NATCHNIENIE SZEKSPIRA
Dolna warstwa pojawia się na górze, górna na dole, potem znowu na górze. Komu smakuje ten strucel polityczny?
Jej matka była siostrą królowej, te słowa nie robią żadnego wrażenia na papierze. Bo papier był od tak dawna sprawą klasową. Kto by się odważył twierdzić, że jest lepszym od Szekspira? Ale nawet wtedy, gdy już ancien regime upadł, pisarze wciąż pisali o tych, którzy pili krew z samego źródła. Inspiracje Prousta, Rilkego brały się ze znajomości z szlachetnie urodzonymi kobietami. Nawet Gombrowicz przyznawał się do kompleksów wobec lepiej urodzonych. Bo istnieje swoista symbioza między językiem pisanym a władzą. Ponieważ język pisany zawsze był przedłużeniem władzy – pisarz zawsze żył w strachu przed władzą, władza w strachu przed pisarzem. Pisarze wymyślali zawsze metafory, parabole, by przekazać treści zakazane, podobnie sztuka epistolarna na dworach umożliwiała intrygi. I tu trzeba się zatrzymać.
Siostrzenicą królowej była, ale moje wyobrażenie o arystokracji jako o wampirach, którym wyrwano zęby, w ogóle się nie sprawdziło. Pierwsze skojarzenie z jej osobą, to rodzaj jakiegoś społecznego masochizmu, i to właśnie łączy tych ludzi dzisiaj. Kiedyś słyszałam, jak jeden z nich powiedział “im więcej dostałeś tym więcej musisz oddać”. Miałam okazję przy znajomości z tą członkinią angielskiej rodziny królewskiej przekonać się, że oni naprawdę tak myślą.
Pracowała od dziecka. W dorosłości była specjalistką od twardych dziedzin. Była chemikiem, fizykiem, ale też malarką i lekarzem. Jakby pierwsze nie wykluczało trzeciego. W ogóle w jej życiu nie było niczego, co można byłoby wykluczyć. W dzieciństwie pracowała jako grabarz, potem w ewidencji ludności, w młodości w czasie wojny poznała się na konstrukcji samolotów, później była radiologiem. Umiała zwiększać wartość waluty, ale to nie przeszkadzało, a może właśnie dlatego, spotkałam ją w przytułku dla starców i kalek. Czasem przy specjalnych okazjach, przez telewizor pozdrawiała ją jej angielska rodzina królewska. Czy hrabina zmieniła wymiary, wymiar czasu się zmienił?
Kiedyś jechałam autostopem, kierowca, który mnie zabrał, powiedział, że nie jedzie dalej niż do Szczebrzeszyna, bo jest pijany i dalej nie zna już nikogo w policji. Jej Szczebrzeszyn to było pół świata i mogła sobie pozwolić na tyle alkoholu w jej błękitnej krwi ile chciała, i jechać dalej. Arystokratka czerpała z tego, że zawsze żyła na dwóch biegunach rzeczywistości. Gdy tylko tam gdzieś z dołu pomachała, jej rodowód unieważniał układy polityczne. Mówi się, że życie członków rodziny królewskiej jest trudne, wymaga poświęcenia itd. Ale kapusta w beczce kwaśnieje dlatego, że nie ma dostępu do powietrza, ta pani nigdy nie kwaśniała.
Żelazny uścisk monarchicznej władzy na pewno przeminął. Jednak nic nie jest potrzebne ludziom tak, jak władza. I nikt nie czuje się tak potrzebny jak ci, którzy sprawują władzę. Bojkot jest ukłuciem w najdelikatniejsze miejsce – nie my ciebie potrzebujemy, tylko ty potrzebujesz nas. Dlatego ci ludzie, potomkowie ancien regime, wciąż cierpią najbardziej dlatego, że nie są potrzebni. I to jest wyjaśnieniem tej komedii graniczącej z masochizmem. Oni wciąż żyją dla całych narodów. To przesądziło o tym, że uwierzyłam tej osiemdziesięcioletniej babci, która przeżyła więcej niż agent do zadań specjalnych, że jest potomkiem ancien regime’u i obywatelką świata. Powiedziała, uwaga – musi zostać w przytułku, bo obiecała pomagać Polsce i Polakom. To Nie był żart.
Gdy przyszło mi tą dziwną drogą spotkać, poznać błękitną krew, zrozumiałam komedię, jaką grają białe kobiety. Siostry zakonne zakładają ochronki dla dzieci, kobiety przekazują pieniądze na cele charytatywne, aktorki wspomagają nieuleczalnie chorych. Ale jej stadem owieczek, był cały naród polski. Czemu zawdzięczali Polacy tę wizytę?
II Wojna Światowa stała się de facto świętą wojną. Polacy zajęli heroiczne miejsce podczas tej wojny i mogą się do dzisiaj, ich zdaniem, zawsze powołać na ten immunitet, że są Polakami. Gdy spotkałam angielską hrabinę w Polsce, zrozumiałam jak wielką renomę wyrobili Polakom alianci. “Obiecałam, gdy miałam szesnaście lat, że będę pomagać Polsce i Polakom”. Ale czy podział polityczny w czasie drugiej wojny światowej był rzeczywiście imperatywem kategorycznym Kanta? Okazuje się, że nie. Bo jak wyjaśnić to, co się działo w głowie państwa Niemiec, który stracił legitymizację władzy, gdy przyszli faszyści. Prezydent szukał w totalitarnych Niemczech układów, które by pomogły angielskiej hrabinie pomagać z kolei Polakom na terenie zajętym przez Niemcy, w ich polskiej biedzie. Nie wiedziałam naprawdę, że rasa panów była w stanie ugiąć się przed blichtrem władzy jeszcze sprzed rewolucji. A jednak, krew aryjska chroniła błękitną krew. Jak jednak hrabina przeżyła w Polsce cały komunizm? Ci ludzie (arystokracja), mieli swój udział w historii zanim ziemia zaczęła się obracać wokół słońca. Dlatego hrabina – geniusz, nie bojąca się kopać ludziom grobów ani wytwarzać metod radiacyjnych do ocieplania klimatów, robiła wrażenie, jakby słońce po staremu znowu zaczęło krążyć wokół ziemi. Geniusz ma immunitet w każdym systemie politycznym – bo jest potrzebny, hrabina była skromna i potrzebna – “Wszystko zapomniałam, włoskiego, angielskiego, szwedzkiego (choć był to dla niej język jej miłości), ani jak się wytwarza promienie”. Ale pamiętała twarz Chruszczowa, gdy prosił ją o pomoc. Nie wiedziałam, że Chruszczow, głowa Dumy za czasów sowieckich, błagał angielską hrabinę, by metodami radiacyjnymi ociepliła moskiewskie zimy. Trudno o sobie wspomnieć, gdy ma się do czynienia z taką postacią, bo podczas całej rozmowy miałam wrażenie, że uśmiecha się jak słońce do wszystkich bez różnicy. Czemu jednak zawdzięczałam znajomość w domu opieki społecznej? Bo tak jak nazwisko nie ma dzisiaj już znaczenia, dla niej to straszne określenie “opieka społeczna” nie miało znaczenia, ponieważ ona sama była reaktywowaną opieką społeczną z ramienia władzy, która dzisiaj trzyma lejce bez konia. Była jak złoto które zapomniało, że ma wartość, a przypomniało sobie, że jest metalem. Być użytecznym!
P.S
Jeśli człowiek wylosuje jeden los na milion, cieszy się jak dziecko. Gdy jednak wylosuje drugi los na milion, jego umysł zaczyna się nieprawdopodobnie męczyć i posądza wtedy najczęściej kogoś o psychiczną chorobę, jeśli sam nie zwariuje.
KAPŁANI DARWINA
Nauka dysponuje środkami zastępującym inteligencję samego naukowca, czyli inteligencja jako szczytowe osiągnięcie ewolucji, okazała się tylko zrywem racjonalizmu na przełomie XIX i XX wieku, który nie trwał dłużej niż sto lat. Darwin, jak każdy geniusz żyje w wąskim świetle swojej epoki. Rozwinięcie racjonalnego myślenia, które miało być osiągnięciem ewolucji, było tylko osiągnięciem jego epoki i już dawno odeszło w niepamięć. Nauka odziedziczyła nadzwyczajne środki technologiczne ale obszary, na których chce dokonywać podboju za ich pomocą, nie mają już nic wspólnego z racjonalizmem. Manipulacja nie jest nauką, jak w przypadku inżynierii genetycznej. Nauka musi wyjaśniać skutki, a nie doprowadzać do skutku. Np. Mendel wyjaśnił skutki krzyżowania się organizmów tłumacząc, jak są przekazywane cechy organizmu. Natomiast inżynieria genetyczna potrafi zmienić kod genetyczny zmieniając cechy organizmu na pożądane, ale nie potrafi wyjaśnić dlaczego takie organizmy nie przypominają niczego, co istnieje w naturze. Czyli nie mamy żadnego wyjaśnienia, czym różni się zmanipulowany organizm i jego kod genetyczny od tego, który powstawał w przeciągu milionów lat.
Dziedzictwo darwinizmu odsłania następujący absurd, szczytowym osiągnięciem ewolucji jest złamanie jej praw.
Organizmy społeczne są w stanie przetrwać, dzięki odpowiedzialności zbiorowej, inaczej niż wolno żyjące zwierzęta i rośliny. Ślepy mechanizm doboru naturalnego działa jednak i w tym wypadku. Nigdy nie wiadomo skąd przychodzi apokalipsa.
Powracając do nauki, która przeżywa kryzys – ostatnim krzykiem mody, czy tego kryzysu, są badania nad funkcjonowaniem mózgu. Jaki obszar mózgu jest aktywny najbardziej u ludzi, którzy zajmują się badaniem jego funkcjonowania? Jakie są granice tego naukowego onanizmu? Jest to dzielenie przez nieskończoność.
Teoria darwinizmu ma inną słabość, która się ujawnia w momencie, kiedy się okazuje, że świadomość nie zjawiła się wraz z pojawieniem się człowieka, tylko wraz z pojawieniem się życia na planecie. To stawia pod znakiem zapytania, na czym polega specyfika człowieka jeśli ani język, ani praca, ani zachowania społeczne nie są wyłączne dla człowieka. Na czym polega pojawienie się historii jako drugiego czynnika (poza doborem naturalnym) kreacji na planecie?
Jak to się stało, że tak długo młode, niesamodzielne osobniki nie były skazane, jak u innych gatunków, na śmierć. Owady społeczne nie znają tego zjawiska. A jednak długi okres macierzyństwa okazał się z ewolucyjnego punktu widzenia korzystny. Człowiek rozwinął zdolności manualne i odkrył funkcjonowanie pierwszych narzędzi ale wiadomo, że jednostki genialne zjawiały się, licząc niewielką liczebność, jeszcze rzadziej niż dzisiaj, czyli raz na wiele pokoleń. Większe szanse przetrwania miała grupa, która umiała jak najdłużej przekazywać zdobyte już raz umiejętności i wiedzę. Człowiek nie mógł się już opierać tylko na własnym rozumie i inteligencji, ale jego przetrwanie zaczęło zależeć od przetrwania umiejętności wytwarzania i używania tegoż narzędzia w grupie. Jest to pierwszy moment, w którym inteligencja zostaje podporządkowana więziom społecznym. Poza rozumem pojawia się drugi istotny dla przetrwania czynnik – zawiązywanie więzi społecznych i przekazywanie umiejętności. Wtedy okazało się dlaczego długi okres infantylizmu, w którym następuje przyswajanie wszystkich osiągnięć danej grupy, jest korzystny dla jej przetrwania. Grupa mogła przetrwać tylko dzięki dokładnemu w y u c z e n i u umiejętności i wiedzy. Człowiek dorosły, wiadomo, ma ograniczone predyspozycje do tego, w porównaniu z dzieckiem. Dlatego jednostki słabe i długo zależne od dojrzałych członków grupy, okazały się z punktu doboru naturalnego (który zmienił jakby znaczenie, czego ideologia nazistowska w swojej naiwności nie mogła zrozumieć) przydatne dla przetrwania grupy. Jednak samo przekazywanie i dokonywanie odkryć nie jest jeszcze pierwszą godziną historii, to tylko czas matriarchatu.
Doszliśmy do tego, że już w matriarchacie istniała tradycja, ale nie istniała jeszcze historia.
Między samcami, zwłaszcza młodszym i starszym istnieje konkurencja o dostęp do samicy. Ta pierwotna konkurencja między samcami, to tylko część doboru płciowego i nie ma wiele wspólnego z historią. Jednak wiadomo, że wiedza i osiągnięcia techniczne, które pojawiały się w jednej grupie, rozprzestrzeniały się pośród innych. Wiadomo, że wiedzy nie można zawłaszczyć jak przedmiotu, dlatego wojna nie zawsze się opłaca, podzielenie się osiągnięciami technicznymi pomiędzy grupami, zmieniło życie w hordach w pierwsze społeczeństwa. Ten mechanizm można jeszcze obserwować w początkach komunizmu, kiedy nieznane osiągnięcia techniczne były elementem przetargowym do podporządkowania się nowej władzy, podobnie też w czasach kolonializmu. A więc już padło to słowo. “Władza”. Życie w większej grupie społecznej musiało się bardziej opłacać ze względu na wymianę różnych osiągnięć i wiedzy. Wiadomo od niepamiętnych czasów, że geniusz nie ma zdolności przywódczych i sam jeden ani nie jest silny, ani nie ma zmysłu strategicznego. Wiadomo, że większa grupa społeczna nie może się komunikować tylko za pomocą bezpośredniego przekazu ustnego, jej nowym elementem komunikacji musiała stać się władza. Bez pojawienia się anonimowości nie istniałaby władza. Władza powstaje w napięciu kiedy anonimowość jednego człowieka zostaje przełamana przez wspólną traumę innych anonimowych ludzi, do której odwołuje się ten jeden, który na zawsze traci tę anonimowość i legitymuje swoją władzę. Ten pierwszy instynkt społeczny mężczyzn, polega na nowym marzeniu, by pawie pióra uwiodły tłum. Ale to nie jest jeszcze pierwsza godzina historii tylko władza kacyka.
Społeczeństwo jest śladem po epoce megalitu. Tam gdzie podnoszono wielkie kamienie, musiała już istnieć despotyczna władza, jeśli czas powstawania budowli przerasta życie jednego człowieka, jest to dowód na istnienie despotycznej władzy, organizującej społeczeństwa. Jeśli budowa Stonehenge przerastała czas życia władcy, to sam motyw władzy jako narkotyku, nie wyjaśnia istnienia tych budowli. Zbliżmy się do jednej z pierwszych cywilizacji, do Egiptu. Kultura oparta na kompleksie śmierci i poczęcia, która nie znała ani biologicznej śmierci, ani sensu płodzenia. Gigantyczne grobowce i stosunki płciowe ze zwierzętami, to co oddziela te kulturę od wszystkich innych. Społeczeństwo trzymane w kompleksie śmierci i poczynania przez prawie cztery tysiące lat. Abstrahując od mitologii, w żadnej innej kulturze nie budowano grobowców jeszcze przed narodzinami, ani nie spółkowano ze zwierzętami i nie zawierano kazirodczych związków. Stosunek płciowy tutaj nie był wynikiem popędu, tylko publicznym aktem, a całe życie było przygotowywaniem się do pośmiertnej podróży. I to jest pierwszym symptomem cywilizacji, kiedy to co naturalne dla jednostki zostaje sparaliżowane na mocy zbiorowego lęku, dziedziczonego z pokolenia na pokolenie. Można mniemać, że tak wielka cywilizacja, w której stosunek płciowy był spektaklem, a nie prywatnym przeżyciem, a śmierć drugim spektaklem, opierała się na upaństwowieniu pierwotnych instynktów – instynktu płciowości i instynktu samozachowawczego, inaczej nie mogłaby w tamtej epoce istnieć taka organizacja pracy, potrzebna do przetrwania państwa i stworzenia wysokiego poziomu cywilizacyjnego. I to jest właśnie ten prehistoryczny moment, kiedy źródło jest zatarte, a istnieje tylko konwencja i mitologia.
Czy pozbawiona pisma epoka megalitów mogła mieć zorganizowany system władzy? Jeśli czas trwania budowy Stonehenge był dłuższy niż życie jednego władcy, sama władza nie mogła wystarczyć do przedsięwzięcia takiej budowy. Wiemy z czasów rewolucji francuskiej, że władza traci swoją legitymację wewnątrz państwa, jeśli nie istnieje wróg zewnętrzny. Rewolucja francuska żywiła się tym, że sama władza ( pochodząca ze środowiska międzynarodowego) jest wrogiem zewnętrznym narodu albo też dewaluuje się jej pierwotny sens, jako obrońcy narodu. Znowu w czasie drugiej wojny światowej możemy obserwować, jak jeden człowiek łatwo może zdobyć legitymację tej władzy i zjednoczyć naród wobec urojonego wroga, jakim miał być żyd. Czy w czasach Stonehenge istniało zewnętrzne zagrożenie, które by jednoczyło niepiśmienne społeczeństwo? Co jednoczyło poza jedno życie ludzi i ich pracę, czy w czasach Stonehenge istniała już historia?
Wiadomo, że wiara w życie po śmierci była w dawnych czasach krucha, jeśli patrzeć na Egipcjan, którzy wierzyli, że trwa tylko tak długo, jak długo istnieją szczątki. Motyw organizacji państwowej oparty na wierze w równe prawo każdego do życia pośmiertnego jest wynalazkiem dopiero państwa chrześcijańskiego i nie sądzę, by życie po śmierci było motywem do podporządkowania trudów codzienności wyższym celom całej społeczności w czasach Stonehenge.
Idea wykuta w kamieniu jest częścią propagandy zakreślonej na czas trwania tegoż kamienia. To wiemy na pewno, że ludzie z epoki Stonehenge nie przewidywali jej końca tak szybko jak nastąpił.
Pierwsze pismo pojawia się wraz z potrzebą handlu, merkantylne spojrzenie na przedmiot sprowadza obraz do znaku graficznego. Historia nie zawsze jest cyniczna, ale każdy poeta który skrapla swoje wydestylowane uczucia w charakterze pisma powinien wiedzieć, że zawdzięcza swój zawód pierwszym handlarzom. Moment historyczny nie polega na pokonaniu ojca przez syna jak Zeus pokonuje Saturna ale na tym, że ktoś zmienia zastosowanie odkrycia swoich przodków. Wynalezienie pisma było moim zdaniem jeszcze czasem przedhistorycznym, historią jest jego nowe zastosowanie.
Trzeba zauważyć, co jest dziwnego w tych megalitach – to że wynaleźć pismo jest trudniej niż przetransportować i postawić głazy liczące tony.
Przytoczyłam w skrócie drogę jaka prowadzi z Edenu do kultury słowa. Ale ten skrót, który zrobił tak niebywałą karierę, skrót od małpy do człowieka współczesnego, którego dokonał Darwin, oddziaływał i dalej oddziałuje niebywale na wyobraźnię. Pomijając pomyłkę ideologiczną faszyzmu, wprowadza nadal nieporozumienia, to co przytoczyłam, czas oscylacji między doborem naturalnym a historią, miało pokazać jakim uproszczeniem jest darwinowskie pojęcie człowieka rozumnego.
To, czy historia będzie czynnikiem silniejszym od doboru naturalnego, jest pytaniem otwartym. Czy historia przetrwa kataklizmy, czy też staną się one czynnikiem nowego doboru naturalnego?
Idea jest logicznym wymogiem czasów i ma zazwyczaj więcej niż jeden samorodnych punktów zapalnych. Zarówno Lamarck jak i Darwin doszli do tej samej idei ewolucji całkowicie niezależnie, w jednym czasie pojawił się Budda i Jezus. Idea jest konfrontacją wewnątrz umysłu zjawisk, które kultura próbuje rozdzielić. Pojawia się w wyniku kryzysu wewnętrznego logicznej kiedyś spuścizny kulturowej. Idea, choć powstaje w obrębie umysłu, jest obiektywna. Jest logicznym zniesieniem sprzeczności, jakby chciał Hegel, tylko że ja twierdzę, że wewnątrz umysłu proroka, artysty czy naukowca.
Z jakim zaskoczeniem można zobaczyć w naszym czasie, jak wielu ludzi przybywa różnymi drogami do tego samego punktu, jakim jest chęć odcięcia się od wielotysięcznej tradycji wykorzystywania innych gatunków do swoich celów. O tym, by odrzucić coś, co było od tak długiego czasu uznane za osiągnięcie cywilizacyjne, jest marzeniem niejednego weganina na miarę epoki.
Trzeba czytać dawnych filozofów, żeby na podstawie ich pomyłek móc sobie wyobrazić, jak z analogicznej perspektywy czasu bardzo się możemy mylić. Tak, jak moda z dalszej perspektywy oszpeca ciało, tak duch czasu oszpeca umysł, co jest jeszcze bardziej bolesne. Od dawna wiadomo, że prawie każda ideologia jest niedopowiedziana, dopowiada ją dopiero życie szeregowego człowieka.
Badania nad funkcjonowaniem mózgu XXI-go wieku są upadkiem racjonalizmu nauki, analogicznym do upadku wyzwolonej sztuki w XX wieku. Sam rozwój technologii i jej wpływ na rozwój cywilizacyjny doprowadził w efekcie do dyletantyzmu, zarówno w sztuce jak i w nauce, które były początkowo faktorem rozwoju cywilizacji. Obecnie człowiek może wszystko, ale nie potrafi nic, tak jak klasyczny przestępca. Ta świadomość, że nie myśląc popełniam przestępstwo – jest stosunkowo nowa.
Zaspakajanie marzeń masom jest zaspakajaniem marzenia mas – marzenia pojedynczego człowieka to inna sprawa.
Ludzie w masie są jak kamienie rzeczne, które ocierają się o siebie, aż w końcu są wszystkie takie same. Jak to się ma do idei człowieka rozumnego? Kryzys darwinowskiej misji człowieka nastąpił z końcem XX wieku. Technika zdewaluowała najpierw dawne pojęcie sztuki, a już po stu latach wyzwoleni artyści stali się już tylko dyletantami. Podobnie rozwój dyletantyzmu możemy obserwować w nauce, w której technologia zwolniła od myślenia, a polem idei poznania naukowego stał się sam ludzki umysł, który przestał tworzyć naukę a stał się jej przedmiotem, to jest ewidentny paroksyzm, jeśli prawda mieści się poza umysłem, to gdzie? W innym. Jest to feudalizm myślenia, jeśli jest to jeszcze w ogóle myśleniem. Określenie Homo Sapiens ma się nijak do tego człowieka, który stał się kamieniem rzecznym. Darwin pokazał co było, ale nie co będzie. Wyzwolenie od chorób, doboru naturalnego, gwałtowny przyrost naturalny i w końcu masa. Przewartościowanie idei postępu podważa samo pojęcie, bo przecież o to głównie chodziło ewolucji rozumu. Statystyka uśmierca mit indywidualnego myślenia człowieka rozumnego. Człowiek XXI wieku przestaje przeglądać się w darwinowskim lustrze i nawet jeśli to jest na razie tylko pięć procent, człowiek zaczyna szukać prawdy w czasie przedhistorycznym, podkopuje wielotysięczny fundament swojego życia, czyli podporządkowanie i wyzysk innych gatunków.
Odcięcie się od wyzysku zwierząt, jest historyczną rewizją naszej kultury do samych jej początków. Nie jest przypadkiem, że ta tendencja pojawia się głównie pośród mieszkańców kwitnącej kultury europejskiej, dla których postęp się przewartościował.
Animal Sapiens, to określenie jest poprawką do teorii Darwina. Zwierzęta niewątpliwie myślą i jest zarówno naiwne twierdzić, że są tylko zaprogramowanym instynktem, jak naiwne jest, kiedy obrońcy praw zwierząt chcą wprowadzić zwierzęta do historii. Gdyż specyfiką człowieka są nie tyle psychiczne, czy logiczne zachowania, ale różnicuje go od jego przodków to, że żyje w historii. Zwierzęta żyją poza historią, każde z nich zaczyna życie od początku, ale jest wolne. Człowiek jest niewolnikiem historii i w odpowiedzi za utraconą wolność stworzył sztukę, bo tylko sztuka pozwala uwolnić na chwilę jego umysł. Wyobraźmy sobie pierwszego myśliwego, który tropił ślady odciśnięte w ziemi, przypadkowo podobnie odcisnął zakrwawioną rękę na skale i to co przestrzenne stało się płaskim obrazem. Ta redukcja do płaskiego obrazu stała się pierwszą lekcją komunikacji za pomocą obrazu. Wprawdzie malarstwa naskalne są przedhistoryczną epoką, ale moim zdaniem, namalowanie pierwszego obrazu nastąpiło już po uzależnieniu człowieka od grupy, ustnych przekazów, może i władzy. Kunszt malowideł naskalnych – nie ma tam żadnych poprawek, jednolity styl – był już wymogiem ducha i okoliczności tamtych czasów. Były, moim zdaniem, obliczone na odbiór przez całą zbiorowość a nie wynikiem pracy całej zbiorowości, dlatego jest możliwe, że istniał już w tedy podział ról i jest to prehistoryczny czas, w którym istniał pierwszy artysta. Jak wiadomo zwierzęta nie rozpoznają nieruchomych kształtów jako symbolu, który jest sposobem porozumiewania się tylko wewnątrz ludzkiego gatunku. Ale wracając do symbolicznej warstwy tych malowideł, które nie przedstawiają człowieka ale naturalistyczne stada zwierząt (a jedno prymitywne przedstawienie człowieka jest prawdopodobnie domalowane i pochodzi z innego czasu), można mniemać, że życie wędrujących stad jest tu przedmiotem kultu człowieka, który żyje na pograniczu natury i kultury, bo przecież niewątpliwe jest działanie tego artysty na współczesnego odbiorcę.
Jakie wnioski trzeba wyciągnąć z postępu? Pytanie wydaje się truizmem, bo wyciąganie wniosków ponownie prowadzi do postępu. Czemu je stawiam? Bo postęp, zwłaszcza w sferze moralnej, dokonywał się zawsze w imię zasady, że nie można być niemoralnym bez konsekwencji. Dlaczego odwracam problem pytając, czy można być moralnym bez konsekwencji? To nowe zjawisko powstaje w wyniku pytania wobec kogo i w imię jakiego prawa mam być moralnym? Jeśli śladem postępu moralnego jest przypowieść Hioba, która znosi potrzebę składnia Bogu ofiar z ludzi i Hiob zamiast syna składa w ofierze jagnię, to widzimy, że postęp moralny opiera się zazwyczaj na przesunięciu ogólnie rozumianej ofiary z jednej istoty na drugą, sama zaś ofiara nie zostaje zniesiona. Dlatego właśnie postawione pytanie o konsekwencje samego postępu nie jest do końca bezzasadne, bo całkowita władza ojca nad synem, została przetransponowana w całkowitą władzę człowieka nad zwierzęciem i skojarzenie władzy z ofiarą istnieje do dzisiaj. To oczywiście budzi sprzeciw, przeciętny współczesny człowiek nie zabija, jak więc może tolerować myśl o ofierze? Następnym osiągnięciem cywilizacyjnym było najpierw ograniczenie przyjemności teatru śmierci, do kaźni na przestępcach, aż w ogóle potępiono przemoc w przestrzeni publicznej, przenosząc ją tylko w sferę wyobraźni reżysera. Tłum rządny krwi został uznany za wsteczność, i jak można nie mówić o postępie moralnym od czasów rzymskich igrzysk, jeśli nikt już naprawdę nie umiera na widowni? Osiągnięciem naszej kultury człowieka nie tyle rozumnego co obserwującego, jeśli nie podglądającego, jest to, że widownia i autentyczne cierpienie zostało raz na zawsze rozdzielone, i tu wracam do pytania, jakie konsekwencje wyciągnąć trzeba z postępu? Człowiek jest od dzieciństwa chroniony przed spektaklem śmierci i choć cierpienie, przemoc i śmierć istnieją, to na widowni tego cyrku zasiadają tylko nieliczni wysłannicy, którzy spełniają tak jak oficerowie SS, tylko obowiązek.
Postęp dokonuje się więc z kulą u nogi i wielu nie wierzy, że człowiek kiedyś zostanie rozkuty. Dlatego zauważyłam już wcześniej, że autentyczna moralność musi być rewizją całej historii człowieka, która polegała na podporządkowaniu natury do stopnia, który przyprawia dzisiaj o wymioty. Władza i ofiara. Rezygnacja z władzy jest rozkuciem solidarności międzyludzkiej, ten kto nie je z jednego stołu, sam ustawia się w kolejce, by znaleźć się na stole ofiarnym. Dlatego zapytałam, czy moralność nie pociąga za sobą konsekwencji? Jednak człowiek, który żyje w masie, prędzej czy później, szukać będzie gdzie indziej swojej egzystencjalnej zagadki niż w kulturze, która nie wykorzystuje wszystkich właściwości jego psychiki czy umysłu, które istnieją jeszcze poza językiem. Jedynym dozwolonym obszarem subiektywizmu, który nie wymaga komunikacji za pomocą języka, jest w dzisiejszych czasach miłość. Ale na pewno nie jedynym dostępnym człowiekowi obszarem doświadczeń pozawerbalnego myślenia.
Zaproponowałabym prawo Hiobowi, jeśli pociągnęliśmy za sobą zwierzęta na drogę, na której nie ma doboru naturalnego i zdolności do powrotu do natury: tego co karmiłeś albo poiłeś własną ręką, nie będziesz tą samą ręką zabijał, bo to jest zbrodnia, jaką zbrodnią była całkowita władza nad synem. Zaproponowałbym prawo rzymianom, nie będziesz zmuszał niewolnika do budowania dróg po następnych niewolników. I prawo współczesnego człowieka: między śmiercią a głodem istnieje bezpośredni związek, o którym zapomniałeś, dlatego jedz znowu zgodnie z prawem natury tylko to co konieczne do przeżycia, a nie w imię ofiary i nie ścinaj drzew, żeby modlić się do drewnianej figury, zacznij się modlić do tego, które rośnie.
To z jakiej perspektywy człowiek obserwuje zwierzę, zmienia się w zależności od cywilizacji i kultury ale to, z jakiej perspektywy zwierzę obserwuje człowieka, pozostaje dla człowieka mglistym wyobrażeniem o samym sobie. Problem polega na tym, że bez słów i znaków człowiek dla człowieka pozostaje tajemnicą, jaką więc dopiero musi być tajemnicą dla zwierzęcia? To co przekracza umysł człowieka, jest określone jako sacrum, np. śmierć jest kojarzona z Bogiem. W imię prostej analogii cywilizacja jest dla zwierzęcia niedostępna, jak tajemnica Boga dla człowieka. Człowiek jest dla zwierzęcia Bogiem. Tak wygląda ten naiwny antropomorficzny sposób rozumowania, który polega na substytucji Boga przez człowieka w oczach zwierzęcia. Naiwny antropomorfizm, który pomija fakt, że na drodze ewolucji człowiek utracił pozawerbalne zdolności poznawcze, które przekraczają jego wyobraźnię. Zwierzę dysponuje błyskawicznymi środkami komunikacji i poznania. Kondycja człowieka, który potrzebuje tak dużo czasu by zostać zrozumianym przez drugiego osobnika swojego gatunku, może być natychmiast zrozumiana przez zwierzę. Zrozumiana – a nie zinterpretowana. Bo człowiek rozumie drugiego, jeśli chodzi o język, tylko przez interpretację. Pozawerbalny sposób porozumiewania nie wymaga zapośredniczenia, ani interpretacji, dlatego człowiek odkrył sztukę, która jest pozostałością utraconego pozawerbalnego sposobu porozumiewania się. Prawdziwa sztuka odwołuje się do instynktu, czyli natychmiastowej reakcji. Interpretacja dzieła sztuki jest pełną wysiłku transpozycją myślenia pozawerbalnego na słowa. Czyli nie wyjaśnieniem samego dzieła sztuki, tylko zwerbalizowaniem tego co już zostało poza werbalnie przekazane.
Nie chcę tu udowadniać, że zwierzęta myślą, bo to jest oczywiste, że inteligencję odziedziczył człowiek po zwierzętach. Intrygują mnie natomiast umiejętności, które utracił a które zwierzęta żyjące z człowiekiem nadal posiadają.
Pojęcie, które wydawałoby się jest zrozumiałe tylko dla człowieka – sława, nie jest całkowicie ukrytym zjawiskiem dla zwierzęcia, choć z gruntu mu obcym. Znajduje się ona jako stricte ludzkie zachowanie w polu obserwacji zwierząt, które żyją z człowiekiem. Wstyd zwierzęcia nie polega na ukrywaniu drugiej połowy ciała, tylko na ukrywaniu swojej psychiki. Ludzki “instynkt” polegający na skupianiu uwagi jak największej ilości obcych i całkowicie anonimowych osób, jest dla zwierzęcia skrajnym ekshibicjonizmem. Ale przecież instynkt torreadora jest czymś tak samo naturalnym dla człowieka, jak dla zwierzęcia rytuał obwąchiwania przy nawiązywaniu kontaktu z drugim zwierzęciem, który z kolei człowiek odbiera jako ekshibicjonizm.
W naturze zwierzę myśli w czasie przeszłym tylko o zmarłym członku stada. W kulturze ludzi wspomina się za ich życia, tak jakby już umarli, jeśli pojawią się na polu publicznym za pomocą nadzwyczajnych dla zwierzęcia środków obrazowania, jak pismo, film, sztuka. Człowiek ma potrzebę przeżycia swojej śmierci w kontekście społecznym już za życia, czyli chce wejść do historii. Zwierzę, które ma stać się przedmiotem takiego dyskursu za pośrednictwem człowieka, takiego jak np. ja, czuje krótki bunt, bo jako zwierzę nie reprezentuje zwierzęcia, jak człowiek człowieka, tylko wyłącznie siebie.
Śmiech ukryty w trawie
Ten wyprostowany gatunek się śmieje, gdy kończy się powaga i napięcie doboru płciowego. Śmiech podważa to co płciowe, zwierzę tak jak człowiek z innej kultury, jest śmieszne bo nie jest seksualne dla człowieka. Tak przynajmniej jest dzisiaj. W Egipcie zwierzę nie wywoływało śmiechu, było Bogiem. Porównajmy te dwie kultury, w jednej zwierzę było Bogiem, także było uprawnione do stosunku z człowiekiem, w drugiej zwierzę uwięzione w klatce jest obiektem rozrywki człowieka, który ma być dla niego Bogiem. To świadczy jaka przepaść dzieli naszą kulturę od tamtej. Ucząc się z pomyłki Egipcjan, możemy zrozumieć naszą pomyłkę. Jedna i druga kultura jest niewątpliwie chora, to tylko kwestia czasu, żeby tak samo obrzydliwe, jak stosunek ze zwierzęciem, stało się obrzydliwe to co dzisiaj ma miejsce. Gdyby dało się zaszczepić na chorobę rozpowszechnioną w naszych czasach, może nie bylibyśmy już w przyszłości tak chorzy.
Nasza kultura poczynając od greckiej jest nie tylko kulturą myślenia, ale też kulturą spektaklu. To co dzieje się w rzeczywistości, przechodzi przez filtr mitologizacji faktycznych wydarzeń. To co się dzieje w rzeczywistości z milionami naszych zwierząt, dociera na stół, ale nigdy nie na “scenę”. Ten całkowity zakaz pokazywania cierpienia jest specyfiką naszej kultury, która pozwala dopiero w oparciu o metaforę, dramaturgię i symbolikę mówić o tym, czego nie chcemy widzieć. Biorąc z kolei przykład z państwa rzymskiego ( wysoki rozwój cywilizacyjny, prawodawstwo i wysokie osiągnięcia techniczne oparte na niewolnictwie), możemy obserwować podobny dysonans w naszej kulturze. Człowiek rozpieszczony technologią, unoszący się na falach kultury masowej, żyje za mgłą konsumpcji, dla której godzi się z losem zwierząt, które nigdy nie miały z naturą nic wspólnego, których nie czeka nic poza śmiercią, ale odmawia zobaczenia tego spektaklu, tak samo jak odmawia obejrzenia złego filmu. Taka jest natura współczesnego człowieka.
Gdy odwrócić lustro i sprawić, by nie człowiek ale zwierzę w człowieku się przeglądało. Może się zdarzyć, że człowiek nie ma klucza do drugiego człowieka, jakim jest słowo. Może się zdarzyć, że od początku życia idzie po drodze, na której się urodził, ale nie wie dokąd go ona przed śmiercią zaprowadzi. Człowiek, który wypadł z niecki społeczeństwa, nie jest rozumnym ale najsłabszym zwierzęciem dla drugiego zwierzęcia, które nie czuje przed nim strachu, więc nie budzi też agresji.
Słyszano wiele opowieści o sierotach wychowanych przez zwierzęta, to nie tylko świadczy o ich empatii, ale także o tym, że sam człowiek, który znalazł się poza społeczeństwem stał się nie rozumnym ale najsłabszym ze zwierząt i nie budzi strachu, ale współczucie zwierząt.
Sieroctwo jest tematem wielu opowieści ale najciekawsza jest ta o Edypie. Człowiek, który nigdy nie zajrzał w lustro jakim jest matka albo naród, będzie pragnął podświadomie swojego odbicia, o tym mówi Tragedia Edypa. Co to ma wspólnego z rozważaniami na temat Darwina? Człowiek Rozumny jest bez przygotowania, jakie zbiera w pierwszych latach życia w swoim kraju i rodzinie, jest najsłabszym aktorem na scenie natury. Posłużmy się metaforą – człowiek rodzi się na drodze, jeśli nie zobaczy lustra jakim jest matka i ojciec, rodacy, nie będzie wiedział skąd ona prowadziła i będzie nią nadal szedł, nie wiedząc, że zaprowadzi go do kazirodztwa. Gdy spojrzy w lustro jakim jest ojciec, matka, rodacy, zobaczy swój los w cudzym losie i pójdzie inną swoją drogą niż ta, na której może spotkać ojca, by go zabić i matkę, by ją drugi raz pokochać, inaczej mówiąc, będzie żył w swoim czasie historycznym, a nie w egipskiej bajce o kazirodztwie. Tak, w Egipcie istniało pismo, ale moim zdaniem nie istniała jeszcze historia. Historia zaczyna się, gdy młody człowiek może zinterpretować sam osiągnięcia swojej kultury na dowolny sposób. Jak wiadomo z Platona, młodzież wyłania się w Grecji po raz pierwszy jako myśląca część społeczeństwa, w Egipcie mamy do czynienia tylko z twardą konwencją, w starciu z którą rozum nie wiele mógł pomóc.
Tragedia Edypa jest zerwaniem z egipską tragedią. Dlatego określa się w niej sfinksa jako potwora. To, że był dla Greków straszny, jest ich intuicyjnym wyczuciem pochodzenia człowieka, jak wiele innych naukowych intuicji w tym czasie, ta była też prawdziwa. Człowiek po uzyskaniu wyprostowanej postawy ewoluował w kierunku frontalnego sposobu komunikacji z drugim człowiekiem tylko twarzą w twarz, pysk stał się twarzą po tym, jak człowiek zaczął chodzić na dwóch nogach. Ludzka twarz na zwierzęcym korpusie, czyli sfinks była zaprzeczeniem logiki rozwoju ludzkiej formy (człowiek z głową zwierzęcia nie był dla Greków straszny a dla nas, spadkobierców tej kultury jest pocieszny, ponieważ, jak wspomnę jeszcze, jest naturalną przedludzką formą). Nie jest przypadkiem, że kazirodztwo i sfinks występują w tej historii jednocześnie. Pytanie sfinksa ma sprawdzić czy Edyp wie co przysługuje człowiekowi, Edyp odgaduje, że faza czteronożna jest właściwa tylko infantylizmowi, wyprostowana – dojrzałości, a pochylona – starości. Edyp nie jest zboczeńcem z urodzenia, rozumie, że sfinks pyta o człowieka, który chce przeżyć wszystkie fazy rozwoju. Zboczeniec, może nim być także kobieta, oddaje się dobrowolnie stosunkowi z matką albo ojcem i nigdy nie przechodzi psychicznego okresu dojrzewania – w dzieciństwie jest dorosły, w dorosłości jest dzieckiem. I docieramy ponownie do tego samego problemu, kazirodztwo jest przekleństwem świata Egiptu, natomiast wyjściem na drogę historii jest pokonaniem zarówno zwierzęcości dzieciństwa, jak i rewizją moralną przeszłości i swoich biologicznych rodziców. Grecja tym dramatem kładzie kamień milowy w postępie człowieka, który po raz pierwszy uzyskuje prawa złamania konwencji, dziedziczonej z pokolenia na pokolenie, to pierwszy powiew historii i rozumu, który rzadko na przełomie półtora miliona lat dochodził do głosu. Darwin nie powiedział tego, że cecha którą jest obdarzony jakiś organizm, stanie się kiedyś przydatna – jest to kompletny przypadek.
Sokrates umierał w spokoju w imię zasady – można przeciąć węzeł gordyjski, ale jak postrzelisz matematyka w głowę, to zasady matematyczne się nie zmienią.
Zwierzę nie składa się z samych popędów ale i myślenie człowieka też nie jest całkowicie suwerenne. Wiadomo, że psychopatę można poznać po tym, że myśleć zaczyna dopiero w sytuacjach, w których myślenie, powiedzmy że normalnego człowieka, właśnie się już kończy. Eskalacja okrucieństwa przerywa procesy intelektualne. Przeciętny człowiek, taką mam przynajmniej nadzieję, nie umie napisać równania matematycznego krwią. Bo u człowieka możemy obserwować mianowicie popęd wsteczny. Obrzydzenie, po którym poznaje się cywilizowanego człowieka, bez którego człowiek nie może sobie wyobrazić kultury, jest jednak instynktem, czyli niepohamowanym odruchem, z którym nie można odwoływać się do instancji rozumu.
Jedynym pozawerbalnym myśleniem dozwolonym na polu naszej kultury jest szeroko rozumiana miłość. Zwierzę myśli poza werbalnie, więc to uczucie na pewno nie jest mu obce. Jest jeszcze jedno, może w dzisiejszych czasach globalizmu znikające doświadczenie, które jest pozawerbalne. Niemcy mają na to określenie niewystępujące w polskim języku – Heimweh. Zwierzęta, w szczególności te wędrujące, na pewno znają to uczucie, jakim jest chęć powrotu do miejsca, w którym spędziło się dzieciństwo. Ponowne wstąpienie do wody, która upłynęła. Nie słowa ale otoczenie wywołuje długo ukrytą pamięć, uwalniają ducha z konserwy, z którym mogę się utożsamiać nie inaczej niż przez otoczenie, otoczenie które przeżyło moją świadomość, które przeżyje kiedyś mnie. Człowiek, a na pewno też zwierzę, konfrontuje się w ten sposób ze swoim umarłym ego – to byłem ja, którym już nie jestem. Jest to na pewno sposób myślenia, bo myśleniem jest wszystko, co jest zdystansowaniem się do własnej świadomości. Ani prawdziwa miłość, ani Heimweh, nie jest popędem. W tych i innych okolicznościach zwierzę potrafi hamować popęd.
Nie jest przypadkiem, że pierwsze obrazy pojawiły się w pierwszym schronieniu, w jaskiniach. Czy pierwszy dom stworzył artystę? Nie, raczej odwrotnie, pierwszy artysta stworzył dom. Wracając do Heimweh, które jeśli nie jest obce zwierzęciu, na pewno nie było obce pierwotnemu człowiekowi. Jak już powiedziałam specyfika tego myślenia pozawerbalnego, polega na ewokowaniu świadomości poprzez powrót, zestawienia swojego teraźniejszego “ja” z umarłym “ja”, ale tylko poprzez z e w n ę t r z n o ś ć, otoczenie, w którym już raz b y ł e m. To “byłem” jest istotą Heimweh, a Heimweh prawdopodobnie przyczyną powstania pierwszego obrazu naskalnego, który jest przygotowaniem na kolejny powrót do kiedyś zamieszkałej jaskini, otoczenia, które zostało też oznaczone jako “moje”. Tęsknota poprzedza pierwszy dom na drodze ewolucji – pierwsze malarstwo jaskiniowe bierze się z chęci powrotu. Pierwotny człowiek wraca do pierwszego domu, który wita go naskalnym obrazem. Życie jego umierającego w pamięci ego zostaje niejako przedłużone przez ściany jaskini ozdobione wędrującymi stadami, które cyklicznie powracają do tych samych siedlisk, tak jak on powraca do jaskini. Obraz na skale wzmacnia przeżycie Heimweh, nagłaśnia cykliczność mijającego czasu, dystansuje się na zasadzie powrotu od teraźniejszości i jeśli to przypominało jemu, że “był”, to może z czasem przypomnieć także swoim potomkom, że ” był” i tak pierwszy dom stał się też pierwszym sanktuarium, ale to już inna historia.
Dziwne, że Wenus z Willendorfu jest naga, ale twarz ma zakrytą włosami – perwersja?
MORALNI DALTONIŚCI I BARWY CIERPIENIA
“Święta ruletka”
Akwarium. Chińska tortura dla ryb. Ryba pływa przez całe życie przy szklanej szybie. Stworzona dla bezgranicznej przestrzeni morza nie wie nawet, że cierpi. Świadomość cierpienia, jak każda świadomość jest drogim luksusem. Ci, którzy wiedzą, że cierpią mają łatwiej w imię zasady “boli to znaczy, że jeszcze żyjesz”. Kiedy do kogoś nie dociera nawet ból, rzeczywistość rozpada się jak rozbite szkło. A co jest po drugiej stronie szkła? Spazmatyczne ruchy ryby, przyciągają jak wahadełko uśpioną świadomość człowieka. I ten, kto wymyśla takie żywe zabawki, jest tylko moralnym daltonistą, nie rozróżnia kolorów cierpienia.
Do dziesiątego roku życia powinno się w zasadzie wyrosnąć z dziecięcego sadyzmu. Inaczej można już mówić o psychopatii. Jak trudno przekonać chrześcijan, że nie są owieczkami. Ludzie mówią, że trzeba odstrzelać zwierzęta, które są zagrożeniem dla równowagi środowiska. Człowiek powinien zajrzeć do lustra, w którym miał dawniej odbicie wychudzonego łowcy, który jeśli nie spotkał na drodze ofiary, nie wracał już więcej. Zabijał ale tylko na drodze, która mogła być jego ostatnią drogą. To, co jest dzisiaj, nie ma nic wspólnego z tamtym. Najgroźniejszym pasożytem jest człowiek, ten dług podkopuje jakikolwiek jeszcze możliwy romantyzm, ludzki nieograniczony rozpłód jest równoznaczny z samobójstwem.
Chrześcijanie! Jeśli nie wyruszycie w podróż do nieodkrytych lądów cierpienia, nigdy nie będziecie moralni. Nie bierzcie tych słów jako zachętę do masochizmu, ale moralność zaczyna się od wysiłku umysłowego, w którym trzeba zniszczyć w sobie flegmę i odgonić swoich braci od pieca, żeby przypomnieli sobie mróz epoki lodowcowej, by wyszli z tej kultury tą samą drogą, którą do niej weszli. Wszyscy oczekują wielkiego odkrycia, próbują odgadnąć ukryty sens, ale to było tylko zaszyfrowane przekleństwo. Bo jedyne co łączyło dwa kontynenty, gdy Kolumb odkrywał Amerykę to ofiara. Jak trudno wam wyobrazić sobie świat bez ofiary. A jednak jedyne to co łączył stary świat z nowym, to uświęcenie ofiary, której sensu nie trzeba tłumaczyć żadnemu Europejczykowi, tak głęboko jest ona zakorzeniona w nas. Ale przecież nie zawsze tak było. Istnieją ludy, jak na przykład Aborygeni, którzy są łowcami, lecz ofiar nie składają. Być może kiedyś, jakieś czterdzieści tysięcy lat temu, gdy ich drogi się rozłączyły z nami, sens ofiary nie był jeszcze zakorzeniony we wszystkich ludach.
Rzeźbiarz, który wykuł popiersie sławnego pisarza, pisarz, który napisał powieść o życiu wielkiego kompozytora, kompozytor, który skomponował utwór na temat obrazów wybitnego malarza, malarz, który sportretował głośnego aktora, aktor, który odegrał wielkiego wodza, wódz, który uwolnił chłopa, który stał się znanym rzeźbiarzem, który wykuł popiersie sławnego pisarza – to zamknięte koło, które nazywa się wysoką kulturą – jest tylko jednym z przykładów paranoi społeczeństwa. Pod ziemią płynie ukryta paranoja, która wiąże ze sobą ludzi. Ile dozwolone jest powiedzieć w języku za dnia? Ale przecież są tacy, powiecie, którzy jeśli nie mogą mówić to zaczynają śpiewać. Przecież istnieją poeci, którzy mówią o tym co czują wszyscy, ale jednak nigdy razem, ale zawsze z osobna. Są jak różdżkarze, którzy wyczuwają podziemne prądy tej paranoi.
Jednak kryształki społeczeństwa topnieją w niektórych sytuacjach. Gdy wydarza się wypadek, ludzie odzyskują głos i zaczynają się znowu słyszeć, jakby wynurzyli się spod wody. Skąd to się bierze, że ludzie, kiedy ktoś zginie odnajdują swoje spojrzenia i patrzą sobie znowu w oczy, jakby istniała jakaś poprawka do dziesięciu przykazań – gdy zginie tylko jeden, reszta może z czystym sumieniem powrócić do życia. To, prawie każdemu znane z autopsji zjawisko jest zrozumiałe dla każdego, ale tylko o tyle, muszę powiedzieć, o ile pozostaje on członkiem społeczeństwa opartego o ofiarę. Ofiara jest potrzebna by żyć. To stara głęboko zakorzeniona zarówno w starym, jak i nowym świecie zasada. Bo nowy nie był pod tym względem nowy. Zarówno tam, jak i tu ludzie czekają w napięciu aż ktoś wyciągnie los śmierci. Każde narodziny są wyrokiem. Problem w tym, jak szybko ten wyrok zostanie uświadomiony. Rosjanie bawią się przyśpieszając to co nieuniknione. Parodią tych wszystkich kultur ofiary jest oczywiście rosyjska ruletka, która zawęża ten zrozumiały dla nas i już prawie dla każdego sens ofiary. Rosyjska ruletka odzwierciedla tylko tę dewizę, której inni się wstydzą – cierpienie jest okrasą życia. Sens ofiary jest prawdopodobnie tak stary, że został przyniesiony do Ameryki jeszcze ze starego kontynentu. Dramat Konkwistadorów – niestety, strzelając do swojego odbicia nie zmienisz swojego wyglądu.
Tak jest dzisiaj, czy tak było zawsze? Cofnijmy się w czasie tylko o kilkaset lat. Co chcieli powiedzieć malarze, np. Breugel? Czy ten oddech ulgi na widok ofiary, która wylosowała kursujący los śmierci, nie jest jednak typowy tylko dla świadomości społeczeństwa wychowanego na statystyce? Śmierć dawniej była zadomowiona w życiu człowieka, który odpoczywał w czasie kaźni, albo pracował dalej, gdy ktoś tonął. Była wpisana w porządek dzienny a przerwanie tego porządku, do jakiego jest uprawniony świadek śmierci dzisiaj, nie przysługiwało człowiekowi w epoce Renesansu. Ten Człowiek nie mógł przerwać pracy, czy zabawy, gdy ktoś umierał. Nie jest przypadkiem, że na obrazach Breugla śmierć jest wpisana w krajobraz życia podzielonego na zwierzęcą niemal pracę i mało wyszukaną zabawę, tylko że na ostatnim gdzieś planie. Jak bardzo sprzeczne z reżyserią jest myślenie tego artysty. Wypadek nagłaśniany przez medialną trąbę, filmowa śmierć, zawsze odegrana jest na pierwszym planie. W taki sposób mówi się dzisiaj o śmierci. Albo ściślej, tyle można powiedzieć. Ale dlaczego ten malarz Renesansu, gdy malował “Płaczącego Chrystusa”, czy ” Upadek Ikara” zostawił legendę na ostatnim planie, a nie na pierwszym, jak jemu współcześni malarze? Zdradził oczywiście swoją epokę. Gdy ktoś tonie pole musi być zaorane, gdy kogoś krzyżują to najlepsza okazja do tego, żeby się spotkać. Ile się zmieniło? Ale ten malarz uwiecznił coś jeszcze, czego nie uwiecznił żaden pisarz tamtej epoki – gadaninę, która lepi ze sobą ludzi, którzy nie są w stanie siebie nawzajem zrozumieć.
Ikar, ludzie już dzisiaj latają, ale marzenie się nie spełniło. Dlaczego? Ptak rysuje w powietrzu jednorazowy obraz, który zastaje w oku człowieka. Człowiek człowiekowi wilkiem. Człowiek od zawsze marzył, by stać się ptakiem w oku drugiego człowieka, by inni ludzie oderwali się od pracy. Może Ikar Breugla jest czymś w rodzaju artysty, na którego widok nikt nie oderwał wzroku od ziemi. Niejasny krajobraz, poza granicami miasta. Obietnica jest zawsze tam gdzie nie sięga wzrok, ale wyciągnijmy różki naszej słabej świadomości. Gdzieś tam właśnie muszą być ubojnie. Moja melancholia polega na tym, że zapominam o tym, że jestem człowiekiem. Tak ciężki jest ten dług – dług pasożyta. Ach, trzeba uważać co się mówi, bo ktoś może za szybko dopowiedzieć krótką historię twojego życia.
“Przeklęci pod niebem, zbawieni pod ziemią”
Czy jednak nie było już kiedyś kogoś, kto się na chwilę wyrzekł człowieczeństwa? Mówiąc ” oto jest ciało moje, oto jest krew moja, jedzcie i pijcie”. Słowa powiedziano z emfazą . Kto nie pamięta, że jest człowiekiem pośród ludzi, może stać się na swoje nieszczęście ich Bogiem. Postać Chrystusa jest niestety bardziej realna, niż chce tego każda teologia. Dlaczego wiara arian, którzy chcieli, by Chrystus pozostał w ludzkiej pamięci jako człowiek, nie odniosła sukcesu? Za co został skazany? A za to, że uczył, iż nie świętuje się po to, by ulżyć cierpiącemu, ale trzeba przerwać święto, gdy ktoś cierpi. Ten człowiek, który całkowicie wyzbył się siły, miał nieograniczoną władzę nad ludźmi. Chrystus był ptakiem w oku stojącego na ziemi człowieka. Dostojewski w “Braciach Karamazow” mówi, że gdyby Chrystus w czasach wielkiej władzy kościoła stanął znowu pośród ludzi jak jeden z nich, to spłonąłby na stosie. Chrześcijaństwo zanim się ugruntowało jako religia panująca, musiało znaleźć wyjście z problemu posiadania w swoim gronie kogoś, kto był człowiekiem, nic nie posiadał i niczego nie chciał dla siebie. Ludzie ukrzyżowali człowieka, ale jak mówi łacińskie przysłowie, nikt nie umrze więcej niż jeden raz. Tak, może to absurd ale zabijając okazali słabość, żywy czy umarły był wciąż jednym z nich, maluczkich. Trzeba było inaczej się pozbyć tego człowieka spośród ludzi. Ludzie uczynili go Bogiem, w ten sposób nigdy już nie miał wstępu do myśli ludzkiej jako drugi człowiek, tylko jako Bóg, który zgodnie z żałosnym determinizmem teologii, sam wydał na siebie wyrok rodząc się pośród ludzi, którzy go zabili. Chrześcijaństwo zabrania samobójstwa, które jest dozwolone tylko Bogu po to, by rozgrzeszyć ludzi, którzy go tylko wyręczyli. Wielu książek nie starczyłoby do zmęczenia cynizmu, jaki jest powiązany z każdą religią.
Bez dobrowolnej ofiary nie można sobie wyobrazić chrześcijaństwa. Ale ten rodzaj ofiary jaką stał się Chrystus, nie był odosobniony ani wcześniej ani potem. Dyskurs między ludźmi czyni czasem człowieka już za życia umarłym, ale żywa legenda jest ważniejsza niż żywy człowiek, dlatego że ten, który ma moc zdyskredytowania dyskursu społecznego swoim własnym życiem, musi zostać osobiście zdyskredytowany. Społeczeństwo musi go przywołać do codzienności a w szczególności do codziennego użytku słowa. Ci, którzy za życia zarażali innych prawdą, muszą umrzeć na scenie teatru jakim są społeczne instytucje, bo słowa są najdroższe, nie można ich używać za darmo. Dlatego skazano Sokratesa na cykutę, spalono Joannę Dark, ścięto Dantona. Wszyscy przegrali procesy. Bo kto jest naturszczykiem, ten nigdy nie wygra z kabotynizmem sprawiedliwości. Gdy człowiek staje się symbolem za swojego życia, wystawia się mu rachunek, który można pokryć tylko najwyższą ceną – życiem. O tym, jaką wymowę ma niszczenie symboli, nie trzeba nikogo przekonywać, dlatego też niszczy się żywe symbole. Buchner w “Śmierci Dantona” mówi jak dobrze, że śmierć człowieka jest tak samo pokazana, jak jego władza. To uczucie ulgi jaki przyniósł tłumowi szafot, jest największą w historii eskalacją, zwaną terrorem, kiedy tłum za cenę krwi może zmienić legendę, którą do czasu rewolucji francuskiej mógł tylko biernie powtarzać.
Ars longa vita brevis, to powiedzenie świadczy o tym, że kultura rzymska była jeszcze młoda. Niedaleko mogła patrzeć wstecz. Jeśli oglądam stare obrazy, nie jestem w stanie przeżyć tego samego co ten człowiek, który oglądał je dwieście lat temu. Po tym jak pojawiła się kinematografia, obrazy przestały być odczytywane, a zaczęły być oglądane. Przetrwały ale przypisuje się im zupełnie inną rolę, niż przed pojawieniem się filmu. To powiedzenie łacińskie mówi bardziej o ciągłości kultury, a ja doświadczam jej nieciągłości. Kinematografia przejęła jednocześnie rolę opery i malarstwa, i zostanie wyparta przez nową estetykę tak, jak sama wyparła poprzednią. Źródło symboli, które żyją w pamięci człowieka ulega zatarciu. Sztuka jako hibernacja jest przegrana, nawet słowa zmieniają znaczenie szybciej niż żółknie papier. Mało jest powiedzieć, że twórca nie może wziąć odpowiedzialności za interpretację swoich dzieł. Ale czy rzeczywiście skorupy i pęknięcia, tak jak trzeszczenie płyty winylowej i stara taśma filmowa gwarantują za każdym razem renesans? Pozostaje tylko gra, która może się odrodzić poza przedmiotowością sztuki i formalnością języka.
„Skarb, po który wyruszyłem miał zmienić moje życie, gdy go znalazłem okazało się, że droga do niego była bardziej niepowtarzalna niż to czego szukałem i zmieniła mnie tak, że to co miało dla mnie na początku taką wartość, przestało mi być już potrzebne”. Już kiedyś to słyszałam: nie liczył się skarb, tylko liczyła się droga. Literatura istnieje poza słowem. Jej forma to tylko strup nad raną poety, dzisiaj nie ma nawet blizny. Goethe mówi we “Wschodnio zachodnim dywanie” o pisaniu wierszy na piasku, które rozwieje szybciej wiatr, niż sam poeta zdąży zrozumieć co napisał. Bo kolejne wtajemniczenie brzmi: to co trwa krótko, jest też niepowtarzalne. To, po czym nie zostaje śladu, jest niepowtarzalne i jest skarbem, który przecieka przez palce, który można poczuć tylko raz na skórze, nigdy w ręce. Każdy wielki pisarz dyskredytuje sens samej literatury. Nie dziwne, że książki, jak powiedział Gombrowicz w Trans Atlantyku, gdyby nie stały razem na półce, to by się pogryzły między sobą.
Kultura zmusza do innego postrzegania czasu. Dzikie zwierzę, które stoi w sprzeczności z kulturą inaczej postrzega czas, bo niesie w sobie nie tylko ciągłe zagrożenie swojego życia, ale ciężar jego ruchów mówi też o totalnej zagładzie, bo wszystko znajdzie swój koniec. Wtajemniczenie do śmiertelności świata jest totalną wolnością. Ale koniec bez początku jest równie trudny do wyobrażenia. Nikt nie obejrzy do końca spektaklu życia. Kultura grecka wynalazła dramat, by pokazać zawczasu to, czego nie starczy nam czasu przeżyć.
Romantyzm opierał się też na innym odczuwaniu czasu. Teraźniejszość dla Geothe’go była przezroczysta i widział przez nią zapomniane tropy przeszłości. Naiwny stosunek do przeszłości. Przebyć z pierwszym zapałem można tylko tę drogę, którą ktoś przebył setki lat temu, bo wszystkie drogi współczesności są już zamknięte. Goethe chciał zmyć z człowieka grzech postępu, pewny siebie tłum jest bardziej łatwowierny niż ten, kto grzeszy naiwnością osamotnienia. Nikomu nie trzeba tłumaczyć co znaczy “romantyzm”, ale za życia musiał Poeta pokonać wstyd, jaki towarzyszy każdemu, gdy płynie pod prąd.
Czy człowiek rzeczywiście zostawia po sobie ślad? Czy też zaciera teraźniejszość? Człowiek żyje wspominając przeszłość, w której żył w oczekiwaniu na chwilę obecną, w której wspomina czas jej oczekiwań. To się nazywa osiągnięciem, ale dla wieszcza romantyzmu był to tylko słony dramat człowieka, który nigdy nie smakował słodyczy teraźniejszości.
Człowiek tak działa, przynajmniej kultura, wstydzi się teraźniejszości. Dlatego najczęściej odwołuje się do historii. Dawniej, gdy listy dochodziły miesiącami, podróże trwały latami, a książek było mało, rodziły się legendy. Historia, która jest punktem odniesienia dzisiaj, miała swój punkt odniesienia w legendach ale bohaterowie, którzy żyli w pamięci zbiorowej, dokonywali też wielkich czynów, mieli swój punkt odniesienia w znaczeniu swoich przodków. Przodkowie natomiast byli poganami, którzy żyli w plemionach i jak chyba w każdym plemieniu wierzyli, że pochodzą od bogów. Być bogiem znaczy dopiero nie mieć przeszłości. Doszłam wreszcie do pierwszej definicji słowa bóg. Wittgenstein mówił, że słowa są zrozumiałe tylko w oparciu o grę językową. Słowo bóg istnieje na pewno w wielu grach językowych, ale najczęściej jest rozumiane jako granica odczuwalności czasu. Dlatego ostatni praprzodek plemienia żył w świadomości człowieka jako bóg.
Czy człowieka rzeczywiście karmi się mięsem? Nie, dusza jest głodna bardziej niż ciało i trzeba ją nakarmić śmiercią. Podniosły nastrój ofiary, w różnych kulturach jest dowodem, że symboliczne znaczenie spożywania mięsa jest ważniejsze od napełnienia żołądka. Bo ofiara, jak już wspomniałam, łączy i krzyżuje spojrzenia. Jest gwarancją przeżycia, to prawda, ale przeżycia wśród ludzi, a nie przeżycia w naturze. I to jest ta cienka różnica. Bo, kiedy zabijam i zapraszam potem cię na zjedzenie mojej ofiary, to jest to symboliczna gwarancja, że nie zabiję ciebie.
Dlatego za szczyt występności było uważane w dawnych czasach trucie podczas uczty, czy zabijanie na polowaniu, jako zdyskredytowanie wszystkich umów międzyludzkich.
Gdy wchodzi się do kurzej fermy najbardziej przeraża to, czym sami jesteśmy, wszystkie zwierzęta zachowują się tak samo i nie widzą się na wzajem.
Język jest jak sito, przez które przesiewa się plewo myśli od prosa, z którego piecze się myśl powszednią. Wittgenstein – słowa to gra językowa, ale czasem między ludźmi pojawia się naga myśl bez słowa. Jeśli oboje poczuliśmy jednocześnie perfumę, to można to zaliczyć jako flirt, jeśli palące się znicze, to będzie to milczenie memoriału, ale prześlizgnie się między nami myśl bez słowa, w której nie ma ani płci ani zgonu, to jest to czwarty wymiar, o którym nigdy nie napiszą w gazetach. Dlatego ciemność przynosi ulgę, tak jak samotność przynosi ulgę. Nie daj Boże społeczeństwo odkryje te kwitnące w samotności myśli, jak utajone życia robactwa pod odtrąconym kamieniem. Poczucie obrzydzenia bierze się z zawodu, że tyle może się dziać poza światłem. Słońce jest wspólne. Dawniej nazywano to despotyczne słońce królem. Władza musiała, musi przenikać do każdego zakamarka myśli.
Ludzie śmieją się cudzym śmiechem, płaczą cudzymi łzami, chorują na cudze choroby, leczą się cudzymi lekarstwami. Tak wygląda życie w kulturze masowej. Dawniej człowiek zastawiał pułapki na zwierzęta – kto pod kim dołki kopie ten sam w nie wpada – wpadł w końcu sam w pułapkę jaką się nazywa praca, której sensu nie może zrozumieć, Marks myślał, że uda się wyjść z tej pułapki, wpadł w następną.
PLANTACJA MARZEŃ
“Postęp” jest dogmatem współczesnego państwa kapitalistycznego. Państwo musi ciągle udowadniać, że istnieje postęp na polu nauki, gospodarki, medycyny, edukacji itp. Nie wierzyć w postęp dzisiaj to tak, jak nie wierzyć w średniowieczu w diabła.
Co to jest postęp? W sztuce nie ma postępu. Malarstwo naskalne człowieka pierwotnego nie ustępuje prądom sztuki pierwszej połowy XX w., choć te oba okresy malarstwa dzielą tysiące lat. Poszukiwanie uproszczeń formy w XX w. było bliskie temu, co odkryto w jaskiniach. Pierwszy malarz doszedł do podobnych rozwiązań co ostatni, choć całkowicie niezależnie. Może dlatego malarstwo się skończyło. W nauce postęp jest prostszy do zdefiniowania. Choć nie odmawia się słabszego intelektu Pitagorasowi, niż temu kto odkrył teorię względności, to jednak tu jest wyraźny postęp, bo nauka jest kontynuacją. Dzieło sztuki, jeśli jego twórca pójdzie drogą postępu jak naukowiec, nigdzie poza muzeum nie będzie miało wartości. Sztuka jest aktem jednorazowym i każdy artysta musi przejść drogę twórczą od początku sam. Dlatego ubolewam nad sztuką trawestacji ikon kultury masowej, którą zapoczątkował Endy Warchol. Sztuka tworzona na amerykański rynek sztuki nie miała żadnego pokrycia. Kiedy mówię pokrycie, mam na myśli wartość bezpośrednią, którą jest według Marksa wartość duchowa. Jednak jego teoria wprowadzona w praktykę w Związku Radzieckim doznała całkowitego wypaczenia. Konstruktywiści wpadli w pułapkę szukając postępu w sztuce. Ich sztuka wyrwana z kontekstu historycznego nie miała i nie ma żadnej wartości. Postęp w sztuce jest marazmem. Pod względem duchowym Związek Radziecki nie osiągnął nic, o czym nie wolno było mówić, ale za oceanem w tym czasie życie artystyczne zostało sprowadzone do farsy. W kulturze europejskiej autentyczna sztuka była wartością najwyższą, w Ameryce miernikiem autentyczności sztuki stała się najwyższa wartość rynkowa. Pojęcie wartości zostało, ale jego rozumienie na nowym lądzie było już zupełnie inne. Oba systemy nie ominął upadek sztuki, bo sztuka, patrząc na muzykę religijną Bacha, czy plakaty Toulouse-Lautreca, rodzi się na marginesie. Muzyka Bacha nikogo nie nawraca, ale wciąż ma niezbywalne oddziaływanie, życie paryskie dawno się skończyło, ale plakaty Toulouse-Lautreca wciąż pochłaniają. Nieważne gdzie rodzi się sztuka, czy w spelunce, czy w kościele, zawsze zdradza swoje pierwotne przeznaczenie.
Postęp i nauka to dwa nierozdzielne pojęcia. Czysto naukowe myślenie, odwrotnie niż w sztuce, bez kontynuacji i rewizji nie może istnieć. Jeśli nie byłoby w nim ciągłości uległo by upadkowi. Mit Atlantydy. Ale postęp w obszarze technologii jest już trudniejszy do zdefiniowania, bo miarą jego wartości nie jest ani marksistowska wartość bezpośrednia, czyli przeżycie duchowe, ani wiedza i poznanie, ale to do czego sprowadzać się będzie życie przeciętnego człowieka. Postęp technologiczny potrafił napędzać zmiany w życiu religijnym: za pomocą druku (czasy Reformacji), jak i pokonać siłę grawitacji (lądowanie na księżycu). W tedy przypominają mi się słowa Gombrowicza – “psy się gryzły i książki się gryzły”, pisze Gombrowicz w Trans Atlantyku. Ten pisarz, który był nieufny w stosunku do powagi kultury, też obserwował do czego sprowadza się na końcu kultura, gdy patrzeć na samych ludzi. Wszyscy mówią o postępie, gdy druk, o postępie, gdy rakieta, ale reformacja wyraźnie się “gryzie” z lądowaniem na księżycu. Do czego sprowadza się nasza kultura? Retoryka, w której dokonuje się podsumowania kultury, jest dobrze znana z życia publicznego, przyznaje się nagrody, zakłada się muzea, politycy, profesorowie przemawiają. Ale czy kultura się sumuje, czy też przypadkiem się nie odejmuje? Jeśli ktoś idzie po ruchomych schodach, by zaoszczędzić czas i wysiłek, a potem biegnie na bieżni w siłowni, to marnuje ten sam czas i wysiłek, który zaoszczędził. I to wszystko w oparciu o tę samą technologię. Bo pułapka polega na tym, że pomimo postępu technologicznego, kondycja człowieka jest taka sama, jak kondycja człowieka pierwotnego, będzie tęsknić za wysiłkiem, którego mu zaoszczędza technologia. Postęp doprowadził do tego, że człowiek nie pozna nigdy już samego siebie.
Wraz z odkryciem Ameryki i po dotarciu do wszystkich miejsc świata skończył się czas opowiadanych bzdur na temat dziwnych krain. Po tym, jak świat się zmniejszył wyobraźnia też się zmniejszyła. Ale potrzeba bzdury istnieje nadal, choć bajki zostały już zdyskredytowane. Kolumb chciał skończyć z bajkami, ale podróż w wirtualny świat, zaspakaja potrzebę na tę bajkę, która się skończyła. Odkrycia i osiągnięcia kończą się zawsze nową biedą, która napędza następne wynalazki. Czy wynalazca kompasu mógłby przewidzieć, że zapoczątkuje on proces globalnej ciasnoty, która wywoła potrzebę sztucznych światów?
Nasza kultura jest przeżywaniem tego czym już nie jest. Technologia daje człowiekowi wrażenie, że jest panem sytuacji, w rezultacie czyni jednak z niego ślepą i nieruchomą istotę, która nie przeżywa niczego ani na zewnątrz, ani wewnątrz. To jest kolejny paradoks. Człowiek nie doświadcza realnego życia, ale też jest wciąż oderwany od życia wewnętrznego. Gdy wchodzi się do kurzej fermy, odstrasza od niej to, czym w gruncie rzeczy sami jesteśmy. Wszystkie te zwierzęta zachowują się tak samo i nie widzą się na wzajem. Współczesna kultura masowa (przerażające, że ktoś chce jeszcze zwiększać liczebność ludzkości), jest ludzką fermą. Tym słowem dokonałam małego plagiatu „Folwarku zwierzęcego” Orwella, gdzie ucisk zwierzęcia przez człowieka został porównany do ucisku klasy rządzącej. Qui pro quo, ale rzeczywiście człowiek nakręcił system, który go teraz sam nakręca. Nie potrzeba sztucznej inteligencji. Masa jest podporządkowana władzy, a władza masie. Demokracja była systemem, który się sprawdzał, gdy ludzi było mało. Jak wiemy z Platona, można było za jego czasów jednocześnie słyszeć o człowieku i znać bezpośrednio tego człowieka. Obecnie to, co było wtedy na porządku dziennym, jest marzeniem elit, mówi się “znam osobiście”. Za czasów greckiej demokracji wszyscy należeli do tego, co dziś nazywamy elitą, bo to była prawdziwa demokracja. Zaryzykowałabym stwierdzenie, demokracja jest odwrotnie proporcjonalna do liczby ludności. W najbardziej przeludnionych krajach, jak Indie, czy Chiny, pojedynczy człowiek nie znaczy już nic.
Dlaczego kinematografia osiągnęła taką popularność w XX w.? Iluzja życia jaką stwarza była pierwszą ale nie główną przyczyną jej popularności. Dlaczego okazało się, że to co powstaje na stole montażowym, trafia do serc ludzi? Narracja filmowa w bardzo małym stopniu opiera się na słowach, spoczywa głównie na sekwencjach krótkich obrazów, które wywołują przeżycia. Okazało się, że człowiek jest bardzo wrażliwy na ten rodzaj przekazu pozawerbalnego. Jak to wytłumaczyć, jeśli na co dzień większość ludzi w ogóle nie myśli poza werbalnie? Myślenie poklatkowe dochodzi w realnym życiu bardzo rzadko do głosu, tylko w sytuacjach ekstremalnych. Człowiek przestaje myśleć za pomocą słów dopiero , gdy nie ma na to już czasu, czyli wtedy, gdy czas swojego życia może liczyć na zegarku, (albo raczej zaczyna myśleć jak zegarek).
Odkrycie poklatkowego obrazu stało się renesansem “walki o życie”, która dawno już odeszła w naszej kulturze w niepamięć. W niepamięć ? Potrzeba jej ciągłego przeżywania wieczorem na kanapie przed telewizorem, albo przed komputerem, jest raczej dowodem na genetycznie uwarunkowaną psychikę, która się od 1,5 miliona lat nie zmieniła, gdy człowiek doświadczał jeszcze na co dzień ekstremalnych przeżyć. Kultura uwolniła człowieka od przeżyć ekstremalnych, żeby przeżywał ponownie ich symulację, (pojęcie poststrukturalizmu). Popularny motyw kinematograficzny, kiedy śmiertelny wróg ginie, a bohater przeżywa, jest zrozumiały dla każdego. Karl Gustaw Jung powiedziałby, że to przeżycie jest archetypem, które mieści się w pamięci zbiorowej. Ja w archetypy nie wierzę. Byłabym raczej bliska wierzyć, że psychika, w którą wpisują się instynkty pierwotne, jest uwarunkowana genetycznie, a zmiany genetyczne zachodzą bardzo wolno. Kultura ewoluuje tysiąckrotnie szybciej niż ewoluuje człowiek. Okazuje się, że dzikie zwierzęta wychowane poza naturą reagują podobnie jak ludzie, ludzie w sytuacjach ekstremalnych, jak zwierzęta. Nie wiem co jest lepsze. Kinematografia odwołuje się do katarktycznego przeżycia śmierci swojego wroga. Kto przeżył w “rzeczywisty” sposób śmierć swojego niedoszłego zabójcy, nie jest znieczulony na śmierć. Wręcz przeciwnie, jego własna poklatkowa historia, znieczula go tylko na jej tandetną filmową imitację. Kino jeśli nie ma być fuszerką, musi mieć wymiar etyczny, tak jak np. kino włoskiego realizmu, które odwołuje się do psychologii społecznej, a nie jest tylko symulacją, która pozwala wierzyć, że przeżyłem już kilkaset razy.
Nasza kultura zachodnia utrzymuje pozory: sztuka istnieje nadal, bo istnieją muzea, nauka istnieje nadal, bo istnieje sprzęt do naukowych badań. Istnieje postęp, nie mówiąc o ciągle robiącemu postępy wzroście gospodarczym, ale problem w tym, że idącjeszcze raz za źle zrozumianym Marksem, postęp sprowadza się do tego, co przeżywa pojedynczy człowiek. Pojęcie postępu jest tak często wzywane nadaremnie, jak wzywa się nadaremnie Boga. Kultura europejska nie pozwalała i nie pozwala człowiekowi zatrzymać się na dniu codziennym, tak żeby “każdym dzień był świętem” jak pisał Nitsche. Europejczyk od ponad tysiąca lat poświęca swój dzień temu, co ma nastąpić w przyszłości. Do XIX w. punktem odniesienia był sąd ostateczny, który nikogo miał nie ominąć. Dzisiaj punktem odniesienia jest postęp, którego wszyscy oczekują w równie niejasnej przyszłości, jak sądu ostatecznego. Taka jest kondycja Europejczyka. Co z tego, że razem osiągniemy wszystko jeśli, “ja” sam nie potrafię osiągnąć niczego? Usłyszałam kiedyś taką prawdę, “nie liczył się cel, liczyła się droga”. Kiedy kultura pozbawia człowieka możliwości przebycia samemu tej drogi, wspólnie osiągnięty cel, nic nie zmieni w jego życiu. To wyjaśnia dlaczego sztuka, jako cel sam w sobie, sama się psychologicznie dyskredytuje, może powstać dopiero przydatkiem na drodze do innego celu. Postęp w swoim pierwotnym znaczeniu też jest tylko drogą, a nie celem. Technologia, wciąż skraca drogę człowieka do celu i kiedy w efekcie człowiek nie przeżywa już nic na tej drodze, próbuje znowu sztucznie mu dostarczać przeżyć. Tak, kultura się nie sumuje tylko odejmuje. Postęp jako droga do celu się kończy, postęp jako cel sam w sobie jest nowym opium dla ludu, jakim kiedyś była religia.
Postęp jako cel społeczeństwa konsumpcyjnego jest rajdem, na którym trzeba dotrzeć jak najszybciej tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł. Ale istnieje prawo, które ogranicza możliwości postępu. Prawo ograniczonej liczby form, które zna każdy sfrustrowany artysta. Liczba form jest ograniczona, jak już wspomniałam, po długiej historii malarstwa w XX w. artyści zaczęli szukać uproszczeń (Matisse, Munch itp.), kiedy jednocześnie odkryto, że malarstwo ludzi jaskiniowych wyglądało jak współczesne malarstwo. Chciałabym pocieszyć, że natura dokonuje także plagiatów, jak wiadomo pingwin na drodze ewolucji był najpierw rybą, potem płazem, gadem, wreszcie ptakiem, po czym skrzydła zaczęły mu służyć ponownie za płetwy, tak jak u ryby. Bo, liczba form życia jest ograniczona. Forma jest w ogóle matematycznie ograniczona, tak samo w sztuce jak i w naturze. Więc nie będzie nikogo dziwić, że także w kulturze. To prawo się stosuje, gdy nim się obejrzysz, widzisz, że to co bardzo stare staje się zupełnie nowe. Malarstwo się skończyło, są inne pola kreacji. Lecz jeśli społeczeństwo nie odstępuje od nowej kreacji życia? Postęp, czy raczej przemiana? Ale to nie jest moralna przemiana społeczeństwa, tylko psychopatyczna.
Kapitalizm swoim pragmatyzmem wystawił komunizm na pośmiewisko. Każdy, kto wstępuje na chwilę w nurt współczesnego kapitalizmu, ulega urokowi płynnej przemiany materii pieniądza, która podtrzymuje kwitnące życie. Staje pośrodku plantacji marzeń i jest zachwycony. Przysięga na niej pracować. Ale po dłuższym czasie okazuje się, że, kapitalizm zamienił kołchoz kolektywnej pracy, na kołchoz kolektywnych marzeń. I tu się kończy melodia. Jak wiemy z historii, głód robotnika zrodził ideę komunizmu. To, że kolektywna praca jest w stanie zaspokoić ten głód, okazało się bardzo szybko iluzją. Współczesne państwo kapitalistyczne, którego gospodarka kieruje się rynkowym popytem, które nazywam kolektywnymi marzeniami, twierdzi, że zaspokaja potrzeby człowieka. Ale mam odwagę powiedzieć, że i to jest iluzją, bo marzenia wszystkich nie są niczyimi marzeniami, a nawet można zaryzykować stwierdzenie: kiedy są zadowoleni wszyscy, to nie jest zadowolony nikt. Ciągły niedosyt jest motorem tzw. ciągłego rozwoju i to co raz bardziej napędza potrzebę nowości, którą podchwytuje rynek. Tak zostaje nakręcona idea tzw. postępu. Jest to mechanizm psychologiczny, który jest swoistym perpetuum mobile. Nieuświadomione potrzeby człowieka, napędzają rynek, który opiera się na odkrywaniu potrzeb, zanim człowiek nauczy odkrywać i nazywać swoje własne potrzeby.
Kołchoz kolektywnej pracy został zamieniony na kołchoz kolektywnych fantazji, które ogarniają i elektryzują masy. Wspólnie pracujący kolektyw został zamieniony na wspólnie konsumujący kolektyw, w którym i to nie omija nawet najbogatszych, przedmiot konsumpcji jest znakiem rozpoznawczym między członkami tego społeczeństwa. “Byłeś tam” – “Byłem”, “Widziałeś” – “Widziałem”, “Masz”- “Mam”. Rynek dokonuje melioracji pragnień, sprowadza konsumpcję do jednego nurtu. Jeśli następuje jakieś odbicie w innym kierunku, wszyscy podążają natychmiast za nowością. To zjawisko pokazał już Luis Bunuel w “Dyskretnym uroku burżuazji”, jak pieniądz czyni z klasy konsumującej stado baranów.
Podaż musi być szybsza niż myślenie. A jednostka, która straciła apetyt na to co można kupić, jest uznawana za chorą. Bo tak, jak w systemie komunistycznym wszystko opierało się na sprawiedliwości doprowadzonej do absurdu, tak w konsumpcyjnym społeczeństwie zdrowy człowiek musi być zawsze głodny, bo inaczej będzie pytać o sens pracy, zamiast zarabiać pieniądze, które ma wydać. Stanie się czymś analogicznym do szkodnika, którym określało się w komunizmie kogoś, kto nie wyrabiał normy pracy. Pośród takich jednostek zdarzały się i takie, które nie czuły entuzjazmu zbiorowej pracy. Tak ten, dla którego sens pracy w kapitalistycznym kraju ginie za horyzontem, popada w nostalgię, która nie pozwala mu wierzyć w postęp i jest automatycznie uznawany za jednostkę chorą. Innym przypadkiem niebezpiecznego odstępstwa jest jednostka, która próbowała osiągnąć coś, czego nie można było kupić,co nie istnieje w obiegu, która miała fantazje, których nie da się pokryć pieniędzmi. Jest to uznawane za symptom przestępczy, tak jak posiadanie własnych pieniędzy było uznawane w komunizmie za przestępstwo. Bo tak, jak w komunizmie majątek musiał być wspólny w imię sprawiedliwości, tak w kulturze konsumpcyjnej wszystkie fantazje muszą być zrozumiałe dla konsumującego kolektywu, wszystkie przeżycia muszą wrócić do obiegu w imię “zdrowia”. Kultura konsumpcyjna nie pozostawia człowiekowi czasu, by uświadomił sobie własne potrzeby. Początkowo pieniądze były potrzebne w walce o byt, teraz istnieje odwrotny mechanizm, pieniądze są wytłumaczeniem egzystencji. Ten passus jest leczony za pomocą nieustającej zmiany stylu życia i człowiek nie zdąży nawet zauważyć, jak to co miało być postępem, stało się tylko psychopatyczną przemianą. Psychopata to człowiek, który nie ma własnych dążeń i wciela się po kolei w tych, których motywu działania nie mógł zrozumieć. Zdrowy człowiek we współczesnym kapitalizmie przeżywa wiele wcieleń. Zdrowe społeczeństwo składa się z samych psychopatycznych jednostek. Co z tego, że to były “nasze” marzenia jeśli nikt nie może powiedzieć , że były “moje”.
Dekompozycja wartości, która podkopuje wartość pieniądza, jest bardzo prosta. Żeby zaspokoić potrzeby, trzeba je sobie najpierw wyobrazić. Jeśli ktoś doświadcza tego, czego przeciętny człowiek nie doświadcza w ciągu całego swojego życia, ale nie może kupić tego, co może kupić każdy i zaspakaja wyższe potrzeby nie zaspakajając tych podstawowych, to jest uznawany za zboczeńca.
Kaja Cerniawska