Weronika Romańska – wiersze

0
969
foto: Mariusz Szulbiński


Dzisiaj nie napiszę. Rysuję

nowy kolor źrenic wbijając kredki
w oko. Czarny za bardzo wyszczupla. Psychiatra
powiedziałby, że to wyparcie, więc jednak

próbuję pisać, o tym czego nie da się nazwać,
a z oczu na kartki kapie nie krew, tylko białko. Biały
jest brzydki i lepki. Przywiera do papieru, biorę go
na palce i robię koło. Wyszedł mi księżyc, który zniknął,
bo zawsze odchodzi. Widziałam jego promienie, jak rozbijają się
o glebę szukając ujścia w szczelinach. Łapałam,

ale za mało. Teraz piszę z łatwością, dlatego że oślepłam.


szereg ułatwień

Bedąc ze mną upadasz,
więc przemeblowałam dom, usuwając
kanty, o które możesz się poobijać. Któryś raz
maluję tynk, zmieniam kolor (bo jest za zimny),
ale to wciąż nie ta

ściana. Odwracam głowę, a ty się przewracasz,
dlatego muszę patrzeć. Leżysz,
to trzęsie się ziemia. Za chwilę

cisza. Najgorsza z możliwych,
gdzie od nowa uczymy się mówić.


Jest jesienią

Zasnęła w moich ramionach,
jak ptak, czekając na zagrożenie. Chciałem ją
ochronić

jednak w moich dłoniach,
motała się jedynie w garść zmokniętych liści. Chciałem ją
oswoić

ale w moim łóżku
drżała tak, jak się boi zranione zwierzę. Chciałem ją
zatrzymać,

tylko, jak
można urealnić kogoś, kogo nigdy nie było, w tej co ja
przestrzeni.


dlaczego dziewczynka z zapałkami zamarzła

Łzy ciekły po policzkach i wsiąkały w ulubionego
jasia. Mama tłumaczyła, że ona nie zamarzła,

tylko odeszła. Kilka lat później

takich samych łez nie wchłaniała jej tiulowa apaszka. Odeszła,
a ja modliłem się, żeby zamarzła.


głęboko pod skórą

ze wszystkich nieszczęść wybrałam, jeśli
mówię, to aby upewnić wszechmogących,
że nic innego. tysiące lat, zapuszczam korzenie,
wysycham, winą obarczam jałową ziemię, tkwię
i pocieszam się rozkładaniem, jak nawóz.

może następnym razem polubisz moje nadgarstki,
chociaż napawają cię wstrętem, mówiłeś, niczym
nie przypominają dłoni kobiet, kości za bardzo wystają
i ścięgna układają się nienaturalnie.

nie wiem czy wiesz, ja też mam tajemnice. tam
gdzie patrzysz we mnie z obrzydzeniem to blizny
z pierwszych wcieleń, byłam ptakiem z tytanu,
ale bóg powiedział, że mogę mieć jedno życzenie.


Przecież był początek

Są wiersze nie do napisania, smutek
rozmyty w źrenicach

bo, że

gdzieś jesteś. Minęłam wszystkie stacje
na których się nie zatrzymałeś. Niezaplanowany

koniec to skrzydła

złapanego we wnyki ptaka. Brakuje mi
wiary. Gubię się

w wierze.


przemieszczenie

Są sale nie z tej ziemi, otulone ciepłym śniegiem,
przed którymi chodnik zapada się stopniami. W nich
modlą się zwłaszcza ateiści, a ty wiesz, że Bogu
nie można wierzyć, bo tam właśnie złamał każdą

obietnice. Na ścianach zamiast zegarów starość obdrapanych
lamperii, parująch od wymuszonych oddechów i to one
liczą czas. Niewymierny i niewspółgra, nierealny,
jak życie. Toczy się, tłoczy, spływa, wchłania

w kable, po linie kończy się. Tutaj mogę trzymać
jej nadgarstki z papieru, który płonie. Ciepłolubna
w tak zimnym miejscu myśli o lecie i mięcie
w ogrodzie. Pomieszczenie jest całe w pianie i pęka,
jak usta moczone w spirytusie.


kluczenie

Wiem, że nie przyjdziesz, więc układam

ubrania na półkach, przecieram kurze
z okładek książek, zmywam wszystko
i ściele, a potem wymiotuję. Któregoś dnia

to mi się popierdoli i poukładam kurz
na ubraniach, poprzecieram kolana
okladkami książek, później zwymiotuję

pachnącą i czystą pościelą. Noc
jest, żeby przetrwać widoczne. W ciemniach
wywołuje się najlepsze zdjęcia. Mogę myśleć

o dotykaniu majaków. Perfekcyjne zabijanie czasu.


pożegnanie z królową śniegu

Zakopcie go szybciej, ja od kwietnia nie spałam*

i jeszcze nie wiem, że długo nie usnę. W domu
pustka, zimna i mokra, a światło mętnieje
przez gałęzie od podwórza. Czasem jabłka
obijają się o dach i turlają po rynnie, w to co żyje

wpuszczając złe myśli. Nieruchoma, ale drżę,
jak wyrzucona na mróz kotka. Jestem w futrze,
bo tylko sieroty chodzą bez ubrań

na każdą ewentualność. Pewne historie
zaczną się i kończą od drzewa. Rozkochać kobietę
potrafi jedynie śmierć, mężczyznę rozgrzeszenie.

   * zasłyszana na cmentarzu prośba żony nad trumną męża.


Obsesje

Myśli na kartkach. Kratka. Myśli wszędzie. Kawa
wszędzie, na kartkach myśli. Kartki wszędzie.
Kartki na ścianach czasu. Czas. Nie ma czasu
na kawę. Na ścianach nie ma czasu, jest atrament.

Chciałabym powiedzieć ci wszystko nie zaczepiając przy tym
gwiazdozbiorów i przeznaczenia jednak nie potrafię, dlatego ciążą
niewypowiedziane. Może kiedyś je wydrapię. Powietrze
obliguje do oddychania, szukania sensu, którego nigdy

nie było. Ciebie oprawiam w czyste kartki i gubię formy, od jakich
mogłabym zacząć. Od policzków sprawdzam dokładnie, gdyby
była jakaś infantylna rzęsa, o ile jest teraz, mogłaby pomóc
naprawić lub zapomnieć, jednak znajduje coraz głębsze

zmarszczki. Stałam się zimnolubna i nie wytrzymuję
kiedy w pokoju nawet szafa płonie, wtedy na ścianie szukam
twoich kształtów. Mam pretensje, że milczy, czy też ogłuchłam.
Nie wiem, więc zajęłam się naznaczaniem. Całą siebie

naznaczyłam. Jeśli moja gwiazda wreszcie zawiśnie
to odbicie będzie twoim cieniem.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko