Stanisław Nyczaj – Słowo wstępne

0
475

Wydany przed rokiem tom poetycki Krystyny Cel otwiera cykl kaprysy Muz. Dziewięciu tradycyjnych Muz z orszaku antycznej tradycji, ale sportretowanych w wierszach inaczej niż pokazują starożytne płaskorzeźby. Na tyle inaczej, niestereotypowo, że w przedmowie zwróciłem uwagę Czytelników na nowe rysy w liryce poetki. Warto obejrzeć się na tamte kreacje, by docenić odświeżające znaczenie każdego swoiście odkrywczego pomysłu, wzbogacającego dawne sztychy o inne elementy. W przypadku tamtego tomu mamy taką właśnie wizerunkową nie lada atrakcję.

Tym razem – poza kilkoma ważkimi uniwersalnymi tematami – taką atrakcją jawi się spuentowany niebanalną refleksją Szekspir. Otóż rozpoczynająca obecny tom Szekspirologia przywołuje później całą paletę wtopionych w wersy tytułów sztuk najwybitniejszego klasyka światowej dramaturgii. To egzamin zdany przez K. Cel na piątkę nie tylko z tego, co zakodowało się w naszej zbiorowej pamięci. Ale też wskazanie na odniesienia do autentycznej fascynacji archetypami postaw, jakie symbolizują Szekspirowskie postaci. Z wierszowych wcieleń odsłania się wpierw – jakże mogłoby być inaczej – Hamlet w całym zawikłaniu swego „obolałego jestestwa”, jakie utrwaliło się w micie hamletyzmu, ale i – i tu przypomnienie zaskakujące! –jako mieniący się na nieboskłonie drogowskaz: Herbertowska gwiazda-ostoja zbawczej nadziei, co umiera ostatnia. Następną postacią jest Ofelia, obok której (co personifikuje w sukurs nasza wyobraźnia) stają Eros i Thanatos, spleceni zesobą węzłem opłakiwanego przez nią odwiecznego fatum. I zaraz potem wyłania się postać Makbeta – przesądne fatum teatru. Patrzymy, jak „aktorzy budzą piekielne moce/ poddając okrutnej próbie/ nieposkromione żądze”. Niepokój i lęk rodzą pytanie: „…czy [owe natarczywe żądze] zdołają [w porę] poruszyć serca i umysły/ wzbudzić [na czas] litość i trwogę// zanim las birnamski podejdzie/ pod zachłanne mury/ naszych mrocznych namiętności”. W ślad za tym pytaniem wyłaniająca się z „upiornych cieni” Lady Makbet „…aż prosi/ o odrobinę litości/ gdy [musi pożegnać się] ze światem/ i ze sobą”. W Szekspirowskim teatrze świata aktorzy stale i wiernie oddają tę całą bezradność człowieka wobec okrucieństwa nękających go bezlitośnie dotkliwych w skutkach wad i przywar, kiedy intryga z zemsty, wywołanie haniebnie podsycanej zazdrości i podejrzliwości rujnują tragicznie spokojne pożycie zakochanych i wiernych sobie Otella i Desdemony, przy czym poetka ze szczególną dociekliwością osoby wrażliwej stara się zrozumieć absurdalną na pozór siłę racji bohaterki, która, nie stawiając oporu, „przyjmuje śmierć z ręki ukochanego/ i w swoim ostatnim oddechu/ jeszcze usiłuje go bronić”. I stąd wyprowadza wniosek wart głębszego przemyśliwania:

miłość gdy jest wielka
musi być poza rozumem
poza rozsądkiem
poza logiką

dlatego doświadczają jej
tylko nieliczni

Równie wciąż otwarte dla Krystyny Cel są pola do refleksji nad Królem Learem czy Ryszardem III. W przypadku wołającego „królestwo za konia”, ważąc litość osamotnionego na pobojowisku i „dziejową sprawiedliwość” spotykającą „okrutnika i tyrana”, pyta: „jakim był naprawdę”? i dodaje: „dla badaczy jego dziejów/ to dotąd niesłabnące wyzwanie”.

W tym Lirycznym monodramie swoistym nastrojowym antraktem jest – rozświetlony gwiazdkami z palety komputerowej klawiatury – tryptyk Miłosne rozterki. Właśnie, nie porachunki zaostrzające relacje między dwojgiem bliskich sobie uczuciowo, a rozterki – te kaprysy, dąsy, przekomarzania, pretensje mniej dokuczliwe i narażające. Kobieca natura romantyczna wadzi się z męskim podejściem racjonalistycznym („wiem że słowo serce/ zamieniłbyś szybko na słowo mózg/ a miłość nazwał procesem chemicznym/ i jak tu rozmawiać z tobą o duszy”). Autentyczne, zbliżające do głębi porozumienie zatem nie wchodzi w rachubę. Gdyby – na udry wszelkiemu rozsądkowi – nie ten mały-wielki wzgląd, że „niewiele o tobie wiem/ ale moje serce mogłoby już napisać/ jakieś intuicyjne résumé// boję się jednak ważyć na szali/ tego co tylko twoje”. Więc, stanowczo, nie flirt. Bardziej, może, romansowa zabawa, w której słowa i okoliczności zdarzeń tworzą klimat niezobowiązującej, z lekka erotycznej frywolności?

Jest to wszakże gra nieobojętna, obydwojgu potrzebna („uciekam [od propozycji innego romansu] co wieczór/ w twoje nieobecne ramiona”), bo mimo rozłąk czy rozminięć w tym i owym nie ma mowy o wzajemnym lekceważeniu się, skłócaniu trwającego już jakiś wypróbowany czas („znam cię już długo”) romansu z powodu różnic postaw i charakterów („nigdy nie lubiłeś zmierzchu”, będącego „zalążkiem upadku”). Ona ma uzasadnione wedle siebie pretensje, gdy on wyjeżdża gdzieś na drugą półkulę, bo sama nie może spełnić własnych marzeń, by znaleźć się na Karaibach czy Hawajach; tylko raz za wysupłane oszczędności wybrała się na Teneryfę (z przyczyn „snobistycznych” i „jakby na przekór tobie”). Wiąże ją (usidla w światku własnych trosk) codzienność, którą musi z kłopotliwego niedostatku wyliczanych zasobów portfela „powielać jak automat”. Gdyby ktoś chciał jeszcze deliberować, powiem: wystarczy! Bowiem majstersztykiem splątania niewieściej kalkulacji z przewrotną przestrogą jest, moim zdaniem, wart przytoczenia tu na dowód końcowy fragment „gwiazdkowego” tryptyku:

Znów wyjechałeś tłumacząc się
jakąś ważną misją czy jej kryptonim
to blondynka o długich nogach
jak szybko pojawia się zazdrość
oddalam ją natychmiast
i tylko samą siebie pytam
dlaczego te moje myśli
tak za tobą biegną pod coraz to inną
szerokość geograficzną
zmęczone mogą kiedyś nie wrócić
i pozostać na obczyźnie
czy uwalniając się od nich
uwolnię się i od ciebie
rozważ to w swojej głowie
o sercu już nie wspomnę

Odetchnąwszy Rozterkami miłosnymi, weźmy się za Porachunki z czasem. Są to porachunki głębokie, niesłychanie bolesne, gdyż dotyczą największej udręki człowieka, jaką jest przemijanie. Mogłaby poetka zaryzykować prowokację, jak w wierszu Cmentarne atrakcje, demonstrując żartem, kpiną swoje ponadczasowe „ja”, arogancko „zaklinając”, że czas jej się nie ima (i znalazłaby na to argument!). Jednak w tym nierównym porachunku decyduje się, zdobywa na elegancję. Sposobi z godną rozwagą do możliwego porozumienia. Wyjścia z matni „sporu przeciwstawnych racji”. Proponuje konsensus:

odwieczni wrogowie
i odwieczni sprzymierzeńcy
może kiedyś podamy sobie rękę

bo przecież na całą wieczność
trzeba się jakoś przyzwoicie
rozstać

Pierwszym warunkiem, aby coś dla siebie zyskać, byłoby, jak się zdaje, „oddalić metę […] biegu czasu”. Ale czy to możliwe? Warto by więc poznać jego naturę… Aczkolwiek – wsłuchujemy się w emocjonalne myślenie przejętego problemem podmiotu – „trudno [tę naturę] zgłębić”, gdyż” „może [czas] wcale nie biegnie/ bo i po co”, tylko „po prostu j e s t/ wypełnia sobą całą przestrzeń/ tę zakrzywioną również/ i niewzruszony wszystko przetrwa// nawet ostatni krzyk/ naszej zbłąkanej planety”. Taka konstatacja winna stać się alarmującym o sprzeciw ostrzeżeniem. Wszak w dochodzeniu swoich racji nie mamy nic do stracenia. Jednak cóż te rozpaczliwe argumenty znaczą wobec „racji czasu”? Ironia retorycznego pytania podmiotu lirycznego: „przed czym chce mnie uchronić [biegnący tak szybko czas]/ przyspieszając ten niebiański spokój”? – zdaje się pociągać za sobą jedynie już tylko skargę na niepewne nawet to skromne, a jakże ważne w wymiarze codzienności minimum: na tę chybotliwą między wczoraj a jutrem teraźniejszość, skoro i ona „nie chce się zatrzymać/ choćby na jedno okamgnienie”. Jeden z kolejnych wierszy cyklu, Tren czasu, obrazuje już stan gorzkiego pogodzenia się. Tyle że sama liryka nie kapituluje, ubierając powszednią teraźniejszość w piękne, zapadające w pamięć obrazy. Oto tren przeszłości „w staromodnym stroju” na oczach Czytelnika przybiera „coraz to inny kształt”, układany tak, „by nie opatrzył się zbytnio/ i myszką nie trącił”. I jeszcze na koniec to wzruszająco urokliwe „zaplątywanie się w fałdy trenu” i „chowanie się w nich/ jak w matczynej sukni”…

Także cykl Wobec losu opowiada owymi sugestywnymi obrazami kołaczące się w świadomości bohaterki Lirycznego monodramu myśli. A to o surowości retrospektywnej samooceny („cóż tamtej [jaką byłam sprzed lat] dziś powiem/ skoro tak ją zawiodłam/ jak się usprawiedliwię/ i jak sama siebie wybaczę”), o wielkiej sile zaparcia, by przetrwać pod ciosami losu „skulonej w sobie” i zamarłej w obezwładnieniu, gdy „sądząc że [podstępnie uderzając] dokonał swego dzieła/ aż zatarł ręce w uniesieniu/ przekręcił klucz w zamku// i wyszedł”, a to o samorozgrzeszaniu się, „przecięciu na zawsze krępujących więzów” siebie obecnej z własnej przeszłości, to znów o możliwości rozporządzenia sobą po przekroczeniu „bramki” czasu starości – zobaczmy, jakim sposobem (udając wychodzenie losowi naprzeciw):

dla niepoznaki ubiorę się inaczej
zmienię też kolor włosów
założę okulary zgarbię się
i podeprę laską

jeśli mnie [los] nie rozpozna
przejdę przez niebezpieczną bramkę
i już sama sobą rozporządzę

Czytelnik, podążając dalej tokiem różnorodnych myśloobrazów, znajdzie poza tym, co dotąd zasugerowałem, wiele innych pobudzających wyobraźnię inspiracji. Ma bowiem w sobie ten tom takie właśnie animujące do przemyśleń bogactwo, w którym co wiersz, to studium jakiegoś duchowego stanu, przejmującego nastroju, miłosnego bądź pejzażowego zauroczenia, niepokojącej sytuacji, intrygującej tajemnicy. Metaforyka wizualizuje wywód liryczny, a emocjonalne określenia i epitety zdają się przydawać refleksji nerwu osobistej wrażliwości.

Pragnę przy tym zwrócić uwagę, jak duże znaczenie mają dla poetki puenty, sumujące liryczne zwierzenia z przeżyć, doznań, zadumy. I tak np. Sacrum i profanum wieńczy konkluzja: „Manichejska dialektyka/ równoważy się sama”. Głębie Tajemnic znaczą tyle, ile w nich „niedocieczonego wątku”. Wiersz Siedlisko przekonuje, że nie ma zgody na dobrosąsiedzki azyl dla zmartwień i trosk. Wędrówka obrazowych skojarzeń w wierszu Trudne ślady zmierza wzrastającym napięciem emocjonalnym do granic samoobronnej wytrzymałości, aż po nieznane „wolne miejsca” na „obrzeżach niepamięci”. Dla kontrastu Fizyka miłości na poły żartobliwie domniemuje, że i ekscytujące przeżycie miłosnego apogeum rozkoszy może grozić… „odlotem bezpowrotnym”.

Coraz to nowe intuicje skojarzeniowe czy „natrętne myśli” schodzące do sztolni „mrocznych impulsów” inspirują do przechodzenia czujnym wzrokiem na kolejną, następną i dalszą stronę. Fascynują poetkę „granice wiecznych rozterek i zwątpień”. Piękną „obietnicą” jest erotyk pt. Imaginacja. Porusza deprymująco udręka samotności, co „uwielbia niedzielne popołudnia”, a w szczególności przygnębia ta „złowieszcza cisza/ gdy [jest] wypełniona […] nią po brzegi/ samotność”. Ale i – tu zaskoczenie! –jest też samotność ciekawa wielkiego świata, niebacząca na przestrogi uciekinierka, którą, gdy obolała powraca, wita się i nagradza jak nawróconą ze złej drogi przyjaciółkę:

Moja samotność dotąd mi przyjazna
sprzeniewierzyła się nagle
i wielkiego świata zapragnęła

na próżno tłumaczę że świat
może ją rozczarować
a nawet zranić

nieugięta robi swoje

gdy wróci markotna i obolała
wydam dla niej ucztę

Bywa, że konstrukcja wierszy Krystyny Cel polega na swoistym (zasygnalizowanym przeze mnie wyżej aluzyjnie) logolirycznym wywodzie, w którym zamysł początkowy rozwijany jest skojarzeniowo do zbieżnego z nim nawiązana jakby „wynikowego” pod koniec (np. Myśli, *** Czy ta pierwsza myśl…). To dobra szkoła dyscypliny w tworzeniu zwięzłych, wewnątrzfunkcjonalnych poetycko wątków.

Reasumując, podmiot liryczny iście po aktorsku modulując tematy i nastroje, wprowadza zasłuchanych w przestrzeń wyobraźni. U każdego wszelako, kto się włączy z własną interpretacją, odmienną. Zależnie od osobistej wrażliwości –swoistą. Rejestrując zatem moje lekturowe przeżycie, zachęcam wnikających w ten tom – dla wzbogacającej konfrontacji – również do własnego, osobnego spojrzenia.

Stanisław Nyczaj

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko