniej tylko
w oczy

róża stała cicho


Dariusz Adam Zeller (Wielka Brytania)

xxx

fotografia
odkryta na strychu
otulona siwizną
– postarzała się
o kolejną noc

wpisana
w chwile nieistniejącego

dojrzewała
w poświacie albumu
podczas gdy w ogrodzie
owoce już dawno pospadały

jedynie huśtawka przed domem
pozostała niezmieniona

i spojrzenie dziecka


Maria Jastrzębska (Wielka Brytania)

Wiersze z książki Cedry z Walpole Park / The Cedars of Walpole Park (K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów, 2015),


Pokój zapachów. Wewnętrzny ogród

Stoisz w zimnie na stacji Willesden Junction,
twój oddech układa się w białe kształty w powietrzu.
Mimo to zdejmujesz rękawiczki, by powąchać sobie opuszki
palców. Muskasz nimi nos,
zaciągasz się głęboko jak papierosem wciśniętym
między wargi albo różą, w którą chowasz twarz.
I już jesteś z powrotem w wynajętym pokoiku z okropnymi
tapetami w kwiatki, gdzie minęła ci ostatnia noc z
kobietą, która się z tobą kochała, jej aromaty
każą ci z kolei myśleć o ziemniaczanych
pierożkach, ulubionych w dzieciństwie, a potem o dzikim czosnku
na zalanym słońcem wzgórzu. I zaczynasz się głośno śmiać
na peronie, wśród obcych,
bo ona nie znosi, gdy porównujesz jej zapach do jedzenia
czy roślin. Ale co możesz na to poradzić, że twój umysł
wpada na jeden zapach po drugim,
niczym wielki trzmiel albo obwąchujący pies, wściekle
ryjący w małych szparach pamięci.
To nawet nie jest pokój, to raczej wewnętrzny
ogród, jego aromatyczne przejścia we władaniu
wdychanego powietrza – oddech przenosi cię
do wspomnienia o tym wspomnieniu i z powrotem.
To twój ogród. W nim ulubione rzeczy:
paliwo na lotniskach, chodniki w chlapie i śniegu,
przypalona gorąca czekolada… To twoja flora. Zawiera
wszystko, co o niej pamiętasz, jej włosy –
o zapachu mocniejszym na czubku głowy niż na końcach –
jej skórę i wnętrze, które wciąż masz na palcach,
podczas gdy stoisz i drżysz, czekając na pociąg.

Przekład: Anna Błasiak


Anna Błasiak (Wielka Brytania)

Wiersze z książki Kawiarnia przy St James’s Wrena w porze lunchu / Café by Wren’s St James-in-the-Fields, Lunchtime (K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów / Holland House Books, 2020)


***

Kochamy się tak
elektronicznie.
Ślesz esemesy, maile, dzwonisz.

Powoli zmieniam się
w impuls binarny.
Powędruję wzdłuż drutów czy fal.

Zero jeden jeden zero jeden zero zero zero.


Anna Błasiak (Wielka Brytania) 

***

W oczach
zaklinasz mi
uśmiech,

który wygląda ze szpar
niedopilnowanych,
kiedy zerkam w lustro.

Nagle ust już nie
utrzymam w kresce.
Ramiona doskrzydlone poderwą się.

Jak u Breughla,
nikt nie zauważy
bolesnego spotkania
z morzem.


Alex Sławiński (Wielka Brytania)


Na Mooringu

Ciemność ustępuje. Ptaki cicho kwilą.
Tonę w dotyku zimowego ranka.
Kwiaty szronu w oknach i kot w nogach łóżka.
Piecyk… Wciąż ciepły. Stopy… Nadal zimne.
Za oknem: łyska chce łyżew, lis – lukru.
Wydra chce się wydrzeć. A szczur – pomyszkować.
Ja – chcę dotyku czystych, miękkich futer.
Chcę twarz swą wtulić w ogniska rozkoszy.
Kołysanie łodzi powoli usypia,
Lecz sen odganiam. Mroźny dzień zbyt krótki
Na łóżkową radość. Rumem gardło płuczę
I cicho opuszczam mglisty mooring w Uxbridge.

22.01.2016

Alex Sławiński (Wielka Brytania)

Stojąc w drzwiach do lasu

Rozlewam wino na rozstaju ścieżek.
Ziemia pachnie deszczem, leśnymi grzybami.
W prawo, przeciw prawu myśli me szybują…
Wybieram węższą. I głębiej w las idę.
Za plecami – miasto. Pokraczny labirynt.
Przed okiem – nieznane setki Rubikonów.
Niewidzialna brama do Zapomnianego.
Do prawdziwego, jedynego domu.

Pod nogą liść szeleści, w koronach drzew wiatr hula.
Ścieżka jest coraz węższa, niedługo całkiem zniknie.
Tam szałas swój postawię, zaproszę jeże, kuny…
A kiedy miasto runie, wrócę po więcej wina.

14.10.2015


Iza Smolarek (Wielka Brytania)
Dromadery

z ust mi to wyjmij i ustaw się na straży
mojego akcentu, kiedy będę mówiła o nas miękko
z twardym es zet, z otwartym ogrodem na zimę
schowam się bez psa, który skamle i dziecka
z ziemią między zębami, kiedy mnie przedstawisz –

nawet nie jestem stąd ani z Walii, ani z Liverpool
mam obce biodra

i sama nie wiem, gdzie mogę przyłożyć swój język
żeby nie zamarzł albo nie zakwitł nagle ostrokrzewem
w którym boksie mam zasnąć i co przeżuć przed snem
a następnie: jakie obrazy mogę wziąć między palce
rozmazać je na szybie, między złotymi reliefami

ze śliny, z ognia


Iza Smolarek (Wielka Brytania)
Werniks

to nie było koniecznie tak, ale przecież musiałeś wiedzieć
z której strony obejść szerokie łąki, żeby całego dnia nie podciąć
ciemnozieloną, ostrą jak fala trawą. jak odpiąć mi skrzydła
kiedy wspinałam się na drewnianą ławkę – i tylko po to
żeby z oddali dostrzec wasz dom, sklep, przystanek, róg ulicy
wasze łóżko

wyrwało mnie na moment, na dobrą chwilę z tamtej nocy:
wzięłam to za zły sen i byłam gotowa zamienić akryl na temperę

to nie było koniecznie tak, ale przecież musiałeś dostrzec
z której strony – z ciemnej, ostrej jak trawa fali odpięłam
wasz dom, sklep, przystanek, róg ulicy oraz wasze łóżko
z pięknym kotem na ganku, który łasił się i przymilał
do mojej drewnianej ławki, do łąki, która wchodząc w zimę
w mały, blady prostokąt, złapany gdzieś z lotu ptaka, jak ja

zastygła


Krystyna Kulej (Wielka Brytania)
Rozpętane siwki

Rozpętane siwki moich siwych dni
pośród traw skoszonych i zmurszałych pni
galopem, galopem, miękko i miłośnie
zanieście mnie w maju ku miłosnej sośnie

Niech dawne kochanie na skrzydłach gałęzi
na nowo zaśpiewa, dumki rozuwięzi
co wplecione w grzywy konie je pochwycą
Straconymi w trawach świerszcze się zachwycą


Krystyna Kulej (Wielka Brytania)
Hortensja i wiatr

Czasem jest cicho jakby cię nigdy nie było
I w oczach pusto jakby się nic nie śniło
Czasem serce nie bije i nie trzepie żalów
Niebo zachmurzone i słońce nie pali

Wiatr tylko szeptem dopieszcza hortensję
Kołysze jej kibić, wzburza soki w naci
I wtedy mam do Boga malutką pretensję
Żem ja już nie hortensja
I ty już nie ten wiatr
co się kiedyś we mnie
co się kiedyś we mnie
co się kiedyś we mnie
na moment zatracił


Marianne Szlyk (USA)
W którym piosenkarka zostaje pielęgniarką

W białym płaszczu narzuconym na sukienkę z nefrytowego poliestru,
piosenkarka kończy szkołę pielęgniarską.

Stoi z przyjaciółką
kobietą z Gambii,
koleżanką z klasy, z którą śpiewała hymny
przy łóżku niewidomego.

Uśmiech piosenkarki jest poprawny,
taki jak wtedy, gdy pracowałyśmy razem,
kiedy siedziałyśmy przy biurkach, odbierałyśmy telefony,
wystukiwałyśmy notatki na ostatnich maszynach do pisania,

kiedy suszyłyśmy nasze fryzury na chłopaka, prasowałyśmy bluzki,
lakierowałyśmy oczka na ściegach pończoch.

Zastanawiam się, czy wiedziała, w co się pakuje,
pracuje w centrum pandemii
w Bronksie, gdzie nakładanie ochronnej odzieży oznacza

ponowne używanie masek i fartuchów,
plastikowych osłon i worków na śmieci,
pranie lateksowych rękawic.

W innym miejscu w mieście
umierają lekarze w prywatnej praktyce
z powodu wirusa; pracownicy, którzy wydają
maski, którzy rozdają tace
umierają z powodu wirusa.

Może to jest cud.

Piosenkarka wstaje przed świtem
i wraca do domu w ciemności,
wspinając się na cztery kondygnacje schodów
jakby nadal była siostrą Blanche

córką szlachcica
która wchodzi na rusztowanie,
z obnażoną głową, w białym habicie
w ostatniej scenie
Dialogów Karmelitów.

Tym razem piosenkarka odnajduje drogę
do swego pianina,
by dalej śpiewać.
Tłumaczenie Anna Maria Mickiewicz


Richard Downes (Wielka Brytania)
Zatańcz Light Fandango

Zakaz wyjścia
białe mury
Minimalne przestrzenie
Gościnne cienie

Wiatr
Przez drzewa
Inspiruje ruch
Tworzy kształty

Przed sylwetką
Ukochanej osoby
Pojawia się aktywny
Jogin

Ściana
Mój Mars
Życie przeżyte
Uchwycone

A następnie wysłane
Jak pył Jpg
Do
metazwykłego
Do odbudowy

Jak kruszonka rabarbaru
W mistrzowskiej kuchni
Neuorodmiennej myśli
Nowych wzorów

Moja żona
Teraz Picassowska
Siła życiowa
Odkrywa

Niebieskie sytuacje
Iskrzące pasjami
W rozrzedzonej
Marsjańskiej ekologii

Tłumaczenie Anna Maria Mickiewicz


Joanna Szlagor (Wielka Brytania)
Ecru

nie boję się śmierci
nadejdzie pospiesznie
zajęta ubijaniem
kolejnych interesów
z władcami tego świata

zimna, lecz urocza
zdąży spojrzeć w lustro
kieliszek wódki z rodziną podzieli
nienachalnie po plecach poklepie
strapionych

jednonocny romans bez zobowiązań

lękam się starości
będzie gładzić szyję
w geriatrycznym tańcu

żółtymi paznokciami
wyskrobie wspomnienia
zakradnie się dreszczem
w zimowe poranki

będzie wbijać we mnie
igły kroplówek
skalpelami porani
z wściekłą satysfakcją

zwycięży strach o kolejny dzień


do staruchy trzeba się przyzwyczaić
będę klepała z nią różańce na klęczkach
coraz ciszej
coraz dalej

dalej


Renata Cygan (Wielka Brytania)
Klepka

Jestem sobie klepką pasuję do reszty
takich samych równych podłogowych klepek
strojna w modne słoje wypacykowana
odkurzana co dzień i cała w dywanach
pod którymi pachnę pełnym blaskiem świecę
poczęta pod wymiar by się pięknie mieścić

posuwistym krokiem stąpa po mnie człowiek
choć wzrostem niewielka – całkiem dużo znaczę
jest mi tu jak w niebie – czemu ciągnie za drzwi?
czemu mnie obchodzą księżyce i gwiazdy?
przecież tam niechybnie w deszczu się wypaczę
w nieprzejrzystym świecie szaroburych płowień

lecz mimo że żyję nie martwiąc się jutrem
bez zbędnych balastów życiowych zasupleń
to strach targa że się już nigdy nie dowiem
jak żyć by się mogło
dwa kroki za progiem

RC 9/11/17


Renata Cygan (Wielka Brytania)

Tyle mnie ładnej, ile w tym, co dobre.

Tyle mnie ładnej, ile w tym, co dobre.
Tylko, niestety, brzydnę nazbyt często.
Choć zimy lekkie, a wiosny zasobne.

Ogromne niebo w błękicie swym szczodre,
drzewa śpiewają, a kwiaty nie więdną.
Tyle mnie ładnej, ile w tym, co dobre.

W zdawkowe życie wwikłana, by dobrzmieć,
kroczę osobna. Pacierze się międlą.
Choć zimy lekkie, a wiosny zasobne.

Czas grubą zmarszczką szkicuje mój portret,
na chybił-trafił oddaję się zemstom.
A nie powinnam – bo ładne, co dobre.

Worki obietnic – fałszywe melodie,
świdrują dźwiękiem duszącej mgły gęstość,
choć zimy lekkie, a wiosny zasobne.

Ozdobię ścieżkę, by choć na odchodne,
wypięknić w końcu tę szpetną przyziemskość.
Wszak bywam ładna tylko w tym, co dobre,
przez lekkie zimy, po wiosny zasobne.

RC 15.08.17


Maria Jastrzębska (Wielka Brytania)

Wiersz z książki Cedry z Walpole Park / The Cedars of Walpole Park (K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów, 2015), przekład: Anna Błasiak

Zegar stojący

Czy tyś to widziała? woła matka
i od razu wiesz, że nie chodzi o nekrolog
(choć ona codziennie sprawdza
nekrologi), ani o artykuł, który gromi
komunistyczny reżim. A tam,
na ziarnistej stronie jest Basia,
Basia Żarek. Stoi pod transparentem, który głosi
„Kampania na rzecz równouprawnienia homoseksualistów”.
Skąd się wzięło takie zdjęcie w Dzienniku
Polskim – i Żołnierza?
Ona nie, ona by nigdy, ona nie mogła
sama go przysłać.
                                   Zegar stojący uroczyście
wybija godzinę. Przybył niedawno
wraz z niebieską porcelaną i różami,
które matka przesadziła z likwidowanego ogrodu
i domu twoich dziadków.
Co młoda Polka, pyta matka, wyrabia
z tymi wszystkimi pederastami?
Nie wiem
, odpowiadasz. W zasadzie nie mam
z nią kontaktu.
Zegar przestaje bić.
No, to lecę. Zamykasz za sobą drzwi tak szybko,
tak cicho, jak to tylko możliwe.


Gregory Spis (Wielka Brytania)

Piąta pora roku

w czerwonym tramwaju
w witrynach sklepowych
w nadziei skradzionej idiocie
w kałużach po deszczu
w oczach leniwej kotki na płocie
w letniej sukience utkanej z promieni słońca
w sandałach z trawy zielonej bez końca
tańczy piękna dzika wariatka
złodziejka moich myśli
na każdym przystanku mojego marzenia
o każdej porze nienasycenia
w płatkach białego śniegu
spadających bez wytchnienia
mruga do mnie
w znikających kolorach łuku oka tęczy
o wschodzie słońca
jak wiosna się skrada
naga i gorąca
jak lato w mej głowie
szeptem łaskoczę jej stopy
smukłe ciało w kropelkach dreszczu
piersi powabnie wtulone w spokój liści
włosy słońcem pachnące
proste od deszczu
usta gorące
oczy, w których znikam
do późnego zmroku
do gwiazd
daleko ponad tam…
moja piąta pora roku
kocham


Janusz Kliś (USA)

Mój dziadek i pszczoły
                       (pamięci dziadka Pawła)

tam, gdzie płot drewniany
kwitnie malwami
i senny dom pod lipą ziewa

tam, gdzie słoneczników latarnie
dojrzewają nocami
i brzoskwiniowe śpiewają drzewa

ubrany w kapelusz żywicznych
aromatów
i koszulę flanelowych wielokwiatów
jak Święty Ambroży
przy pasieczniku krząta się
od rana
z pszczołami szeptem rozmawia
na kolanach

miodowe plastry z uli wybiera
gołymi rękami
słodkim piórem zagarnia kąśliwe jady
i pyłki z nektarami

z brzęczących szczelin wydłubuje
kity – propolisy
nad wieczną młodością
mleczka przelewa pszczele

upadłe Ikary z wosku wyławia
i żądlące słońca wzruszeń
będą z nich wiersze bartnicze
co leczą ludzkie ciała
i dusze


Oriana Ivy (USA)

Pszenica

Mieszkańcom wioski Ponikla

Kłosy spływają z mojej ręki,
koraliki zboża toczą się w poprzek
łupiny mojej dłoni.
Pochylam się nad zaginionym

ogniem chwastów:
niebieski płomień
chabrów,
papierowe usta maków.

Stoję głęboko po ramiona
w pszenicznym świetle.
Wiatr trzyma mnie
i pozwala mi odejść.

Rolnik zatrzymuje swojego konia,
wskazuje na mnie swoim biczem:
Czarna głowa, mocna głowa.
Nigdy nie oszalejesz.

Ile lat pianie koguta
może podróżować echem –
Wcześnie poznałam miłość
i pozwoliłam jej odejść.

Jestem teraz żniwem.


Anna Maria Mickiewicz (Wielka Brytania)
Sekundą pisane

Czy z tej mąki będą wiersze?
Zbyt biała
Kleista
Przyziemna
W starym garnku
Zamieszana

Wiersz za wierszem
Wyrzuca sekunda

Nie przyciągnie ziarna
Ziemia
Zejść na nią
Czas


Janusz Kliś (USA)

Lato w kapeluszu
                                                        
noszę w kapeluszu słomianym
słoneczników latarnie
miodowe
przestrzeń gorącą
na liściach zielonych
wspartą

i słońc przelatujących
nad słońcami
tysiące

noszę w kapeluszu słomianym
pszczół brzęczenie
lipcowe
pejzaż kolorowy
aromatem łąk utkany
starannie

i słowa ulotne
jak wróble
szare

noszę w kapeluszu słomianym
nieba odbicie
błękitne
dzieciństwo skrzydlate
jaskółek wiszących
pod dachem

i sny niewinne
jak poziomki
pachnące – upalnym latem


Maja Trochimczyk (USA)

Słodkie pożegnania
 
 Moj tygrys przyszedł do mnie, ostatni raz.
Pożegnanie! Jego szeroki, szorstki język
wylizał smugę przez środek mojego ciała.
Mięśnie wibrowały pod skórą, kiedy potarł bok
o moje biodro. Złote oczy błyszczały jasno,
słonecznie, przeświecając jak miód lipowy
z drzewa mojej babci, w upalny letni dzień –
pełen leczniczego pomruku pszczół.
 
Pogłaskałam gładkie futro. Mój tygrys –
większy niż życie – mocniejszy niż legendy –
łagodniejszy niż sprawiedliwość Prawa Miłości.
 
Pozwoliłam mu odejść.
 
Tak, niedługo znów go zobaczę. Zawsze jest
ze mną. Na zawsze jest mój. To druga połowa
mojej duszy. Zagubiona na krętych ścieżkach.
Znaleziona w mgnieniu oka – w nagłym wspomnieniu
wspólnej przeszłości – wejrzeniu w przyszłość –
to nasza nieskończona możliwość –
jedność – prawda – miłość –
zawsze –
już –
 
Nie było żalu, poczucia winy, wstydu.
Tylko ta ogromna fala ulgi, zmieszana
ze słodyczą wdzięczności i mlecznym ciepłem
kochającej dobroci. Nareszcie dwa otwarte
serca zadrgały w subtelnym dotknięciu.
 
Wykonało się! Wspólna myśl –
razem, osobno jesteśmy pełni blasku –
gotowi na wszystko – wolni –


Maja Trochimczyk (USA)

Jak oswoić kota
 
To naprawdę tygrys, skulony w kącie twojego ogrodu
z wyszczerzonymi zębami – zmęczony, przerażony –
 
Po prostu usiądź spokojnie, czytaj, nie pozwól mu
zauważyć, że patrzysz na niego – futro tak gładkie,
gra mięśni pod skórą – złoto-orzechowe oczy
Zaśpiewaj – nie – zanuć mu szum mglistej krainy
czarów, nutę miłości, która zostanie – szepcz o
blasku słońca, o ciepłym powietrzu, coraz bardziej
odległej ciemności pod zamkniętymi powiekami –

Kto wie, jak długo cię kocham? –
Who knows how long I’ve loved you?
 
Wyciągnij rękę i pogłaszcz go – udawaj,
że nie zauważasz jak on się stara przedłużyć
twój dotyk, z ostrą iskrą w oczach –
już jest blisko, tuż obok ciebie
 
Jakoś niespodziewanie jest jeszcze bliżej –
Nakarm go więc smakołykami prosto z ręki
Opowiadaj historie, sotto voce – zahipnotyzuj go
egzotyczną melodią obcego języka
 
Jakby nieświadomie, oprze się o ciebie
rozgrzeje cię silnym biciem serca –

stały  rytm  cicho  sza 
 
Więc siedź spokojnie, delikatnie gładź palcami
jego futro, pieszcząc jedwabistość silnych
ramion, oswajanych w rytmicznym
ruchu twojego dotyku.

bliżej – bliżej – cicho – szaa –
 
To odwieczny taniec jedności,
niezwykły, wspaniały walc
razem, teraz – tylko teraz –

cicho – cicho – cicho – szaaa –

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko