Irena Olbińska – Ach, Syberia, Syberia… (fragment III)

0
395

27 maja

NIESTETY JEDZIEMY DO MOSKWY 2 KLASĄ

Przepraszam za to w duchu mego dziadka i ojca, ale tak wyszło z rozkładu jazdy, bo musiałam dopasować to do dalszych połączeń kolejowych. Janusz jest wyraźnie niezadowolony, jego też muszę za to przeprosić. No trudno, jedziemy w przedziale 4-osobowym, więc szansa na wzbogacenie naszych relacji o ciekawe przeżycia zmalała co najmniej trzynastokrotnie w najlepszym razie, bo wagon jest prawie pusty. Jedyny plus upatruję w tym, że nie ma tu biotoalety, więc gówno spada prosto na tory. Ale wiem dobrze, że to gówniana pociecha.

Do tej pory w naszym przedziale była na krótko Elena, która w drugim roku życia została zesłana z całą rodziną do gułagu sołowieckiego na 10 lat. Zapytam, za co? Milczała. Janusz się zaśmiał i powiedział: „Ni dlia czego”, czyli za nic. Niestety, szybko  położyła się spać na górnym łóżku, z najwyższym trudem wdrapując się na nie, a na dole leżał sobie młodszy od niej i o wysportowanej sylwetce rosyjski dżentelmen o paskudnej gębie, który ani razu się do nas nie odezwał. Na szczęście zaraz wysiadł, a nasza Elena zniknęła nocą w Jekaterynburgu.

[późniejszy komentarz Janusza]

Wyspy Sołowieckie, patrz: Achipelag Gułag Sołżenicyna. Jedno z najstraszniejszych miejsc w historii Rosji, synonim łagrów, miejsce kaźni tysięcy ludzi – budzące grozę Sołowki to dziś pierwszorzędna atrakcja turystyczna, a jednocześnie odradzająca się po kilkudziesięciu latach wspólnota prawosławnych mnichów. Na największej z tych wysp założono w XV wieku klasztor prawosławny, który wkrótce urósł do rangi jednego z najważniejszych w Rosji. Stąd na całe imperium płynęły modlitwy o pomyślność, a carowie przyjeżdżali prosić o łaskę. Ironia losu sprawiła, że w XX wieku to miejsce stało się jądrem ciemności, ziemią przeklętą. Autor „mrmagiczny” pisze:

Wyspy Sołowieckie leżące na Morzu Białym to esencja rosyjskiej duszy, jak i samej Rosji. To właśnie tu mieszają się ze sobą dwa światy – zapomnianej rosyjskiej prowincji i wielkiego centrum pielgrzymkowo-turystycznego. Każdy przyjeżdżający na Wyspy Sołowieckie odnajdzie tam jednak spokój, wspaniałych, życzliwych ludzi, a często nawet Boga. Bo Bóg na Sołowkach był od zawsze, w czasie gdy wyspy były miejscem ascetycznego życia w zgodzie z naturą. Tylko że w XX wieku ten sam Bóg udał się na kilkudziesięcioletni urlop, właśnie wtedy, kiedy na „świętej wyspie” utworzono katorżniczy obóz pracy. Dla wielu ludzi, których tam zesłano, Boga nie było na Sołowkach nigdy. W końcu jak można inaczej wytłumaczyć istnienie obozów pracy czy więzień, z których nie udało się wyjść żywym tysiącom osadzonych? […]

Wyspy Sołowieckie są często nazywane przez miejscowych rosyjską Jerozolimą. Sołowki leżą na tej samej długości geograficznej co święte miasto chrześcijan, muzułmanów i Żydów, a sołowiecka góra Golgota na wyspie Anzer niemal pokrywa się południkowo z Golgotą (Bazyliką Grobu Pańskiego) w Jerozolimie. Nieopodal sołowieckiej Golgoty wyrosła brzoza z gałęziami w kształcie krzyża. Patriarcha Moskwy i Wszechrusi Aleksiej II uznał to za cud i drzewo niemal natychmiast stało się „świętym”. […]

Po trzech godzinach morskiego rejsu (około 45 kilometrów) wpłynęliśmy do Zatoki Pomyślności – tej samej, do której osiemdziesiąt lat temu wpływały barki i statki wypełnione więźniami skazanymi na pracę w łagrach. Przyznam szczerze, że próbowałem sobie wyobrazić ten widok, jak tuż przed samym kremlem z XVI wieku, z górującą nad nim cerkwią Przemienienia Pańskiego, wysiadali na brzeg skazańcy… Na wyspach w 1923 roku utworzono Sołowiecki Obóz Specjalnego Przeznaczenia – pierwszy na świecie obóz koncentracyjny. To właśnie tu sprawdzono możliwości fizyczne głodującego, umęczonego człowieka – co może zrobić za dodatkową porcję chleba, ile przeciętnie wystarcza więźniowi sił na katorżniczą pracę. O tym, co działo się na Wyspach Sołowieckich, przypominają już stojące na Cyplu Śledzia – oddzielającym Morze Białe od Zatoki Pomyślności – prawosławne krzyże, lokowane w miejscu odnalezienia masowych grobów. Kilka metrów dalej rosną przepiękne brzozy karłowate, których poskręcane gałęzie sprawiają wrażenie, że całe drzewo… tańczy.

Niedawno wsiadła do naszego przedziału Julia, starsza pielęgniarka ze szpitala w Moskwie, pracująca na oddziale dla alkoholików i narkomanów. Jest w moim wieku, bardzo miła, ale nie ma czasu na dłuższą rozmowę, bo musi się uczyć do kolejnego bzdurnego egzaminu (tak sama mówi). Te szkolenia dotyczą ciągle tego samego i odbywają się co kilka lat. Musi dorabiać sobie do emerytury. Ma syna i wnuka. Wydaje się nie być po gułagowych przejściach, bo na pewno by o tym wspomniała. Julia milczy, my milczymy. I tak jest aż do Moskwy.

29 maja

„WYGLĄDASZ, JAKBYŚ NAROBIŁA W GACIE!”, CZYLI BAGAŻOMANIA

Po serii bolesnych zastrzyków w Iszymie i ogromnym stresie związanym z pogryzieniem przez psa dostałam dodatkowo zastrzału w plecach i po przyjeździe do Moskwy mogłam się jedynie z trudem poruszać. Wtedy Janusz powiedział to, co posłużyło za tytuł tej wspomnieniowej relacji. Po chwili mina mu zrzedła, bo zdał sobie sprawę, że w tej sytuacji zostanie jedynym bagażowym, a było co dźwigać (dodatkowo doszły m.in. słoiki ze smalcem borsuczym czy orzeszkami cedrowymi w miodzie oraz butelki z nalewkami na jadzie pszczelim lub żeń-szeniu syberyjskim). Chciało mi się płakać, ale w niczym nie mogłam mu pomóc, modliłam się tylko, żeby i mnie nie musiał dźwigać na barana!

W tej sytuacji o żadnych wędrówkach po Moskwie nie było mowy, mimo iż do odjazdu pociągu do Kijowa mieliśmy ponad 10 dłuuuuugich godzin. Potraktowałam ten czas jako szkołę przetrwania. Zbierałam w sobie wszystkie moce, żeby przy każdym ruchu nie krzywić się z bólu. Janusz, który zmagał się przed moim wypadkiem przez kilka dni z katarem, na wieść, że nie można na mnie liczyć, wyzdrowiał natychmiast!

W Moskwie trzeba było dodatkowo dojechać metrem do Dworca Kijowskiego, przepuszczając wszędzie bagaże przez bramki kontrolne. Trzy ciężkie plecaki i bardzo ciężka torba, a wiedzieliśmy już, że ani w Moskwie, ani w Kijowie nie ma wind towarowych, perony długie, przejścia podziemne też długie, schody po kilkadziesiąt stopni, jeśli nie więcej. Dlatego w Moskwie istnieje zawód bagażowego (do każdego przyjeżdżającego pociągu biegnie kilku lub kilkunastu bagażowych), w Kijowie też są bagażowi, jak tamten bandzior, który usiłował nas ograbić.

Po tym dla mnie traumatycznym przeżyciu nie korzystaliśmy już nigdzie z bagażowych, w podróży naszej żyliśmy zresztą z konieczności dość oszczędnie. W Moskwie Janusz jakoś dał radę zatargać, gdzie trzeba, ciężkie bagaże dzięki temu, że można tam było to zrobić na dwie raty, nie bojąc się, że ktoś ukradnie pozostawione plecaki. Poza policją, bez przerwy chodziły patrole straży kolejowej. Najgorsze było długie dojście do właściwego peronu, a następnie do naszego wagonu w ogromnie długim pociągu do Kijowa, ale przy kilku postojach i przenoszeniu bagaży na raty udało się jakoś je dotaszczyć na miejsce przeznaczenia.

29/30 maja

UFF, ZNOWU WAGON 3 KLASY W POCIĄGU ZMIERZAJĄCYM Z MOSKWY DO KIJOWA

Dwie rzeczy przykuły naszą uwagę. Do tej pory prawie nie spotykaliśmy w Rosji grubych kobiet, młode dziewczyny miały ładne figury, modne stroje, a kobiety w starszym wieku też nie ociekały tłuszczem. A  nasz wagon sprawiał wrażenie, jakby weszli do niego ludzie jadący do Kijowa na międzynarodowy konkurs grubasów i grubasek. Od razu wyeksponowali swoje wdzięki, przebierając się w wygodne legginsy lub podomki o bardzo krzykliwych kolorach, mężczyźni mieli na sobie krótkie gatki i podkoszulki bez rękawów, spod   których wylewały się ogromne brzuchy.

Kobiety i mężczyźni mieli cielska tak wielkie, że wydawało się niemożliwe, by mogli je pomieścić na półkach do spania o szerokości ok. pół metra (nasze zdawały się być nieco szersze).. Ich pierwszą czynnością było wyciągnięcie z tobołów góry żarcia i różnych kolorowych napojów. Spożywali je wręcz nabożnie, tak jakby od napełnienia ich kałdunów zależało zbawienie świata. A potem natychmiast ułożyli się na wąskich półkach do spania i w całym wagonie rozległo się chrapanie dość tubalne, albo głuche posapywanie, jakby musieli podchodzić we śnie pod niebotyczną górę.

Na tę chwilę czekałam z wielką ciekawością, ale i z pewnym niepokojem. Bo jeśli taka masa tłuszczu i wody zwaliłaby się z górnego wyra na podłogę, to mogłaby rozpęknąć się z hukiem i obryzgać nas po uszy. Tym bardziej, że naprzeciw nas na dolnym posłaniu spoczęła matka-maciora o wadze ok. 200 kg. A  nad nią, na górną półkę wdrapała się zadziwiająco zwinnie jej córka o zbliżonej masie całkowitej. Leżące na wznak ciało matki zajmowało całą półkę, a reszta z niej zwisała: 1/3 wielkiego zadu i 2/3 prawej piersi. Przy dużym rozkołysaniu pociągu jej wielkie brzuszysko i ogromne cyce chybotały się na wszystkie strony i wydawało się, że za chwilę ta jejmość musi runąć na ziemię. Ale o dziwo tak się nie stało!!! Widocznie sprawiła to jej łyda opierająca się z całej siły o boczną krawędź półki…

Ciało jej córki ułożyło się w półobrocie, ale i tak ogromny zad wypinał się ku nam nieprzyzwoicie, a jej bigcyc kolebał się jak łódź miotana sztormem, od prawa do lewa. Nie chcąc być posądzona o złośliwość wobec kobiet o obfitych kształtach, których jestem pozbawiona, dodam, że jednemu z mężczyzn leżącemu na dolnej półce brzuch zwisał aż do podłogi…

Okazało, że ci ludzie nie jechali na żaden konkurs – to była  kilkunastoosobowa rodzina jadąca z dziećmi na wakacje na Krym. Dzieci były drobne, bardzo ładnie ubrane i wesołe. Dla kontrastu z tą rodziną jechała z nami młoda 22-letnia Rosjanka, Ania, tak szczupła, że jej ciało we śnie zajmowało 1/2 półki. Jechała z Kazania do Kijowa, od pół roku była zamężna z młodym, bardzo przystojnym Ukraińcem. Nie wiedzieli, gdzie w końcu zamieszkają: w Rosji czy na Ukrainie. Ania przyznała Januszowi z westchnieniem rację. Z powodu cichej wojny rosyjsko-ukraińskiej (aneksja Krymu i powstanie Republiki Donbasu) w każdej chwili walki mogły rozgorzeć na nowo, a oni nie chcą mieć z tym nic wspólnego – kochają się i pragną być szczęśliwi…

30 maja

PODRÓŻ Z KIJOWA DO PRZEMYŚLA POWINNA BYĆ BARDZO NUDNA

Bo co się może wydarzyć w przedziale otwartym z fotelami lotniczymi, gdzie praktycznie jesteśmy odcięci od ludzi, mimo tłumu podróżnych wsiadających lub wysiadających na kolejnych stacjach? O nawiązaniu bliższych kontaktów nie ma mowy. Cztery monitory telewizyjne umieszczone pod sufitem, wypluwające te same informacje plus reklamy strojów, obuwia, samochodów, biur podróży, skupiają w sposób automatyczny uwagę podróżujących, którzy siedzą w swoich rzędach jak w kinie. Jedyną atrakcją jest przesuwający się od czasu do czasu przez bardzo długi przedział wózek bufetowy z dwiema młodymi dziewczynami, ubranymi w nieciekawe bure mundurki z białymi wypustkami na rękawach, o znudzonych minach męczennic. Wózek przesuwa się powoli, bo ludzie z nudów zamawiają coś do picia lub jedzenia, mimo iż doskonale mogliby się bez tego obyć.

Nam wyjątkowo przypadł w udziale jakby mini przedział z metalowym stolikiem pośrodku. I to była minimalna szansa na to, że nie umrzemy całkowicie z nudów. Po drugiej stronie Janusza siedziała farbowana blondynka z wielkim eksportowym biustem, zapewnie silikonowym, spoglądając z politowaniem na mnie, ubraną w wypłowiałą bluzkę, w której spałam. No cóż, nie zdążyłam się przebrać, bo na dworzec w Kijowie wtoczyliśmy się nad ranem, a dwie prymitywne toalety, służące również za przebieralnie, były, jak zwykle przed zbliżaniem się pociągu do stacji, już zamknięte.

W Kijowie mieliśmy tylko półtorej godziny, żeby z naszymi cholernie ciężkimi bagażami jakoś dobrnąć do poczekalni, a potem przenieść je do kolejnej poczekalni znajdującej się w pobliżu peronu, skąd odchodził pociąg do Przemyśla. Była to droga przez mękę! A przedtem musiałam dotrzeć do zbawczej toalety. Wróciłam stamtąd z radosną nowiną: okazało się bowiem, że na kijowskim dworcu istnieją ruchome schody, ale uwaga: wiodą wyłącznie do toalet, choć w tych pomieszczeniach bez papieru toaletowego trzeba było się załatwiać do dziury wykrojonej w podłodze. Mój opolski fizjoterapeuta pan Rafał zapewniał mnie, że pełne zgięcie kolana nie jest mi potrzebne, żeby normalnie funkcjonować. Na pewno by zmienił zdanie, gdyby znalazł się na moim miejscu w toalecie dworca w Kijowie! 

Nasza farbowana sąsiadka z naprzeciwka nie mogła jednak wiedzieć, jakie myśli kłębiły się w mojej głowie, gdy czułam na sobie jej pogardliwy wzrok. Moja fryzura, z włosami niemytymi od kilku dni, nie mogła raczej wzbudzać jej aprobaty. Nawet nie próbowałam sobie wyobrażać, co by się działo, gdybym w tym eleganckim przedzialiku zaczęła wyciągać nasze torby z wojskowym prowiantem Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, bo tylko tyle zostało nam z naszej długiej podróży. Sąsiada z naprzeciwka, który akurat czytał artykuł w ukraińskojęzycznej gazecie o tym, że Putina należy postawić przed Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze, szlag by trafił.

W tej sytuacji postanowiłam prawie w popłochu, bez konsultacji z Januszem, który na pewno by mnie wyśmiał, zamówić za ostatnie hrywny, które nam pozostały po opłaceniu toalety w Kijowie, śniadanie restauracyjne. Nędzne w oczach owej młodej efektownej blondynki business class, która spoglądała na nas z wyraźnym niesmakiem, gdy zaczęliśmy je spożywać, mimo iż składało się z dwóch francuskich rogalików Croissant oraz dwóch kubków kakao. Czyli takie, w moim mniemaniu, jakie można by o tej porze podać gościom w trzygwiazdkowym hotelu na przedmieściach Paryża!

Nie wiemy, czy bardziej odpowiadało jej śniadanie, które zaczął spożywać pan siedzący przy niej, widocznie zachęcony naszym przykładem. Wziął do jednej ręki jajko ugotowane na twardo, a do drugiej sporego pomidora. Gdy go ugryzł, sok obryzgał jej elegancką bluzeczkę, wypielęgnowaną szyję i eksportowy biust. Najdziwniejsze, że ta elegancka pani nie miała przy sobie chusteczki higienicznej. Na szczęście elegancki pan, przepraszając ją gorąco za ten incydent, pośpieszył jej z pomocą, wyciągając z kieszeni zaprasowanych na kant spodni rulonik papieru toaletowego…

30 maja

W PRZEMYŚLU JEST POMNIK-ŁAWECZKA DOBREGO WOJAKA SZWEJKA

Ustawiono ją na Rynku. Przedstawia wojaka siedzącego na skrzyni z amunicją, trzymającego kufel piwa i fajkę. Przy tym pomniku odbywają się corocznie w dniu 19 marca imieniny Józefów i Józefin – imienników Szwejka. Tak ważne, że przyznano im certyfikat Polskiej Organizacji Turystycznej jako „Szwejki z Cesarsko-Królewskiej Twierdzy Przemyśl”. Wyszukuję w Internecie zdjęcie z takiej imieninowej uroczystości – z roześmianymi gębami, do których też wlewano piwo z kufli, ale zapewne podlejsze, niż tamto, które pił Dobry Wojak – i chcę pokazać je Januszowi, ale on patrzy na mnie przekrwionymi oczami jak na wariatkę i każe mi się popukać w czoło.

I niewątpliwie ma rację. Bo o dotarciu na Rynek z NASZYMI POTWORNIE CIĘŻKIMI BAGAŻAMI w ogóle nie byłoby mowy, a wkrótce okazało się, że nawet opuszczenie dworca stanie się nie lada wyzwaniem. Wprawdzie dworzec został pięknie odnowiony za unijne pieniądze, ale cztery nowiuteńkie windy są oczywiście nieczynne. Dla nas byłyby one całkowicie zbędne, gdybyśmy po wyjściu z POCIĄGU MIĘDZYNARODOWEGO mogli po prostu przejść przez furtkę obok budynku odprawy celnej i znaleźć się na ulicy w pobliżu postoju taksówek czy przystanków autobusowych. Niestety furtkę zamknięto na wielką kłódę. Żeby wyjść z dworca do miasta, trzeba było przejść w sumie chyba 300 metrów – dwoma długimi peronami plus po trzech wysokich schodach!

Doświadczył tego osobiście Janusz, który poszedł z wielkim plecakiem na rekonesans i wrócił z 73-letnim, schorowanym taksówkarzem (drugi taksówkarz na postoju był jeszcze starszy i powiedział, że ma lumbago), bo zawód bagażowego na dworcu w Przemyślu umarł śmiercią naturalną chyba już po I wojnie światowej. Taksówkarz wziął tylko wojskowy plecak Janusza, a Janusz torbę i mniejszy plecak. Z dłuższymi postojami dla uspokojenia wzmożonej akcji serca, bo Przemyśl przywitał nas potwornym upałem, w końcu dotarliśmy do taksówki, która zawiozła nas całe trzydzieści metrów do dworca autobusowego, skąd za pół godziny miał odjechać bus do Rzeszowa. Janusz dał taksówkarzowi 50 zł, a ten po dłuższych namowach banknot przyjął, twierdząc, że to „za dużo”. Znajdźcie drugiego takiego taksówkarza w Polsce!

Na szczęście w Rzeszowie młody człowiek pomógł nam dotargać bagaże do busa Marcel po bardzo wyboistym chodniku. Mnie wysadził kierowca tego busa pod szpitalem w Krośnie (musiałam opatrzyć rany po ugryzieniu przez psa i powinnam tam dostać szczepionkę przeciw wściekliźnie), natomiast Janusz wysiadł z całym bagażem na dworcu autobusowym w Krośnie, skąd zabrałam go po godzinie taksówką zawezwaną przeze mnie pod szpital, w którym straciłam czas niepotrzebnie, bo w tych ogromnych gmaszyskach im. Jana Pawła II zabrakło miejsca na kilka ampułek tej szczepionki. Odesłano mnie po godzinie 22 do Jasła lub Sanoka, bo wychudzona i rozczochrana wyglądałam widocznie jak czarownica, która w tej sprawie sfrunęła do nich na miotle, a nazajutrz było święto, więc dopiero po dwukrotnym dojeździe z Iwonicza-Zdroju do Sanoka dostałam po dwóch dniach niezbędny zastrzyk. Z tego szpitala nie wyniosłam więc najlepszych wspomnień, natomiast wezwany stamtąd przez recepcjonistkę taksówkarz krośnieński był jakby z dobrego snu, nie żaden „złotyrób”. Wziął tylko 80 zł za dowiezienie nas do Iwonicza-Zdroju pod samą „Zofiówkę”. W dodatku był człowiekiem oczytanym i kulturalnym nad podziw, nic więc dziwnego, że Janusz dał mu w prezencie swoją książkę z serdeczną dedykacją. Taksówkarz zostawił mi swój adres e-mailowy i dał numer telefonu, chce bowiem być jednym z pierwszych czytelników tej naszej podróżniczej książki i kilka razy się upewniał, że nie zapomnimy o naszej obietnicy!

Z Iszyma jedziemy do Moskwy (Janusz zasuwa na sam przód pociągu z większością naszych bagaży, mnie, pogryzionej przez psa, zostawiając resztę). Być może z tego samego peronu odjeżdżał w 1933 roku pociąg, do którego wsiadła moja syberyjska rodzina. Z tym, że dla mnie ten powrót do kraju nie budzi szczególnych emocji, wiem, co mnie tam czeka, natomiast dla nich była to podróż w nieznane. Mój dziadek nie wracał przecież sam do Lichwina!

Podczas powrotu do kraju zrobiłam jeszcze kilka zdjęć, ale jakby bez przekonania. Ożywiła mnie dopiero podróż plackartą z Moskwy do Kijowa, gdy do naszego wagonu wsiadły prawie same grubasy i tak jak w Tuwimowskim wierszu Lokomotywa siedziały i jadły tłuste kiełbasy, po czym od razu ułożyły się do snu, żeby kolejne sadełko się lepiej zawiązywało…

21 lipca

A JEDNAK SYBERIA, SYBERIA, SYBERIA…

Ten tytuł jest odniesieniem do tego, co 3 czerwca powiedziała Henia, moja psiapsiółka z lat młodzieńczych, gdy w drodze z Iwonicza-Zdroju do Opola wstąpiliśmy do niej z prezentem urodzinowym: „Ty naprawdę musisz mieć coś z głową, bo w dzisiejszych czasach jeździ się na Wyspy Kanaryjskie, Dominikanę, Majorkę, czy do Grecji, ale na Syberię?????????????????”…

Niedługo miną dwa miesiące od powrotu stamtąd, a Syberia wciska się do mojego domu wszystkimi szparami. Poza domem też. Gdy byliśmy u cioci w Smardzowie w ubiegłą niedzielę, usłyszałam od niej, że moja syberyjska babcia Magdalena kochała kwiaty jak ja. Rozkoszowała się ich kolorami i wonią, i często zagadywała do nich po rosyjsku, żeby nikt obcy nie rozumiał, o czym z nimi rozmawia.

Była bardzo pracowita, ale jak usłyszała w  radiu „czastuszki” (w tamtych czasach, w latach pięćdziesiątych, w repertuarze radiowym dość często pojawiały się utwory propagujące kulturę muzyczną Kraju Rad, ale rzadko było to coś wesołego) rzucała wszystko, siadała z uchem przyłożonym do radia i słuchała, uśmiechając się radośnie i podrygując w ich rytm.

Przypomniało mi się to dzisiaj, gdy zrobiłam śniadanie  i poszłam z nim na swoją ławeczkę w ogródku. Po dwóch deszczowych dniach wyszło słoneczko i cały ogród ożył. Lilie dukielskie pachniały bardziej intensywniej, cała przyroda tętniła życiem, wokół mnie pąki kwiatowe hibiskusa, nagietka, rumianków, nasturcji, niecierpka rozwijały się na moich oczach, pokazując swoje piękne wnętrza, a wszystkie trawy i zioła (niekoszone od tygodni) też zdążyły zakwitnąć skromnymi kwiatkami i na swych chudych łodyżkach  kołysały się, no właśnie, kołysały się….. a może to ja się kołysałam w rytm rosyjskich czastuszek, które wyszukałam w komórce na Youtubie).

Te trochę zwariowane  dziewczyny śpiewające czastuszki w moim zaczarowanym ogrodzie wcale mi nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie: miałam takie uczucie, że gdzieś tam w górze, a raczej wśród tych wszystkich rozśpiewanych kwiatów jest moja babcia (pewnie jej duch) i słucha, i też się uśmiecha i podryguje… 

25 lipca

ROSYJSKA DUSZA, POLSKA DUSZA

Podczas naszej podróży Janusz mówił wielokrotnie o „duszy rosyjskiej”, twierdząc, że dużą cząstkę tej duszy mam także w sobie (po babci), i że przeważa ona nad duszą niemiecką (po matce), a nawet nad duszą polską (po dziadku), po czym dodał:

– Tak naprawdę wszystko jest w tobie nie do końca zupełne: nawet ta twoja syberyjska babcia nie do końca była syberyjska, bo miała jakiegoś polskiego przodka, twoja matka z domu Ritter mogłaby nazywać się tak samo, ale w brzmieniu polskim, czyli Rycerz, a ile krwi różnych płynęło w żyłach twego dziadka, nie wie tego nikt. O „czystości rasowej” mógł sobie marzyć skundlony Hitler – w ciągu milionów lat istnienia naszego gatunku, ba, w ciągu tylko tysiąca lat każdy z nas mógł się wymieszać do woli (często wbrew swojej woli) w tym tyglu narodowościowym, jakim jest Europa, a co dopiero Azja.

– Czy z tego wynika – zapytałam – że nie ma duszy czysto rosyjskiej, ani duszy czysto polskiej?

– Nie ma, ale „rosyjska dusza” czy „polska dusza” nie są terminami wyssanymi z palca. Kiedyś byłem przekonany o tym – i niejednokrotnie ci to mówiłem – że ogromna przestrzeń, przede wszystkim syberyjska, sprawiła, że rosyjska dusza tak bardzo różni się od polskiej. Byłoby inaczej, gdyby Polska utrzymała do dzisiaj status potężnego imperium, jakim była jeszcze przed zaborami. O tym, że w 1611 roku zdobyliśmy Moskwę i przez dwa lata tam się utrzymaliśmy, mówiłem ci pod murami Kremla. Kilka miesięcy wcześniej polski królewicz Władysław Waza został obrany nowym carem, a po zdobyciu Smoleńska wielki książę moskiewski został naszym lennikiem. Gdyby nam na tym bardzo zależało, moglibyśmy poszerzyć Rzeczypospolitą Dwóch Narodów do Trzech i zawojować Syberię. Co nam w tym przeszkodziło? Rosyjskie prawosławie! Rosjanie nie byli poganami, którym można było narzucić swoją wiarę. To byli przecież też chrześcijanie, z tym że mieli całkowicie inne dogmaty, sprzeczne z katolickimi. Wystarczy powiedzieć, że prawosławie nie uznaje dogmatu o niepokalanym poczęciu i wniebowzięciu Matki Boskiej…

– No i duchownych nie obowiązuje celibat, tak jak w protestantyzmie.

– Długo by o tym mówić, ale wróćmy do pytania, co stanowi o tym, że dusza rosyjska tak bardzo różni się od duszy polskiej? Nasi twórcy kresowi mieli duszę polską, ale kresową, też naznaczoną wielkimi przestrzeniami stepowymi, moczarowymi, leśnymi. Ha, jaką duszę mieliby Polacy wychowani w naszych krajach kolonialnych? Patrzysz na mnie zdziwiona, a przecież w przeszłości mieliśmy swoje kolonie zamorskie, na przykład Tobago, wyspę na Oceanie Atlantyckim u północno-wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej, kiedy w połowie XVII wieku Kurlandia była naszym lennem…

– Czy Polacy mogli się tam osiedlać?

– Oczywiście! Płynąc tam na statkach pod kurlandzką banderą, gdyż utworzono specjalną linię żeglugową. Ale obawiali się Indian i zarazy. Mogli też płynąć do Afryki i osiedlić się na Wyspie Świętego Andrzeja w Zachodniej Gambii na rzece Gambia, ale miejscowi piraci mogliby ich sprzedać jako niewolników do Ameryki!

– Nigdy o tym nie słyszałam!

– Ta wyspa też należała przez pewien czas do Kurlandii, kiedy ten kraj był naszym lennem, a Kurlandczycy byli mieszkańcami Rzeczypospolitej. Ale w Kurlandii panował protestantyzm, co też nam nie pasowało. Mieliśmy zresztą wystarczająco dużo przestrzeni, był czas, gdy Polska była największym krajem w Europie o powierzchni aż jednego miliona kilometrów kwadratowych (ponad trzy razy tyle, co teraz) i rozciągała się od morza do morza. Na pewno „polska dusza” z tamtych czasów różniła się od obecnej.

– A rosyjska?

– Myślę, że stała się prawdziwie „duszą rosyjską”, gdy Kozak Jermak Timofiejowicz zdobył dla państwa moskiewskiego bezbrzeżną Syberię. Wszyscy, którzy się tam znaleźli, to czują, i my też to czuliśmy, prawda?

– Prawda.

– Tamtą duszę tworzą, tak jak i polską, wspólne doświadczenia społeczne, kulturowe, narodowe oraz historyczne, ale nie tylko. I to czuliśmy!

– Czuliśmy…

– Zapewne jednak nie wiesz, komu zawdzięczamy tytuł tego rozdziału?

– Nie wiem…

– Dokładnie przed stu laty zatytułował tak swoje rozważania rosyjski filozof, zaliczany do największych myślicieli prawosławnych, Nikołaj Aleksandrowicz Bierdiajew (1874-1948). Zmarł we Francji, bo w roku 1922 został wraz z kilkudziesięcioma intelektualistami pozbawiony obywatelstwa i deportowany do Niemiec. „Żelazny (Krwawy) Feliks” (Dzierżyński) powiedział mu w Moskwie na przesłuchaniu, tak jak i tamtym, że ma wybór: albo wyjazd, albo kula w łeb. Przed przewrotem bolszewickim Bierdiajew działał
w ruchu socjalistycznym i został zesłany do Wołogdy, ale to go nie uchroniło przed represjami ze strony Czeka: Wszechrosyjskiej Komisji Nadzwyczajnej do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem. Sabotażem intelektualnym też, bo Bierdiajew jako religijny filozof nie mógł zaakceptować likwidacji wolności osobistej oraz zasady dominacji społeczeństwa nad jednostką głoszonej przez rewolucję bolszewicką. Ponadto miał ciepły uniwersalistyczno-chrześcijański stosunek do przedstawicieli wszystkich narodów i warstw społecznych. „Czerwony Kat”, Feliks Dzierżyński, który pochodził z rodziny ziemiańskiej, wykonywał na fortepianie utwory Fryderyka Chopina i Stanisława Moniuszki, a w młodości pisał wiersze i tłumaczył na język polski utwory Dzierżawina, Puszkina, Lermontowa czy Niekrasowa, musiał cenić znakomity styl literacki artykułów i książek napisanych przez Bierdiajewa, dlatego go nie zakatowano, nie rozstrzelano, po prostu usunięto z Rosji, bo taka była „rewolucyjna konieczność”. Dzierżyński (uwaga: aż trzykrotnie udało mu się uciec z zesłania na Syberię!) na pewno się zadumał, czytając w niedawno wydanej przez Bierdiajewa książce o jego rozważaniach na temat „duszy rosyjskiej” i „duszy polskiej”. Nie ma w nich wprawdzie naszego tropu syberyjskiego, ale warto się z nimi zapoznać, bo poruszają kwestie, które umykają naszej uwadze. A szkoda, bo wówczas w stosunkach polsko-rosyjskich nie byłoby może aż takiej przepaści, sztucznie utworzonej przez prymitywnych idiotów mieniących się być „prawdziwymi Polakami”. Posłuchaj:

Zawsze uważałem, że antagonizm rosyjsko-polski to przede wszystkim dystans dzielący duszę prawosławną od duszy katolickiej, a spór Rosjan z Polakami nie może być wyjaśniony jedynie przez obiektywne czynniki historyczne i zewnętrzne uwarunkowania polityczne. Źródła wiekowych, historycznych waśni między Rosją a Polską sięgają głębiej.

I

Czas najwyższy uświadomić sobie duchowe przyczyny wzajemnych uprzedzeń, dzielących słowiański świat. To przede wszystkim sprzeczka dwu spokrewnionych słowiańskich dusz, mających wspólny rodowód, język, ogólnosłowiańskie cechy rasowe, a jednak tak wobec siebie zantagonizowanych, z trudem dających się pogodzić, niezdolnych siebie zrozumieć. Niestety narody spokrewnione ze sobą z trudem osiągają porozumienie i bardziej się odpychają, niż narody dalekie i obce. Pokrewny język brzmi nieprzyjemnie i wydaje się psuciem własnego języka. Podobnie jest w życiu rodzinnym, gdzie również nie brak kłótni pośród najbliższych. Obcym wiele można darować, lecz swoim, bliskim niczego nie chce się wybaczyć. I nikt nie wydaje się taki obcy i nie-zrozumiały, jak swój, bliski.

Rosjanie i Polacy walczyli nie tylko o ziemię i o odmienne sposoby postrzegania życia. W zmaganiach dziejowych zwyciężyli Rosjanie, którzy nie tylko zażegnali niebezpieczeństwo polonizacji swojego narodu, lecz podejmowali agresywne próby rusyfikowania Polaków. Państwo polskie zostało unicestwione i rozdarte, lecz dusza polska przetrwała, a świadomość narodowa uległa spotęgowaniu. Wielkie ożywienie duchowe, które obecne jest w polskim mesjanizmie, nastąpiło już po zagładzie państwa polskiego.

Naród polski, który wykazał tak mało zdolności państwowotwórczych, posiadający cechy indywidualistyczne i anarchiczne, okazał się duchowo silny i niezniszczalny. I nie ma na świecie narodu, który posiadałby tak wyostrzoną świadomość narodową. Polacy zupełnie nie poddają się asymilacji. To właśnie wśród Polaków tendencje mesjanistyczne przejawiły się w sposób najpełniejszy. Polacy rozpowszechnili w świecie ideę mesjanizmu ofiarnego. Natomiast rosyjski mesjanizm w oczach Polaków był wyrachowany, pozbawiony ofiarności oraz zdradzał tendencje aneksjonistyczne wobec cudzych terytoriów.

Zapewne dużo zmieni się po wojnie w życiu państwowym Polski, powrót do dawnej zaborczej zależności od Rosji nie będzie już możliwy. Zewnętrzne stosunki Rosji i Polski zasadniczo się zmieniają. Rosja jest świadoma tego, że powinna odkupić swoją historyczną winę wobec Polski. Dusza rosyjska i dusza polska to niestety wciąż przeciwstawne sobie światy, obce, dalekie, nie rozumiejące się. Moment zbliżenia jeszcze nie nastąpił, wciąż brak potrzeby wzajemnego zrozumienia się. Kwestia polsko-rosyjska jest traktowana przez obydwa narody zbyt powierzchownie, w aspekcie politycznym, a jej rozwiązanie w dużym stopniu zależy od zmiany nastrojów politycznych i sukcesów wojennych.

Wybicie się Polski na niepodległość pozwoli zbudować szczere relacje między Polską a Rosją, czemu stało dotychczas na przeszkodzie prześladowanie Polski ze strony Rosji. Co ważnego robi się dla poprawienia wzajemnych stosunków? Do zewnętrznych deklaracji Polacy podchodzą nieufnie, co obecnie ma swoje uzasadnienie nie tyle historyczne, co psychologiczne. Nie można zapominać, że polsko-rosyjskie relacje mają swój bardzo głęboki, duchowy wymiar.

Tylko szczera chęć zrozumienia drugiego narodu może uwolnić wzajemne relacje od resentymentów, dlatego też zarówno my, Rosjanie, jak i Polacy powinniśmy zastanowić się, dlaczego duszy rosyjskiej zawsze tak trudno było pokochać duszę polską i dlaczego dusza polska z taką pogardą traktowała duszę rosyjską? Dlaczego tak obce i tak dla siebie niezrozumiałe są te dwie słowiańskie dusze? Pośród Słowiań-szczyzny nastąpiło zderzenie Wschodu i Zachodu. Słowiański Zachód uważał się za bardziej cywilizowany, za nosiciela całej europejskiej kultury. Słowiański Wschód przeciwstawiał Zachodowi swój własny duchowy typ kultury i życia.

II

Zawsze uważałem, że antagonizm rosyjsko-polski to przede wszystkim dystans dzielący duszę prawosławną od duszy katolickiej. Pośród Słowiańszczyzny owo zderzenie prawosławia z katolicyzmem nabiera szczególnej ostrości. Wobec Zachodu Rosja zawsze starała się chronić swoją prawosławną duszę oraz zachować swoją niepowtarzalną duchową tożsamość. Tożsamości tej zagrażała w przeszłości polonizacja i latyni- zacja narodu rosyjskiego. Polska odczuwała wobec rosyjskiego Wschodu kulturową przewagę. W opinii Polaków rosyjskość była kulturowo niższym typem duchowym.

Dziejowe zmagania polsko-rosyjskie miały swoje pozytywne strony: pozwoliły narodowi rosyjskiemu utrwalić na wieki swoją duchową odrębność. Historyczna rywalizacja zostawiła w duszach obu narodów bardzo głęboki ślad, od którego nawet teraz ciężko się uwolnić. Rosja jest obecnie potęgą zarówno państwową, jak i duchową, dlatego też uporczywe mówienie o polskim i  katolickim niebezpieczeństwie jest dla narodu rosyjskiego haniebne i obraźliwe. Silniejszemu ciemiężcy nie wypada krzyczeć o niebezpieczeństwie płynącym ze strony słabszego, zwłaszcza kiedy źródło „niebezpieczeństwa” zostało pokonane.

Obecnie Rosja stoi przed nowymi twórczymi wyzwaniami. Jej polityka wobec Polski, defensywno-zaborcze wobec niej skłonności dawno stały się historycznym anachronizmem, należą do dalekiej przeszłości i nie sprzyjają powstawaniu odpowiednich warunków do współpracy w przyszłości. W tej niezgodnej z duchem nowych czasów polityce winowajca nie może darować pokrzywdzonemu – tak dzieje się w stosunkach międzypaństwowych.

W sferze duchowej natomiast zbliżeniu z duszą polską przeszkadza duszy rosyjskiej uczucie obcości i wrogości. Obcość ta ma swoje źródła w łacińsko-katolickim charakterze polskiego ducha narodowego. Dla egocentrycznej duszy rosyjskiej, wyrosłej z prawosławnej gleby, polskość jawi się jako coś obcego, niezrozumiałego, a także odpychającego, budzącego wrogość. I nawet Rosjanie porzucający prawosławie mentalnie pozostają pod jego przemożnym wpływem, dlatego też trudno jest im zrozumieć kulturę katolicką i zrodzoną na jej gruncie duchowość. Niemiecki protestantyzm mniej odpychał Rosjan, co miało swoje negatywne następstwa dla losów Rosji.

W typowej rosyjskiej duszy jest wiele prostoty, szczerości i otwartości, obca jest jej wszelka afektacja, patos oraz arystokratyczna megalomania. To dusza – łatwo zbaczająca z drogi i grzesząca, wyrażająca skruchę i świadoma swojej marności wobec wielkości Boga. Jest w niej jakiś szczególny, obcy zachodniemu, zakorzeniony w religii demokratyzm, pragnienie zbawienia całego narodu. Dusza rosyjska jest z natury introwertyczna, głęboko skryta, nie potrafiąca przekonująco manifestować swoich stanów. Rosjanin z trudem poddaje się jakiejkolwiek dyscyplinie, nie wytycza sobie wyższych celów, nie ma w nim nic gotyckiego. Rosjanin we wszystkim zdaje się na Boga, wierzy, że tylko Bóg jest w stanie uporządkować jego świat. Dusza rosyjska to przede wszystkim dusza tułacza, dla której cel wędrówki leży poza światem, w niebie.

Naród rosyjski w swych niższych warstwach zdominowany jest jeszcze przez chaotyczny, pogański żywioł, zaś górne jego warstwy, nie godzące się z niczym względnym, żyją apokaliptycznymi pragnieniami Absolutu.

Zupełnie inna jest dusza polska. W polskiej duszy, skrajnie arystokratycznej i indywidualistycznej, ważną rolę odgrywa, związany z kulturą rycerską, honor oraz obce Rosjanom wygórowane ambicje. To najbardziej subtelna i wyrafinowana w Słowiańszczyźnie dusza, upojona swoim cierpiętniczym losem, skłonna do przesadnej afektacji. To, co dla Rosjan szczególnie odpychające w duszy polskiej, to powierzchowna konwencjonalna wytworność, brak prostoty i szczerości oraz megalomania i pogarda, od których nie są wolni Polacy. Polakom zawsze obce było uczucie równości istnień ludzkich wobec Boga, braterstwo w Chrystusie, związane z bezgraniczną wartością każdej duszy ludzkiej. Fatalną rolę w życiu państwowym Polaków odegrała tak ważna dla ich życia duchowego „szlacheckość”.

Rosjanin jest prawie niezdolny do pogardy, nigdy nie wywyższa się wobec innych. Rosjanin jest dumny ze swojej pokory. Dusza polska dumna jest ze swej wyższości – to katolicki typ duchowy. Dusza rosyjska korzy się przed Bogiem – to prawosławny typ duchowy. Polaka cechuje zamiłowanie do gestów, co obce jest Rosjanom. Duszę polską absorbuje męka Chrystusa, ofiara Golgoty. Wrażliwa psychika Polaków utożsamia los narodu z losem Baranka Bożego, będącego ofiarą za grzechy świata. Taki jest mesjanizm polski, ofiarny, nie przywiązujący wagi do sukcesów państwowych i dominacji w świecie… Stąd wielki w duszy polskiej kult cierpienia i ofiary.

Wszystko jest tu odmienne niż w duszy rosyjskiej, która bardziej utożsamia się ze wstawiennictwem Bogurodzicy, niż z męką Pańską, z ofiarą Golgoty. W duszy rosyjskiej tradycyjnie zrośniętej ze wspólnotą cerkiewną jest prawdziwa pokora, lecz mało ofiarności. W skrajnie zindywidualizowanej duszy polskiej wyczuwa się natomiast zdolność do ofiary i niezdolność do pokory. Dusza polska zawsze pozostaje pod wpływem namiętności. Dionizyjskość duszy rosyjskiej jest zupełnie inna, nie tak krwawa.

Duszę polską cechuje, aż do granic odpychającego paroksyzmu, duża zależność od pierwiastka kobiecego. Władza kobiety, owo niewolnictwo płci wyraźnie dominuje w twórczości współczesnych pisarzy polskich: Przybyszewskiego, Żeromskiego i in. W duszy rosyjskiej nie ma aż takiej zależności od kobiety. Miłość odgrywa mniejszą rolę w życiu rosyjskim i literaturze rosyjskiej, niż u Polaków. Zaś zmysłowość rosyjska, tak genialnie wyrażona przez Dostojewskiego, jest zupełnie inna, niż u Polaków. Problem kobiety jest u Polaków stawiany zupełnie inaczej, pierwsi widzą w nim źródło cierpienia, drudzy rozkoszy.

III

Każda dusza narodowa ma swoje silne i swoje słabe strony, swoje zalety i swoje wady. Trzeba jednak umieć pokochać zalety innego narodu i przebaczyć mu jego wady. Dopiero wtedy będą możliwe autentyczne relacje. W wielkim świecie słowiańskim jest miejsce zarówno dla żywiołu rosyjskiego, jak i żywiołu polskiego. Historyczne waśnie zostały zażegnane, nadchodzi epoka pojednania i wzajemnego zrozumienia.

Wiele można by wymienić cech różniących dusze obu narodów. Można zaś odnaleźć wśród Rosjan i Polaków cechy ogólnosłowiańskie, świadczące o ich przynależności do jednej rasy. To, co wspólne i zbli- żające obydwa narody, uwidacznia się w mesjanizmie. Zarówno mesjanizm rosyjski, jak i polski utożsamiają się z chrześcijaństwem, jednakowo dużo w nim apokaliptycznych przeczuć i pragnień.

Oczekiwanie królestwa niebieskiego na ziemi, objawienia Ducha Świętego to cecha typowo słowiańska, charakterystyczna zarówno dla Rosjan, jak i  Polaków. Mickiewicz i Dostojewski, Towiański i Wł. Sołowjow są co do tego zgodni. Gwoli uczciwości należy powiedzieć, że mesjanizm polski jest bardziej czysty i ofiarny, niż mesjanizm rosyjski. Stara szlachecka Polska miała dużo grzechów, ale grzechy te odkupił ofiarny los narodu polskiego, przeżyta Golgota. Polski mesjanizm –szczytowe osiągnięcie kultury duchowej Polaków – przezwycięża polskie wady i grzechy, spalając je w ofiarnym ogniu. Stara lekkomyślna Polska z magnackimi ucztami, z mazurkiem i prześladowaniem prostego ludu przeistoczyła się w Polskę cierpiętniczą.

Nawet jeśli mesjanizm polski bywa stawiany wyżej niż rosyjski, wierzę, że wśród Rosjan więcej jest autentycznego pragnienia prawdy Chrystusowej i królestwa niebieskiego na ziemi, niż w narodzie polskim. Nasza rosyjska świadomość narodowa nosi stygmat wewnętrznego niewolnictwa, u Polaków jest to zniewolenie zewnętrzne.

Naród rosyjski powinien odkupić swoją historyczną winę wobec narodu polskiego, zrozumieć inność Polski i nie traktować różnicy duchowej obydwu narodów jako zła. Polacy zaś powinni starać się zrozumieć duszę Rosji, uwolnić się od fałszywej pogardy wobec odmiennego typu duchowego. Dusza rosyjska pozostanie prawosławna w swoim duchowym charakterze, jak dusza polska – katolicka. Odmienne postrzeganie życia wykracza poza prawosławne i katolickie uwarunkowanie, tkwią głębiej. Te różne dusze narodowe potrafią się nie tylko zrozumieć i pokochać, ale  uświadomić sobie także swoją przynależność do jednej duchowej wspólnoty oraz odkryć swoje słowiańskie posłannictwo w świecie.

[„Losy Rosji”, 1918]

[Komentarz Mirosławy O. z dnia 27 lipca po przeczytaniu tego rozdziału]

Na pewno „rosyjska dusza” różni się od „duszy polskiej”, jest mniej małostkowa. Polacy lubują się w dokuczaniu swoim bliźnim: w niepotrzebnej krytyce, obmowie, donosicielstwie. Twierdzą, że „mówią prawdę”, grzesząc przeciw ósmemu przykazaniu Bożemu, bo mówienie prawdy powinno być podporządkowane ewangelicznej miłości wobec bliźniego. W Rosji słyszałam ciekawą opowieść o plotkowaniu: „Obmawianie kogoś jest jak wyrzucenie piór na wiatr, których już nigdy nie pozbierasz”.

Ostatnio gdzieś wyczytałam i od razu sobie zanotowałam, bo jest to coś też z naszego ogródka: „Grzeszy mową również ten, kto posługuje się kpiną i ironią, kto ośmiesza bliźnich, skłania do zła pochlebstwami, kto lekkomyślnie coś przyrzeka, a potem tego nie spełnia. Niemoralne jest również samochwalstwo, zabieranie komuś czasu swoim niepotrzebnym mówieniem, a także niezachowywanie ciszy w pewnych okolicznościach”.

Bierdiajew ma rację: to religia, a raczej jakże różne pojmowanie istoty doświadczenia religijnego przez prawosławnych i przez katolików, tam głębokie, a tu powierzchowne, sprawia, że Rosjanie i Polacy, mimo iż powinni być braćmi Słowianami, są w istocie „innymi ludźmi”. Co ciekawe, spotkałam Ukraińców, którzy nazywają Rosjan „innymi ludźmi”. Czyżby należeli do Kościoła rzymskokatolickiego (niespełna 2% ludności Ukrainy), względnie byli grekokatolikami (ponad 8%)? U nas uważa się, że unici (grekokatolicy) i prawosławni to wyznawcy tej samej religii, bo posiadają takie same świątynie i tę samą liturgię (wspólny obrządek ukształtowany na Wschodzie), ale na tym się to podobieństwo kończy – katolicy i grekokatolicy wierzą w te same dogmaty, a kapłanów obu wyznań obowiązuje celibat.

Podróże na wschód są niezwykle ciekawe i kształcące. Czekam na książkę.  

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko