Stefan Jurkowski
Kiedy Leszek Żuliński przed laty zadzwonił do mnie polecając mi jeden z pierwszych tomów wierszy Jana Stanisława Kiczora, spytałem Leszka, czym się Kiczor zajmuje, prócz poezji. „Jest budowlańcem” – odparł Leszek. Powiedziałem: „w takim razie nie chciałbym mieszkać w domu wybudowanym przez poetę”.
Przeczytałem Jego wiersze i… zmieniłem zdanie. Jeśli domy są równie dobre, to nie ma obaw.
Potem zaczęliśmy spotykać się, rozmawiać, zaprzyjaźniać. Do swoistego rytuału weszły nasze spotkania w „Literatce”, które odbywaliśmy regularnie we trzech: Jan Stanisław, Leszek Żuliński i ja. Potem dołączył do nas Stanisław Gieroń.
Jan (tak się jakoś utarło, że nie używaliśmy zdrobnień, mówiło się do Niego Janie albo Janie Stanisławie) był – jak strasznie brzmi ten czas przeszły – człowiekiem o rzadko spotykanym, niepospolitym poczuciu humoru a także wrażliwości. O czym rozmawialiśmy? O wszystkim. Trochę o poezji, dzieliliśmy się ploteczkami, wymyślaliśmy różne sytuacyjne anegdoty, wspominaliśmy zdarzenia z naszej młodości.
Rozmowy odbywały się przy wódeczce, butelka chłodziła się w specjalnym wiaderku z lodem; my z Janem popijaliśmy przejrzysty płyn, spożywaliśmy tradycyjnego tatara, Leszek zaś… torcik bezowy i kawę.
Jan Stanisław miał bardzo duży dystans do siebie. Lubił żarty, nie obrażał się za parafrazowanie jego utworów. Wiedział, że je doceniamy, lubimy, i nigdy publicznie nie umniejszaliśmy ich wartości, choć nasze uwagi bywały czasem złośliwe. Ale on cenił dowcip, wiedział też o naszej sympatii i szczerej przyjaźni oraz szacunku dla Jego twórczości. W tomie „Scalam się i rozpadam”(2014) wpisał mi taką dedykację: Stefanowi – niech sobie poczyta, gdy poczuje któregoś ranka, że w nim coś strzyka.
Często żartowaliśmy ze śmierci. Zastanawialiśmy się na wesoło, kto o kim będzie pisał pośmiertne wspomnienie. Lubił czarny humor. Zwłaszcza że ONA wydawała się tak bardzo daleka. Ten motyw powracał w wielu wierszach. Śmierć, przemijanie – jeśli nawet nie wprost – są obecne w Jego wierszach. Klasycznych, nienagannie skonstruowanych, pomimo tradycyjnej formy jakże współczesnych i nowatorskich.
W maju ubiegłego roku byłem na przyjęciu urodzinowym z okazji Jego siedemdziesięciolecia. Świetna atmosfera, humor, poezja… Jak zwykle u Jana. Kto wtedy mógł przypuszczać…
Przeglądając swoje materiały, znalazłem taki oto wiersz Jana Stanisława Kiczora. Czyżby jakaś niesamowita antycypacja?
Nastrój
Tylko jego samego bawiły figle,
które płatał innym.
Cieszył się wtedy bez umiaru.
Zmarł niespodziewanie.
Powiadomieni o pogrzebie przybyli
nieliczni.
Kiedy skonfundowana wdowa
przeprasza żałobników
bo z nerwów pomyliła datę:
nie dziś lecz jutro,
choć godzina ta sama –
nikt nie miał do niej pretensji,
mówili: – znów zakpił
i pewnie się rechocze.
Gdyby sprawdzili, okazałoby się,
że tym razem
był śmiertelnie poważny.
Stefan Jurkowski
* * *
Anna Maria Musz
Przyjęło się, że wspomnienia pisane po śmierci twórców powinny być efektowne, zgrabnie ujęte, a najlepiej okraszone błyskotliwymi zdaniami, które można będzie później cytować. Ale piękne wspomnienia można pisać dopiero, gdy się one uładzą, odleżą. Od tych spisywanych „tuż po”, w atmosferze już-żalu i jeszcze-niedowierzania, w pierwszym odruchu opowiedzenia o Kimś, na piękne zdania nie ma na razie miejsca. Niech więc będzie to prosta, ale szczera opowieść o spotkaniu z twórczością Poety ostatniego, co tak rymy wodził…
Ogromnie smutna wiadomość o odejściu Jana Stanisława Kiczora nadeszła dziś w południe. Z naszej biblioteczki wydobyłam osiem tomików jego autorstwa – czyli pełen dorobek opublikowany w formie książkowej. Patrzę teraz na ten niewielki objętościowo stosik książek i nie wierzę, że to już całość – zamknięta między „Chichotem na rozstajach” oraz „Snami i przebudzeniami” z 2012 roku, a ostatnim „Na kolcach jeża” z roku 2017. Zaledwie siedem lat (licząc od poetyckiego debiutu w rubryce „Wiersze Tygodnia” na łamach Pisarzy.pl) wystarczyło poecie, by tak wyraźnie zaznaczyć swoją obecność w literackim środowisku, nie tylko warszawskim, ale ogólnopolskim.
Jan Stanisław chciał i lubił dzielić się swoją twórczością z innymi ludźmi pióra, a do książek wpisywał serdeczne, niesztampowe, czasem dosyć obszerne dedykacje. Był też mistrzem finezyjnie skonstruowanych wierszy dedykowanych bliskim, przyjaciołom i znajomym. W jubileuszowym „Na kolcach jeża” doliczyłam się ich aż dwadzieścia. A przecież jego poezja i tak zajęłaby należne miejsce w literackim obiegu, nawet gdyby nie wspierała jej pogodna, niezwykle otwarta osobowość autora. Jan Stanisław Kiczor z wielką łatwością zjednywał sobie ludzi, ale wiersze, które tworzył, równie łatwo trafiały do czytelników.
Wybrał dla siebie najbardziej ryzykowną poetycką formę – na przekór modom i trendom pisał wiersze rytmiczne, o regularnym układzie rymów, osiągając w nich wielką biegłość. Ten język stał mu się posłuszny; opowiadał nim bez trudu zarówno żartobliwe dykteryjki, subtelne historie o lirycznym zabarwieniu, jak i filozoficzne, metafizyczne obrazy. Wypracował bardzo kunsztowny styl, na swój sposób „dworski”, choć przecież tak doskonale przystający do współczesnych zjawisk. Wyróżniał się specyficzną wyobraźnią, zamieniającą wszelkie odczucia w plastyczne obrazy:
Wciąż wyrywam się z siebie i zbaczam nagminnie
w rejony poszarpane nagłością wydarzeń,
jakbym czuł, że odnajdę jakieś życie inne,
którego nie zmyślili różni arcyłgarze.
(„Neurasteniczność”)
albo:
Zostań. Dom zbudujemy, w którym każde echo
Wróci do nas z wędrówki po zbadanych kątach,
Jaskółka własne gniazdo ulepi pod strzechą,
Na szczęście pająk w sieci będzie nam się krzątał.
Sympatycznym kolorem – antykwą, gotykiem –
Wypiszemy na ścianach wszystkie za i przeciw,
W ogrodzie urządzimy wzorzyste kwietniki.
I lampę zapalimy. Niech po prostu świeci.
(„Na zawsze”)
Podmiot liryczny z wierszy Jana Stanisława Kiczora zagłębiając się we własne myśli albo emocje krążył jednocześnie po labiryntach, uliczkach, wnętrzach domów, natrafiając w nich na desygnaty, które odzwierciedlały te właśnie emocje. Odczuwanie i postrzeganie stawały się jednością, własne wnętrze można było meblować tym, co widzi się dookoła. I choć Poeta doczekał się sporego grona naśladowców, to właśnie wyobraźnia i lekkość kreowania obrazów pozostawały jego znakiem rozpoznawczym. Jego twórczość była cięższa gatunkowo i gęściejsza pod względem konstrukcji metafor, niż utwory inspirowane jego stylem. Była również – co zauważyłam, wybierając i komponując na jego prośbę teksty do tomu „Sześć historii lirycznych” – także na wskroś nowoczesna.
Mówiąc o eleganckich, klasycznych w formie wierszach, łatwo jest je spłycić; rozmyć ich znaczenie, koncentrując uwagę na kunsztownych zabiegach językowych. A przecież nastrój wierszy lirycznych Jana Stanisława Kiczora sąsiaduje z obrazami wręcz przejmującymi. Jest też bogaty w językowe odkrycia, jak choćby wers: Wnętrze rozkłada zewnętrzność z „Majaczenia”. Szczególnie trudno, z silnym wzruszeniem czyta się dziś teksty ukazujące niełatwą zgodę na przemijanie i związany z nią (łagodny) optymizm:
Dziś już wiem (powinienem wiedzieć to od dawna),
Że szykuje się podróż, i nie byle jaka.
Czas poskładać stroszony, barwny ogon pawia,
Uprzątnąć stare gniazda po znajomych ptakach.
Odrzuciłem foldery, bo nic nie znalazłem,
Wśród ofert upiększonych pracą fotoszopa.
Ze światłami, w półmroku zaułki wygasłe
W lewo czerń, w prawo nikły ślad po filantropach.
Właściwie, to nie trzeba specjalnych pożegnań;
Żadnych słów górnolotnych, westchnień, czy też szlochów,
Strach minął bezpowrotnie, bagaże dopełniam
Szczyptą wiary, nadziei – wszystkiego po trochu.
O niewielką przysługę tylko was poproszę
– Zadbajcie o ogródek i pachnący groszek.
(„Odejście”)
Dbajmy więc o ten liryczny groszek pachnący, i o poetycki ogród ze wszystkimi odmianami słów. Za chwilę wiosna – „Rozjaśnianie czasu”, jak w tytule jednej z książek Jana Stanisława…
Anna Maria Musz