Jarosław Kapłon – wiersze

0
491

Jarosław Kapłon – wiersze

perspektywa

ojciec zaścielił łóżko założył białą koszulę

i między blokami szukał lasu

jakby nie wystarczał mu park w centrum miasta

a przecież cała wieczność zamknięta jest

niedaleko w kazamatach

tak właśnie opowiadali chłopcy

po kilku dniach odnalazłem tatę

leżał z otwartymi oczami

nieopodal placu zabaw obserwował niebo

codzienność

dzień jest biały nienaruszony jeszcze

więc nie można się poddać

trzeba wstać popić wodą tabletkę

iść choć nikt nam nie może kazać

a jednak ubrany w białą koszulę

upodabniam się do tłumu który jak ja

kieruje się w stronę centrum

lecz coś się buntuje we mnie

przeciwstawia przed tym co nas czeka

a czeka nas to samo co wczoraj i przedwczoraj

nikt już tego nie pamięta ulica za ulicą

dzień za dniem może jedynie przerwa

na śniadanie której nie ma a chciałoby

się żeby była tak aby można było usiąść i patrzeć

przez dwadzieścia minut na to miejsce

które nie zmienia położenia

studnia

z głębokiej studni kosmos widać jak na dłoni

jasna plama światła odbija się w oku

jest w tym jakaś pułapka

to baczne podglądanie się nawzajem

prowadzi do dziwnych skojarzeń

trzeba nauczyć się krzyczeć ratunku

echo ma głos kobiety która nie umarła jak te potopione koty

miłość przecież nie zna granic

woda krąży w przyrodzie z ust do ust

więc musi nastąpić jakieś niebo

możliwe że ktoś tam w górze opuści aluminiowe wiadro

które kilkanaście kręgów nad nami

błyszczy niczym księżyc

równowaga

mógłbym przysiąc że umarłem że nie ma

obok niczego co zapamiętałem na co patrzyłem

przed snem czułem jak świat przygasa

umożliwia jedynie retrospekcje zdarzeń

bez możliwości przewijania do tyłu

hamowania które pozwoli otworzyć oczy

usłyszeć pisk i znieruchomieć uwierzyć w cud

zmartwychwstania poczuć pierwszy

nabierany oddech zobaczyć to samo miejsce

przez pryzmat widzenia wszystkiego z góry

jakbym był ponad zupełnie innym bytem

więc dotykam ciebie śpiącej na dowód że jestem

w tej rzeczywistości z której niedawno

wyszedłem ocierając się o twoje zimne nogi

o przeszywający chłód namacalnego świata

obrazy

siedzę w odosobnieniu patrzę na rysunki naskalne

zwierzęta utrwalone w biegu cienkie linie dłoni

dotykam świata trwałość konstrukcji

która ciągle się obraca ma niejasny początek

i nieznany koniec tego sam bym nie wymyślił lepiej

nie uknuł w największych spiskach tyle kształtów kolorów

istnień słowa to punkty wyjścia więc wychodzę

z pokoju i znikam dookoła terminy płatności

świadome odliczanie do śmierci do narodzin

do startu na marsa tak jest dobrze każdy ma swoją jaskinie

swoje granice których nie może przekroczyć

jestem bogatszy o te kilka chwil które uda się zobaczyć

zamiast malować na ścianach robię zdjęcia

tobie i sobie zwierzętom jest w tym jakaś wytrwałość

dziedzictwo kilometry klisz świat w różnych formatach

uniwersum

kosmos kusi a ja milcząc stąpam boso

po zimnej podłodze okala mnie krajobraz

nowej obrazkowej rzeczywistości

mógłbym pozasłaniać wszystkie okna

zamknąć oczy by nie widzieć jak od strony

słońca atakują świetlne reklamy

ich chwytliwe hasła co na to pragmatycy

i wizjonerzy co na to masy mam kilka pytań

na które oczekuję odpowiedzi

najprawdopodobniej ci co polecą na marsa

już nigdy nie wrócą czy ich dusze zaznają

spokoju czy ich ciała przeistoczą się

w kolorowe projekcje patrząc na super księżyc

tęsknię za matką kinem Dedal i książkami Lema

przypominam sobie wszystkie skancerowane

znaczki z wizerunkiem kosmosu

a mój mały krok dla ludzkości to lądowanie na ziemi

Zamojskiej i założenie rodziny

forpoczta

siedzę wpatrując się w muchę w jej czarny odwłok

teraz nanodrony zachowują się jak owady

kieszonkowe robaki szpiegów roje przypuszczeń

zastanawiam się czy istnieje jakieś panaceum

za oknem ptaki zmieniają się w czarne punkty

w litery reklam w tarcze strzelnicze w widmo zamachu

niechcący znalazłem dziurę w poduszce

myśląc jak cienka jest pościel w stu procentach z bawełny

od kiedy zamieszkujemy w dużym mieście

magazynuję na skórze odciski palców krople potu

krew bo nikt nie trzyma ręki na pulsie

dopada mnie białe światło dźwięk helikoptera

kolejna myśl o wybuchu dogania ciężarówka na moście

w telewizji ktoś mówi o kolejnych wystrzałach

aż podrywają się żołnierze bataliony mężczyzn

całe armie tych młodych chłopców

karmię kotkę o czwartej nad ranem później kładę się

obok ciebie moja zmiana warty już się skończyła

perseidy

żar z papierosa odsłania mały fragment pokoju

zapamiętuje fotel wduszony w kąt ścian

wszystko inne jest poza jakby nie istniało w pamięci

liczę do pięciu otwieram oczy

wymazując z osobna niespełnione marzenia

cisza zwiastuje burzę papieros dogasa

w płonącym wszechświecie myśli są jak unoszące się

ciepłe opary poruszam się po omacku

wymyślam wszystko od nowa nie ma imion

nie ma twarzy anonimowi ludzie

utleniają się kropla po kropli

śpiączka

czwarta nad ranem krzesło czeka jak kapsuła

gotowa do kolejnej podróży może przyszłość nas zbliży

lęk przed nieuchronnym i niech będzie przeklęty

każdy mój sen w którym myślę o innej rozmawiamy

telepatycznie kiedy pytam o zamiary to nie mam na myśli

drogi mlecznej choć w kosmosie wszystko się kręci

i ja się kręcę bezruch jest nieznany

więc skąd pomysł żeby żyć w samotności i otaczać się

szczelnie pierścieniami z lodu i skał czuwając tu obok

mam świadomość że jutro może cię już nie być

jak tej gwiazdy która zapadła się w sobie a nowa

niczym poczęty człowiek formuje się z chmur

w łonie innej kobiety wyrwany ze snu otwieram oczy

księżyc nadal jest jedynym satelitą na ziemi

ty trwasz w tym stworzeniu jakby świat rzeczywisty

nie istniał a wypowiedziana tęsknota mknęła

niczym smuga światła po niebie była jedynym złudzeniem

w dopasowanych puzzlach obietnicy powrotu

w śpiączce której autentyczną komunikacją jest dotyk

prom

zatem to nie błąd a jakaś kolej rzeczy

mówisz zerżnij mnie i coś się wydarza względem kogoś

choć wcześniej czy później wszystko się zmieni

właśnie to mam na myśli

rezygnując z siebie robię to dla nas

czy jestem sprawcą tej miłości

w owym ciele wyglądam jak kapitan promu

stymulując na raz dwie strefy erogenne

wydobywam to co tkwi wewnątrz pstryk i refleksja

związana z tym momentem przepływa przez wąski kanał

jak muzyka z zatopionego fortepianu

wszystko jest w niej ja i ta noc

przystań do której płyniemy


Notka biograficzna

Jarosław Kapłon- ur. 1972r we Wrocławiu. Autor czterech tomów wierszy, ostatni to „oswajanie chmur” Mamiko (2016).

Współautor tomiku wydanego wraz z Marzeną Bruś.

Jego wiersze ukazały się w almanachach pokonkursowych jak i w antologiach. Laureat Ogólnopolskich Konkursów Literackich.

Jego teksty publikowane były w czasopismach takich jak;

Migotania, Szafie, Nestorze, Ricie Baum, Interze, Wakacie,

Zamojskim Kwartalniku Kulturalnym, Wyspie, Salonie Literackim,

e-Tygodniku Pisarze.pl, Internetowym Magazynie Kulturalno-Literackim Szuflada.net, Kurierze Zamojskim, Śląskiej Strefie Gender, Magazynie Literackim, Obszarach przepisanych, Nowych Myślach, Helikopterze, Poczcie Poetyckiej Radio Koszalin.

Obecnie mieszka i pracuje w Zamościu.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko