Jan Tulik – Pierwsze dobro, pierwsze zło i pierwsza miłość

0
148

Jan Tulik

 

Pierwsze dobro, pierwsze zło i pierwsza miłość

 

z kraweznikaOto znakomita rekomendacja wydawcy – przypomnienie słów mistrza Marka Nowakowskiego o debiutanckiej powieści „Niech żyje nam rezerwa” Romana Madejowskiego: „to majstersztyk literacki”. Nowakowski napisał to w dzienniku „Życie”, natomiast Piotr Bratkowski w „Gazecie Wyborczej” skomentował powieść Madejowskiego: „przełamał schematy pisania o wojsku”. To prawda, choć nieco odległa, gdyż pisarz ten wydał ostatnio zbiór znakomitych opowiadań „Z krawężnika” *), ale słowa mistrzów są teraz więcej niż aktualne – rzeczone opowiadania są jakby na jeszcze wyższej półce artystycznych dokonań. Pierwsze wrażenie lektury można ująć w syntezie: Romana Madejowskiego zbiór opowiadań „Z krawężnika” to osobliwy portret dzieciństwa, inkrustowany niekiedy gorzką, nie zawsze uświadomioną historią ze wspaniałymi akcentami hrabalowskiego humoru, dobrego ciepła wobec ludzi. To proza pełna dyskretnie ukazanych obrazów z czasu dorastania, na tle błysków z dziejów kraju, panoramy soczyście opowiedzianych historii chłopców – sielskich, lecz z robotniczego osiedla. Ówczesna prawda należała do dorosłych, czytających np. gazetę zakładową, na której notabene sześcioletni bohater opowiadania nauczył się czytać. Z jednej strony to przaśny PRL, ale to czas we wspomnieniach najpiękniejszy dla dzieci, dla dorastających wówczas młodzieńców.

Pozorna surowość opisu zdarzeń niesie wiele czułości. Chłopcy zatopione w rozgrzanym asfalcie gołębie czy wróble próbują ratować, albo godnie je grzebać; tym bardziej, że pani od przyrody im powiedziała, że obecnie ptaki muszą przez pokolenia jeszcze uczyć się odróżniać taflę asfaltu od lustra wody w kałuży. Owa czułość jawi się często jako dar genetyczny – w wielorakim sensie: biologicznym ale i socjologicznym, i jest dyskretnie wyjawiany w całym zbiorze opowiadań.

Tytułowy „Krawężnik…” (opowiadanie „Krawężnik, zwany kamieniem”) niesie swoisty klucz temporalny: brzdące w pięciu siedzą na owym kamieniu i oglądają oraz komentują świat z żabiej perspektywy. Z czasem może ich usiąść na nim czterech, w końcu tylko trzech; i to jakby sygnał, że przyszedł okres inicjacji, chłopcy z kiełkującym wąsem idą w „świat”, czyli do miasta, po pierwsze papierosy, pierwsze piwo, za pierwszymi dziewczynami. Opowiedzieć o dzieciństwie, dojrzewaniu w sposób delikatny, uwzględniając gorzką politykę, która jest niemal niewidoczna, opowiedzieć jakby od niechcenia, bez często konkluzji, w żadnym razie bez moralizowania i żalu do okrutnego przecież świata, to atrybut świetnego pisarstwa, na który zwrócili już uwagę znakomici komentatorzy wcześniejszych próz Romana Madejowskiego. Jego opowieści, pisane piękną polszczyzną, niekiedy niemal nadrealne, stanowią o radości ich czytania.

Powyższa konstatacja domaga się jakby „ujawnienia” szczegółów. Bowiem każde z opowiadań ma swoją temperaturę, ma własną, niepowtarzalną narrację, mimo wirowania wokół pewnej osi tematycznej i temporalnej. Wspomniany tytułowy krawężnik to swoisty pępek świata, z którego pozycji młodzi ludzie – dzieci, później chłopcy, obserwują otaczający ich świat. To ruchoma fotografia, może obrazy najbardziej obiektywne, niepodlegające w tamtym ich czasie komentowaniu. Młodzieńcy ci naiwnie (tak dziś pomyślimy pewnie) proszą starszych kolegów o uwolnienie ptaków zanurzonych śmiertelnie w roztopionym asfalcie; ratunek to marny, oni proszą dorosłych, by skrócili męki nieszczęsnym ptakom. Zwłaszcza „sinobłękitny gołąb pogrążający się w lepkiej mazi z niemą bezradnością swych ciemnych, obwiedzionych na różowo oczu” nie daje chłopcom spokoju. Innym razem chłopcy proszą starszych braci, by skrócili męki innego ptaka, by owe skrzydlate bóstwa pozbawić  cierpienia („nieco rzadziej wpadały w smołę wróble”): „- tylko ten jeden raz! – błagaliśmy, nie mogąc pojąć znieczulicy, która biła z ich pokrytych pierwszym zarostem twarzy”. Ta uważność i wrażliwość na ból natury przewija się w tej prozie nieustannie, w różnych odmianach i konfiguracjach. To szczególnej rangi konsekwencja w toku narracji, świadcząca o prawdzie także bohatera narracji, ergo – o konsekwencji snucia dzieła przez autora.

Uważność ta odnosi się do wszelkich sfer życia, czyli wzrastania młodzieńca. Także do przypadków związanych z ekstremalnością, jak w opowiadaniu „Żużel”, gdy to ojciec zabrał bohatera na żużel” gdy miał „sześć albo siedem lat”. Chłopiec  czuł osobliwą magię tego sportu, bowiem „z daleka było słychać ryk żużlowych maszyn”. Dochodziła od nich specyficzna woń, a „na początku lat siedemdziesiątych powiadano, że te potworne maszyny napędzane są przez eter”. Nie brakuje tu wątków rodzinnych, bracia wypominają sobie pierwsze odruchy, czyli gorzkie płacze ze strachu na huk owych potworów na czarnych żużlowych strumieniach. Traumatyczność owych sportowych zmagań przetrwała, kiedy to podczas jednego z biegów zginął zawodnik – reprezentant gości, który nie wiedział, że na szlaku są dołki, znane tylko miejscowym zawodnikom. Niezależnie od obiektywnej prawdy, takie wieści w umyśle kilkulatka tną rysę na całe życie.

W utworze „Opowieść o Jarku” – a to sprawnie skonstruowana nowela – mamy dojrzały fresk losów dwóch przyjaciół. Narrator zaczyna swą opowieść najprościej jak można: „Opowiem wam o Jarku”, tym samym przekonuje, że będzie to opowieść interesująca i ważna. I taka jest rzeczywiście. Koledzy, wśród których dojrzewa przyjaźń, tworzą zgrany tandem, nie bardzo chcą kolegować się z pozostałymi kumplami. Uprawiają sporty, biegają na czas, a ułatwia im to chronometr, bo „ktoś dostał na komunię zegarek z sekundnikiem”. Jeździli też wspólnie na kolonie letnie, z niezłą stołówką, choć czerwony barszcz z połówką jajka na twardo wzbudzał złe skojarzenia, przypominał świńską krew: „widziałem kiedyś podczas szlachtowania na wsi” knura, a był to widok, który nieraz męczył „nocą, we śnie”.  

Z czasem wszyscy koloniści kochali się w pięknej wychowawczyni, zaczynały się zainteresowania Erosem. Chłopcy pokończyli podstawówki, poszli do szkół średnich. Jarek czuł potrzebę kształcić się artystycznie, przyjęto go do Plastyka. Po maturze zdawał na Akademię Sztuk Pięknych. Nie zdał tylko z mało interesujących dat historii, zatem oblał całość egzaminów. Polska Ludowa wyciągniętym po chłopców ramieniem armii upomniała się o Jarka. Po wojsku zaciągnął się na statek. Po dwóch latach zjawił się na osiedlu, ale to już nie ten sam Jarek, „zrobił się bardzo milczący i zadumany”. I pili. Jarek pił, „jakby to było jego jedzenie”. Niebawem Jarek znów wrócił na okręt. W lipcu doszła wieść, że wypadł z pokładu do morza, załoga spostrzegła jego nieobecność po kilku godzinach. Narrator równie lakonicznie jak rozpoczął opowieść, kończy ją: „Ma więc swój grób Jarek w wodzie, a ja nie potrafię już powiedzieć o nim nic więcej.” Madejowski opowiedział losy dwóch szczególnie bliskich sobie kumpli, a opowieść ta jest przejmująca, mimo że autor nie wcisnął pomiędzy zdania ani jednego akcentu czułostkowości, nawet melancholijnej refleksji, a tyle w tej noweli jest na to miejsca. Jako świetny redaktor potrafił tak zestawić obrazy, fakty, zdarzenia, że czytelnik sam wpada w ton refleksyjności, zadumy nad kruchością naszej egzystencji.

W zupełnie innym tonie są „Pokerzyści. Widok z dwóch stron” – to już opowieść o cwaniaczkach od kart – a jednak w warstwie strukturalnej pozorna surowość również się pojawia. Madejowski stworzył (nie pierwszy raz) mini kryminał. Czyta się to opowiadanie z chęcią dobrnięcia do finału, a jednak pisarz potrafi się zdystansować, skrywa emocje swych bohaterów, a raczej je racjonalizuje, i dzięki temu nie popełniają ostatecznego błędu – unikają skutków najścia milicji, tym samym kary. A że to „Widok z dwóch stron”, autor zastosował podwójną, znakomicie skonstruowaną, optykę: skonstruował relację zdarzeń oszukujących i oszukanego w pokerze.

Oczywiście świat młodych to i pierwsze niepoprawności, choć może jeszcze nie przestępstwa, ale już kolizje z prawem. Pisarz wyraziście, i znów jakby od niechcenia, kreśli portrety psychologiczne bohaterów; nie każdy z chłopców, mimo przekraczania granic prawa, z jest z gruntu zły. Lecz zdarzają się tacy, którzy nie rokują chyba poprawy w przyszłości, mają zło już w sobie, jak „Krynek” z opowiadania „Numer jeden”, który używa dosłownie wszelkich środków, by zniszczyć rywala.  

Wszystkie opowiadania tego tomu mają główną oś – dorastanie, wrastanie w życie młodych ludzi. Oni rzeczywiście spoglądają na intrygujący ich świat od dołu, z krawężnika – dosłownie – ale i przenośnie. Oni widzą w zaostrzonych konturach więcej niż dorośli. Lecz Madejowski zapamiętał tamte stany wrażliwości, zachował je i nie roni nic z jakże ciekawych obrazów z czasu dzieciństwa i wczesnej młodości. Niezmiernie są tu ważne szczegóły, jak oczy gołębi, „ciemne, obwiedzione na różowo”.

To opowieści wielowarstwowe. Chłopcy powoli doznają pierwszych drżeń erotycznych, badają swoje ciała i z zaciekawieniem obserwują je, z wolna dążą do seksualnych uniesień. To właśnie podczas kolonii po ogłoszeniu nocnej ciszy przyświecają sobie latarkami i oglądają swoje przyrodzenia, „jeszcze nieowłosione”; swoiste apogeum erotycznych doznań zaistniało w opowiadaniu „Kuzynka z Francji”.

Jest też mroczne opowiadanie „Gustek”, o niemowie, niedorozwiniętym znajdzie z czasów wojny, który pojawił się znikąd, pozbawiony tożsamości. Służy w chlewach u wujostwa w leśniczówce. To tam główny bohater odkrywa nowy, leśny świat. Tam ogląda po raz pierwszy „czerwono-różowe wnętrzności żmii”, nie potrafi zrozumieć Gustka, przytulonego do maciory jakby w jakiejś intymnej sytuacji, co skutkuje zniknięciem niemowy, po którym nazajutrz, zdaniem wuja, pozostał „tylko ten jego smród”.

Umocowane w określonym czasie opowieści pomnażają wiarygodność poprzez szczegóły. Szkoła im. Janka Krasickiego, „nowy sekretarz Gierek”, rekwizyty z przełomu lat 60. i 70.; pierwsze gumy do żucia, woda z saturatora, Wojewódzki Dom Handlowy Pionier (a więc – Rzeszów), sklep zwany „Kamieniakiem”, krzykliwa reklama „Przezorny zawsze ubezpieczony”, piwo z browaru w Zaczerniu; i szereg innych topograficznych detali. I oczywiście punkty znaczące losy miejscowego sportu, głównie żużel, także z jego pierwszymi drastycznymi akcentami (wspomniany wypadek na czarnym torze, wstrząsający nie tylko narratorem).

W ogóle sport w prozie Madejowskiego odgrywa bardzo znaczącą rolę. Jakby paralelne wkraczanie w dorosłość, właśnie poprzez różnorodność sportowych zmagań młodzi bohaterowie docierali do mety męskości; może do linii startu w męskość? Raczej tak. Powidoki z tamtego czasu dorosły autor zadedykował Bożenie i Oldze, jakby chciał im szczerze opowiedzieć o sobie z czasu, gdy nie mogły go jeszcze znać. A opowiedział to po mistrzowsku.

Jan Tulik

………………………………………

*) Roman Madejowski „Z krawężnika”, Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów 2017. 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko