Jarosław Kapłon – wiersze
perspektywa
ojciec zaścielił łóżko założył białą koszulę
i między blokami szukał lasu
jakby nie wystarczał mu park w centrum miasta
a przecież cała wieczność zamknięta jest
niedaleko w kazamatach
tak właśnie opowiadali chłopcy
po kilku dniach odnalazłem tatę
leżał z otwartymi oczami
nieopodal placu zabaw obserwował niebo
codzienność
dzień jest biały nienaruszony jeszcze
więc nie można się poddać
trzeba wstać popić wodą tabletkę
iść choć nikt nam nie może kazać
a jednak ubrany w białą koszulę
upodabniam się do tłumu który jak ja
kieruje się w stronę centrum
lecz coś się buntuje we mnie
przeciwstawia przed tym co nas czeka
a czeka nas to samo co wczoraj i przedwczoraj
nikt już tego nie pamięta ulica za ulicą
dzień za dniem może jedynie przerwa
na śniadanie której nie ma a chciałoby
się żeby była tak aby można było usiąść i patrzeć
przez dwadzieścia minut na to miejsce
które nie zmienia położenia
studnia
z głębokiej studni kosmos widać jak na dłoni
jasna plama światła odbija się w oku
jest w tym jakaś pułapka
to baczne podglądanie się nawzajem
prowadzi do dziwnych skojarzeń
trzeba nauczyć się krzyczeć ratunku
echo ma głos kobiety która nie umarła jak te potopione koty
miłość przecież nie zna granic
woda krąży w przyrodzie z ust do ust
więc musi nastąpić jakieś niebo
możliwe że ktoś tam w górze opuści aluminiowe wiadro
które kilkanaście kręgów nad nami
błyszczy niczym księżyc
równowaga
mógłbym przysiąc że umarłem że nie ma
obok niczego co zapamiętałem na co patrzyłem
przed snem czułem jak świat przygasa
umożliwia jedynie retrospekcje zdarzeń
bez możliwości przewijania do tyłu
hamowania które pozwoli otworzyć oczy
usłyszeć pisk i znieruchomieć uwierzyć w cud
zmartwychwstania poczuć pierwszy
nabierany oddech zobaczyć to samo miejsce
przez pryzmat widzenia wszystkiego z góry
jakbym był ponad zupełnie innym bytem
więc dotykam ciebie śpiącej na dowód że jestem
w tej rzeczywistości z której niedawno
wyszedłem ocierając się o twoje zimne nogi
o przeszywający chłód namacalnego świata
obrazy
siedzę w odosobnieniu patrzę na rysunki naskalne
zwierzęta utrwalone w biegu cienkie linie dłoni
dotykam świata trwałość konstrukcji
która ciągle się obraca ma niejasny początek
i nieznany koniec tego sam bym nie wymyślił lepiej
nie uknuł w największych spiskach tyle kształtów kolorów
istnień słowa to punkty wyjścia więc wychodzę
z pokoju i znikam dookoła terminy płatności
świadome odliczanie do śmierci do narodzin
do startu na marsa tak jest dobrze każdy ma swoją jaskinie
swoje granice których nie może przekroczyć
jestem bogatszy o te kilka chwil które uda się zobaczyć
zamiast malować na ścianach robię zdjęcia
tobie i sobie zwierzętom jest w tym jakaś wytrwałość
dziedzictwo kilometry klisz świat w różnych formatach
uniwersum
kosmos kusi a ja milcząc stąpam boso
po zimnej podłodze okala mnie krajobraz
nowej obrazkowej rzeczywistości
mógłbym pozasłaniać wszystkie okna
zamknąć oczy by nie widzieć jak od strony
słońca atakują świetlne reklamy
ich chwytliwe hasła co na to pragmatycy
i wizjonerzy co na to masy mam kilka pytań
na które oczekuję odpowiedzi
najprawdopodobniej ci co polecą na marsa
już nigdy nie wrócą czy ich dusze zaznają
spokoju czy ich ciała przeistoczą się
w kolorowe projekcje patrząc na super księżyc
tęsknię za matką kinem Dedal i książkami Lema
przypominam sobie wszystkie skancerowane
znaczki z wizerunkiem kosmosu
a mój mały krok dla ludzkości to lądowanie na ziemi
Zamojskiej i założenie rodziny
forpoczta
siedzę wpatrując się w muchę w jej czarny odwłok
teraz nanodrony zachowują się jak owady
kieszonkowe robaki szpiegów roje przypuszczeń
zastanawiam się czy istnieje jakieś panaceum
za oknem ptaki zmieniają się w czarne punkty
w litery reklam w tarcze strzelnicze w widmo zamachu
niechcący znalazłem dziurę w poduszce
myśląc jak cienka jest pościel w stu procentach z bawełny
od kiedy zamieszkujemy w dużym mieście
magazynuję na skórze odciski palców krople potu
krew bo nikt nie trzyma ręki na pulsie
dopada mnie białe światło dźwięk helikoptera
kolejna myśl o wybuchu dogania ciężarówka na moście
w telewizji ktoś mówi o kolejnych wystrzałach
aż podrywają się żołnierze bataliony mężczyzn
całe armie tych młodych chłopców
karmię kotkę o czwartej nad ranem później kładę się
obok ciebie moja zmiana warty już się skończyła
perseidy
żar z papierosa odsłania mały fragment pokoju
zapamiętuje fotel wduszony w kąt ścian
wszystko inne jest poza jakby nie istniało w pamięci
liczę do pięciu otwieram oczy
wymazując z osobna niespełnione marzenia
cisza zwiastuje burzę papieros dogasa
w płonącym wszechświecie myśli są jak unoszące się
ciepłe opary poruszam się po omacku
wymyślam wszystko od nowa nie ma imion
nie ma twarzy anonimowi ludzie
utleniają się kropla po kropli
śpiączka
czwarta nad ranem krzesło czeka jak kapsuła
gotowa do kolejnej podróży może przyszłość nas zbliży
lęk przed nieuchronnym i niech będzie przeklęty
każdy mój sen w którym myślę o innej rozmawiamy
telepatycznie kiedy pytam o zamiary to nie mam na myśli
drogi mlecznej choć w kosmosie wszystko się kręci
i ja się kręcę bezruch jest nieznany
więc skąd pomysł żeby żyć w samotności i otaczać się
szczelnie pierścieniami z lodu i skał czuwając tu obok
mam świadomość że jutro może cię już nie być
jak tej gwiazdy która zapadła się w sobie a nowa
niczym poczęty człowiek formuje się z chmur
w łonie innej kobiety wyrwany ze snu otwieram oczy
księżyc nadal jest jedynym satelitą na ziemi
ty trwasz w tym stworzeniu jakby świat rzeczywisty
nie istniał a wypowiedziana tęsknota mknęła
niczym smuga światła po niebie była jedynym złudzeniem
w dopasowanych puzzlach obietnicy powrotu
w śpiączce której autentyczną komunikacją jest dotyk
prom
zatem to nie błąd a jakaś kolej rzeczy
mówisz zerżnij mnie i coś się wydarza względem kogoś
choć wcześniej czy później wszystko się zmieni
właśnie to mam na myśli
rezygnując z siebie robię to dla nas
czy jestem sprawcą tej miłości
w owym ciele wyglądam jak kapitan promu
stymulując na raz dwie strefy erogenne
wydobywam to co tkwi wewnątrz pstryk i refleksja
związana z tym momentem przepływa przez wąski kanał
jak muzyka z zatopionego fortepianu
wszystko jest w niej ja i ta noc
przystań do której płyniemy
Notka biograficzna
Jarosław Kapłon- ur. 1972r we Wrocławiu. Autor czterech tomów wierszy, ostatni to „oswajanie chmur” Mamiko (2016).
Współautor tomiku wydanego wraz z Marzeną Bruś.
Jego wiersze ukazały się w almanachach pokonkursowych jak i w antologiach. Laureat Ogólnopolskich Konkursów Literackich.
Jego teksty publikowane były w czasopismach takich jak;
Migotania, Szafie, Nestorze, Ricie Baum, Interze, Wakacie,
Zamojskim Kwartalniku Kulturalnym, Wyspie, Salonie Literackim,
e-Tygodniku Pisarze.pl, Internetowym Magazynie Kulturalno-Literackim Szuflada.net, Kurierze Zamojskim, Śląskiej Strefie Gender, Magazynie Literackim, Obszarach przepisanych, Nowych Myślach, Helikopterze, Poczcie Poetyckiej Radio Koszalin.
Obecnie mieszka i pracuje w Zamościu.